Na niedzielę Pięćdziesiątnicę, 19.02.2012

Drodzy Wierni!

Dlaczego nasz Boski Zbawiciel stawia ślepemu to na pozór bezpotrzebne pytanie: „Co chcesz, abym ci uczynił”? Poco go pyta, czy chce być uzdrowionym, kiedy on aż nazbyt głośno to ujawnia swymi krzykliwymi prośbami: „Synu Dawidów, zmiłuj się nade mną”? W tym pytaniu Jezusowym tkwi głęboka nauka; ślepota bowiem fizyczna jest obrazem duchowej. Chce tu Pan Jezus jasno zaznaczyć, że ponieważ ciemni na duchu rozmyślnie oślepili się grzechem, dlatego nie wyleczy ich nigdy bez współdziałania ich wolnej woli; muszą zatem tego szczerze i gorąco pożądać. Św. Bernard mówi: „Chrystus, litosny lekarz, posiada moc większą niż potrzeba do wyleczenia wszystkich chorych; wszelako nikogo nie leczy, kto tego szczerze nie pragnie”.

Liczba duchowo ciemnych wciąż się zwiększa, coraz więcej ludzi miłują swe zaślepienie: „Raczej miłowali ciemność niż światłość” (J 3, 19). Wola tych duchowych ślepców tak jest zepsuta i uporczywa, iż sami nie chcą się zbawić, co ujawnia całe ich postępowanie. Pierwszą tego przyczynę upatrujemy w naturze cnoty, która, według planu Bożego, często żąda bohaterskiego zaparcia. Otóż mało jest chrześcijan, którzy usiłują kroczyć pod jej surowym sztandarem. Druga zaś przyczyna jest ta, że droga do cnoty jest ciasna, stroma, wyłączna.

1. Jakież pojęcie podaje nam Zbawiciel o nadprzyrodzonej cnocie, która jedyna decyduje o wybraniu człowieka? Otóż jest ta cnota zaparcia, umartwienia, nieprzyjaciółką zwodniczego pokoju zmysłów, cnota dzierżąca zawsze miecz, którym odcina wszystko, co poczytuje za szkodliwe życiu nadprzyrodzonemu łaski: „Nie przyszedłem, mówi Zbawiciel, puszczać pokoju, ale miecz” (Mat 10, 34). Nasze życie na ziemskiej arenie jest walką. Dlatego Syn Boży, pasując nas na swych rycerzy już przez sakrament Bierzmowania, przypasuje nam jakby miecz obosieczny tę surową, męską, bohaterską cnotę ewangelicznego zaparcia.

Gdyby ludzkość pozostała w stanie pierwotnej niewinności, człowiek z ziemskiego raju przeniósłby się do niebieskiego, jak z ślicznego ogrodu wchodzi się do wspaniałego pałacu. Ale po upadku ludzkości Bóg niejako odmienił swój pierwotny plan: teraz by dojść do nieba, potrzeba nam z orężem w ręku przebijać się przez Golgotę życia. Czymże jest niebo, które cnota zaparcia stawia za cel swych nadziei? Jest to miasto wspaniale, ale osadzone na szczycie góry; trzeba się tam wspinać w pocie i utrudzeniu. Architekt tego pałacu w tej olbrzymiej budowie uczynił tylko jedną bramę i to bardzo małą, tak, że trzeba się zniżyć, by się przez nią przecisnąć: „Usiłujcie, abyście przeszli przez ciasną furtkę” (Łk 13, 24). Niebo, to nagroda nieskończonej ceny, wszelako nie osiągnie jej, mówi Apostoł, kto nie bieży w zawody: „Tak bieżcie, abyście otrzymali” (1 Kor 9, 24). „Królestwo niebieskie gwałt cierpi a gwałtownicy porywają je” (Mt 11, 2).

