Wszystkie wpisy, których autorem jest Author

Franciszek Spirago, O chrześcijańskiej doskonałości

I. O dążeniu do doskonałości.

Żaden dobry budowniczy nie zostawia budowy niedokończonej; gdy zaczął raz dom budować, nie spocznie, aż go ukończy. Również i malarz nie prędzej odda portret, aż wykończy najdokładniej wszystkie rysy twarzy. Tak samo postępować powinien i chrześcijanin; gdy raz pracować zaczął nad zbawieniem duszy, a znajduje się w stanie łaski, powinien się starać wznieść gmach cnót i stać się wiernym wizerunkiem Boga. Niech celem Twoim na ziemi będzie stawać się codziennie lepszym.

 

1) Powinniśmy dążyć do chrześcijańskiej doskonałości, ponieważ żąda tego Bóg; i ponieważ kto nie postępuje naprzód, ten się już cofa.

Obowiązek dążenia do doskonałości zawartym jest już w przykazaniu miłości Boga. Bóg żąda, byśmy miłowali Go możliwie najwięcej. Czyż nie znaczy to, by postępować coraz więcej na drodze dobrego? „Kto sprawiedliwy jest, niech jeszcze będzie usprawiedliwiony, a święty niech jeszcze będzie poświęcony“ (Obj 22, 11). Chrystus naucza: „Bądźcież wy tedy doskonali, jako i Ojciec wasz niebieski doskonałym jest” (Mt 5, 48). – Kto nie dąży do chrześcijańskiej doskonałości, naraża się na niebezpieczeństwo zatraty wiecznej. Widzimy w przyrodzie, że wszystkie zwierzęta, drzewa, rośliny, a nawet człowiek, od czasu, gdy przestaną rość i rozwijać się, poczynają już zamierać i dążyć ku zupełnemu rozkładowi. „Okręt, nie posuwany w górę rzeki, porwie prąd natychmiast z biegiem wody” (Św. Grzegorz Wielki). Kto nie postępuje naprzód, cofa się; stanu pośredniego nie ma na drodze cnoty (św. Bernard). Kto odpoczywa, śniedzieje i rdzewieje. Z chwilą gdy poczujesz się zadowolonym z siebie i powiesz: „Teraz dosyć”, jesteś zgubionym (Św. Augustyn). Dążyć powinniśmy do samego szczytu, do najwyższego stopnia doskonałości. Podobni bądźmy kupcom, którzy cenią towar kupującym znacznie ponad wartość, lub myśliwemu, który, chcąc ustrzelić ptaka w locie, mierzy zawsze nieco wyżej (Św. Alfons Liguori).

 

2) Najwyższym dla nas wzorem chrześcijańskiej doskonałości jest Chrystus.

We wszystkich, nawet świeckich sprawach zwykł człowiek wyszukiwać sobie ideały, wzory przewodnie, na których chce się kształtować i w ich ślady wstępować. Rymotwórcy np. wzorują się i kształcą na Mickiewiczu i Słowackim, muzycy na Mozarcie, Chopinie itp.; dobry chrześcijanin, dążący do cnoty, wznosi swe oczy i myśl ku Chrystusowi i Świętym, i w ich ślady stara się wstąpić. Powiedział Chrystus o Sobie: „Jam jest droga, prawda i żywot“ (J 14, 6). Gdy bogaty młodzieniec pytał Zbawiciela, co ma czynić, by dojść do doskonałości, otrzymał odpowiedź: „Pójdź za Mną” (Mt 19, 21). Upomina nas św. Paweł: „Obleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa” (Rz 13, 14). Uczeń uważa pilnie, jak pracuje mistrz, by pracować tak, jak on; tak i my powinniśmy wpatrywać się pilnie w Chrystusa, naszego mistrza. Nie darmo zagłębiali się Święci tak pilnie w rozważaniu życia i męki Chrystusa Pana. Chrystus jest wzorem dla wszystkich. „Widzieć można nieraz portrety osób, namalowane tak sztucznie, iż zdają się spoglądać na każdego, kto stoi przed nimi. To samo rzec można o naszym pierwowzorze, Chrystusie. Pierwowzór ten sporządzonym jest przez Boskiego Mistrza z tak przedziwną mądrością, iż każdy musi sobie powiedzieć: „Ten wzór odpowiednim jest dla mnie zupełnie” (Ludwik z Granady).

Dalszymi wzorami doskonałości są nam Święci. Święci bowiem naśladowali wiernie Chrystusa: całe ich życie jest zatem odbiciem życia Chrystusa. Dlatego upomina św. Paweł chrześcijan, by naśladowali jego samego (1 Kor 4, 16) i Świętych (Żyd 6, 11). W jakimże celu obchodzi Kościół przez cały rok pamiątkowe rocznice Świętych? Oczywiście dlatego, by pobudzić nas do ich naśladowania. A że Chrystus przewyższa wszystkich doskonałością, a Święci są wobec Niego, jak gwiazdy wobec słońca, więc łatwiejszym jest dla nas naśladowanie Świętych. Początkujący malarz nie potrafi oddać w zmniejszeniu wielkiego obrazu sławnego mistrza, natomiast nie sprawi mu wielkiej trudności sporządzić odbitkę tej samej wielkości. Tak samo niemożliwym jest dla nas wierne naśladowanie niedoścignionego wzoru Chrystusa; naśladowanie świętych jest już łatwiejszym (Vieira). Rozważając żywoty Świętych, widzimy, jak to święci walczyli z wrodzonymi błędami i słabościami, a to jest nam zarazem nauką i zachętą. Zauważyć jednak należy, że każdy prawie Święty celował w wykonywaniu jednej szczególnej cnoty (Św. Franciszek Salezy). Także pojedyncze czyny pojedynczych Świętych dostosowane były do szczególnych stosunków życiowych, a więc do zawodu, majątku, siły fizycznej, temperamentu, klimatu itd. Należy więc naśladować w pierwszym rzędzie tylko Świętych tego samego stanu i zawodu, a i tych nie w sposób jednakowy, lecz trzeba uwzględniać zawsze własne osobiste stosunki życiowe i społeczne.

 

3) Doskonałość chrześcijańska polega na miłości Boga i bliźniego i na zupełnym oderwaniu serca od świata.

Miłość jest wypełnieniem zakonu (Rz 13, 10) i związkiem doskonałości (Kol 3, 14). Człowiekowi pewnemu pytającemu się, na czym polega świętość życia, odrzekł św. Augustyn: „Miłuj Boga i czyń, co chcesz” (Kto bowiem miłuje Boga, nie uczyni nic, co by było Bogu niemiłym). „Nie ma innej doskonałości, jak miłować Boga z całego serca, a bliźniego, jako siebie samego; każda inna doskonałość jest nieprawdziwą” (Św. Franciszek Salezy). Świętość jest to prawdziwe oddanie się Bogu (Św. Tomasz z Akwinu). Doskonałość nie polega na spełnianiu wielu ćwiczeń nabożnych, na częstym odwiedzaniu kościoła, częstym przyjmowaniu św. Sakramentów, na poszczeniu i dawaniu jałmużny; to wszystko są tylko środki do doskonałości. Święty Paulin pisze do pewnej znakomitej niewiasty: „Chociaż zaczęłaś pościć i umartwiać się, to nie uważaj się bynajmniej za świętą; to wszystko jest tylko środkiem do cnoty” Nie polega także doskonałość na niegrzeszeniu zupełnie; owszem okazuje się raczej przez ciągłą i usilną walkę z grzechem. Bóg dopuszcza, by i Święci popadali czasem w grzechy, by utrwalić ich w pokorze; wspomnijmy na upadek Piotra. A już bynajmniej nie leży doskonałość w spełnianiu czynów nadzwyczajnych, nad którymi świat zdumiewa się i je podziwia. Czyż dokonywała takich nadzwyczajnych czynów Matka Boża, lub św. Józef, opiekun Chrystusa? Wpośród ogółu Świętych znajdziemy bardzo wielu, którzy zupełnie nie jaśnieli przed światem. Żywot ich ukryty był z Chrystusem w Bogu (Kol 3, 3). – Z miłością Boga łączy się zawsze obrzydzenie do grzesznego świata, czyli do zmysłowych grzesznych rozkoszy i radości świata. „Jeśli kto miłuje świat, nie masz w nim Ojcowskiej miłości” (1 J 2, 15). Im większą w człowieku miłość Boga, tym większym także obrzydzenie do świata. Miłość Boga i miłość świata, to dwie szale tej samej wagi; jeśli wznosi się jedna, opada druga. „Miłość Boga tym mniej znajduje miejsca w sercu, im więcej żądz ziemskich w nim panuje” (Św. Alfons). Ze wzrostem miłości zmniejsza się pożądliwość (św. Augustyn). Gdy ktoś chce wyleźć na szczyt wieży, wstępuje najpierw na pierwszy stopień drabiny, potem na drugi, trzeci itd. Im bardziej oddala się od ziemi, tym bliżej jest wierzchołka. Podobnie musimy czynić i my; jeśli chcemy zbliżyć się do szczytu doskonałości, musimy o ile możności najwięcej oddalić się od rzeczy ziemskich (Św. Jan Chryzostom).

Doskonałość chrześcijańska nie zasadza się bynajmniej na smutku i przygnębieniu, owszem idzie zawsze w parze z wesołością i pogodą ducha. Mylą się ci, którzy myślą, że Święci bywali zawsze smutnymi, mrukliwymi i zgryźliwymi; przeciwnie, każdy z nich miał twarz wesołą i pogodną minę. Tylko grzesznik chodzi jak mruk, a na twarzy jego odzwierciedla się wewnętrzne niezadowolenie i niepokój, jaki mu sprawiają wyrzuty sumienia. A jeśli czasem grzesznik który jest wesoły, to wesołość ta jest zwyczajnie wymuszoną i nosi cechę rozpasania. Natomiast w twarzy sprawiedliwego odbija się zwyczajnie jego usposobienie wewnętrzne, a więc radość serca i spokój duszy. „Ogólnym znamieniem Świętych jest ich wesołość” (Lambez). U wszystkich ludzi, którzy potrafili doprowadzić do doskonałej miłości Boga, widać szczególniejszą, niezmąconą wesołość (Św. Tomasz z Akwinu). Błog. Jana Berchmansa z zakonu Jezuitów (1621) nazywano „wesołkiem” dla jego ustawicznej wesołości. Św. Biskup Marcin (zm. 402) zwykł był często żartować. Św. Biskup Alfons Liguori (zm. 1787), były adwokat, zwykł był w każdą sobotę pościć o chlebie i wodzie. Dla swej wesołości był duszą każdej zabawy. Nieraz grywał na fortepianie, by uprzyjemnić czas swym uczniom. Twarz jego była stale rozjaśniona miłym uśmiechem. Założyciel zakonu św. Dominik (1216) który powołał do życia nabożeństwo Różańca, biczował się co nocy, by wyjednać grzesznikom miłosierdzie Boga; natomiast przez cały dzień, mimo wszelkie zmartwienia i przeciwności, był w doskonałym humorze, zdumiewając tym wszystkich. Św. Romuald, założyciel zakonu Kamedułów (zm. 1027), dożył przy surowym swym życiu 120 lat. Starcem już będąc, odznaczał się zawsze dziecięcą wesołością, która udzielała się każdemu, kto tylko z nim obcował. Słusznie powiada Opat Apollo: „Niech smucą się poganie i słudzy świata, bo mają powód do tego. Sprawiedliwi natomiast, którzy miłują Boga i wiedzą, czego mają się podziewać, są w myśl upomnienia Apostoła Pawła (1 Tes 5, 16; Fil 4, 4) zawsze wesołymi i radują się w Panu”.

 

4) W każdym stanie i zawodzie można dojść do chrześcijańskiej doskonałości.

Świętość nie jest przywilejem poszczególnych stanów. Mamy Świętych ze wszystkich, nawet najniższych stanów, ze stanu Papieży, Biskupów, kapłanów, cesarzów, królów, żołnierzy, lekarzy, rzemieślników, czeladników, sług itd. Każdemu jest przecież możliwym kochać Boga i bliźniego. „Łatwo jest kochać Boga, bo nie łączy się z tym żadna uciążliwość, ani żadna szkoda. Nic nie jest milszym naszemu sercu, jak miłować Boga“ (Św. Bonawentura). Co do innych dobrych uczynków można wynaleźć zawsze jakieś usprawiedliwienie. Może ktoś powiedzieć: „Nie mogę pościć”, „nie mogę dawać jałmużny” itp., ale nikt nie może użyć wymówki: „Nie mogę kochać” (Św. Hieronim). Natomiast ćwiczenia pobożne dostosowane być muszą do sił, zatrudnień i obowiązków każdego pojedynczego człowieka. Pobożność, to płyn, przyjmujący kształt naczynia, w jakiem się znajduje (Św. Franciszek Salezy).

 

5) Kto szczerze i usilnie dąży do chrześcijańskiej doskonałości, osiągnie ją na pewno, choć zwyczajnie powoli.

Powiada Chrystus: „Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni” (Mt 5, 6). Niestrudzone dążenie do doskonałości i szczere pragnienie jej prowadzi do doskonałości (Św. Bernard). Znaczną część zwycięstwa stanowi pragnienie go; pragnienie bowiem pomnaża nasze siły, łagodzi trud, osłabia nieprzyjaciela, czyni człowieka miłym Bogu i zjednywa łaskę (św. Wawrzyniec Justiniani). Gdy ktoś pytał św. Tomasza z Akwinu, jakby mógł zostać na pewno Świętym, odrzekł tenże: „Jeśli chcesz”. Nikt nie osiągnął świętości bez wielkiego pragnienia jej, podobnie jak nikt nie osiągnął biegłości we wiedzy, lub sztuce, kto nie pożądał tego gorąco (Św. Alfons). Kto nawet nie życzy sobie dostać się na szczyt góry, ten nie postąpi i kroku, by wydostać się na nią, i stać będzie wciąż u podnóża góry (Św. Alfons). Podobnie rzecz się ma z doskonałością. – Do doskonałości chrześcijańskiej dochodzi się jednak bardzo powoli. Świętość nasza nie jest dziełem jednego dnia. Słusznie powiada przysłowie: „Nie od razu Kraków zbudowany”. Nigdy nie dochodzi się do doskonałości w krótkim czasie, chyba za szczególnym przywilejem Boga (Św. Teresa z Awili). Tak samo roślinka nie może przez jedną noc stać się kwiatem, ani dziecię w kilku dniach dorosłym mężczyzną. Nie można w kilku minutach wdrapać się na wysoką górę. Każdy powrót do zdrowia po chorobie trwa długo; a najdłuższy jest najpewniejszym. To samo da się powiedzieć o dążeniu do doskonałości.

Rozróżniamy trzy stopnie na drodze do doskonałości: Początkujących, którzy mają jeszcze silną skłonność do grzechów ciężkich; wprawiających się, którzy tylko od grzechów powszednich nie mogą się wstrzymać, a przywiązani jeszcze do rzeczy ziemskich, nie osiągnęli doskonałego spokoju; doskonałych, których umysł oderwał się już całkiem od doczesności, a zwrócił ku Bogu, i którzy cieszą się dlatego wielkim spokojem (Benedykt XIV). Trzy te stopnie nazywamy także drogą oczyszczenia, oświecenia i połączenia się z Bogiem. Trzy te stopnie życia nadnaturalnego odpowiadają trzem stopniom życia naturalnego, mianowicie: wiekowi dziecięcemu, który jest wiekiem słabości ciała i duszy, wiekowi młodzieńczemu, który jest wiekiem rozwoju, i wiekowi męskiemu, który jest wiekiem dojrzałości (Św. Tomasz z Akwinu). – Początkujący powinni rozważać rzeczy ostateczne człowieka; wprawieni – mękę Chrystusa, a doskonali – dobroć i rozkosze Nieba (Św. Ignacy Loyola). – Nigdy natomiast nie można stanąć u celu doskonałości, bo miłość Boża nie ma granic. Kto jest sprawiedliwy, niech jeszcze będzie usprawiedliwiony, a święty niech jeszcze będzie poświęcony (Obj 22, 11). Może jednak człowiek dojść tak daleko, iż na ziemi już zbliży się zupełnie do stanu błogosławionych duchów w Niebie.

 

II. O ogólnych środkach, wiodących do doskonałości.

Są środki ogólne, których każdy powinien używać, i środki szczególne, których użycie jest tylko wskazanym, ale nie nakazanym. By dojść do chrześcijańskiej doskonałości, używać należy przede wszystkim następujących środków:

 

1) Należy być sumiennym w małym. Przez to osiąga się wielkie łaski i nie popada tak łatwo w grzech ciężki.

Już w przyrodzie widzimy, że z niepozornych rzeczy powstają wielkie. Małą jest żołądź, a jak potężny dąb z niej wyrasta. Tak samo jest i w życiu duchownym. Bacz więc nawet na najmniejsze drobnostki. Nie przywłaszczaj sobie nawet drobnych rzeczy, unikaj każdego kłamstwa, każdego nieprzyzwoitego lub nieuczciwego słowa, dotrzymuj święcie każdego przyrzeczenia, nie wymawiaj nigdy lekkomyślnie słowa „Bóg” itp. – Kto jest wiernym w małym, osiąga wielkie łaski u Boga. Do niego stosują się słowa Chrystusa: „Dobrzeć, sługo dobry i wierny! Iżeś nad małym był wierny, nad wiolą cię postanowię” (Mt 25, 21). Kto zaś jest niesumienny w małym, traci wiele łask i Bóg karze go dotkliwie. Tak było z Mojżeszem i Zacharyaszem. Mojżesz nie wszedł do Ziemi obiecanej, iż nie chciał uwierzyć Bogu, Zacharyasz oniemiał, iż zwątpił w słowa Anioła. – Kto w małym jest wierny, nie popada tak łatwo w grzech ciężki. Powiada Chrystus: „Kto wierny jest w najmniejszej rzeczy, i w większej wierny jest; a kto w małym niesprawiedliwy jest, i w większym niesprawiedliwy jest” (Łk 16, 10). – Szybko więc postępuje naprzód, kto zważa bacznie na drobnostki, co widzimy już i w życiu codziennym. Niejeden kupiec wzbogacił się, iż pamiętał o drobnostkach (Św. Ambroży). Wszystkie wielkie rzeczy powstały tylko przez zbiór mniejszych (Św. Franciszek Salezy). Z mnóstwa ziarnek piasku powstaje góra, z wielu potoków rzeka, z wielu domów miasto, z wielu drzew las. „Jeśli chcesz być wielkim, zaczynaj od małego” (Św. Augustyn). Kto zaś gardzi małymi rzeczami, pomału upadnie (Ekkli. 19, 1). Drobna nieostrożność pociąga nieraz za sobą wielkie nieszczęście i zatruwa człowiekowi całe życie. Z małej iskierki powstaje wielki pożar; mały otwór w okręcie staje się przyczyną zatonięcia; dom rujnuje się zupełnie, jeśli zapominamy o drobnych naprawkach. Tak samo rzecz się ma z grzechem. Judasz kradł najpierw drobne kwoty, później został zdrajcą, a wreszcie zabójcą; Kain zazdrościł najpierw bratu swemu, a następnie zabił go. Pogardzanie drobnostkami jest zawsze dowodem tajemnej pychy. „Wielka wierność względem Boga okazuje się zawsze w małych rzeczach, zaś niedoskonała wierność przy wielkich okazjach” (Św. Franciszek Salezy).

 

2) Należy ćwiczyć się w panowaniu nad sobą.

Nie trzeba więc być ciekawym, nie rozglądać się po ulicy, nie wyglądać ustawicznie przez okno, unikać niepotrzebnego świergotania, nie krzyczeć głośno, nie śmiać się głośno, nie narzekać zaraz przy każdej niepogodzie łub w każdej słabości, nie jeść częściej, jak w oznaczonych porach, nie jeść zbyt łapczywie, nie pragnąć łakotek, nie ganić podanych potraw, brać pierwszą lepszą porcję, nie spać za długo, odmawiać sobie niektórych rozrywek, od czasu do czasu kryć się w samotności celem rozmyślania, nie mówić o sobie bez przyczyny, możliwie nie sprzeciwiać się nikomu. Takie umartwienia są łatwe.

Święci oddawali się daleko surowszym umartwieniom, których jednak nie można każdemu zalecić. Jan Chrzciciel panował nad sobą w najwyższym stopniu. I św. Paweł powiada o sobie: „Karzę ciało moje i w niewolę podbijam, bym snadź, innym przepowiadając, sam nie stał się odrzuconym” (1 Kor 9, 27). Kościół katolicki stara się skłonić i przyzwyczaić chrześcijan do panowania nad sobą przez różne przykazania postów. Panowanie nad sobą jest rodzajem męczeństwa (Św. Bernard). Czyż nie jest męczeństwem pościć przy obfitości pokarmów, wśród bogactwa czuć ciężar ubóstwa? (Św. Grzegorz Wielki). Kto może panować nad sobą, jest królem; bo zamiast dać się wlec, jako jeniec, swym żądzom, rozkazuje im. Człowiek taki jest zwycięzcą; odnosi zwycięstwo nad swymi złymi żądzami, a to zwycięstwo bez krwi i potu (Św. Cyprian). Do ludzi umartwionych zastosować można słowa Pisma świętego: „Błogosławieni, którzy umierają w Panu” (Św. Ambroży), i słowa Psalmisty: „Dla ciebie bywamy zabijani każdego dnia”. Panowanie nad sobą jest właściwym znamieniem prawdziwego chrześcijanina. Powiada Chrystus: „Jeśli kto chce za Mną iść, niech samego siebie zaprze” (Mk 8, 24); to znaczy: kto chce być Mym uczniem (chrześcijaninem), niech ćwiczy się w panowaniu nad sobą. Dlatego też powiada św. Paweł: „Którzy są Chrystusowi, ciało swe ukrzyżowali z namiętnościami i pożądliwościami” (Gal 5, 24). Umartwiony jest Świętym (Św. Franciszek Borgia). Żywa ryba płynie przeciw prądowi, martwą porywa prąd ze sobą. I ty możesz łatwo poznać, czy ożywiony jesteś Duchem Bożym, czy też martwy; patrz tylko, czy idziesz przeciw prądowi twych złych namiętności, czy dajesz mu się unosić (Alfons Rodriguez). Siebie samego zwalczać, to najcięższa walka; siebie samego zwyciężyć, to najpiękniejsze zwycięstwo. Lepszym jest mąż cierpliwy od męża dzielnego, a kto panuje nad umysłem swym, lepszym jest od zdobywcy miast (Przyp 16, 32).

Przez ćwiczenie się w panowaniu nad sobą osiągamy oświecenie rozumu, umocnienie woli przeciw złemu i prawdziwy spokój duszy. Zakon mamy w członkach naszych, sprzeciwiający się zakonowi umysłu naszego (Rz 7, 23). W członkach naszych mieszkają złe skłonności, które muszą być poskramiane (Kol 3, 5). Ciało nasze walczy codziennie przeciw duszy, a my powinniśmy walczyć codziennie przeciw ciału (Św. Augustyn). Człowiek powinien postępować ze sobą jak z chorym; choremu odmawia się wiele niepożytecznych zachcianek (Św. Bernard). Kto czyni wszystko, co mu wolno, pocznie wnet czynić to, czego mu nie wolno (Św. Augustyn). Kto odmawia sobie rzeczy dozwolonych, uniknie tym pewniej rzeczy niedozwolonych (Św. Grzegorz Wielki). Najdoskonalszy człowiek popada natychmiast w grzech, jeśli przestanie ćwiczyć się w panowaniu nad sobą, tak samo jak wyjałowieje najurodziwsza rola, gdy się jej nie uprawia (Alfons Rodriguez). – Panowanie nad sobą oświeca rozum. „Czego odmawiamy naszym zewnętrznym zmysłom, to odbieramy na powrót stokrotnie w naszym wnętrzu” (Katarzyna Emmerich). Jeśli dajemy Bogu nasze ciało, daje On nam Swego ducha (Św. Brygida). Jak u wagi jedno ramię podnosi się, gdy drugie spada, tak samo jest i u człowieka; duchowe rozpoznanie staje się tym większe, im więcej poskromione są żądze cielesne. „Zabijmy w sobie zmysłowe usposobienie, by wystąpiło w nas silnie usposobienie duchowne, dające nam życie i pokój” (Św. Bazyli).

Panowanie nad sobą umacnia wolę, podobnie jak hartowanie się umacnia zniewieściałe ciało. A jeśli wola jest silną, poskramia człowiek rychło złe żądze ciała i przezwycięża łatwo wszelkie pokusy czartowskie. Żołnierz, wyćwiczony w robieniu bronią, zwycięży łatwo w walce. Człowiek umartwiony podobny jest do silnego dęba, który złamie się raczej, a nie da się ugiąć; nieumartwiony zaś do trzciny, miotanej wiatrem na wszystkie strony. – Przez panowanie nad sobą zyskujemy prawdziwy spokój duszy. Nie ma spokoju w tym domu, do którego wchodzą ustawicznie ludzie i zeń wychodzą; i w duszy nie ma spokoju, jeśli człowiek nie strzeże swoich zmysłów, a więc rozgląda się ciągle, świegocie, słucha wszystkiego itd. Jeśli zamkniemy bramy domu, zapanuje w nim pokój; jeśli czuwamy nad naszymi zmysłami i ćwiczymy się w panowaniu nad sobą, osiągamy wnet zadowolenie wewnętrzne. Nasze złe skłonności, jak burze morskie, wywołują przez swe nieporządne podrażnienia zaburzenia w naszym sercu i wprawiają je w największy zamęt. Jeśli umiesz rozkazywać wichrom swej namiętności, zażywać będziesz przedziwnego pokoju i błogiego spoczynku (Alfons Rodriguez). Kto wyrzekł się dla Boga wszelkich zmysłowych pożądań, dozna najsłodszych pociech Ducha Świętego (Tomasz a Kempis). Kto opanował swoje złe żądze, dał sam sobie pokój trwały (Św. Cyprian). Osiąga człowiek prawdziwy spokój, jeśli ciało daje się powodować duszy, a dusza Bogu (Św. Leon Wielki). Osiągnięty spokój duszy jest przedsmakiem wiecznej szczęśliwości (Św. Jan Chryzostom). Kto ćwiczy w panowaniu, nad sobą, nie łatwo da się poruszyć gniewowi. „Panowanie nad sobą ma dwie córy, łagodność i cierpliwość” (A. Stolz). […]

 

3) Unikać należy wszystkiego, co jest zbytecznym, zwłaszcza w jedzeniu i mowie.

„Wszystko zbyteczne jest grzechem” (Katarzyna Emmerich). Zbytecznym jest np. wystawne odzienie, kosztowne urządzanie mieszkania, wyprawianie zbytkownych uczt i uczęszczanie na takowe itd. – Kogo takie rzeczy pociągają, ten nie dojdzie nigdy do doskonałości. Duch Św. nie wchodzi do serca przepełnionego sprawami świata; miłuje tylko serca czyste. „Kto chce wejść na drogę cnoty i doskonałości, musi zacząć od tego, by ze szczególniejszą pilnością poskramiać żądzę jedzenia” (Św. Andrzej Avelino). Nie może być żołnierzem Chrystusa, kto nie poskromił jeszcze żądzy podniebienia (Św. Grzegorz Wielki). Kto je lub pije daleko więcej, niż potrzebuje, traci wiele łaski popada w pokusę. Dlatego woła Chrystus: „Biada wam, którzyście się nasycili” (Łk 6, 25). A św. Piotr upomina: „Trzeźwymi bądźcie, a czuwajcie; bo przeciwnik wasz, diabeł, jako lew ryczący, krąży szukając, kogo by pożarł” (1 P 5, 8). Kto jadł lub pił za dużo, podobnym jest do obładowanego okrętu, któremu grozi zatonięcie, jeśli zaskoczy go burza pokusy (Św. Katarzyna Seneńska). – Unikać także należy gadatliwości. Gadatliwość jest zawsze oznaką pychy i głupoty i wiedzie do wielu grzechów. Jak z języka zwykł poznawać lekarz stan zdrowia, tak z mowy czyjejś wnosić można na stan jego ducha. Jak wskazówka na zegarze zdradza najmniejszą nieprawidłowość, powstałą wewnątrz, tak język zdradza każdą namiętność, nurtującą serce. „Z dźwięku dzwonu poznajemy, czy nie ma w nim pęknięcia; ze słów człowieka poznajemy, czy nienaruszonym jest jego duch. Z odgłosu, jaki wydaje naczynie, poznajemy, czy jest pełnym, czy próżnym; podobnie ze słów człowieka poznajemy, czy ma pełną, czy próżną głowę (Alfons Rodriguez). Gdzie słów wiele, tam często niedostatek (Przyp 14, 23). Prawdziwie mądrzy mężowie byli zawsze skąpi w mowie (Przyp 17, 27). Tylko głupcy mówią wiele (Ekkli. 10, 14). Chcą tym nadać sobie pozór, jakoby mieli wiele rozumu i rozpoznania. Wielomówstwo nic obejdzie się bez grzechu (Przyp 10, 19). Pokój, ciągle otwarty, traci ciepło; podobnie nie może mieć w sobie ciepła miłości Bożej, a więc i łaski uświęcającej ten, kto wciąż otwiera usta do mówienia (Św. Bernard). Niepowściągliwość języka jest także źródłem niezgody (Św. Grzegorz Wielki). Jeśli kto w słowie nie upada, ten jest mąż doskonały (Jk 3, 2). Kto nie umartwia swych ust, nie dojdzie nigdy do doskonałości. (Św. Filip Nereusz). Kto nie trzyma na wodzy języka swego, u tego fałszywą jest cześć Boga, chociaż mniema że jest nabożnym (Jk 1, 26). Szkody dozna ten, kto nieopatrzny jest w mówieniu (Przyp 13, 3). Upomina nas więc św. Paweł: „Bezbożności i próżnomówności strzeż się” (2 Tm 2, 16). Wartość milczenia wyrażona jest w przysłowiu: „Jest to cnota nad cnotami, trzymać język za zębami”. Nie trzeba znowu jednak być za małomównym w obcowaniu z ludźmi. „Jeśli powściągliwość w mowie ma być cnotą, to należy zachować w tym pewną równowagę, nie czynić ani za wiele, ani za mało” (Św. Franciszek Salezy).

 

Franciszek Spirago, Katolicki katechizm ludowy, t. 2, Warszawa 1911, s. 457nn.

Jan Kumor, Nasze święta

Od wieków życie Polaków toczyło się według rytmu nadawanego przez Rok Liturgiczny Kościoła. Niedziela i święta kościelne były zwornikami, wokół których w ciągu roku Polak organizował swoje codzienne życie.

Niedziela, dzień Pański. Tłumy idą w tym dniu do kościołów parafialnych, by uczestnicząc we Mszy Świętej podziękować Bogu za przeżyty tydzień i prosić o łaski na następny. Klimat niedzieli rozciągał się już na sobotnie popołudnie. Przerywano większe prace w polu, przygotowywano paszę dla zwierząt, opał, gospodynie wypiekały chleb, czyszczono podwórka i zagrody wokół domu.

W niedziele i święta nikt nie pracował. Nie było do pomyślenia, by w niedzielę ktoś wyszedł w pole do pracy, lub brał do ręki siekierę, to było głęboko zakorzenione w narodzie. Dziś już z tym gorzej, ale to wynik 50-cioletniej ateizacji narodu prowadzonej przez rządy komunistyczne.

Oprócz niedziel Polacy świętowali 14 świąt nakazanych przez Kościół i przestrzeganych przez państwo. W tych dniach świątecznych nie pracowały urzędy państwowe ani samorządowe, ani zakłady produkcyjne z wyjątkiem zakładów pracy ciągłej, tj. hut, Polskich Kolei Państwowych, szpitali, telegrafów, komunikacji miejskiej.

Były to następujące dni świąteczne:

Nowy Rok 1 I, Trzech Króli 6 I, Św. Matki Bożej Gromnicznej 2 II, Poniedziałek Wielkanocny (święto ruchome), Wniebowstąpienie Pańskie (ś. r.), Poniedziałek Zielonoświątkowy (ś. r.), Królowej Korony Polskiej 3 V, Boże Ciało (ś. r.), Św. Apostołów Piotra i Pawła 29 VI, Wniebowzięcie NMP 15 VIII, Wszystkich Świętych 1 XI, Niepokalane Poczęcie NMP 8 XII, Boże Narodzenie 25 XII, Św. Szczepana 26 XII.

Wszystkie te święta obchodzone były, jako dni wolne od pracy z obowiązkiem uczestniczenia we Mszy Świętej. Z tymi świętami związany był nawet pewien rytm pracy na roli, bowiem do roku 1939 około 70% ludności polskiej żyło na wsi, w ośrodkach wiejskich.

1. Nowy Rok – „przybywa dnia na zajęczy skok”. Święto pełne nadziei, po najkrótszych i naj ciemniejszych dniach listopadowo-grudniowych zaczyna dnia przybywać, budzi się nadzieja. Te nadzieję podbudowywały orkiestry, które w tym dniu chodziły od domu do domu, grając kolędy i inne lekkie piosenki, za co otrzymywali datki.

2. Święto Trzech Króli zwane świętem Objawienia Pańskiego. W tym dniu poświęcano kredę i kadzidło na znak darów, jakie Trzej Królowie złożyli Panu Jezusowi (złoto, kadzidło i mirrę). Kredą wypisywano na drzwiach wejściowych do domu pierwsze litery Królów (K + M + B i bieżący rok). A że to był okres Bożego Narodzenia, który w Polsce trwał do 2 lutego, więc dalej śpiewano kolędy, organizowano jasełka, a młodzież dorosła kolędowała po domach z szopką lub turoniem.

3. 2 lutego – Święto Matki Bożej Gromnicznej. Bardzo ważne wśród ludu polskiego święto. W tym dniu poświęca się w Kościele gromnice. Gromnica chroniła polskie chaty od piorunów („gromów”, stąd „gromnica”), które powodowały pożary. Na górnej belce drzwi wejściowych do domu płomieniem gromnicy „czyniono” znak krzyża świętego, aby ten znak chronił dom od nieszczęść.

A najważniejszy użytek gromnicy, tak bardzo przez polski lud przestrzegany, to wkładanie zapalonej gromnicy do ręki umierającego członka rodziny. W tym najważniejszym momencie życia człowieka, kiedy opuszcza ziemię, światło gromnicy przeprowadza umierającego z ojczyzny ziemskiej do niebieskiej, a także chroni przed atakami szatana. Lud nasz przechowywał taką sympatyczną wiarę, że w tym dniu Matka Boża schodzi na ziemię, by pomagać tym którzy zgubili drogę tę fizyczną, a może i drogę do nieba.

4. Poniedziałek Wielkanocny. Ponieważ w Wielką Niedzielę nie wolno było odprawiać wesel ani zabaw, nie było zwyczaju odwiedzin krewnych znajomych, za to euforia radości wybuchała w Poniedziałek Wielkanocny. Wtedy organizowano wesela, zabawy i odwiedziny.

5. Kolejne wielkie święto to Wniebowstąpienie Pańskie. Przed tym dniem przypadającym zawsze w czwartek, Kościół w Polsce organizował dni specjalnych błagalnych modlitw, tzw. Dni Krzyżowe trwające od poniedziałku do środy. W tych dniach wychodziły z kościołów procesje, które prowadził kapłan w liturgicznych szatach, niesiono chorągwie. Procesja szła do kaplic lub krzyży śródpolnych, tam kapłan błogosławił pola obsiane zbożem, kropił święconą wodą i odmawiano modlitwy błagalne o urodzaj, a także prośby o zachowanie od klęsk wszelakich nawiedzających lud wiejski. W czasie procesji śpiewano litanię do Wszystkich Świętych, tę w starym wydaniu i inne pieśni religijne. To były wielkie przeżycia. Ludzie mieli czas w godzinach przedpołudniowych po rannej Mszy Świętej uczestniczyć w tych modlitwach, bo wiedzieli, że wszystko jest w ręku Boga i na nic praca bez Bożej pomocy.

6. Kolejne dwa dni Świąt to Zesłanie Ducha Świętego, zwane u nas w Polsce Zielonymi Świątkami. Święta radości w pięknym okresie pełnej wegetacji roślin. Na te Święta kościoły umajano młodymi zielonymi brzózkami, podłogi w domach wykładano tatarakiem, który wypełniał mieszkania miłym zapachem. W poniedziałek zielonoświątkowy rolnicy chodzili wśród pól z zapalonymi wiechami ze słomy na wysokich tykach na pamiątkę zstąpienia Ducha Świętego pod postacią języków ognistych na Matkę Najświętszą i Apostołów zgromadzonych w Wieczerniku. Była to stara tradycja, która przetrwała w regionie podkrakowskim do drugiej wojny światowej.

7. 3 maja święto Królowej Korony Polskiej, ustanowione za zgodą przyjaciela Polaków Papieża Piusa X.

8. Święto Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej, zwane u nas w Polsce Świętem Bożego Ciała. Niezapomniany nastrój i koloryt tej uroczystości, kiedy wychodząc procesyjnie na ulice miast i wiosek publicznie manifestujemy naszą przynależność do Pana Jezusa ukrytego pod postacią chleba. A potem ośmiodniowa oktawa z procesją eucharystyczną wokół kościoła.

9. 29 czerwca, środek lata i mamy wielkie święto Piotra i Pawła filarów Kościoła Katolickiego. W Polsce po odzyskaniu niepodległości w roku 1918 to święto nazwane zostało Świętem Morza. Choć dostęp do morza był utrudniony, a długość wybrzeża wynosiła kilkadziesiąt kilometrów, to jednak dla gospodarki państwa miało duże znaczenie. Nazywano go oknem na świat. Starsi pamiętają to określenie. Tak więc święto Piotra i Pawła było świętem patriotyczno-kościelnym.

10. Kolejne miłe sercu piękne święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryj Panny. Przypominam sobie zapach ziół, jaki roznosił się w tym dniu w Kościele. W tym dniu przynoszono do kościołów wiązanki ziół, kłosy zbóż i inne owoce ziemi do poświęcenia. W Polsce międzywojennej ten dzień był też dniem wojska polskiego i pamiątką zwycięstwa nad bolszewikami w 1920 roku zwanym cudem nad Wisłą.

11. A potem mamy dzień Wszystkich Świętych, w którym czcimy naszych patronów w niebie, wzywamy ich pomocy, pamiętając o jedynym celu naszego życia – o zbawieniu duszy. Kruchość życia najjaskrawiej uprzytomniamy sobie w tym dniu nawiedzając groby tych, którzy jeszcze tak niedawno byli wśród nas.

12. 8 grudnia – Święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryj Panny, którym to wezwaniem Sama Matka Najświętsza się określiła w czasie objawień w Lourdes i w Gietrzwałdzie, gdy mówiła do wizjonerek: „Ja jestem Niepokalane Poczęcie”. W dodatku Święto to obchodzimy w Adwencie, w czasie oczekiwania na Narodzenie Pana Jezusa z Maryi Dziewicy w Betlejem, które to święta obchodzimy w ciągu dwóch dni.

13. Pierwszy 25 XII, jako dzień Bożego Narodzenia,

14. a drugi dzień Świąt, jako pamiątkę narodzin dla nieba pierwszego męczennika Świętego Szczepana.

Tak to Kościół Matka Nasza powiązał te uroczystości w logiczną całość, aby nas ukierunkowywały ku Bogu, a lud polski przez wieki to kultywował jako nakaz Kościoła i tradycję przodków. Kościół również nakazał wiernym pewne okresy pokuty i postu, które poniekąd łączyły się z niektórymi świętami.

I tak okres pokuty, w którym obowiązywał zakaz wesel i zabaw hucznych, trwał od pierwszej niedzieli Adwentu do Bożego Narodzenia i od Środy Popielcowej do Wielkiej Soboty włącznie. W tych dniach obowiązywał post wyrażający się ograniczeniem przyjmowanych posiłków: jeden raz dziennie dopuszczalny posiłek do syta i dwa razy lekki posiłek. W dniach postu jak i we wszystkie piątki obowiązywał zakaz spożywania potraw mięsnych.

Kościół w Polsce wprowadził również post w tzw. Suche Dni, które obowiązywały w środy, piątki i soboty: 4 razy w roku. Suche Dni obowiązywały po I Niedzieli W. postu, tzw. Wstępnej; w tygodniu po Zielonych Świątkach przed niedzielą Trójcy Świętej; w tygodniu po 15 września; przed 4 Niedzielą Adwentu.

Post ścisły obowiązywał także w Wigilie, czyli w dzień poprzedzający następujące uroczystości: Zesłania Ducha Świętego, Wniebowzięcia Najświętszej Maryj Panny, przed dniem Wszystkich Świętych i przed Bożym Narodzeniem.

W Wigilię Bożego Narodzenia obowiązuje zakaz przyjmowania pokarmów aż do wieczerzy wigilijnej również złożonej z potraw bezmięsnych.

W taki to sposób przez rozmodlenie z okazji różnych świąt i uroczystości, przez zakaz zabaw w dniach pokuty i przez post, który miał również znaczenie zdrowotne, prowadził Kościół swoich wiernych do Boga.

Ta forma obchodzenia Świąt, pokuty i postów wrosła głęboko w tradycję ludu polskiego. Odejście od wielowiekowej tradycji można porównać do złamania kręgosłupa wierzącego ludu lub wytrącenia spod nóg podstawy na której się opiera. I cóż zostanie człowiekowi, kiedy mu się zabierze te piękne tradycyjne znaki życia ukierunkowane ku Bogu? Zostanie nam „święto” indyka, halloween, walentynki lub może jeszcze, jaki inny zabobon?

My Polacy jako Słowianie mamy nieco inny charakter niż narody germańskie czy romańskie. Jesteśmy więcej uczuciowi i przywiązani do tradycji, do Boga i religii. Są dowody, że katolicy mieszkający w Związku Radzieckim, gdy im siłą wyrywano Boga z serca, zamykano kościoły, wypędzano kapłanów, zakazywano modłów, w ukryciu zbierali się na modlitwy kładąc przed sobą uratowany symbol: ornat lub tylko stułę, bo serca ich były pełne tęsknoty za Bogiem. Narodom z bogatych krajów zachodniej Europy nikt nie zamykał kościołów, ani nie zabraniał się modlić. A co mają? Pustkę duchową.