Czyż wszystkie te obrazy nieba nie ujawniają braku szczerej chęci zbawienia u tchórzliwych? Oczywiście, i oni pragnęliby zamieszkać w niebie, byle tylko nikt im nie wspominał o wstępowaniu za Jezusem, o ujarzmieniu swoich skłonności. Pożądają oni wejście do domu Pańskiego, ale nie chcą przeciskać się przez niską furtkę, t. j. żyć w pokorze i uniżeniu. Chcą osiągnąć koronę, ale uciążliwy bieg po ziemskiej arenie, bojowanie orężem ewangelicznego zaparcia budzi w nich wstręt. Ustami zapewniają, że pragną zdobyć zbawienie, ale ich czyny tego niewyrażają. O nich to powiedział Duch Św.: „Chce i nie chce leniwiec” (Przyp 13, 4). Chcą osiągnąć cel bez użycia środków; trudności przerażają ich, praca przejmuje bojaźnią. Pobożność wydaje się im zbyt melancholijną, ujarzmianie namiętności przykre, chrześcijańska skromność, ukrócenie zbytków – nieznośnym.

Pan Bóg nakazał św. Janowi w księdze Objawienia sporządzić wykaz odrzuconych. I kogóż umieścił on na czele księgi potępionych? Czy może bałwochwalców? mężobójców? O nie! lecz ludzi tchórzliwych i bojaźliwych: „Bojaźliwym i niewiernym i (tylko potem) mężobójcom i czarownikom i bałwochwalcom część będzie w jeziorze gorejącym ogniem” (Obj 21, 8). Ojciec Kościoła Orygenes komentuje: św. Jan bojaźliwych łączy z niewiernymi, by zaznaczyć, że ci co nie mają odwagi trudzić się w dziele swego zbawienia, równają się niewiernym. A czyż ta bojaźliwość, ta miękkość nie cechuje największej liczby chrześcijan? „W rzeczach ziemskich, mówi św. Grzegorz, są oni silni, mężni aż do heroizmu; w rzeczach zaś duchowych – słabi jak dzieci”.

2. Przypatrzmy się teraz drodze, która prowadzi do tej cnoty. Ewangelia wskazuje trzy jej właściwości: jest to drożyna ciasna, stroma, jedyna. Otóż znamiona tej drogi, to drugi powód, dla którego wielu chrześcijan uchyla się od pracy nad swym zbawieniem. Ewangelista św. Łukasz przedstawia nam dziwną scenę. Oto pewien człowiek przemocą przedziera się przez rzesze, zadyszany zbliża się do Chrystusa, przerywa Jego mowę i pyta: „Panie, czy mało jest tych, co mają być zbawieni?” (Łk 13, 23) Mistrzu, cóż utrzymujesz pod względem liczby wybranych? czy będzie ona wielka? czy mała? Cóż na to Zbawiciel? Zamiast odpowiedzieć, wprost na jego pytanie, poucza go o tym, o co najpierw powinien był pytać: wskazuje drogę, którą trzeba kroczyć, by osiągnąć zbawienie: „Usiłujcie, abyście weszli przez ciasną furtkę” (Łk 13, 24). Przyjacielu, czy mało, czy wielu jest przeznaczonych, to nie jest rzeczą najważniejszą, lecz co czynić, by należeć do grona wybranych; usiłujcie więc przejść przez ciasną bramę, bo zapewniam was, iż wielu będzie chciało wejść do nieba i zbawić się, wszelako z braku wysiłków nie zdołają tam wejść: „Bo powiadam wam, że ich wielu będą chcieli wnijść, a nie będą mogli”.

Innym razem Pan Jezus, rzucając wzrok na rozbieżne drogi, po których kroczą ludzie, z żałością zawołał: „Jakoż ciasna brama i wąska jest droga, która wiedzie do żywota!.. Szeroka brama i przestronna jest droga, która wiedzie na zatracenie: a wiele ich jest, którzy przez nię wchodzą” (Mt 7, 14)! Jest więc prawdą wiary, że droga, która wiedzie do wiecznego życia, jest ciasna. Z czego wynika, że ktokolwiek nie chce jej wybrać, uchyla się od zbawienia.

Droga do potępienia jest szeroka, bo, jak zauważa Doktor Anielski, w każdej rzeczy są rozliczne sposoby grzeszenia, by zaś czynić dobrze, na to jest tylko jeden sposób. Podobnie jak łucznik, by trafił do celu musi koniecznie trzymać się prostej linii, by zaś chybić, na to ma wiele ubocznych kierunków. Pojęcie szerokiej drogi wyświetla nam, czym jest ta ciasna ewangeliczna ścieżka. Jest to najpierw droga trudna do odnalezienia; potrzeba mądrego przewodnika; potrzeba, by wiara wskazywała nam tę drogę. Miłość Boża, mówi św. Grzegorz, która nas prowadzi, jest szeroka, rozszerza serca; droga zaś, po której nas wiedzie, jest ciasna. Cóż ściślejszego n. p. jak porzucenie wszystkich miłych przedmiotów, które nęcą nasze serca, by się przykuć do samego Boga, by Go cenić nade wszystko!