Kiedy młody chłopak Polak powodowany niezawinioną nędzą i głodem, ukradł coś i został skazany na karę więzienia, to jego matka przez tydzień zbierała chleb i we czwartki boso niosła węzełek z chlebem do więzienia w Wiśniczu, bo tam był jej syn. A w obozie niemieckim w Buchenwaldzie siedział młody uczciwy Niemiec, który w Hitlerze rozpoznał zbrodniarza i zwyrodniałego zboczeńca i nie chciał go uznać za przywódcę państwa i za co trafił do obozu, to jego matka Niemka wyrzekła się go, bo sprzeniewierzył się prawowitej władzy i nie posyłała mu ani listów ani chleba (patrz: ks. Jerzy Langman, Oczekiwanie, 1970). To taki mały przykład, ale różnica istotna… Żeby pojąć przywiązanie Polaków do Boga, do własnej ziemi, do tradycji, do obrony własnej tożsamości, to trzeba mieć polską duszę, bo bez tego się Polaków nie zrozumie. Dlatego narody zachodnie nas nie rozumieją i nie lubią.

Pierwszą otwartą walkę z Kościołem w Polsce i z naszym narodem rozpoczęli Niemcy po zbójeckiej napaści na nasz kraj 1 września 1939 roku. Najpierw zaatakowano kapłanów diecezjalnych i zakonnych których wywożono do obozów koncentracyjnych i tam mordowano. Wprowadzili zakaz modlitw publicznych, zakaz pielgrzymek i procesji poza obręb kościoła, zabierano dzwony itp.

Dalszego dzieła walki z Bogiem i planowej ateizacji Polaków dokonywali komuniści, przeważnie Żydzi, którzy w 1945 roku wraz z armią radziecką weszli do Polski i pod protektoratem władz bolszewickich obsadzili urzędy i przejęli władzę w Polsce. Usunęli religię ze szkół, zdjęli krzyże ze ścian urzędów państwowych i szkół, aresztowali Prymasa Polski Ks. Kardynała Stefana Wyszyńskiego, wytaczali procesy biskupom i kapłanom.

Znieśli 8 ważnych uroczystych świąt ustalając te dni, jako robocze. Były to następujące święta:

1. Święto Trzech Króli (przywrócone od 2011 roku)

2. Matki Bożej Gromnicznej

3. Wniebowstąpienie Pańskie

4. Drugi Dzień Zielonych Świąt

5. Św. Królowej Korony Polskiej

6. Św. Piotra i Pawła

7. Wniebowzięcie NMP

8. Niepokalane Poczęcie NMP

Wydawało się, że w 1980 roku Solidarność upomni się o uszanowanie tych świąt i wystąpi o przywrócenie świętowania tych dni przez państwo. Tak się nie stało, z wyjątkiem 3 maja i 15 sierpnia, którym mniej ze względów religijnych, a raczej patriotycznych przywrócono charakter świąt. Szkoda, że wyżej wymienione święta nie mogą być nadal obchodzone, jako święta kościelne i państwowe i przejdą do przeszłości. Jest to powód do bólu i smutku. I tak ta ateizacja i walka z Bogiem i kościołem w Polsce trwa nadal aż do dziś.

O ile jednak do 1989 roku walka z Bogiem i narodem wierzącym była szyta grubymi nićmi i naród doskonale zdawał sobie sprawę, kto jest jego wrogiem, kto chce złamać jego kręgosłup, jego sumienie, to po 1989 roku ta ateizacja życia w Polsce trwa nadal, a nawet przy-brała ostrzejsze formy, bo przecież rządzący się nie zmienili, jedynie odmłodzili kadry przez swoich potomków. Walka z Kościołem w Polsce, z Bogiem, z narodem wierzącym trwa nadal, ale jest o wiele gorsza, bardziej perfidna, prowadzona pod pozorem wolności i dobra człowieka. Nieraz trudno się zorientować skąd pochodzi zło, gdzie ma swoje źródło i kto za nim stoi.

Dziś potrzeba Polakom dużo mądrości i roztropności, aby umieli rozróżnić dobro od zła i mogli odrzucić precz to, co niszczy w nas wiarę, co nas oddala od Boga, co stanowi śmiertelne zagrożenie naszej ojczyzny. Potrzeba wielkiej modlitwy narodowej o ratunek Polski. Musimy się modlić również za rządzących i za ludzi, którzy idą za podszeptem szatana, którzy może nieświadomie służą wrogom naszej ojczyzny, aby im Pan Bóg okazał miłosierdzie i dał łaskę nawrócenia.

 

P. Jan Kumor jest Honorowym Prezesem Klubu Inteligencji Katolickiej w Olsztynie. Często gościł w naszej kaplicy w Olsztynie.

Konsekracji bazyliki na Lateranie, 9.11.2014

Drodzy Wierni!

Obchodzimy dzisiaj rocznicę konsekracji Bazyliki Najświętszego Zbawiciela w Rzymie, w Lateranie.

Gdy po trzech wiekach prześladowań Kościół odzyskał wolność, cesarz rzymski Konstantyn Wielki ofiarował głowie Kościoła – papieżowi starożytny pałac, który należał kiedyś do rodziny Lateranów, i wzniósł przy nim bazylikę. W roku 324 św. papież Sylwester właśnie w tym dniu konsekrował bazylikę ku czci Chrystusa Pana jako Zbawiciela. Chociaż w roku 1308 papieże przenieśli swą siedzibę do wzgórza Watykanu, bazylika na Lateranie pozostaje katedrą miasta Rzymu, katedrą papieża jako biskupa rzymskiego, a więc matką i głową wszystkich kościołów świata. Dlatego też na całym świecie obchodzi się uroczyście dzień konsekracji tego kościoła.

Cały świat jest jakoby jedną wielką świątynią, której sklepieniem jest to piękne nad nami rozwieszone niebo. W świątyni tej świata z każdego jej zakątka powinny się wznosić chwała i uwielbienie dla Boga, wszędzie On bowiem jest obecny, „albowiem w Nim żyjemy, ruszamy się i jesteśmy”. Dlatego skądkolwiek bądź wzniesie się nasza dusza w modlitwie do Boga: czy z ulicy, czy z pola, z lasu, czy z domu, czy w podróży, byleby modlitwa ta była przejęta miłością i skruchą ku Panu Bogu i połączona z zasługami Jezusa Chrystusa, niewątpliwie przebije niebiosa i znajdzie wstęp u miłosierdzia Bożego. Jednak Pan Bóg chce, żeby modlono się do niego wspólnie i na specjalnie na to przeznaczonym, konsekrowanym miejscu. Jeszcze więcej, chce Bóg na tych miejscach być obecny w szczególny sposób. Dlatego nasze kościoły to nie zwyczajne domy modlitwy, to są rzeczywiste, prawdziwe przybytki, mieszkania Boże, bo tu Pan Bóg rzeczywiście, prawdziwie i istotnie przebywa i mieszka w Najświętszym Sakramencie. Każdy z nas, kto wchodzi do świątyni Pańskiej, musi wiedzieć, że przychodzi przed oblicze Tego, przed którym Aniołowie padają na twarz. Wszystko co jest w świątyni, to wszystko przesiąknięte świętością! Jakżeż więc sam człowiek nie miałby przejąć się tym samym uczuciem świętej czci i uszanowania dla każdej świątyni Pańskiej? Jak niegdyś Pan Bóg w Piśmie do Salomona powiedział o świątyni jerozolimskiej, tak samo i dziś z każdego przybytku przemawia Jezus z tabernakulum: „Obrałem sobie miejsce to na dom ofiarny, oczy moje zwrócone będą, a uszy otwarte na błaganie tego, który na tym miejscu modlić się będzie”. Prawdziwie to jest dom Boży i brama niebios!

Podczas 40-letniej wędrówki Żydów świątynią taką był namiot zbudowany z rozkazu Bożego. Znajdowała się tam arka przymierza z kamiennymi tablicami, z różdżką Aaronową, stąd ogłaszano przepowiednie, tu Pan Bóg sam przyjmował modły. Całe pokolenie Lewi zostało przeznaczone na obsługiwanie tej świątyni. Dawid, pobożny król, wstydził się, że kiedy on w bogatym mieszkał pałacu, Pan Bóg nie miał domu godnego swego Majestatu, ale Natan, prorok, oświadczył mu: niegodzien jesteś królu, budować dom Boży, boś swoim w życiu zmazał się krwią. Dopiero Salomon wybudował wspaniałą świątynię Pańską. Wszystko w tej świątyni było bardzo kosztowne i drogocenne, sprowadzane z dalekich krajów. Bóg wyrzekł do Salomona: „Wysłuchałem twych modłów, którymi się do mnie modliłeś. Uświęciłem ten dom, któryś zbudował, abym imię mu dał na wieki – oczy moje i serce mają tam mieszkać na wieki”. Niemniej jednak świątynia jerozolimska była tylko słabym cieniem, symbolem kościołów Nowego Testamentu, gdzie Pan Bóg przebywa nie tylko symbolicznie i duchowo, ale rzeczywiście, sakramentalnie.

W jaki sposób należy się okazywać Panu Bogu uszanowanie dla Jego św. przybytków? Pierwszy sposób jest ten, abyśmy do nich jak najwięcej uczęszczali. Przyjaciel przyjaciela, krewny krewnego, syn ojca zwykli często odwiedzać, przez to odwiedzanie okazują sobie miłość, przywiązanie i poważanie; a któż może być lepszym przyjacielem, krewnym, ojcem, jak Zbawiciel oczekujący w naszych świątyniach odwiedzin? Prawda, że przykazanie mówi tylko o niedzielach, świętach, w które nakazuje oddawać cześć Zbawicielowi podczas Mszy św., ależ iluż i tego małego obowiązku dopełnia z niechęcią, z lenistwem, z obojętnością? Iluż i tu stara się jak najwięcej skąpić czasu tak drogiego dla duszy? A co z dniami tygodnia? Czy Bóg powiedział, że tylko w święta raczy przyjmować nasze prośby? O nie! Mówi Pan Jezus: „pójdziecie do mnie wszyscy”, to jest bez ograniczenia czasu, jak najczęściej przychodźcie, o ile wasze obowiązki dozwolą wam tego. Prawda, że mamy pracę i zatrudnienia domowe, ale ileż to czasu poświęcamy na rzeczy zbyteczne, niepotrzebne, które byśmy mogli poświęcić służbie Bożej? Wszystko by się dało zrobić, bylebyśmy byli szczodrymi dla Boga, a skąpymi dla siebie w czasie. Pan Jezus bez nas się obejdzie, bo jest szczęśliwy sam od siebie, i nas do swego szczęścia nie potrzebuje, ale my się bez Niego nie obejdziemy, bo całe nasze szczęście w Nim i o tyle szczęśliwi jesteśmy, o ile Jego szukamy i z Nim się zjednoczymy. O ileż razy mógłby i po dziś dzień zawołać Zbawiciel do nas z wyrzutem: „Ilekroć chciałem was zgromadzić do siebie jako kokosz zgromadza kurczęta swe pod skrzydła, a nie chcieliście”!

Drugi sposób uszanowania przybytku Bożego jest, abyśmy do niego wchodzili czystym sercem, abyśmy nie byli zmazani grzechem śmiertelnym. „Domowi mojemu przystoi świętość” – to jest świętość duszy przybywającego do domu Bożego. „Nic zmazanego nie wejdzie do królestwa niebieskiego”. Jeżeli Pan Bóg po śmierci nie zniesie przed Najśw. Obliczem nic skalanego grzechem, jakżeż tu ma znieść najobrzydliwsze grzechy? Czyż on tu mniej świętym w Najśw. Sakramencie niż w niebie? Nie, tylko tu jakoby złożył na chwilę sprawiedliwość, a otoczył się cierpliwą miłością. Pan Jezus otwiera swe Serce pełne miłości i woła: pójdźcie wszyscy bez wyjątku, co obciążeni jesteście, a ja wam ten ciężar odbiorę w spowiedzi św. Kościół jest więc miejscem nie tylko świętości już obecnej, ale również miejscem odzyskania świętości, miejscem oczyszczenia duchowego.

Trzeci sposób szanowania naszych świątyń jest, abyśmy do nich wchodzili ze szczerą intencją oddania chwały Bogu, pokrzepienia naszej duszy, przedłożenia Panu Bogu wszystkich próśb, wszystkich potrzeb, wszystkich uczuć. A więc na progu świątyni, kiedy się żegnamy święconą wodą, zostawmy za murami na świecie próżną ciekawość ujrzenia kogoś, usłyszenia czegoś nowego, roztargnienie, myśli o rzeczach doczesnych, a skierujmy jedynie swe serce, myśl, uczucie, wolę, rozum, słowem całego siebie ku Bogu, w Nim się zatopmy, przynajmniej tutaj całkiem się oddajmy Jemu. A jeżeli mimo to prześladuje nas roztargnienie i świat i tutaj cię ściga i nie daje spokoju, odpychajmy te myśli i upokarzajmy się przed Bogiem, że nie potrafimy jeszcze mu należycie służyć. Pokazujmy swą dobrą intencję przez całe nasze postępowanie w świątyni, całe nasze zachowanie się niech świadczy, że jesteśmy w domu Bożym. Z twej postawy winien każdy poznać, że znajdujesz się przed Majestatem Bożym, a postawie zewnętrznej niech odpowiada usposobienie wewnętrzne pobożne, skupione, w Bogu zatopione, Bogiem przejęte.

Wstępując do świątyni, mówmy do siebie słowami liturgii dzisiejszej: „O jak straszne to miejsce – nie jest tu nic innego, jak dom Boży i brama niebios!” Słowa te rozpędzą z duszy próżną lekkomyślność i rozproszenie, a Bóg wynagrodzi to uszanowanie dla swego przybytku obfitymi łaskami, a wtenczas poczujemy, „jak słodki jest Pan, bojącym się Jego”. Amen.

 

Na podstawie: Ks. Władysław Woliński, w: Biblioteka kaznodziejska, t. 1, 1887, s. 599.

Dzień Zaduszny, 3.11.2014

Drodzy Wierni!

W dniu dzisiejszym przypomina nam cała liturgia Kościoła tą prawdę, że jesteśmy prochem i w proch się obrócimy. Bo cóż może nas bardziej zachęcać do umartwienia – jaka myśl, jaka nauka może nas łatwiej odwieść od grzechu i niedozwolonych przyjemności ziemskich, jak wspomnienie śmierci? Gdybyśmy mieli wiecznie żyć na świecie, gdybyśmy byli pewni, że będziemy mogli po wszystkie czasy, bez końca używać dóbr ziemskich, można by jeszcze zrozumieć i wytłumaczyć zdanie owego bogacza, wspomnianego w Ewangelii (Łk 12, 16), który sobie powiedział: „Duszo! masz wiele dóbr zgotowanych na wiele lat, odpoczywaj, jedź, pij, używaj!” Ale wiemy, jak straszne słowa w tej chwili usłyszał w odpowiedzi – słowa, stanowiące i dla wszystkich groźną przestrogę: „Szalony! tej nocy duszy twej upominają się u ciebie, a coś nagotował, czyjeż będzie?” Któż wie, czyje będą zebrane przez człowieka majątki i kto będzie miał z nich pożytek? „Nie zbierajcie skarbów na ziemi, upomina P. Jezus, ale w niebie”, to znaczy: nie myślcie o swoim ciele, ale o duszy; zadawajcie temu ciału konieczne dla duszy umartwienia; zachowajcie chętnie, z radością nakazane posty, pamiętajcie, że lekkie to umartwienie jest wprawdzie przykre ciału, ale mu wyjdzie na zdrowie i uchroni je od większych udręczeń.

„Pamiętaj, człowiecze, że prochem jesteś i w proch się obrócisz!” Może za rok, może za dwa, a może już dzisiaj skończy się dla nas wszystko, i to nędzne ciało śmiertelne będzie oddane ziemi – ale niech nas ta myśl nie smuci, nie odpędzajmy jej od siebie, oswójmy się raczej z tą myślą, żeby konieczność śmierci przestała być dla nas straszną, bo wszakże ona nie jest końcem dla duszy, tylko jest końcem próby, pielgrzymki i walki doczesnej, a będzie początkiem nowego, szczęśliwszego życia.

1. Wielka to prawda, że człowiek wierzący nie powinien zbytecznie lękać się śmierci, jak gdyby ona była samym tylko zniszczeniem. Ona nie powinna przejmować nas takim smutkiem, jakim przejmuje tych, „którzy nie mają nadziei” (1 Tes 4, 13), ale nikt nie zaprzeczy, że ona jest gorzką i że jej widok jest smutny, bo wszakże ona jest gorzkim owocem grzechu. Przecież to nasze ciało nie było od samego początku skazane na rozkład, zagładę, zgniliznę. Jest ono przecież najpiękniejszym tworem pomiędzy istotami ziemskimi. Czyż więc na to stworzył P. Bóg to ciało, by je znowu zniweczyć? Gdzież znajdzie się budowniczy, który by wznosił wspaniałe gmachy, aby je rozwalać? A czy najdobrotliwszy nasz Ojciec mógł mieć jakieś upodobanie w widoku śmierci? Czemuż więc tak nędzny koniec jest zgotowany naszemu ciału? Inne dzieła Boże, daleko mniej piękne, nie mają tak poniżającego końca: dęby i sosny padają na górach, obalone wichrem, albo pod siekierą drwala, a trupy ich leżą na ziemi, nie budząc wstrętu i zgrozy, owszem powstanie z nich jeszcze niejedna cenna i pożyteczna rzecz. Ale i człowiek nie miał być od samego początku wydany na pastwę śmierci, dopiero grzech go jej wydał, i dlatego jest jej widok tak smutny, tak poniżający i tak niezgodny z tym wszystkim, co nas wynosi ponad resztę stworzenia.

2. O gdybyśmy zawsze chcieli o tym pamiętać, że jesteśmy prochem! Oto niejeden wznosi się w górę wpośród społeczeństwa ludzkiego: piastuje wysokie godności, rozkazuje drugim, każe się podziwiać, uwielbiać – wielki to człowiek! Jedni się go lękają, drudzy radują się jego powodzeniem; ale czy on dlatego przestał być prochem? Nie jest on, co prawda w chwili obecnej garstką ziemi, po której depcemy, jest to raczej wysoki słup piasku, który wyrwał się z ziemi i kręci się w powietrzu. Ale poczekajcie jeszcze małą chwilę! Skoro ustanie dla niego pomyślny wiatr, który go podźwignął z ziemi, opadnie znowu ten słup i leżeć będzie na ziemi, pokorny i cichy, i pozwoli się deptać. My wszyscy jesteśmy podobni do takiego słupa albo do obłoku kurzawy; zdaje nam się, że coś znaczymy, że mamy siłę; niejeden cieszy się szumem, który wydaje wzdymający go wicher, czyli cieszy się swoim głośnym nazwiskiem, – a tymczasem żaden z nas nie jest niczym, żaden nie może nic zrobić własnymi siłami, a kiedy zmieszamy się z ziemią, od razu o nas wszyscy zapomną i nie będzie po nas żadnego śladu – z wyjątkiem chyba grobowego napisu: „Tu leży najsłynniejszy obywatel tego miasta”.

Wszystko przeminie, wszelka wielkość i piękność i mądrość, wszystko ucichnie, rozsypie się i rozleci, i zostanie tylko żal, że zmarnowaliśmy swoje życie, że żadnych nie zebraliśmy zasług, żadnych skarbów wiecznie trwających, żeśmy nie chcieli korzystać z tyłu łask Bożych nam udzielonych. To wszystko stanie przed naszymi oczyma jako jeden nieprzejrzany szereg grzechów i zaniedbań i wołać będzie w głębi duszy: „Oto patrz na swoje życie, jak je nikczemnie przetrwoniłeś, zamiast służyć Temu, co żył dla ciebie i dla ciebie umarł, – a teraz – teraz, czy już nie słyszysz wołania anielskiego, które słyszał Jan św., „że czasu nie będzie więcej”? (Obj 10, 6). Już nie ma dla ciebie czasu, już teraz nic nie możesz uczynić dla ocalenia swej duszy, nawet na krótką modlitwę i na dobrą spowiedź nie wystarczy ci czasu, już tylko masz zdać liczbę ze swojego włodarstwa i powiedzieć, coś uczynił z tyloma darami Bożymi i z białą szatą niewinności, otrzymaną przy Chrzcie św.

3. Niechże więc ta myśl o śmierci, o naszym ostatecznym kresie, będzie naszą nauczycielką, dopóki jeszcze dosyć mamy czasu do odmiany życia! Ta myśl zapełniała od wieków i dotąd zapełnia klasztory świętymi ludźmi, którzy żadną inną myślą nie chcieli się zajmować i, witając się z braćmi, zawsze te same słowa mieli na ustach: „Pamiętaj, że musisz umrzeć!” Ale też na nich spełniały się słowa P. Jezusa: „Gdzie skarb twój, tam i serce twoje”; oni całkiem oderwali się od ziemi i całą swoją duszą, wszelkim swoim pożądaniem przenieśli się do nieba. Dlatego myśl o śmierci nie rzucała już czarnego, ponurego cienia na ich umysły, ale raczej budziła w nich dziwną tęsknotę, bo oni widzieli poza tą zasłoną ściany grobowej inny świat piękniejszy. Dlatego niejeden mógł powtórzyć słowa, które wypowiedział wielki uczony, ale zarazem wierny sługa Boży Suarez do swoich towarzyszy zakonnych na łożu śmierci: „Nie wiedziałem, bracia, że tak słodko jest umierać!” Wielu innych doznało tego szczęścia, że zamiast cierpienia i trwogi napełniła ich serca w ostatnich chwilach życia przedziwna pociecha. Ci ludzie szczęśliwi mogli wówczas zawołać za św. Pawłem: „Gdzie jest zwycięstwo twe, śmierci? gdzież jest, śmierci, oścień twój?” (1 Kor 15, 55).