Nareszcie ta droga jest jedyna, co Pan Jezus zaznacza tymi słowami: „A mało ich jest, którzy ją znajdują; usiłujcie, abyście weszli przez ciasną furtkę”. Są tak zwani ludzie uczciwi, którzy chcą obrać drogę pośrednią między tymi dwoma drogami. Nie mają oni odwagi trzymać się zasad Ewangelii, więc mówią: „Nie pożądamy wprawdzie tego oderwania, jakiego Ewangelia wymaga, ale nie jesteśmy też krzywdzicielami bliźniego. Nie ożywia nas zapał do modlitwy, ale dalecy jesteśmy od bezbożników, którzy nie mają żadnej religii. Żywimy najróżniejsze przywiązania, ale trzymamy się daleko od najbardziej gorszących występków. Nie poczuwamy się do gwałtownych sprzeczek, ale nie możemy ścierpieć obrazy i przebaczać zniewagi”. Moglibyśmy im powiedzieć to, co św. Augustyn mówił do heretyka Pelagiusza: „Wystąp z tego środka, który pod względem zbawienia jest bardzo niebezpieczny”. Otóż Syn Boży stanowczo oświadcza, że są tylko dwie drogi: jedna szeroka, druga ciasna. Nie wspomina on o żadnej drodze pośredniej. Chrystus Pan, mówiąc o sądzie ostatecznym, z góry dzieli wszystkich ludzi na dwie grupy. Jednych umieszcza po swej prawicy, drugich po lewicy; czyż mówi, że jest grupa pośrednia? „Kto nie jest ze mną, przeciwko mnie jest” (Mt 12, 30).

Ale ktoś może powiedzieć: przecież zasadą moralności jest aksjomat: „In medio stat virtus, cnota jest w środku”! Lecz ta zasada jest ważna tylko w przypadku cnót moralnych, nie cnót teologicznych, łączących nas z Bogiem: wiary, nadziei i miłości. W wierze, w nadziei i miłości do Boga niema i nie może być środku, miary! Trzeba koniecznie wierzyć we wszystkie objawione prawdy, kto odrzuca tylko jedną, traci całą wiarę nadprzyrodzoną. By posiadać miłość Bożą, trzeba wypełnić wszystkie przykazania i chronić się wszelkiego grzechu śmiertelnego bez wyjątku. „Ktobykolwiek zachował wszystek zakon a w jednym by upadł, stał się winien wszystkiego” (Jak 2, 10). Nie znaczy to, że tylko doskonali święci będą zbawieni, ale ci tak zwani ludzie uczciwi nie posiadają nawet miernej cnoty i miłości, bo na tej środkowej drodze i w tym urojonym godzeniu praw świata z prawami Ewangelii prawie zawsze znajduje się grzech śmiertelny. Prawo Boże bywa w czymś zgwałcone, chociaż niema w oczy wpadających ciężkich zbrodni. Jeżeli na tej środkowej drodze oni zachowują wszystkie przykazania Boże, wtedy wkroczyli już na ciasną drogę; jeśli uchylają się od jednego przykazania, zboczyli tym samym od drogi zbawienia.

Pożądajmy naszego zbawienia tak, jak Bóg go dla nas pragnie. Bóg go pożąda nade wszystko, bo wszystkie rzeczy odnosi do niego, pragnie go silnie i wspaniałomyślnie, bo w tym celu wciąż spełnia tak wielkie, cudowne, miłosierne dzieła! Chciejmy się zbawić jak tego pożąda Pan Jezus, który nie szczędził swego Bosko-ludzkiego życia, by nam zapewnić szczęśliwy los. Poświęćmy raczej wszystko na świecie, na wzór naszego Boskiego Zbawcy, by zapewnić sobie wieczne szczęście. Amen.

 

Ks. E. N.

 

Na podstawie: Ks. J. Adamski, Kazania na niedziele całego roku, t. I, 1910, s. 451.