4. Jeżeli więc i my pragniemy umierać z taką otuchą, z takim spokojem, nie zapominajmy nigdy wśród zgiełku światowego o rzeczach ostatecznych, o owej chwili najpoważniejszej, kiedy nam powiedzą, jak niegdyś prorok przemówił do Ezechiasza: „Przykaż domowi twemu, bo umrzesz ty, a nie będziesz żył!” (4 Krl 20, 1). Naśladujmy owych ludzi prawdziwie mądrych, którzy rozumieli tę wielką prawdę, że możemy wprawdzie cieszyć się hojnością darów Bożych, że nie potrzebujemy ustawicznie się smucić w ciągu tej naszej doczesnej pielgrzymki, że jednak nie tu na ziemi jest ojczyzna nasza, że mamy duszę nieśmiertelną i że zbawienie tej duszy jest najważniejszą sprawą naszego życia! „Bo cóż pomoże człowiekowi, mówi Pan Jezus (Mt 16, 26), jeśliby cały świat zyskał, a na duszy swej szkodę podjął?” Albowiem „przyjdzie Syn człowieczy w chwale Ojca swego z Aniołami swoimi: a tedy odda każdemu według uczynków jego”. Oby wtenczas i za nami przemówiły uczynki nasze, obyśmy mogli stanąć z otuchą przed Jego stolicą i wejść do Jego Królestwa. Amen.

 

Na podstawie: Ks. A. Pechnik, Kazania i nauki, 1923, s. 465.

21. niedziela po Zielonych Świątkach (o śmierci), 2.11.2014

Drodzy Wierni!

Będąc w tą niedzielę pomiędzy uroczystością Wszystkich Świętych i wspomnieniem wszystkich dusz cierpiących w czyśćcu, oczywiście kierujemy nasze myśli ku wieczności, ku wielkiej tajemnicy śmierci.

Dziś, zwłaszcza w miastach, bardzo skwapliwie ukrywa się śmierć i jej żniwo przed oczyma żyjących, by nie zakłócać ich spokoju. Powinniśmy raczej powiedzieć: by odsunąć myśl o ,,wiecznym odpoczywaniu“, by ta myśl, co sięga w wieczność i głosi ,,pokój wieczny” nie denerwowała ludzi oddanych tej ziemi i wprzęgniętych w krąg nieustannych zabiegów, trosk i gonitwy. A jednak – codziennie (czy chcemy, czy nie chcemy) na oznaczonym przez Boga zakręcie naszej drogi życia staje przed nami rzeczywistość śmierci. Gdzie śmierć zastąpi nam drogę, nie wiemy. Co jakiś czas zjawia się koło nas, zabierając kogoś ze znajomych, przyjaciół, krewnych, by nam uprzytomnić, że gospodarzy koło nas i że i do nas zawita – w godzinie, jednemu tylko Bogu wiadomej, – by nas przeprowadzić przez próg wieczności. Zamiast omijać myśl o śmierci zastanówmy się nieraz – w cichości ducha – nad nią! Zastanówmy się nad tym: A. dlaczego powinniśmy często myśleć o śmierci? i B. co mamy myśleć o śmierci?

A. Dla ludzi tego świata, bardzo płytko ujmujących zagadnienia życiowe, dziwnym się wydaje, że tak często i uporczywie powracamy do myśli o śmierci. Widzimy też, że ludzie ci najchętniej omijają szybko groby. Owszem oni też zataczają jak najdalszy łuk, omijając łoże śmierci, nawet swoich najbliższych, by pozbyć się myśli o śmierci, by ją przepędzić precz poza pole swych zainteresowań. A jednak my przecież wszyscy żyjemy na jednej wielkiej mogile, jaką jest nasza ziemia i stąpamy każdego dnia po grobach, mniej lub więcej głęboko, ukrytych pod naszymi stopami. Z grobów tych idzie ku nam wnikliwe wspomnienie o tych, co przed nami przeszli przez tę ziemię. My, uczniowie Chrystusowi, rozumiemy wymowę prochów umarłych, rozsianych po całej ziemi. One nam głoszą tę naukę starą – jak chrześcijaństwo, – że kto często myśli o śmierci: 1. żyje święcie, 2. umiera szczęśliwie, 3. zachowuje cierpliwość, pokój, równowagę.

1. Z myśli o śmierci wyrasta pewnik, że wszystko, co stworzone przemija, jak miało początek, tak i koniec mieć będzie, że prawo życia doczesnego jest zarazem nieubłaganym prawem śmierci. Nie wiemy, kiedy ten Świat stworzony przeminie. Wiemy jednak dobrze, że szybko przeminiemy my sami. „Nie mamy tu stałego mieszkania” i innego szukamy w wieczności w „domu Ojca”. Kto jednak pragnie tam być z „Ojcem niebieskim” szczęśliwym, musi tu rzetelnie i sumiennie popracować. Na tej prawdzie opiera się nasze życie wewnętrzne, nasze zwrócenie się ku Bogu i wieczności, tzn. ku naszemu celowi. Gdy patrzymy na życie przez pryzmat śmierci, patrzymy należycie i wznosimy się łatwo ku temu, który jest Panem życia i śmierci. Patrząc śmierci w oczy, zaczynamy żyć po chrześcijańsku, a oswoiwszy się z myślą o śmierci, wchodzimy powoli na drogę cnoty i doskonałości.

2. Kto często myśli o śmierci, umiera szczęśliwie. Jakże różnie ludzie umierają! Jedni w tępym otumanieniu, inni pod narkozą, inni wreszcie w rozpaczy. A iluż obecnie jest takich, co uciekają przed życiem i jego odpowiedzialnością. My, uczniowie Chrystusowi, chcemy i możemy umierać szczęśliwie! Nawet wśród najsroższych mąk męczennicy chrześcijańscy promienieli szczęściem w chwili śmierci… Niebiosa otwarte widzieli nad sobą – jak św. Szczepan Męczennik. I my umierać będziemy szczęśliwie, jeśli przez całe życie wychodzić będziemy spokojnie naprzeciw śmierci, na jej spotkanie. Myśląc o śmierci, uprzytomnimy sobie, że śmierć jest warunkiem do otrzymania nagrody wiecznej, przechodzącej wszelkie nasze pojęcie. Oczywiście, że nagroda ta zapewniona jest tylko tym, co „w Panu umierają”. A umierają w Panu tylko ci, co żyją z Bogiem i dla Boga. Wszyscy uczniowie Chrystusa Pana umierający tak czy inaczej, na różne sposoby powtarzają: „Ojcze, w ręce twoje oddają ducha mojego!”

3. Po trzecie, Kto często myśli o śmierci, zachowuje pokój. Wiemy dobrze, że nasze życie jest jednym pasmem zawodów, cierpień i kłopotów. Jakże bardzo potrzebną nam jest tutaj cierpliwość! A cóż lepiej usposabia nas do cierpliwości – niż myśl o śmierci? Myśl o śmierci potrafi nam żywo uprzytomnić krótkotrwałość wszystkiego, co nas tu trapi i męczy na ziemi; ukazuje nam nagrodę wieczną i chwałę niebieską, wobec których „wszystkie utrapienia tego czasu niniejszego“ stają się w oczach naszych maluczkimi i niegodnymi, by zaprzątać nimi naszą duszę.

B. Co mamy myśleć o śmierci? Należy pamiętać o trzech głównych cechach śmierci: 1. pewność śmierci, 2. rychłość, z jaką posuwa się ku nam, 3. niepewność co do terminu.

1. Śmierć jest jednym z takich pewników jak istnienie Boga. Tylko, że – niestety – pewnik ten przyuczyliśmy się raczej oglądać w zastosowaniu do drugich, nie do siebie. A jednak właśnie w odniesieniu do nas pewnik ten nabiera specjalnego znaczenia. Do nas – a nie tylko do innych ludzi – powiedziano: „Postanowiono ludziom raz umrzeć, a potem sąd!“ (Żyd 9, 27). Śmierć z przerażającą pewnością obnaża właściwą prawdę o życiu. Wiemy, że czas pozorów jest przemijający, że śmierć zdziera gwałtownie maski przyklejone do twarzy. Śmierć zmiata wszystko, co sztuczne i okazuje nam to, co jest.

2. Po drugie, śmierć przyjdzie wnet. Najczęstszym i najpospolitszym złudzeniem wśród ludzi to mniemanie, że będą żyć jeszcze długo i chociaż nie odpędzają od siebie myśli o śmierci, to zawsze raczej myślą o wcześniejszej śmierci innych. Przyznajmy szczerze, i my przecież należymy do tego bractwa pogrzebowego, co w myśli grzebie innych. Tego, bo starszy od nas, tamtą, bo chora itd. A jednak śmierć przychodzi do nas wnet i to prawie zawsze wcześniej, niż się spodziewamy. Jak mówi słynny pisarz duchowny o. Pesch TJ: ,,Nie zapominaj we wszystkich twoich dążeniach, że każdy krok w twym ziemskim życiu jest dla ciebie krokiem do grobu!”

3. Po trzecie, nigdy nie mamy pewności co do terminu śmierci. Wszystko dziś obliczą uczeni z największą, podziwu godną, dokładnością, tylko żaden z nich nie obliczy godziny naszej śmierci. Ani młodość ani dostatek nie mogą nas upewnić, że umrzemy później niż inni. Ani choroba, nawet ciężka i przewlekła, nie jest wyrocznią, że umrzemy wcześniej niż inni. To małe słówko: kiedy, okrył sam Bóg tajemnicą. Taka jest jego wyraźna wola. Ta niepewność jest jednak dla nas bardzo zbawienną, bo prowadzi nas do zapewnienia sobie zbawienia przez czujność, którą nam tak bardzo i tak często zaleca Pan Jezus.

W jednym klasztorze umierał bardzo poczciwy braciszek zakonny, który był krawcem. Przeor zapytał się umierającego, czy ma jeszcze jakieś życzenie przed śmiercią. Ten odpowiedział: „Ojcze! niech mi przyniosą tu moje narzędzie, którem pracowałem tyle lat, igłę”. A gdy mu przyniesiono igłę, wziął ją w swe stygnące ręce i rzekł do zebranych braci: „Nie boję się śmierci. Z tym małym narzędziem idę naprzeciw śmierci i nim otworzę sobie bramy nieba. Ile razy tą igłą ruszyłem, starałem się za każdym razem czynić to dla P. Jezusa, z miłości ku niemu. Jezus najlepszy nie zapomni mi tego, nie odrzuci mnie”. I z igłą w rękach, oddał swą duszę spokojnie Zbawicielowi i Sędziemu swemu.

Gdy z myślą o śmierci pełnić będziemy swe obowiązki, ożywieni miłością ku naszemu Zbawicielowi, „Zwycięzcy śmierci“, spokojnie czekać będziemy na ostatnie tchnienie na tej ziemi. Dziś już prośmy Pana Jezusa, by ono było aktem miłości i posłuszeństwa. Amen.

 

Na podstawie: Ks. Omikron, w: Nowa Bibljoteka Kaznodziejska, t. XLIX, 1935, s. 194.

Uroczystość Wszystkich Świętych, 1.11.2014

Drodzy Wierni!

W dzisiejszej uroczystości, wspominając o wszystkich Świętych Pańskich, możemy przypomnieć sobie też to miejsce, gdzie oni szczęśliwie przebywają – królestwo niebieskie, naszą wieczną ojczyznę. Bóg na to z nieba zstąpił na ziemię, aby was z tego padołu płaczu podniósł do krainy radości, z tego poniżenia i nędzy do wiekuistej chwały, z tej biednej ziemi do szczęśliwego nieba. Jakże potrafimy wyrazić to szczęście wybranych, skoro najwięksi apostołowie nie umieli go dostatecznie opisać, skoro ani rozum ludzki ani zmysł pojąć, a język człowieka wysłowić nie zdoła tego, co przechodzi wszelkie pojęcie, pragnienie i oczekiwanie ludzkie? Mimo to godzi się nam opisać chociaż w słabym przybliżeniu to niebo, do którego nas Bóg stworzył, do którego przez całe życie wzdychamy, za którym tęsknimy.

Wiemy, czego w niebie nie ma, a to wystarczy, abyśmy mieli wyobrażenie o niebie. Mówi bowiem św. Jan (Obj 21): „I otrze Bóg wszelką łzę z oczu ich, a śmierci dalej nie będzie, ani smutku, ani krzyku, ani boleści więcej nie będzie”. Gdzie zaś nie ma złego, tam oczywiście jest prawdziwe i niezmienne szczęście a do tego pełne, nad pojęcie i wyraz doskonale; bo mówi Pan Jezus (Łk 6): „Radujcie się i weselcie się, albowiem zapłata wasza obfita jest w niebie. Miarę dobrą, natłoczoną, potrzęsioną i upływającą dadzą na łono wasze”. Nareszcie radość i szczęście w niebie nigdy się nie zmniejszy i nigdy się nie skończy, gdyż Pan Jezus rzekł: „Wejdą do żywota wiecznego”.

Dlaczego każdy człowiek pragnie szczęścia, zadowolenia, przyjemności, chociaż ta ziemia jest padołem płaczu i pracy? Bo Pan Bóg wszczepił w ludzkie serca pragnienie szczęścia, i umieścił pierwszego człowieka w szczęśliwym raju, skąd po najdłuższym życiu miał być przeniesionym do nieba. Człowiek jednak przez grzech utracił i raj ziemski i niebo; a chociaż nam Pan Jezus odzyskał niebo, chce jednak, abyśmy przez trudy i uciski dobijali się do niego, a na ziemi po pracy tak używali niewinnych przyjemności, iżbyśmy nasze serce podnosili do nieba. Tymczasem wielu jest chrześcijan, którzy chcieliby mieć raj na ziemi, i dlatego pracują, znoją się dniem i nocą, aby go używać i bawić się. Czymże są te wszystkie dobra i uciechy tego świata? Są zwodnicze, bo, jak mówi św. Grzegorz, na dnie każdej radości jest trochę goryczy, a zawsze wywołują przesyt i znudzenie. Nie ma na ziemi stałego szczęścia, owszem kto dzisiaj się śmieje, najczęściej jutro martwi się i płacze, kto, jak się mówi, dzisiaj na różach, jutro na kolcach. W niebie więc będzie szczęście i radość prawdziwa, zupełna, wiecznotrwała, a więc doskonała, która zaspokoi wszelkie nasze pragnienia.

Czymże więcej rozweselą się oblicza świętych Pańskich? Oto widzeniem Boga twarzą w twarz, jakim jest w istocie; Boga, piękności nieskończonej, potęgi niepojętej; Pana Jezusa uwielbionego, najświętszej Maryi Panny, widzeniem chórów aniołów i rozlicznych świętych, tylu dusz znajomych i tych, którym pomogliśmy do zbawienia. Tam nie będzie jeden drugiemu zazdrościł, bo wszyscy będą w szczęściu i wzajemnie miłować się w Bogu i nic i nikt nie będzie zakłócał świętego pokoju. Ciało nasze przemienione, niecierpiętliwe, jasne i chyże nie będzie potrzebowało doczesnego pokarmu. Tam rozum nasz zatopiony w Bogu poznawać będzie łatwo i jasno tajemnice wiary świętej, boską moc, mądrość, rozwidnią się nam ukryte sądy Boże. Bóg, najwyższa dobroć, miłość, piękność, potęga, przenikać będzie na wskroś duszę, a dusza będzie żyć w miłości Boga, którego już nigdy nie utraci. Owszem będzie ona niejako uczestniczką natury i chwały Bożej.

Któżby nie był gotów wszystko co tylko może uczynić, wszystko znieść i wycierpieć, aby tylko osiągnąć niebo? Słusznie święty Augustyn to wszelkie szczęście niebieskie wyraził trzema słowami: „Będziemy oglądać, kochać i wychwalać Boga, czyli posiadać bez niebezpieczeństwa utraty“. Z tego widzenia Boga i posiadania najwyższego dobra rodzi się pokój niczym niezmącony, radość niezmienna, szczęście, najwyższa rozkosz. W tym życiu chociażbyśmy mieli wszystko, co uszczęśliwia, serce nigdy się nie zaspokoi, bo jest stworzone dla nieba. Lecz skoro posiądziemy Boga, staniemy się panami dóbr wszystkich, wszystkie nasze życzenia i pragnienia będą spełnione, skosztujemy rzek radości, którymi upojeni będą błogosławieni, jak mówi prorok (Ps 35, 9).

Tu bóle, tam zdrowie; tu śmierć, tam życie; tu praca, tam wieczna zapłata; tu nędza, tam nieprzebrane bogactwa. Sama pamięć poniesionych dla miłości Bożej znojów, trudów i utrapień, jak też pamięć wykonanych a tak szczodrze nagrodzonych dobrych uczynków będzie pomnażać to szczęście. Św. Augustyn mówi, że gdyby kropla tego szczęścia padła kiedy do piekła, uśmierzyłaby wszelki ból, osłodziłaby wszelką gorycz kary. Św. Piotr ujrzał tylko na chwilę cząstkę chwały Pana Jezusa przemienionego na górze Tabor, a już zapomniał o wszelkiej nędzy i wołał w uniesieniu: „Panie! dobrze nam tu być! Uczyńmy tu trzy przybytki“.

Ale każdy może powiedzieć: rad bym się dostać do nieba, ale to trudno przychodzi pełnić przykazania Boże, przezwyciężać swe skłonności, walczyć z pokusami, czynić pokutę, cierpliwie znosić dolegliwości. Ale czy można bez trudów zebrać majątek? Jak to daleko musi jechać kupiec, pracownik iść szukać zarobku, różne niewygody ponosić dla marnego zysku? Ile to lat musisz służyć, nim się zdobędziesz na dom, a dom wiecznotrwały i niepożyty w niebie chciałbyś zdobyć bez trudu? Czy nie warto trudzić się o niebo? Św. Paweł, który w zachwyceniu skosztował jedną kroplę tego szczęścia, wyznał, że wszelkie utrapienia, jakie by ludzi spotkać mogły na ziemi, nie są godne tak bogatej zapłaty, jaka jest w niebie (Rz 8, 18).

Jak czytamy w aktach męczenników, świętą Katarzynę przed śmiercią trzymano w więzieniu. Był wtedy na straży hetman pogański Porfiriusz z dwustu żołnierzami. Cesarzowa Augusta uprosiła hetmana, że ją puścił do więzienia św. Katarzyny, która ją zachęcała do męstwa za Chrystusa. Przysłuchując się Porfiriusz tej rozmowie słabej panienki, wzruszył się na sercu i zapytał św. Katarzyny: „Co mi da Chrystus, gdy weń uwierzę i będę już jemu służyć?” Pytała go panna: „Czyż ksiąg chrześcijańskich nie czytał?” On rzekł: „Byłem żołnierzem od młodości, o książki nie pytałem“. I odpowiedziała mu: „Da ci Chrystus sławę i państwo zgotowane chwalącym go, dobra wieczne, jakich oko nie oglądało i język wielkości i piękności ich wymówić nie może”. I nagle Porfiriusz i jego żołnierze z radością uwierzyli w Chrystusa, stanęli przed cesarzem, wyznali swą wiarę i otrzymali męczeńską koronę. Szczęśliwi owi żołnierze, niedługo się uczyli, raz tylko usłyszeli o niebie, a potrafili umrzeć za Chrystusa!

Gdy więc krzyż boleści przyciśnie nas do ziemi, wnieśmy serce i oczy do nieba, czyńmy tak, jak św. Franciszek czynił w utrapieniach, dodając sobie ducha: „Cierp ochotnie, mawiał, moje ciało! bo przyjdzie prędko ten dzień, kiedy nie będziesz mogło cierpieć żadnej przykrości. Umartwiajcie się oczy moje, nie patrzcie na próżności ziemskie, bo prędko zobaczycie piękności chwalebne raju i króla w piękności Jego. Smaku, języku mój, niech ci będą miłe posty; wdzięcznie przyjmujcie wszelkie krzywdy uszy moje; kochajcie się w umartwieniach zmysły moje, bo niezadługo przyjdzie czas, że karmieni będziecie manną niebieską, która w sobie zamyka wszelki smak, cieszyć was będą pienia niebieskie, z których jedno mogłoby wystarczyć, by słodkością napełnić wszelkie serca“. Amen.

 

Na podstawie: Ks. Józef Krukowski, Nauki katechizmowe, 1880, s. 568.

Chrystus Król, 26.10.2014

Drodzy Wierni!

W dniu dzisiejszym obchodzimy uroczystość Jezusa Chrystusa Króla. Chrystus Pan jest nie tylko naszym Bogiem, naszym Zbawicielem, naszym Panem, naszym Nauczycielem, ale jest i naszym Królem. Jezus Chrystus to Król nad królami, Król nieba i ziemi, Król ludzi i aniołów. Cały świat to Jego królestwo, które obejmuje wszystkie narody, wszystkie pokolenia po wszystkie wieki. Przed Nim klęka wszelkie kolano: niebieskie, ziemskie i piekielne. Jemu jest dana cała władza na niebie i na ziemi. Który z panujących ziemskich może się porównać pod względem władzy, mocy i wielkości z Jezusem Chrystusem, naszym Królem? Nikt z władców tej ziemi nie może iść w parze z Jezusem Królem, który panuje nad wszystkimi narodami po wszystkie wieki.

Jezus Chrystus jest Bogiem, jest Zbawicielem świata, jest założycielem Kościoła świętego, jest Nauczycielem Nowego Testamentu, jest naszym Mistrzem i również jest naszym Królem. Już w Starym Testamencie niektórzy z proroków, mówiąc o Mesjaszu, zowią Go królem. O naszym Zbawicielu prorok Jeremiasz tak się wyraża: „Oto dni przychodzą, mówi Pan, a wzbudzę Dawidowi płód sprawiedliwy: a będzie królował król, i mądrym będzie, i będzie czynił sąd i sprawiedliwość na ziemi” (23, 5). Prorok Izajasz tak się odzywa o Mesjaszu: „Albowiem Pan sędzia nasz, Pan zakonodawca nasz, Pan król nasz: on nas zbawi“ (33, 22). I Zachariasz, przepowiadając przyjście na świat Jezusa Chrystusa, nazywa Go również królem. Oto jego słowa: „Raduj się wielce, córko Syjonu, wykrzykuj, córko Jeruzalem: Oto Król twój przyjdzie tobie, sprawiedliwy i zbawiciel, on ubogi, a wsiadający na oślicę i na źrebię, syna oślicy” (9, 9). I prorok Daniel również przypisuje Panu Jezusowi królewskość: „Patrzyłem tedy w widzeniu nocnym, a oto z obłokami niebieskimi jako syn człowieczy przychodził… I dał mu władzę, i cześć, i królestwo: i wszystkie narody, pokolenia i języki służyć mu będą: władza jego, władza wieczna, która nie będzie odjęta, a królestwo jego, które się nie skazi” (7, 13–14). Prorocy Micheasz i Malachiasz nazywają naszego Zbawiciela panującym. Oto słowa pierwszego z nich: „A ty Bethlehem Ephrata, malutkie jesteś między tysiącami Judzkimi: z ciebie mi wyjdzie, który będzie panującym w Izraelu” (5, 2). A Malachjasz prorok mówi: „Oto ja posyłam Anioła mojego, a przygotuje drogę przed obliczem moim. A zarazem przyjdzie do kościoła swego Panujący, którego wy szukacie” (3, 1).

Nowy Testament czyni Jezusa Chrystusa Królem. Już przy Zwiastowaniu Najświętszej Maryi Panny uwydatnia się ta prawda, że Jezus Chrystus jest Królem. Oto co mówi Anioł do Najświętszej Maryi Panny: „Oto poczniesz w żywocie, i porodzisz syna, a nazwiesz imię jego Jezus. Ten będzie wielki, a będzie zwany Synem Najwyższego, i da mu Pan Bóg stolicę Dawida, ojca jego: i będzie królował w domu Jakóbowym na wieki: a królestwu jego nie będzie końca” (Łk 1, 31–33). Trzej Królowie ze Wschodu przybywają z dalekich krain do Jerozolimy i szukają Jezusa, którego nazywają Królem, bo tak mówią do Heroda: „Gdzie jest, który się narodził król Żydowski?“ (Mt 2, 2). I wielka rzesza ludu, wprowadzając Jezusa uroczyście do Jerozolimy, woła: „Błogosławiony, który idzie król w imię Pańskie: pokój na niebie, a chwała na wysokości“ (Łk 19, 38). I z rozmowy Piłata z Panem Jezusem widać, że Ten ostatni jest królem. Piłat zapytuje Jezusa: „To ty jesteś królem?” (J 18, 37). Zbawiciel zaś mu odpowiada: „Ty mówisz, że ja jestem królem” (J 18, 37); „Królestwo moje nie jest z tego świata: gdyby królestwo moje z tego świata było, bili by się słudzy moi, żebym nie był wydań Żydom: lecz teraz królestwo moje nie jest stąd” (J 18, 36). Skoro więc Chrystus Pan ma Swoje królestwo, to jest i królem. I Żydzi, oskarżając Jezusa przed Piłatem, stawiają Mu między innymi i ten zarzut, że nasz Zbawiciel czyni się królem: „Jeśli tego nie wypuścisz, nie jesteś przyjacielem Cesarskim. Każdy bowiem co się czyni królem, sprzeciwia się Cesarzowi“ (J 19, 12). I św. Paweł woła w liście do Koryntian: „A ma królować, ażeby położył wszystkich nieprzyjaciół pod nogi jego” (1 Kor 15, 25). A św. Jan w Objawieniu mówi o Chrystusie Panu: „A ma na szacie i na biodrze swojej napisane: Król nad królami, i Pan nad pany“ (19, 16). Jezus Chrystus jest więc rzeczywistym królem, królem nad królami, i panującym nad panującymi. Królewskość Jezusa wpływa z Jego władzy. A jaką władzę posiada Chrystus Pan? Zbawiciel nasz ma całą władzę na niebie i na ziemi: „Dana mi jest wszystka władza na niebie i na ziemi“ (Mt 28, 18).

W dzisiejsze święto Chrystusa Króla wspomina Kościół św. w liturgii słowa św. Łukasza Ewangelisty: „I przyjdę od wschodu i zachodu, od północy i południa i usiądę w Królestwie Bożym” (Łk 13, 29). Nic innego nie miał na myśli św. Łukasz jak Kościół Chrystusowy, rozprzestrzeniony po całym świecie. Naprawdę Kościół jest królestwem, w którym Chrystus Pan roztacza swe panowanie „od wschodu i zachodu, od północy i południa”. Chrystus Pan króluje w Kościele, gdy przez Ojca św. rządzi i prowadzi wszystkich do jednego celu – zbawienia. Jak zadaniem państwa jest wychowanie ludzi na dobrych obywateli, żeby zapewnić im dobrobyt, tak zadaniem Kościoła jest udoskonalenie i doprowadzenie ludzi do wiecznego szczęścia. Cel państwa i Kościoła sprowadza się do jednego: żeby uszczęśliwić człowieka. Dlatego w Starym Testamencie jak i Nowym Kościół nazywa się, przez analogię z rządem państwowym, królestwem. Królestwo to wieczne, bo oparte na zasadach Boskich i posiada obietnicę Chrystusa: „Na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie zwyciężą go” (Mt 16, 18). Być poddanym Chrystusa Króla znaczy więc to samo jak być poddanym władzy kościelnej.

Co my poddani winniśmy naszemu Królowi, Jezusowi Chrystusowi za tę wielką miłość, którą nam okazał? Przede wszystkim powinniśmy Go ukochać całym naszym sercem. Czyż nie powinniśmy Go miłować za to, że za nas oddał przenajdroższe swe życie, że wyjednał nam łaskę Bożą, że dla nas założył Kościół święty, że nam dał swą boską naukę i przebywa na naszych ołtarzach? Któż więcej dobrego uczynił dla nas od Jezusa Chrystusa, naszego Króla? Myśmy wszyscy poddani jednego wielkiego Króla, któremu na imię Jezus Chrystus i któremu należy nasza miłość.

Następnie my poddani winniśmy naszemu Królowi cześć. Musimy czcić naszego Króla tym bardziej, że ten Król to jest nasz Bóg, nasz Odkupiciel i Założyciel Kościoła św. Nie tylko cześć Boską winniśmy Jezusowi, ale i cześć królewską. I czy my zawsze oddajemy cześć Boską i królewską Jezusowi? Oprócz czci i miłości winniśmy naszemu Królowi posłuszeństwo, posłuszeństwo Jego świętym rozkazom, zawartym w Jego świętej nauce, którą ogłasza Kościół święty. My wszyscy poddani musimy pełnić wolę naszego Króla, którą jest słowo Boże, opowiadane przez Kościół Jezusowy. Na czymże bowiem polega królestwo Chrystusa na ziemi? Na to odpowiada nam święty Paweł: „Wszystko bowiem rzucił pod stopy Jego. Kiedy się mówi, że wszystko jest poddane, znaczy to, że z wyjątkiem Tego, który mu wszystko poddał” (1 Kor 15, 27). Wszystko jest poddane Jezusowi Królowi, aby Bóg był wszystkim we wszystkich. Panowanie Jezusa Króla polega na tym, aby Bóg był wszystkim w nas, wszystkim w życiu prywatnym, w życiu rodzinnym, w życiu publicznym: społecznym, politycznym, narodowym i międzynarodowym. A kiedy urzeczywistni się królestwo Jezusowe na ziemi? Wtedy, gdy my wszyscy będziemy wiernymi poddanymi Chrystusowi Królowi, gdy my wszyscy będziemy zawsze posłuszni Jego królewskiej woli, zawartej w Jego świętej nauce. Bądźmy więc my poddani królewscy zawsze posłuszni woli naszego Króla, a Bóg będzie wszystkim w nas wszędzie i zawsze. Umiłujmy Go, bo On nas pierwej umiłował, i z miłości ku nam oddał Swe życie za nas, by nas odkupić, i wraz z Kościołem świętym i swą boską nauką dał nam życie nadprzyrodzone. Oddajmy Mu zawsze cześć jako Bogu i Królowi naszemu, a wtedy z pewnością spełni się to wielkie życzenie, które zanosimy codziennie w modlitwie do naszego Ojca w niebiesiech: „Przyjdź królestwo twoje“ (Mt 6, 10). Amen.

 

Na podstawie: Ks. Portych, w: Nowa Bibljoteka Kaznodziejska, t. XXXIII, 1927, s. 283.

18. niedziela po Zielonych Świątkach (o ciekawości), 12.10.2014

„Znaleźli Go (to jest Pana Jezusa) w świątyni siedzącego wpośród nauczycieli, słuchającego i pytającego ich” (Łk 2, 46).

Drodzy Wierni!

Czytając tą historię z czasów dzieciństwa Pana Jezusa pytamy, jaka to była rozmowa, o co pytał nauczycieli żydowskich i czego słuchał? Jak przejawiła się mądrość Jezusa? Na to pytanie nasza ciekawskość nie dostaje odpowiedzi. Jest wielu takich miejsc w Ewangelii św. Ile razy pytano się Jezusa o rzeczach potrzebnych, zawsze dawał odpowiedź, ale gdy się pytano z ciekawości mniej potrzebnej, zawsze zganiał, np. gdy się pytano o dniu Sądnym, odpowiedział: „Nie należy do was wiedzieć te czasy albo momenty, które Ojciec założył w swej mocy”. Gdy św. Piotr pytał o Janie: „A z nim co się stanie?”, odpowiedział Chrystus: „Cóż to do ciebie należy? Ty idź za mną”.

Wielu na świecie ludzi, którzy dobrze widzą rzeczy odległe, a bliskich nie widzą. Tak samo, według zdania św. Grzegorza, ludzi ciekawi nie widzą co się dzieje z nimi, co jest konieczne dla ich zbawienia. Wiedzą oni o wszystkim na świecie, widzą też źdźbło w oczach cudzych, a belki we własnych nie widzą, wiele mają wiadomości o obcych, a tych, których Opatrzność powierzyła ich opiece, nie zauważają. Ciekawość, nieuporządkowana chęć wiedzy dobra i zła była w pierwszych rodzicach przyczyną grzechu.

Oczywiście, nie ma nic chwalebniejszego niż ciekawość dobra, pożyteczne zainteresowanie się światem, ludźmi i Bogiem. Oświecona wyższym światłem, przychodzi ona do poznania samego Boga, jego przedziwnych dzieł i doskonałości. Ale też nie ma nic szkodliwszego, jak ciekawość zła. Według powszechnego zdania Ojców św., ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła. Ciekawość dobrą, najpierwszą człowiekowi rozumnemu, mamy w owym pytaniu młodego człowieka z Ewangelii: „Co mam czynić, abym dostąpił życia wiecznego?” Ta ciekawość jest dana nam ze zdrowym rozumem i jest przykazana. Bo jako człowiek jest na to stworzony, aby Boga znał, jego kochał, jemu służył, i w ten sposób zbawił swą duszę, tak powinien on ciągle pytać: jaki jest ten Bóg, jaka jest jego wola i jak ma ją wypełnić? Ta ciekawość jest potrzebna względem każdego stanu, aby każdy doświadczył się, jakie są jego powinności. Nie możemy zadowalać się tym minimum wiedzy, który mamy w pamięci z czasów przygotowywania się do Pierwszej Komunii św., powinniśmy ciągle pogłębiać znajomość tajemnic Boskich. Ten, kto nie czyni postępu, cofa się wstecz, traci nawet te resztki wiedzy i na końcu traci wiarę.

Ale większość ludzi znajdują czas i siły na tysiąc wiadomości powierzchownych i bezwartościowych, tylko nie na lekturę Pisma św. lub książek religijnych. Św. Prosper porównuje takich ludzi do łowiących w morzu perły, którzy zamiast pereł, wynoszą puste skorupy i błoto. Takimi byli, jego zdaniem, pogańscy filozofowie, którzy pogłębiali się w sekrety świata, nie widzieli za nimi stojącego Stworzyciela tego świata. Św. Augustyn wyraźnie widzi, że zbyteczna ciekawość jest źródłem wszystkich herezji. Zbyteczne jest światło słońca i tylko odbiera wzrok, gdy się kto w nie ciekawie wprost wpatruje. Ojcowie porównywali ciekawskich do filozofa starożytnego Talesa, który ciekawie uważał obroty gwiazd niebieskich, a nie patrzył, co się dzieje na ziemi pod nim i wpadł w głęboki dół.

Jednym z pierwszych pisarzy chrześcijańskich był Tertulian. Nazywany był jasną pochodnią Kościoła, filarem prawdy, pogromicielem kacerzy. Ale oto zapędził się ciekawie w badanie sprawiedliwości Boskiej i zapomniał o jego miłosierdziu, sądził, że źle czyni Kościół św., odpuszczający grzechy po powtórnym upadku i pokucie, też nie pozwalał wdowom i wdowcom na nowe małżeństwo. Został on z powodu tego nieznośnego rygoryzmu potępiony. Podobnie mędrzec Orygenes, nazywany drugim Salomonem, tak zagłębiał się w miłosierdziu Bożym, że zapomniał o jego sprawiedliwości i przyszedł do tego błędu, że szatani i potępieni po swej pokucie w piekle kiedyś będą zbawieni. Ciekawskość połączona z pychą była przyczyną wszystkich herezji i błędów.

Jest wiele innych rodzajów nagannej ciekawości. Św. Tomasz ciekawość wprost nazywa wadą prowadzącą do pożądliwości cielesnej. Doświadczamy to codziennie w sposób nieumiarkowany i nieuporządkowany korzystając z mediów współczesnych, wystawiając swą duszę na prawdziwy potop obrazów i tekstów niemoralnych. Tomasz podaje przykład króla Dawida, który tylko raz spojrzał na kąpiącą się Betsabeę i to doprowadziło go nie tylko do cudzołóstwa, ale i do morderstwa i innych przestępstw.

Jeszcze inny rodzaj ciekawości to interesowanie się cudzymi sprawami, życiem prywatnym innych osób, badanie cudzych defektów. Ojcowie porównywają takich ciekawskich do much, które na zdrowym ciele nie siadają, ale tylko na wrzodach, na brudzie i nieczystościach. Z biegiem czasu ludzie tacy stają się nihilistami, którzy nic nie widzą w ludziach, tylko zło i tylko o tym ciągle gadają. W ich myślach są tylko osoby otaczające, ich wady, błędy i nieszczęścia, ich tajemnice domowe, nawet myśli i intencje błędnie im przypisywane. Tematem rozmów takich ludzi ciekawskich są wyłącznie plotkowanie o innych, pochopne sądzenie o wszystkich dookoła, krytykowanie przełożonych i każdego rodzaju władzy, nękanie się nad słabszymi. Rodzi to atmosferę powszechnej nieufności, pogardy i konkurencji. Już mędrzec starożytny Seneka podkreślał, że ciekawość psuje serdeczny pokój, że jest źródłem gniewu ludzkiego. Dawał on taką regułę: „Chcesz być spokojnym i niegniewliwym, nie bądź że ciekawym”.

Ciekawość też prowadzi do niesamowitego marnowania czasu. Kto chce o wszystkim wiedzieć, kto przeczyta po kolei wszystkie nowinki i wiadomości w gazetach i w internecie, kto godzinami siedzi przed telewizorem, kto w głowie sto razy przemyśla wszystkie tego dna usłyszane plotki, ten nie ma ani czasu ani energii na tematy ważne, wieczne, na wznoszenie myśli do rzecz wartościowych i tym bardziej boskich. Grzebie się w błocie codzienności, nie podnosząc oczu do nieba. Opuszcza swe obowiązki, godów jest dla nikczemnego widowiska opuścić w święto Mszę. Staje się krytycznym specjalistą i sędzią we wszystkich sprawach, o których nie ma zielonego pojęcia. Stąd wszyscy dzisiaj wiedzą wszystko lepiej o polityce niż politycy, o historii niż historycy, o medycynie niż lekarze, o pedagogice niż nauczyciele, i oczywiście o religii niż kapłani. Każdy na podstawie powierzchownych wiadomości buduje sobie swój prywatny prosty światopogląd, który zastępuje im prawdziwą wiedzę o rzeczywistości, filozofię i naukę wiary.

Św. Paweł przestrzegał Tymoteusza, żeby wystrzegał się niepotrzebnych ciekawości, bo pogrąża duszę w przepaść zguby: „Nierozumne stało się ich serce, przeto dopuści im Bóg, aby się to działo, czego pragnęli sercem”. Św. Paweł też był, jak wiadomo, inicjatorem palenia złych książek. Tak czytamy w Dziejach Apostolskich: „Wielu z tych, którzy się ciekawością uwodzili, poznosili książki, i w oczach wszystkich popalili”. Nie konieczne jest, oczywiście, niszczenie złych tekstów, na nic to nie pomoże, jeśli nie będzie w umysłach ludzi wewnętrznej cenzury i selekcji informacji, wewnętrznej cnoty wstrzemięźliwości w używaniu wiadomości, jeśli nie będzie woli koncentrowania się nad treściami wartościowymi i pełnymi prawdy.

Poświęćmy nasze oczy Panu Bogu, aby nie uwodziły się nieszczęśliwą ciekawością, poświęćmy nasze uszy, abyśmy ich nie nakłaniali do słuchania rzeczy szkodliwych naszej duszy. Poświęćmy wszystkie nasze zmysły, a najbardziej nasz rozum i serce, w prostocie i w pokorze trzymając się prawdy, a Bóg doprowadzi nas do oglądania całej swej doskonałości w niebie. Amen.

 

Na podstawie: Ks. T. Grodzicki, w: Biblioteka kaznodziejska, t. 1, 1887, s. 24.

N.M.P. Różańcowa, 5.10.2014

Drodzy Wierni!

Obchodzimy w tą niedzielę uroczystość Najśw. Maryi Panny, Królowej Różańca św. Codziennie odmawiając Różaniec św., to najdroższe Sercu Maryi nabożeństwo, powtarzamy 50 lub nawet 150 razy modlitwę zwaną Pozdrowieniem Anielskim. Nie ma po pacierzu, tzn. Modlitwy Pańskiej (Ojcze nasz) modlitwy ważniejszej, Bogu i Matce Bożej przyjemniejszej niż Pozdrowienie Anielskie.

Możemy powiedzieć, że sam Bóg ułożył tą modlitwę, chociaż nie nauczył go nas jej własnymi ustami, jak modlitwy Ojcze nasz, ale przez usta Archanioła Gabriela, świętej Elżbiety i Kościoła św., których wszystkich natchnął Duch Św. Od apostolskich czasów zawsze je odmawiano w Kościele katolickim. Zowie się Pozdrowieniem Anielskim, bo je Anioł Gabriel posłany od Boga z wielką pokorą wygłosił przy Zwiastowaniu Maryi Panny. Ma w sobie trzy części: pozdrowienie, wysławienie i prośbę.

Dlaczego Maryję pozdrawiamy; za co Ją sławimy; dlaczego się do Niej modlimy? Pozdrawiamy Ją, abyśmy wyrządzili Jej powinną cześć jako Matce Boskiej, oraz pokazali, że mamy w Niej ufność. Wysławiamy Ją, bo ze wszystkich stworzeń jest najzacniejsza i najgodniejsza czci. Modlimy się do niej, bo ona może nam wszystko wyjednać, zawsze gotowa wstawiać się za nami. Tа jednak różnica między modlitwą do Boga, a do Najśw. Maryi Panny, że gdy Boga prosimy, aby pokazał nad nami swoje miłosierdzie, to Maryję wzywamy, aby nam je uprosiła u Boga.

Słowa: „Zdrowaś Maryjo!” znaczą wesele, radość, witanie, jakobyśmy mówili: „Raduj się, wesel się, zawitaj Maryjo!” Chcemy wyrazić, że ją witamy jako naszą Matkę. Oznaczają oraz naszą do Niej śmiałość, poufałość, nasze przywiązanie do Niej jako Matki naszej. Jest taka modlitwa Najśw. Pannie najprzyjemniejszą, bo wznawia w Niej wesele, które miała przy Zwiastowaniu Wcielenia Syna Bożego, gdy Ją pozdrawiał Archanioł.

Dalej mówimy: „Maryjo, łaski pełna”. Imię „Maryja“ znaczy: stella maris (Gwiazdę morza), Panią. Nazywamy Ją „łaski pełną”, bo ma największą łaskę u Pana Boga nad wszystkimi Świętymi i nawet nad Aniołami, bo też jest bardzo łaskawa, przyjemna i miłosierna. Tą łaską Bożą napełniona została zaraz w pierwszej chwili swego Niepokalanego Poczęcia, kiedy była zachowana wolna od zmazy grzechu pierworodnego. Łaskę tę odebrała nie dla swych zasług, ale dla zasług Zbawiciela Jezusa Chrystusa; odebrała pełność łask, Bóg na niej dokonał największych cudów swej wszechmocy, mądrości i dobroci, przeznaczając Ją na Matkę swojemu Synowi. Ona stała się dosłownie „pełna łaski”, kiedy w swym ciele ogarnęła źródło wszelkich darów i łask, Syna Bożego.

Co znaczą słowa: „Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami”? Znaczą że Pan Bóg zawsze miał swoją łaskę z Nią, a Ona zawsze miała Pana przed oczyma swej duszy, zawsze obecnego z całym swym błogosławieństwem. Maryja jest błogosławiona, najszczęśliwsza między wszystkimi niewiastami, bo przez Ewę stało się potępienie całego rodzaju ludzkiego, przez Maryję zaś stało się zbawienie. Błogosławiona między niewiastami dlatego jeszcze, bo inne niewiasty poczynają z męża, w boleściach rodzą, Maryja Panna zaś poczęła za sprawą Ducha Św., bez boleści porodziła, została Panną nienaruszoną po porodzeniu.

Były to słowa Archanioła do Maryi. Druga część modlitwy „Zdrowaś Maryjo” jest to pozdrowienie św. Elżbiety. Elżbieta pozdrowiła Matkę Boską, kiedy ją nawiedziła tymi słowami: „Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego“. To znaczy: chwały, czci, uwielbienia godne jest to Boskie dziecię: Jezus Chrystus, który począł w Twoim żywocie. Nazywa go nie Synem, lecz owocem, bo jako owoc pochodzi z drzewa bez żadnego naruszenia go, tak Chrystus bez naruszenia dziewictwa Panny Maryi wziął swoje najświętsze ciało. Abyśmy wiedzieli, kto jest ten błogosławiony owoc żywota Maryi, Kościół dodał jeszcze wyraz: „Jezus“.

Trzecia i ostatnia część naszej modlitwy jest: „Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen”. Według tradycji, złożyli ją Ojcowie Kościoła zgromadzeni na powszechnym Soborze w Efezie w celu potępienia herezji bezbożnego Nestoriusza, który nie przyznawał Najśw. Maryi Pannie tytułu „Matki Boskiej“. Opowiadają, że tę naukę Kościoła Pan Bóg potwierdził tak wielkim cudem, iż niemowlęta, jeszcze niemogące mówić, tę prawdę potwierdzały, wołając doskonale na cały głos: „Najświętsza Maryja Panna jest prawdziwą Matką Bożą!“ Widząc te znaki Sobór potępił Nestoriusza i potwierdził dogmat boskiego macierzyństwa Maryi. Jak opowiadają, ten herezjarcha nie uszedł zasłużonej kary, bo na żyjącym gniło jego ciało, a na języku, którym śmiał bluźnić nawet na kazaniach, zrobił się wrzód.

Mówimy: „Święta Maryjo“, – Święta w poczęciu, narodzeniu, życiu i śmierci, święta duszą i ciałem, święta świętością, jakiej żadna istota po Bogu z nią nie podziela. Wyraz ten „Matko Boża“ pobudza Serce Maryi do litości, pobudza i napełnia nas wielką ufnością w Jej wszechmocną przyczynę. Gdy jednak dalej mówimy: „Módl się za nami”, dajemy znać, że Maryja Panna nie jest sama wszechmocna, że jest stworzeniem, lecz najdoskonalszym, przeto nie mówimy: daj nam! odpuść nami grzechy! lecz mówimy: proś za nami! „módl się za nami!“

„Módl się za nami grzesznymi“. Ona łaski pełna, my zaś pełni grzechów i nieprawości, ubodzy w zasługi, nędzni grzesznicy, niegodni stanąć przed Jej boskim Synem, i dlatego żebrzemy Jej wstawienia, aby nam wyprosiła szczery żal za grzechy, łaskę wytrwałości, odpuszczenie tych grzechów. Wszakże Ona jest Królową miłosierdzia, Ucieczką grzeszników; jeśli nas odtrąci, do kogóż pójdziemy? Lecz Ona naszą Matką, a więc mimo brzydoty, w jaką nas wprawiły grzechy, nie wzgardzi nami, wyjedna nam najdroższy skarb: odpuszczenie grzechów! Prosimy też o inne łaski: „Teraz i w godzinę śmierci naszej”. Uproś nam, Matko, łaski na to krótkie „teraz”, na tę chwilkę darowanego nam życia teraźniejszego, bo my nie posiadamy ani „wczoraj”, ani „dzisiaj”, a „jutro” któż wie, czyje będzie? My jako jednodniówki w porównaniu z Bogiem, życie nasze to jakby chwilka w porównaniu z wiecznością. A jednak to krótkie „teraz” pełne wad i grzechów, niestateczności, pokus, niedoli, łez i niebezpieczeństw. Każdej więc chwili przybądź nam, Matko, na pomóc, byśmy żyli według woli Twego Syna. Przybądź nam, prosimy, osobliwie „w godzinę śmierci naszej“. W tej strasznej chwili, kiedy nas wszystko i wszyscy opuszczą, Ty nas, Matko, nie opuszczaj! O owej chwili, gdy czart wysili całą swą wściekłość chytrość, aby nas popchnąć do rozpaczy, niecierpliwości i innych grzechów, wtedy bądź przy nas, Matko, otaczaj nas płaszczem Twojej macierzyńskiej opieki, nie dopuść, abyśmy zeszli nagłą i niespodziewaną śmiercią z tego świata, lecz abyśmy godnie przyjęli w Komunii św. „błogosławiony owoc żywota Twego”, Pana Jezusa. A po zejściu z tego świata racz nam pokazać tego Syna swego. Módl się za nami, aby na sądzie Syn Twój był nam łaskawy i miłosierny, aby nas przyjął do siebie. „Amen”, to znaczy: Niech się to stanie, o co prosimy.

Jakub de Voragine, słynny hagiograf średniowieczny, opisuje takie zdarzenie: pewien rycerz miał zamek niedaleko podle drogi, i każdego tędy idącego obdzierał. Jednak z przyzwyczajenia codziennie pozdrawiał Najśw. Maryję Pannę, nie opuszczał Pozdrowienia Anielskiego mimo największych swych grzechów. Trafiło się jednego czasu, że jeden zakonnik, mąż święty, szedł oną drogą. Rycerz kazał go od razu złapać. Mąż święty prosił łupieżców, aby go zaprowadzili do swego pana, mówiąc, że ma mu powiedzieć jeden sekret. Przyszedłszy więc prosił rycerza, aby kazał zwołać wszystkich z swojej familii i domowników, mając im coś powiedzieć. A gdy się już zeszli, on rzekł: „Jeszcze tu nie wszyscy jesteście, kogoś jeszcze brakuje”. Po przeszukiwaniu pałacu przyprowadzili jeszcze piwnicznego. Kiedy ten przyszedł, zaczął się bać zakonnika, który imieniem Jezusa zmusił go do przyznania się: „Ja nie jestem człowiek, ale diabeł, który wziąłem na się postać człowieka, i 14 lat tu przemieszkuję. Nasz książę Lucyfer bowiem tu mnie posłał, żebym pilnował dnia, którego by gospodarz tego domu nie pozdrowił Maryi, i wziąwszy nad nim moc, zadusił go, i tak umarłszy był by nasz. Bo każdego dnia, którego to Pozdrowienie Anielskie odmówił, nie miałem nad nim mocy, i tego codziennie pilnowałem, a nie mogłem upilnować, bo nigdy nie opuścił tej modlitwy“. Co usłyszawszy rycerz bardzo zdumiał i padłszy do nóg świętego męża prosił o odpuszczenie grzechów i potem się poprawił. W ten sposób ta krótka modlitwa przez wiele lat ratowała grzesznika od wiecznej zguby i na końcu doprowadziła do jego nawrócenia.

Odmawiajmy codziennie Różaniec św., przynajmniej jeden dziesiątek, a będziemy ciągle pod opieką Najświętszej naszej Matki i jej boskiego Syna. Amen.

 

Na podstawie: Ks. J. Krukowski, Nauki katechizmowe, 1880, s. 58.

16. Niedziela po Zielonych Świątkach, 28.09.2014

„Zginam kolana przed Ojcem Pana naszego Jezusa Chrystusa, od którego bierze swe imię wszelkie ojcostwo na niebie i na ziemi”.

Drodzy Wierni!

Te słowa św. Pawła z lekcji zachęcają nas do bezgranicznej ufności w dobroć i miłosierdzie Boga jako Ojca, który w swym Synu umiłował nas, ludzi i którego miłość jest wzorem, prototypem każdej miłości ludzkiej. Cała ta miłość objawiła się nam w jego Synu jednorodnym. Niemało jest kart w Ewangelii, gdzie zapisane zostały dzieła potęgi Jezusa w licznych cudach, jakie zdziałał; do piękniejszych wszakże od tamtych zaliczyć trzeba te karty, które nam mówią o litości, współczuciu i łzach Jezusowych. Sama bowiem potęga Boża mogłaby przygnieść słabego człowieka: dopiero dobroć Boża, równie nieskończona jak wszechmoc, dźwiga nędzę ludzką, tchnie w serce człowieka ufność i uczy miłości ku Stwórcy. Na każdej stronie Pisma św. mamy podaną naukę o dobroci i miłosierdziu Bożym. „Wysławiajcie Pana, bo dobry, bo na wieki miłosierdzie Jego” (Ps 105, 1). W Nowym Testamencie ustawicznie podkreśla Zbawiciel nieskończoność miłości Bożej. Każe Go wzywać słodkim mianem Ojca, zachęca do bezgranicznej w Nim ufności i żadnych nie stawia granic miłosierdziu Bożemu. Żeby tym mocniej podkreślić, że Bóg jest uosobieniem dobroci i jej źródłem, rzekł do młodzieńca, który Go nazwał nauczycielem dobrym: „Czemu zwiesz mię dobrym? Nikt nie jest dobry, jeno Bóg” (Łk 18, 19). A więc niczym jest wobec dobroci Bożej wszelka postać dobroci, jaką spostrzegamy między ludźmi. Któż jednak zaprzeczy, że mimo ogromu zła na tym świecie spotkać można heroiczne wprost objawy dobroci? A gdy pójdziemy dalej i przyjrzymy się dobroci Świętych lub samej Matki Bożej – wydawało by się, że to już jest szczyt wszystkiego. Okazuje się, że wobec dobroci Bożej wszystko jest tylko cieniem i nikłym odblaskiem Bożej dobroci. Nie dziw przeto, że umiłowany uczeń Jezusowy, św. Jan Apostoł, nie znalazł lepszego określenia natury Bożej, jeno takie: „Bóg jest miłością” (1 J 4, 16).

Cechą dobroci ludzkiej jest to, że obejmuje ciasny krąg osób. Kochamy naszych bliskich, przyjaciół, życzliwych, ale poza tymi ludźmi, których los nas interesuje, nie czujemy się dłużnikami wobec reszty. Inaczej jest u Boga, który nie wyklucza nikogo z zasięgu swej dobroci, bo jest Stwórcą wszystkiego, co istnieje. „On uczynił małego i wielkiego, i jednako o wszystkim ma pieczę” (Mdr 6, 8). „On sprawia, że słońce jego wschodzi nad dobrymi i złymi, a deszczem zrasza sprawiedliwych i nieprawych” (Mt 5, 45). Aby jeszcze lepiej wyrazić swą ojcowską troskę o mieszkańców ziemi, przyrównuje P. Bóg swą pieczę nad światem do miłości matczynej. „Czyż, może zapomnieć niewiasta niemowlęcia swego, aby się nie zlitować nad synem żywota swego? A choćby ona zapomniała, wszakże ja nie zapomnę o tobie” (Iz 49, 15). Nie dziwią nas przeto słowa natchnione o konieczności dziecięcej ufności w stosunku do Ojca niebieskiego: „Składając nań wszelką troskę waszą, bo On ma pieczą o was” (1 P 5, 7). Zbyt zatroskanym o dzień jutrzejszy przypomina Pan Jezus, że nie sami walczymy o byt, o chleb powszedni, bo czuwa nad nami dobrotliwa opieka Boża: „Wejrzyjcie na ptaki niebieskie, że nie sieją ani żną, ani zbierają do gumien, a Ojciec wasz niebieski żywi je. Czyście wy nie daleko ważniejsi niżli one?” (Mt 6, 25).

Nie jest trudno przyjąć, że ta sama dobroć Boża, która obdarzyła istnieniem byty ziemskie, nie zostawia ich własnemu losowi, ale nadal kieruje nimi i prowadzi do wyznaczonego im celu. Ileż to wspaniałych dowodów na istnienie mądrej i łaskawej ręki Bożej znajdujemy w harmonijnie zbudowanym i celowo urządzonym wszechświecie, jak i w najmniejszym atomie, który precyzją swej budowy wprawia uczonych w podziw! Trudność zaczyna się dopiero tam, gdzie wchodzą w grę nasze osobiste interesy, gdy szukamy odpowiedzi na bolesne dla nas pytania: Dlaczego P. Bóg tak pokierował, a nie inaczej? Dlaczego przekreślił nasze plany i rachuby, zburzył pracowicie budowane szczęście, nie wysłuchał modlitw, nie zapobiegał nieszczęściu?

Takich pytań i wątpliwości słyszy się wiele, i z pewnością każdemu z nas przychodziły na myśl, ile razy spotkało nas niepowodzenie. Jeżeli Bóg jest Ojcem i to najlepszym, dlaczego nie odsuwa od swych dzieci tego, co ich zasmuca i boli? Dlaczego pozwala, że tyle zła dzieje się na świecie? Dlaczego nie wkroczy ze swą potęgą i nie obroni słusznej sprawy, nie wymierzy pokrzywdzonemu sprawiedliwości, a winowajcy kary? Najpierw uprzytomnijmy sobie, że nieskończenie większa jest różnica między naszym słabym umysłem a rozumem Bożym, niż między małym dzieckiem a największym mędrcem na świecie. Jak dziecko nie pojmie tego, co jasne jest choćby dla rodziców, i musi im zaufać, choć innego jest zdania, podobnie i nam wypada wobec Boga uznać naszą niezdolność do zrozumienia tajemnych dróg Bożych. Już św. Paweł wołał: „O głębokości bogactw, mądrości i umiejętności Bożej! Jakże niepojęte są sądy Jego i niedościgłe drogi Jego! Któż bowiem poznał myśl Pana?” (Rz 11, 33).

I nic w tym dziwnego. Wszak P. Bóg spogląda na drogi nasze w najszerszych horyzontach wieczności, my zaś widzimy przed sobą nikły ułamek czasowego bytowania. To co dziś nam dolega, już jutro może się okazać pożytecznym lub przynajmniej zrozumiałym, a cóż dopiero, gdybyśmy całe swoje życie mogli stawić sobie przed oczy. Jakże inaczej sądzimy dziś o tym, co było za naszych lat dziecinnych lub młodzieńczych. Ileż spraw w zupełnie odmiennym staje dziś świetle! Kiedyś, gdy staniemy na szczycie i ogarniemy całe nasze życie w świetle Bożym, zrozumiemy to, czego dziś nie pojmujemy i uśmiechniemy się pobłażliwie nad naszą naiwnością w sądach o tym, co było dla nas dobre, a co złe. Ale i dziś w pewnym stopniu możemy uchylić rąbka owych tajemnych planów Bożych i zrozumieć przynajmniej w ogólnych zarysach, dlaczego tak się stało, a nie inaczej.

Gdy chcemy rozświetlić sobie zagadkę działania Opatrzności Bożej, winniśmy mieć przed oczyma pewne ogólne zasady czy metody działania Bożego.

a) Najpierw – nie wyobrażajmy sobie Boga jako źle przewidującego budowniczego lub gospodarza, który ustawicznie znajduje w swoim dziele błędy i braki, a więc co chwila wnosi jakieś poprawki, uzupełnia, przestawia, umienia, usuwa, dodaje. Tak, niestety, zbyt często sobie wyobrażamy Boga. Jest to bardzo błędny pogląd. P. Bóg z góry wszystko przewidział, niczego nie przeoczył, wszystko urządził jak należy, dlatego też poprawić ani zmieniać nie potrzebuje. Nie oczekujmy więc, że raz po raz dziać się będą cuda, czyli wyjątki od praw pierwotnie ustalonych, by w danym wypadku zapobiec ujemnym skutkom jakiegoś prawa natury. W naszym pojęciu nie powinien Bóg dopuścić ani do posuchy, ani do deszczu, do pożaru czy powodzi, lecz zawsze w sposób cudowny ratować przynajmniej tych, którzy w Niego wierzą. Nikt nie przeczy, że w poszczególnych wypadkach może P. Bóg w nadzwyczajny sposób zawiesić działanie stworzonych przez siebie praw natury i takich faktów znajdzie się sporo w dziejach; ale nigdy nie będzie to regułą. W inny sposób zamierzył P. Bóg chronić człowieka przed podobnymi klęskami, mianowicie, dając mu rozum i wiele środków, przy użyciu których zdoła zabezpieczyć się przed wieloma niepomyślnymi wypadkami. Podobnie nie wydzielił P. Bóg każdemu z osobna człowiekowi z dóbr ziemskich tyle, ile mu powinno starczyć do życia, ale całej ludzkości oddał wszystko, co ziemia zawiera i co zdoła zrodzić, aby dokonała sprawiedliwego podziału między wszystkich.

b) Drugą zasadą działania Opatrzności Bożej jest pierwszeństwo nadprzyrodzonych dóbr przed doczesnymi. Może dlatego tak często i głośno narzekamy na brak zainteresowania ze strony Boga, że nam w doczesnych sprawach nie zawsze spieszy z pomocą i to natychmiastową. Przecież nie po to istnieje Opatrzność, by nam uczyniła raj na ziemi, ale by nas prowadziła najlepszą drogą do naszego wiekuistego celu, do zbawienia. A nieraz trzeba pokrzyżować nam nasze doczesne plany, wystawić na próbę, obdarzyć krzyżem, byśmy nie ugrzęźli zbytnio w ziemskich sprawach ze szkodą dla zbawienia. Ileż można by przytoczyć przykładów, nawet z własnego doświadczenia, jak właśnie takie próby zwróciły myśl człowieka do Boga, ukazały znikomość wszystkiego, co jest na ziemi i kazały pomyśleć o duszy i jej wiecznych losach!

c) Wreszcie – pamiętajmy, że jesteśmy członkami wielkiej ludzkiej rodziny, która ma swoje zasługi czy winy, niebezpieczeństwa i potrzeby. Musi nieraz P. Bóg cały naród wystawić na próbę lub ukarać, zaprowadzić na krzyż lub obdarzyć dobrobytem – a wówczas niewinni razem z winnymi muszą dzielić wspólny los, bo przecież mieszkają w jednym domu z tamtymi. Nie mówmy, że jest to niesprawiedliwe, bo z woli Bożej należymy do narodu, czy państwa i słusznie dzielimy jego pomyślne czy tragiczne losy, jakie mu wytycza mądra i łaskawa ręka Opatrzności. Uchylmy więc czoła przed wielkością i niedościgłą dla naszego umysłu doskonałością dróg Bożych i wierzmy, że wszystko, co Bóg sprawia i dopuszcza, nie tylko się godzi z Jego dobrocią, ale jest wyrazem tej ojcowskiej o nas troski. A dziękując Bogu, że jest naszym Ojcem, z ufnością trzymajmy się Jego ręki, a ona nas niechybnie doprowadzi do naszego celu, do wiecznego zbawienia. Amen.

 

Na podstawie: Ks. J. Jaroszewicz, w: Współczesna Ambona, nr 3 (39), 1957, s. 325.

15. Niedziela po Zielonych Świątkach, 21.09.2014

Drodzy Wierni!

Pan Jezus, który sam o sobie powiedział: „Jam jest zmartwychwstanie i życie”, spotyka się u bramy miasteczka Naim ze śmiercią. On wchodzi w towarzystwie Apostołów i wielkiej rzeszy ludzi do miasta, a z miasta niosą przez tę samą bramę umarłego, otoczonego również gromadą ludzi. Z jednej więc i z drugiej strony mnóstwo jest świadków, którzy mają oglądać na własne oczy spotkanie się Życia ze śmiercią.

Tam, skąd Chrystus Pan ustępuje, czy to z duszy, czy z domu, czy z kraju, znika wraz z Nim spokój i zadowolenie, a poczyna się zagnieżdżać nędza, grzech i śmierć, bo bez Boga nie może trwać żadna dobra rzecz. Tam zaś, dokąd Chrystus Pan wchodzi, ustępuje nędza, grzech i śmierć, a nastaje pokój, szczęście i życie. Wszedł Pan w dom chorej świekry Piotra i od razu wyzdrowiała; wszedł do domu Jaira, a jego zmarła córka ożyła; wszedł do celników Mateusza i Zacheusza, a obu rozjaśniło się w duszy, obaj pozyskali zbawienie, bo z Bogiem idą w parze wszelkie dobra. To samo powtórzyło się w Naim.

„Gdy się przybliżył ku bramie miejskiej, mówi Ewangelia, oto wynoszono umarłego, syna jedynego matki jego”. Wynoszono więc nie starca, pokonanego wiekiem, lecz młodzieńca zmarłego w kwiecie lat. On zapewne marzył, że pożyje długo, że stanie się kiedyś podporą swej matki, a tu niespodzianie zimna i nieczuła kosa śmierci podcina jego życie, i niweczy wszystkie rachuby i nadzieje. Śmierć jest straszna, ale boleśniej rani zgon osób młodych. Jeszcze życia nie zażył, takie skargi wyrywają się ludziom z ust, już go złamała śmierć. Czemuż go Pan Bóg tak szybko zabrał? Zgon młodych jakby woła głośno: Niepewna jest śmierci godzina; ani piękność, ani siła nie zasłaniają od niej, dlatego: „Czuwajcie i módlcie się, albowiem nie wiecie dnia, ani godziny” (Mt 25, 13).

Śmierć młodych osób nie jest w gruncie rzeczy największym nieszczęściem. Życie ludzkie pełne jest walki, trosk i kłopotów. Wszak Pismo święte samo powiada: „Człowiek zrodzony z niewiasty, żyjąc przez krótki czas, napełniony bywa wieloma nędzami” (Hi 14, 1). Może Pan Bóg umniejszył takiemu człowiekowi miarkę goryczy, że go wcześniej od niej uwolnił? Po za tym życie nasze pełne jest pokus i niebezpieczeństw, które narażają na grzech i zepsucie. Wczesna śmierć jest zwykle spokojniejsza i szczęśliwsza, aniżeli po życiu długim spędzonym w grzechach. Dlatego i Pismo św. powiada: „Podobała się jego (młodego) dusza Bogu, dlatego pośpiesznie uszła spośród nieprawości. A ludzie patrzyli i nie pojmowali ani sobie tego nie wzięli do serca… Kto umarł jako sprawiedliwy, potępia żyjących bezbożnie, a dopełniona wcześnie młodość – leciwą starość nieprawego” (Mdr 4, 14nn).

Z wypadkiem śmierci w miasteczku Naim łączą się jeszcze inne przykre stosunki, albowiem Ewangelia dodaje, że zmarły był nie tylko młodym, lecz także jedynakiem, a jego matka wdową. Gdyby miała była drugiego syna, gdyby miała żyjącego męża, jej los byłby znośniejszy. Słaba niewiasta, wdowa, nie potrafi podołać pracy i kłopotom, nie ma siły, żeby bronić się przed niesprawiedliwością ludzi. Pan Jezus uwzględnia gorzką dolę owej wdowy, swym przykładem pokazuje to, o czym później powie św. Apostoł Jakub: „Nabożeństwo czyste i niepokalane u Boga i Ojca to jest: nawiedzać sieroty i wdowy w ucisku ich” (Jk 1, 27). Na odwrót świętą jest powinnością wdów nie rozpaczać, tylko niewzruszoną ufność pokładać w Bogu. Że wdowa z Naim była osobą godną, zasługują na współczucie, stwierdzają dalsze słowa Ewangelii: „A rzesza wielka szła z nią”. Więc nie sama szła za trumną syna, ani też malutka garstka ludzi, jak to czasami bywa, lecz rzesza wielka oddawała ostatnią posługę zmarłemu jedynakowi, synowi kobiety uszanowanej.

A teraz, zwróćmy naszą uwagę na Pana Jezusa i oglądajmy spotkanie się śmierci z Tym, który jest zmartwychwstaniem i życiem. Ewangelia opisuje ten moment krótko: „Ujrzawszy Pan, ulitował się i rzekł jej: Nie płacz”. Chciał powiedzieć: „Uspokój się, nabierz otuchy, bo litując się nad twoją dolą, pocieszę twe serce”. „I przystąpił i dotknął się mar i rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię wstań”. Tak może przemawiać tylko Bóg, bo tyko Bóg ożywia umarłych (Rz 5, 17). I śmierć oddała swą ofiarę, bo musiała usłuchać swego Pana i władcę. Wróciła dusza znowu do ciała, z którego wyszła, „i usiadł ów, który był umarły i począł mówić”, bo ruch i mowa są najpewniejszym znakiem życia. Jakie były pierwsze słowa młodzieńca, Ewangelia nie powiada, ale wolno się domyślać, że były to wyrazy czci, uwielbienia, gorącej podzięki i zapewnienia wierności na całą przyszłość za tak niewymownie wielkie dobrodziejstwo. Wróciwszy młodzieńcowi życie, „dał go Jezus jego matce”. Mógł go zatrzymać przy Sobie, mógł mu przykazać, aby jako uczeń szedł za Nim, lecz nie uczynił tego, owszem, oddał go matce, której był potrzebny, aby pełnił obowiązek synowski, aby był jej pomocą.

Mnóstwo ludu patrzyło na wskrzeszenie młodzieńca, i wrażenie cudu było nadzwyczajne. „I zdjął wszystkich strach, powiada Ewangelia, i wielbili Boga, mówiąc: Wielki Prorok powstał między nami, a iż Bóg nawiedził lud swój”. Wskrzeszenie ze zmarłych w Naim było jednym z wielkich cudów Pana Jezusa, udowadniających Jego bóstwo i posłannictwo mesjańskie.

Należy pamiętać, że są dwa rodzaje umarłych: jedni umarli na ciele, drudzy na duszy. Śmierć ciała widzimy oczyma, ale śmierć duszy nie jest widoma. Człowiek taki jest zdrowy, chodzi, wszystkim się zajmuje, a mimo to może być umarły na swej duszy. Śmiercią duszy nazywa Pismo święte grzech ciężki czyli śmiertelny. Nazwa ta jest bardzo trafna, bo śmierć duszy pod wieloma względami podobna do śmierci ciała. Śmierć ciała obdziera swą ofiarę z majątku, honorów, a grzech obdziera ze wszystkich zasług, z dobrych uczynków i z łaski Bożej; umarły na ciele nie rusza się, nie może nic robić, a dusza skalana ciężkim grzechem także nie może zdziałać nic zasługującego, nic Bogu miłego; zmarły na ciele spoczywa w grobie, a grzeszni, mówi św. Jan Złotousty, jest swoim własnym, żywym grobem, pełnym moralnej zgnilizny. Jeżeli wskrzeszenie zmarłego na ciele jest cudem wszechmocy Bożej, to większym jeszcze cudem łaski Bożej jest wskrzeszenie umarłego na duszy, czyli nawrócenie grzesznika, bo nieżywe ciało nie może opierać się Bogu, a grzesznik żyjący ma wolną wolę i często odpycha łaskę Bożą.

Ojcowie Kościoła ze św. Augustynem na czele, widzą właśnie we wskrzeszeniu młodzieńca w Naim obraz wskrzeszenia grzesznika. Matką duchowną, powiadają oni, jest Kościół św.; jest matką wdową, bo jej Oblubieniec Chrystus Pan został od niej wzięty do nieba. Dola jej także wdowia, bo zewsząd ją uciskają i prześladują; Kościół, ta matka wdowa, ma synów i córki, umarłe na duszy, więc stroskana płacze i ustawicznie zanosi do nieba prośby i ofiary, aby Pan wskrzesił drogie jej, choć grzeszne dzieci. Płacz Kościoła, modlitwy sprawiedliwych i Świętych, widzi Pan, a litując się, potęgą Swojej łaski dźwiga opornych z grobu grzechów. I to jest właśnie ów wielki cud, który ciągle oglądamy. Pan Jezus mówi: „Grzeszniku, wstań!” (Ef 5, 14), a ten, który był umarły, pętany nałogami, zakamieniały w grzechach, dźwiga się na głos Boży, wstaje, otrząsa się ze swoich nałogów, i z drapieżnego wilka przemienia się w baranka. Wskrzeszonego, nawróconego – oddaje Pan Kościołowi, duchownej matce-wdowie, aby go pilnowała, strzegła i prowadziła do wiecznego szczęścia.

Jako więc rzesza w Naim, widząc wskrzeszonego młodzieńca, wielbiła Boga za zdziałany cud, tak i my z głębi duszy wołajmy: „Wielki Prorok powstał między nami, Bóg nawiedził lud swój, wskrzesza nas z grobu wiecznej śmierci, cześć i dzięki Mu za to”. Amen.

 

Na podstawie: Ks. T. Dąbrowski, Homilie na niedziele, 1911, s. 371.

Św. Pius X, 7.09.2014

Drodzy Wierni!

W tym roku obchodzimy setną rocznicę śmierci św. Patrona naszego Bractwa – św. papieża Piusa X. Przy tej okazji przypominamy sobie o dobrze nam znanym wydarzeniu ewangelicznym. Działo się to u bram Cezarei Filipowej. Jezus pyta Apostołów: „A wy, kim mnie być powiadacie?” Z pośpiechem Piotr odpowiada: „Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego“. W odpowiedzi na to Chrystus Pan czyni z niego skałę, na której buduje swój Kościół. Daje też mu najwyższą władzę, bo władzę kluczy królestwa niebieskiego. „Tyś jest opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój… I tobie dam klucze królestwa niebieskiego”. W ręku Piotra składa Chrystus los i zbawienie duszy ludzkiej. Cokolwiek on związuje lub rozwiązuje na ziemi, to ma także znaczenie w królestwie nieba (Mt 16, 15-19). W ten sposób Piotr stał się widzialną głową całego Chrystusowego Królestwa.

I. Piotr, który klęczał u bram Cezarei, i odbierał pełnię władzy Chrystusowej w Kościele, odszedł. Nie ma go już wśród żywych tej ziemi, Ale na jego miejscu pojawia się zawsze nowa głowa Kościoła Chrystusowego. Jeden piotrowy następca umiera, a drugi bierze po nim tę samą władzę kluczy. W papieżach nigdy nie brak tego Piotra, który, Chrystusa wyznając Synem Boga żywego, tworzy opokę Kościoła, i w którym spoczęła władza kluczy królestwa niebieskiego. Każdy papież w chwili, gdy pada nań oko Mistrza, słyszy: „Tyś jest opoką”, bo on też na każde zapytanie Chrystusa, kim go ludzie uważają, odpowiada głośno i dobitnie: „Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego”.

II.Patrząc na Piotrową skałę, rozumiemy, że Jezus, ustanawiając Piotra opoką Kościoła, daje nie tyle samą obietnicę, ile całkowite jej wypełnienie. W długich wiekach historii Kościoła możemy już sprawdzić, że skała Piotrowa naprawdę nigdy nie przestała dźwigać Kościoła, a z nim dźwiga w niczym niezmniejszoną wiarę w bóstwo i boskie posłannictwo Chrystusa Pana. To można powiedzieć nawet o czasach dzisiejszych, czasach najgłębszego kryzysu papiestwa – skała ta jeszcze istnieje, jeszcze nie została ogłoszona jako dogmat żadna nauka błędna. Choć słyszymy codziennie nowe nauki i teorie, sprzeczne z Tradycją kościelną i nauką poprzednich papieży, posiadamy jeszcze ten minimum twardości skały, na której stoi Kościół: nieomylność nauczania uroczystego.

Czyż nie ma w tym głębszej myśli, że zanim Jezus wyznacza swego następcę, zanim na nim buduje swój Kościół, i zanim jemu oddaje pełną władzę kluczy, bierze wpierw od niego wyznanie: „Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego”? Skała, która jest i będzie fundamentem wiary Chrystusowej, sama wpierw musi posiadać tę wiarę. Tych rzeczy nie można rozdzielać. Gdzie Chrystus i wiara w niego, tam jest i jego Kościół. Gdzie Kościół, tam jest i Piotr, namiestnik Chrystusowy. Innymi słowy, gdzie Papież, tam jest Kościół, a więc tam jest Chrystus i zbawienie.

To jest jedna z prawd naszej wiary, którą obejmuje artykuł Składu apostolskiego: wierzę w Kościół. Jak w wielu innych przypadkach Pan Bóg wypróbuje naszą wiarę w Kościół. Musimy mocno wierzyć w jedność, świętość, katolickość, nieomylność Kościoła, choć tak często nie widzimy tych cech. Tak samo powinniśmy wierzyć w papiestwo i być do niego przywiązani.

III. Dlaczego trzeba być posłusznym papieżowi, który jest słabym człowiekiem? Tak chciał Jezus, Zbawiciel. On pojednał świat z Bogiem. On też nam dyktuje, co czynić, by tego odkupienia stać się przedmiotem. A z wyraźnego zarządzenia swego Założyciela, Kościół jest jedyną zwyczajną drogą zbawienia. Toteż w zwyczajnym biegu rzeczy, poza Kościołem nie ma zbawienia. Ci wszyscy więc, którzy z własnej winy od tego Kościoła stronią, i do niego wejść nie chcą, którzy nawet złością czy pychą wiedzeni opuszczają jego podwoje, i na własny sposób szukają dróg zbawienia, nie zdobędą królestwa niebieskiego. Oni nie wejdą do chwały ojca, bo nie chcą pójść drogą, jaka do niego wiedzie.

To twarde w rzeczy samej postawienie przez Kościół sprawy, że poza nim nie ma zbawienia, nie jest pyszną nietolerancją, dumnym wynoszeniem się ponad wszystko i wszystkich. Taka bowiem jest wola Chrystusa. Jest to tylko twarda, ale jakże z drugiej strony pocieszająca konieczność i nowy objaw miłości bożej. Wszak Bóg daje ludziom zupełnie pewną drogę i niezawodne środki do zbawienia. One nie zawiodą, bo zawieść nie mogą. Inaczej zawieść by musiało słowo Jezusowe. W jednym Kościele są te wszystkie środki i sposoby, które stosując, można się zbawić. Poza Kościołem ten i tamten może także zdobyć szczęście wieczne, ale dzieje się to drogą wyjątku na mocy specjalnej łaski bożej.

Prawda, że w Kościele człowiek musi się nieraz ugiąć i pokornie uczepić się bożej ręki, usłuchać jego wskazań. Ale w tym poddaniu się Bogu nie ma nic uwłaczającego jego czci i godności. Przeciwnie jest to wyniesieniem człowieka, że może chodzić bezpiecznie i dojść tam, dokąd sam nigdy by nie doszedł lub czego sam zbadać nie potrafi. Nie ma w tym też żadnego potępienia dla tych, którzy bez najmniejszej swej winy stoją zdała od Kościoła w pogaństwie, czy herezji, czy schizmie. Jest natomiast w tym troska pełna miłości matczynej i napomnienie dla tych wszystkich, którzy śmieli własną sobie stworzyć metodę zbawienia. W tym jest wielka troskliwość o tych wszystkich, którzy się wahają i są letni, by „zachowali jedność ducha w związce pokoju”, by byli jako „jedno ciało i jeden duch”. Bo „jeden jest Pan, jedna wiara i jeden chrzest”. Dlatego „każdemu z nas dana jest rada według miary daru Chrystusowego” (Ef 4, 3-6).

IV. Jeden Kościół Chrystusowy w rzeczach bożych posiada niezaprzeczony i jedynie pewny sąd. Zbudowany na skale piotrowej otrzymał mi. boską katedrę nauczania prawd wiary i obyczajów. Stąd on podaje wskazania i nauki, które wszelką wątpliwość z całą pewnością rozstrzygają. Gdy z Kościoła, który jest „filarem i utwierdzeniem prawdy”, padają słowa na mocy urzędu nauczycielskiego, nie ma więcej wątpliwości i wątpliwości być nie może. Wtedy trzeba jedynie wyrzec „wierzę“, i pójść w zupełnym zaufaniu po wskazanej drodze. Wtedy sam Chrystus przemówił. On ponownie wskazał na siebie, jako na „prawdę i drogą i żywot”. Oczywiście, chodzi tu zawsze o nauki Kościoła obdarzone nieomylnością, lecz nie o każdą wypowiedź nauczycieli w Kościele.

Ta nieomylna Trybuna Kościoła w całej pełni i mocy występuje w piotrowym następcy. Przecież nim i na nim stoi Kościół. „Tyś jest opoką i na tej opoce zbudują Kościół mój”, wyrzekł Chrystus. I Piotr, a za nim wszyscy jego następcy wyznawają zawsze i wszędzie Chrystusa Synem Boga, i za to ciągle posiadają władzę kluczy królestwa niebieskiego. Lecz papież nie ze siebie to ma. Przedtem był człowiekiem, może uczonym, może dostojnikiem Kościoła. Głos jego w rzeczach wiary tyle ważył, ile miał nauki czy powagi. Ale odkąd spoczęło nań oko Chrystusa i odkąd został opoką Kościoła wszystko się zmieniło. W sprawach wiary i obyczajów otrzymał głos i decyzję taką, jaką miał Pan Jezus. Cokolwiek w tych rzeczach wypowie, to „ciało i krew nie objawiło jemu, ale Ojciec mój, który jest w niebiesiech”. Tutaj słowa jego już nie są jego słowami, ale głosem Boga Ojca i jego jednorodzonego Syna.

Chrystus wyjednał dla swego Namiestnika specjalną łaskę u Ojca, by swój urząd wypełniał zgodnie z planem dzieła odkupienia świata. On prosił za nim, aby nie ustała jego wiara, ale by wziąwszy moc od niego utwierdzał swoich braci. Każdy papież, stawszy się widzialną głową Chrystusa, bierze wielkie zadania utwierdzania braci swoich w wierze. Dlatego nigdy, – wieki minęły, – ale żaden następca piotrowy,, kimkolwiek był, mocą swego nieomylnego urzędu nauczycielskiego nie wskazał jeszcze nikomu błędnej drogi. Ten urząd jest taki pewny i taki dla nas bezpieczny, jak pewny i bezpieczny jest sam Kościół. I tu wyrasta przed nami cała potęga i cały majestat i pełne znaczenia papiestwa. Tam na Stolicy Piotrowej jest nieomylna wyrocznia i niezawodny drogowskaz.

Człowiek raz po raz zapada na zdrowiu ducha. Traci naturalne poczucie prawdy; Znika wiara w sprawy nadprzyrodzone a z nią łaska. Namiętności na sposób gorączki go trawią i dreszcze nim wstrząsają. Kto mu określi jego stan? Kto mu wskaże i poda leki? Gdzie, znajdzie zdrowie? Jest niezawodna i bardzo dokładna miara wiary w Papieżu. On nigdy nie zawodzi. Z najdrobniejszą dokładnością wykazuje każde odchylenie od prawd i praw bożych. Ani pochlebstwa, ani obietnice czy groźby ludzkie, nie mogą wywołać najmniejszego nawet drgnienia, ponieważ z obietnicy Pańskiej czuwa nad nim Duch Św. Inaczej też być nie może. Za nim stoi cała powaga Boga, Prawdy odwiecznej. Nie może on dopuścić, by jego imieniem ręczono i zakrywano błąd czy fałsz. Stąd Kościół w nieomylności Papieża jest „filarem i utwierdzeniem prawdy”. W nim świat otrzymał rękojmię prawdy, w nim zdobyliśmy pewność, że stoimy niewzruszeni na skale, na której Chrystus zbudował swój Kościół.

Niewzruszoność tej skały pozostaje zawsze taka sama, tylko przejawia się ono w różny stopień, w zależności od osoby papieża. Najbardziej oczywista odporność tej skały w czasach nowoczesnych pokazała się właśnie w osobie św. Piusa X, wielkiego obrońca wiary przez modernizmem. Dlatego właśnie założyciel naszego Bractwa wybrał go za niebieskiego Opiekuna dla tego zgromadzenia, które musi wytrwać w walce o wiarę. Odnówmy nasze osobiste nabożeństwo do św. Piusa X, przeczytajmy przynajmniej najważniejsze z jego encyklik, wzmocnimy nasze przywiązanie do nieomylnej wiary Kościoła wszechczasów i będziemy mogli dostąpić nagrody za naszą wytrwałość w wieczności. Amen.

 

Na podstawie: Ks. R. Mieliński, w: Nowa Bibljoteka Kaznodziejska, t. XLVIII, 1935, s. 62.

12. niedziela po Zielonych Świątkach, 31.08.2014

„A Samarytanin przyszedł wedle niego, i ujrzawszy go, miłosierdziem wzruszony jest“… (Łk 10, 33).

Drodzy Wierni!

Wedle trafnej nauki św. Tomasza i św. Bonawentury tym nieszczęśliwym, który wpadł w ręce zbójców, pobitym i porzuconym na drodze, jest cała ludzkość – po grzechu pierworodnym. Wpadła ona w ręce odwiecznego swego wroga, szatana. A jej ponury stan tak dobitnie malują nasze pieśni adwentowe, żaląc się nad nią i wspominając te smutne czasy przed przyjściem Odkupiciela, „gdy wśród przekleństwa od Boga / czart panował, śmierć i trwoga, / a ciężkie przewinienia / zamkły bramy zbawienia“. I oto zjawia się Jezus Chrystus jako Boski Samarytanin ludzkości, który podniesie biedny ród ludzki z upadku i poniżenia. Na jego rany przyniesie kojący balsam. Owszem dokaże tego cudu, że brzemię grzechów całej ludzkości weźmie na siebie, jakby jakimś potężnym ramieniem obejmie wszystkich ludzi wszystkich czasów i narodów i przygarnie do swego Boskiego Serca. Przypatrzmy się A) Osobie Boskiego Samarytanina i B) jego dziełu!

A) Ludzkość pod wodzą pierwszego rodzica, Adama, opuściła Jeruzalem tzn. miasto pokoju – jak ten nieszczęśliwy, zdążający ku Jerychu. Opuściwszy „miasto pokoju“ została obdarta z łaski, która czyniła z niej gromadę dzieci Bożych. Zawisł nad ludzkością straszny wyrok zagłady. A ona tak bezsilna i bezradna – jak ten podróżny z Ewangelii – wyglądała tęsknie ratunku, pomocy, wybawienia. Kto ją podźwignie? Czy znajdzie się taki, co potrafi dokonać tego dzieła samarytańskiego? Wielu lekarzy i znachorów próbowało leczyć i dźwignąć biedny rodzaj ludzki, ale żaden z nich nie obmyślił należytego lekarstwa i pomocy. I Stary Testament nie podołał temu zadaniu, miał bowiem inne przeznaczenie. Miał przygotować przyjęcie jedynego Lekarza i jedynego Zbawcy. Nie był Stary Testament pełnym światłem, nie był dniem, owszem pokrywał go jeszcze gruby zmierzch, a poprzez jego ciemności przeświecało tylko czasem przyszłe Słońce sprawiedliwości w proroczych widzeniach i figurach mesjańskich. Aż wreszcie po długim zmierzchu ukazało się światło dzienne, to światło, które oświeca każdego człowieka na ten świat przychodzącego. Ludzkość czekała na spełnienie zapowiedzi: „Bóg sam przyjdzie i zbawi was“ (Iz 35, 4). I przyszedł ten, o którym Prorok powiedział: „Ten jest Bóg nasz i nie będzie przyrównany inny do niego… Potem na ziemi był widziany i z ludźmi obcował” (Bar 3, 36). Przyszedł „Chrystus wedle ciała, który jest nad wszystkim Bóg błogosławiony na wieki!“ (Rz 9, 5).

Wzrusza nas litość Samarytanina ewangelicznego. Owszem Samarytanin ten stanie się uosobieniem i symbolem wszelkiej szlachetnej litości ludzkiej. Od niego zwać się będą samarytańskimi wszelkie poczynania ludzkie, zrodzone z litości pełnego serca. Czymże jednak jest cała ta szlachetna litość Samarytanina ewangelicznego wobec litości, płynącej ze Serca Boskiego Samarytanina? Czyż można tu nawet mówić o jakimś porównaniu, gdy zważymy ogrom litości Serca Jezusowego, będącego ogniskiem Bożej miłości i olbrzymi zasięg tej litości, co rozciąga się na całą ludzkość? Po ludzku mówiąc mógł Syn Boży stanąć na stanowisku sprawiedliwości, bo rodzaj ludzki zasłużył sobie na karę i odrzucenie. Ale słusznej karze przeciwstawił Syn Boży zadośćuczynienie, które wziął niejako na swe barki i sam z gotowością pospieszył na ratowanie ludzkości. A gdy stanął między ludźmi, litość niósł wszędzie bez granic i ponad wszelką miarę, do której nie byli przyzwyczajeni i swoi i obcy. Zaskoczeni tą litością faryzeusze i tłumacze Starego Prawa, gorszyli się, że litość Zbawiciela przekracza wszelkie przyjęte dotychczas granice, bo go prowadzi między grzeszników i celników. A on w odpowiedzi na ciasnotę faryzejską wdaje się w rozmowę ze Samarytanką, z niewiastą pochwyconą na cudzołóstwie – aż wreszcie na Krzyżu łotrowi, słusznie kończącemu na szubienicy swoje nikczemne życie, otworzy niebo. Pokazuje Jezus nieustannie wszystkim swe Serce „cierpliwe i wielkiego miłosierdzia, pełne miłości i dobroci, hojne dla wszystkich, którzy go wzywają“ (Litania do Serca P. Jezusa).

Całe życie Pana Jezusa na tej ziemi jest jednym wielkim dziełem miłości i litości. Programem i podstawą tego dzieła są zasady i hasła tak dziwne dla współczesnych, a tak głębokie w samarytańskiej litości: „iż chorzy potrzebują lekarza – nie zdrowi”, „przyszedłem zbawiać co było zginęło”… itp. Najmniejsi i pogardzani, chorzy i ubodzy, grzesznicy – słowem cała nędza ludzka – wysunięta na czoło jego trosk.

Jeśli Samarytanin ewangeliczny mógł burzyć się wewnętrznie przeciw żydowi, leżącemu na drodze, na wspomnienie tylu uraz i krzywd doznanych przez Samarytan ze strony żydów, to cóż mamy powiedzieć o Panu Jezusie, który jako Bóg najświętszy musiał odczuwać najgłębszą odrazę do ludzkości, brzydząc się nieskończenie jej grzechami? Niektórzy Święci Pańscy otrzymali tę szczególniejszą łaskę Bożą, że zobaczyli – w świetle sprawiedliwości i świętości Bożej – ohydę grzechu. Mawiali oni zgodnie, że w tym świetle grzech ciężki jest czymś tak bardzo ohydnym, że chyba przyszło by im umrzeć, gdyby mieli dłużej wpatrywać się w nią. Zbawiciel świata znał na wskroś ohydę grzechów ludzkich. Mimo to zstępuje do grzesznej ludzkości z największą czułością i łaskawością, brata się z ludźmi, uniżając się i „wyniszczając samego siebie”.

B) Przypatrzywszy się głównym rysom naszego Boskiego Samarytanina, spojrzyjmy – choć pokrótce na jego wiekopomne dzieło samarytańskie wobec grzesznej ludzkości! Dzieło to moglibyśmy ująć w trzy najdonioślejsze fakty: 1) wcielenie, 2) śmierć krzyżową i 3) ustanowienie Kościoła katolickiego, jakby trzy etapy swej samarytańskiej i najczulszej miłości wobec ludzkości.

1. Wcielenie. Pisarze kościelni słusznie zauważają, że początkiem miłosierdzia okazanego przez Samarytanina pobitemu żydowi było zbliżenie się do niego. Pan Jezus rozpoczął swe dzieło samarytańskie również od zbliżenia się. „Z nieba wysokiego Bóg zstąpił na ziemię“… „Przyjął postać sługi”, przyjmując naturę ludzką, „stając się nam podobnym we wszystkim, oprócz grzechu“ przez niezgłębioną i cudowną Tajemnicę Wcielenia. Ta tajemnica jest tak wielka, tak przygniatająca swą wielkością, że Kościół każe swoim kapłanom padać na kolana za każdym razem, gdy we Mszy św. przychodzi słowo: wcielenie, a mianowicie w środku Credo i przy końcu ostatniej Ewangelii.

2. Drugim faktem jest Kalwaria. W oliwie, którą Samarytanin ewangeliczny łagodził rany zadane biednemu podróżnemu, pisarze duchowni każą nam widzieć naukę Chrystusa Pana, prawdziwe i jedyne lekarstwo duchowe na rany ludzkości, zadane jej przez fałsz i przewrotność. W winie zaś, które podał Samarytanin pobitemu, by go pokrzepić, mamy widzieć Krew Zbawiciela, przelaną za nasze winy i odradzającą nas na żywot wieczny.

Kościół, oceniając wielkie dzieło Boże dokonane na Kalwarii, tak bardzo często stawia nam przed oczy Krzyż Chrystusowy. Stawia go przy drogach, umieszcza na szczytach wież kościelnych, na każdym ołtarzu. Poleca nam, byśmy krzyżem zdobili ściany naszych domów i krzyżem żegnali by siebie samych. Główna cena Krzyża i Kalwarii leży w Krwi Jezusowej, bezcennej, „przelanej dla nas i dla naszego zbawienia”.

3. Trzecim faktem jest Kościół św. Samarytanin ewangeliczny zawiódł biednego podróżnego do gospody i tam go zabezpieczył, by mu niczego nie brakło. Nasz Boski Samarytanin, Jezus Chrystus, nie tylko zbliżył się do nas, nie tylko odkupił nas swą najcenniejszą Krwią na Kalwarii, ale zapewnił naszym duszom wspaniałą gospodę – Kościół św. W Kościele mamy trwałe zabezpieczenie i tego światła, które płynie z wielkiej nauki Krzyża i tych darów i łask, które zrodziły się z Krwi Chrystusowej i siedmiorakim strumieniem Sakramentów św. spływają do dusz ludzkich. Kościół św. jest wspaniałym uwieńczeniem działalności samarytańskiej Zbawiciela świata.

Ceńmy ponad wszystko te trzy dary Zbawiciela, jego Wcielenie, jego Krew zbawczą i jego Kościół, poddajmy się jego łagodnemu leczeniu, i osiągniemy ostateczne wybawienie z naszej nędzy w jego wiecznym królestwie w niebie. Amen.

 

Na podstawie: Ks. Omikron, w: Nowa Bibljoteka Kaznodziejska, t. XLIX, 1935, s. 65.

11. niedziela po Zielonych Świątkach, 24.08.2014

Drodzy Wierni!

Ewangelia tej niedzieli opowiada nam o uzdrowieniu głuchego i niemego człowieka. Słuch i mowa są wielkimi dobrami. Za pomocą ucha przyjmuje człowiek jako dziecko uczący i kierujący głos matki i ojca. Za pomocą ucha przyjmuje dorastający człowiek wieść o naszym Ojcu w niebie, o naszym odkupieniu przez Jezusa Chrystusa, o tym wszystkim, co Bóg dla nas uczynił. Uchem słyszy człowiek głos miłości i pociechy, niejedno piękne i dobre, myśli i zamiary bliźnich, zdarzenia z bliska i z daleka. Jak człowiek uchem wszystko w siebie przyjmuje, tak mową wydobywa wszystko ze siebie i udziela z tego wszystkim, co tylko w nim żyje w myślach, zamiarach, odczuciach, nadziejach. Słowem wychowują rodzice swoje dzieci, słowem budują się i radują przyjaciele, przez słowo wchodzą ludzie w związki handlowe, towarzyskie lub naukowe. Słuch i język łączą ludzi do wspólnych starań, do wspólnej pracy i umożliwiają udzielanie i wymianę duchowych dóbr. I tak łączy się ludzkość w jedno wielkie stowarzyszenie i wspólność życiową.

Jakże nieszczęśliwym jest człowiek głuchy! Samotnym jest między ludźmi, a nie słysząc ich słowa, nie uczy się odpowiadać i pozostaje niemym. Pozbawiony też jest nieoszacowanego bogactwa pojęć i radości, których udziela słuch, a w mowie pomnaża pytaniem i odpowiedzią. Jeżeli stracił słuch w późniejszych latach, posiada wprawdzie dar mowy, ale co z nim ma począć? Nie słysząc, co koło niego mówią, jakże ma brać udział w rozmowie? Głuchoniemy ewangeliczny więc musiał być nieszczęśliwym człowiekiem. Prowadzili go do Jezusa, aby go uleczył. Wielkie to było dobrodziejstwo, ale nie tylko dla tego człowieka, lecz miało znaczenie dla całej ludzkości. Co uczynił Pan Jezus jednemu człowiekowi, to w sposób duchowny uczynił całemu rodzajowi ludzkiemu, otwierając mu uszy i dając mu mowę. To było celem jego wcielenia, aby otworzyć ucho ludzkości dla wiecznej prawdy i język ludzkości rozwiązać dla chwalenia Boga. Pan Jezus przyszedł na ten świat, aby ogłosić słowo życia wiecznego i duchowi ludzkiemu otworzyć znaczenie tego słowa. Mają słuchać i rozumieć prawdę. Rozwiązuje język ludziom, napełniając ich duszę świętymi myślami, uczuciami i poruszeniami, tak że z pełni łaski czerpią to, co dobre i szlachetne. W ten sposób mowa staje się związkiem z Bogiem i pełnym miłości związkiem wzajemnym.

Przypomina nam o tym Kościół św. w obrządku chrztu św. Jak Pan Jezus dotknął ucha głuchoniemego śliną i wyrzekł effetha – otwórz się, tak czyni kapłan udzielający chrztu. Dotyka śliną ucha chrześniaka i mówi jako zastępca Chrystusa: otwórz się. Duch chrześniaka ma się otworzyć dla Ewangelii, aby miał udział w rozeznaniu niebieskim, ucho ma być otwarte dla Boga. Przez to ucho ma wejść słowo żywota do duszy, a dusza ma być oświecona przez Ducha Św. dla zrozumienia słowa i poruszona do radosnej i żywej wiary. Ochrzczony ma to słowo życia przyjąć chętnie i wiernie zachować. Tak więc to effetha przy chrzcie ma wielkie znaczenie; spoczywa w tym wysokie przeznaczenie, wielka łaska i święty obowiązek.

Okoliczności przy uleczeniu głuchoniemego są niezwykłego rodzaju i zasługują na bliższe rozpoznanie:

a) Pan Jezus odprowadza głuchoniemego na bok od ludu. Czemu nie uzdrawia go w oczach zebranych? Można by odpowiedzieć porównaniem: orzeźwiające źródło wytryska chętnie w cieniu leśnym, rosa powstaje wśród ciszy nocnej; tak szuka człowiek, gdy się chce usilnie modlić, najchętniej samotnego kącika. Im zbożniejsza myśl i dzieło, tym więcej boją się jawności. Może niejeden był między tymi tysiącami, który chciał mieć widowisko, który bez wiary sercem był skłonny naśmiewać się.

b) Jezus włożył swe palce do jego uszu i swą śliną dotknął się jego języka. Łatwo nam zrozumieć, że przez to nie chciał użyć środków naturalnych, którymi mogłaby być usunięta głuchoniemota. Lecz dlaczego to uczynił? Głuchy nie mógł Go słyszeć, więc znakami chciał mu Pan Jezus powiedzieć, że pragnie mu pomóc i uleczyć. Wkłada palec do ucha, palec, który wskazuje wszystkim rzeczom drogę i rządzi całym światem. Dotyka języka śliną z ust, które wyrzekły owo „stań się” i całe stworzenie się stało. Są to znaki wszechmocy Bożej i nowego tworzenia.

c) Jezus westchnął. To westchnienie wskazuje na to, że Pan Jezus był głęboko wzruszony i ten cud uczynił z najgłębszej mocy swej duszy. Co jest wielkim i cudownym, jest poczęte w głębokiej rozwadze i wymaga wysilenia całej energii. Westchnienie to jest również znakiem udzielania Ducha Św.

d) Jezus spojrzał w niebo. Głuchoniemy miał zrozumieć, skąd przychodzi pomoc. Pan Jezus działał według woli Ojca niebieskiego, w łączności z nim i na jego chwałę. Spojrzał ku temu, z którego, w którym i dla którego działał. Wszystkie uczynki Jezusa były służbą Bożą, pewną liturgią, mającą moc podobną do sakramentalnej, moc pochodzącą z niebios.

Pan Jezus udzielił głuchoniememu słuchu i mowy swoim słowem, tj. mocą swej woli. Ta naprawa nadwyrężonych narzędzi jest cudem; większym cudem jest ich stworzenie. Cudownym członkiem jest ucho, również i język. Język wydaje głos, brzmienie, i tym głosem nazwać można wszystkie rzeczy w niebie i na ziemi, można je wymówić i drugim udzielić, co się o nich myśli. Co tu szczególnie zadziwia, to łączność ucha i języka z duchem. Myśl ducha porusza język i wymawia nim słowo, które myśl wyraża; dźwięk tego słowa wpływa na ucho, przez drgające poruszenie, i z tego drgania delikatnych narzędzi ucha odbiera duch myśl, czucie i wolę mówiących współbraci. To są rzeczy cudowne, cuda stworzenia, a mające na cel poruszenie duszy, wzbudzenie w niej rozumienia i woli rzeczy najwyższych, boskich. To co Jezus naprawia w tym człowieku, jest jego organy łączności z rzeczywistością Bożą.

Gdy towarzysze zobaczyli głuchoniemego uzdrowionym, ogarnął ich podziw i wdzięczność. Słusznie, bo to, co Pan Jezus uczynił owemu mężowi, było czymś wielki i drogocennym. „Język wprawdzie jest małym członkiem, mówi Apostoł, ale wielkie rzeczy podnosi. Oto jako mały ogień, który spala wielki las. I język jest ogień, powszechność nieprawości… Języka żaden z ludzi nie może okrócić, to zło niespokojne, pełne jadu śmiertelnego” (Jk 3, 5). Język dano nam jako środek do chwały Bożej i pouczenia, zbudowania i pocieszenia naszych bliźnich, lecz przez złość ludzi stał się ten drogocenny skarb zgubnym ogniem, który rujnuje wiele dobrego i niszczy wiele życia. Nie jakoby nie mogliśmy go okiełznać, ale uczynić tego nie chcemy. Nie chcemy serca opanować, które jest pełne nienawiści, pychy, pożądliwości i zmysłowości, a czego serce pełne, tym usta szczodre. Jaką odpowiedzialność jednak ściąga człowiek na siebie, który takiego daru w taki sposób nadużywa!

Jezus polecił świadkom tego cudu, aby nikomu o tym zdarzeniu nie mówili. I to mogłoby wydawać się dziwnym. Lecz w życiu Pana Jezusa jak i w życiu Świętych spotykamy obok siebie działanie w ukryciu i publiczne. Działania w ukryciu wymaga pokora, publicznego działania wzgląd na chwałę Bożą. Dał nam tego przykład Pan Jezus, i w tym naśladowali Go Święci. Ukrywają oni swoje szlachetne uczynki i dobre dzieła, aby nie służyć miłości własnej i własnej pysze; dobre czyny działają przed ludźmi, aby ich pobudzić do naśladowania i aby oddawali chwałę Bogu. Jakże więc mamy działać, w ukryciu czy publicznie? Nikt nie może w szczególności powiedzieć: to czyń w ukryciu, a to przed ludźmi. Każdy niech tak czyni, jak go uczy z jednej strony pokora, z drugiej strony miłość Boga i bliźniego. Co może w cichości czynić, nie będzie tego umyślnie rozgłaszał; co zaś z natury swej lub według okoliczności jest rzeczą publiczną, tego nie będzie lękliwie chował pod korcem.

Czytamy jednak, że im więcej Pan Jezus im zakazywał, tym oni więcej jeszcze rozgłaszali, co uczynił. Powód był szlachetny; podziw i wdzięczność popychała ich do mówienia i działała potężniej niż zakaz Jezusa. Nie pokazywali jednak w tym wielkiej cnoty, bo przypisywali sobie władzę do decyzji, co wolno opowiadać, a co nie, byli nieposłuszni Jezusowi, sądząc, że jego zakaz nie był poważny. Oczywiście, świadectwo tych ludzi przyniosło dobre owoce, ale sam ich czyn nie jest do pochwalenia. Przecież cud otwierania uszy jako taki miał na cel otwierania uszy do słowa i rozkazów Bożych, do nadprzyrodzonego i pokornego posłuszeństwa woli Bożej, nawet jeśli jej nie rozumiesz. Lud widział ten cud, nie zrozumiał jednak jego sensu do końca, i pozostał głuchy dla rozporządzenia Jezusa, żeby nie opowiadali o tym dalej. Nie potrafili strzec tajemnic Bożych, nie przyniosły one więc im korzyści duchownej. Pozostawali oni na powierzchni, patrzyli na dzieło Jezusa jako na tanią sensację, o której można opowiadać innym ciekawym ludziom.

Słuchajmy więc tej ewangelii jak i wszystkich nauk Bożych z otwartym uchem duchowym, korzystajmy z ich głębokiego sensu duchowego, a nie tylko z brzmienia zewnętrznego. Szukajmy w tekstach Pisma św. sensu duchowego, jak tego czyniły wszystkie pokolenia Ojców Kościoła, a nie tylko sensu literalnego. W ten sposób będą nasze uszy naprawdę otwarte dla słowa Bożego i jego zbawczej prawdy. Amen.

 

Na podstawie: Ks. W. Sypniewski, Niedzielne Ewangelje, t. 2, 1921, s. 121

Niepokalane Serce Maryi, 22.08.2014

Drodzy Wierni!

Z radością obchodzimy święto Niepokalanego Serca Najśw. Maryi Panny, święto tytułu tego naszego kościoła w Gdyni. Kościół dzisiejszym świętem wzywa nas po prostu, abyśmy przyłączyli swe głosy do chórów anielskich i świętych, uwielbiając Maryję, jako Pannę nieba i ziemi, jako Matkę rodzaju ludzkiego.

I. Pierwszą przyczyną jej chwały jest, że Najśw. Maryja Panna jest Matką Jezusa Chrystusa, a więc Matką samego Boga. Serce Maryi jest sercem człowieka, ale człowieka wywyższonego do tej absolutnej godności macierzyństwa Boskiego. Kościół św. w pacierzach kapłańskich odzywa się do Maryi: „Z ciebie bowiem zeszło słońce sprawiedliwości, Chrystus, Bóg nasz, który znosząc przekleństwo, dał nam błogosławieństwo a zwyciężając śmierć, darował nam żywot wieczny”. Niewiasta – Matką Boga; Syn Boży – Synem Maryi! Tę prawdę wiary głosi Archanioł Gabriel, mówiąc: „Nie bój się, Maryjo, albowiem znalazłaś łaskę u Boga. Oto poczniesz w żywocie i porodzisz Syna a nazwiesz imię jego Jezus… To, co się z ciebie narodzi święte, będzie nazwany Synem Bożym”. To macierzyństwo wyniosło Najświętszą Pannę ponad wszelkie dzieła rąk Bożych, ono postawiło ją między Bogiem a światem jako naturalną pośredniczkę między jej Synem a nami i kazało ją uczcić osobną i wyłączną czcią religijną, która się nie należy żadnemu z Świętych, a która ponad sobą ma tylko cześć należną Trójcy Przenajświętszej.

Przejdź całą ziemię od końca do końca, zbierz wszystkie godności i wszystkie zaszczyty i połącz razem, a to wszystko jeszcze będzie niczym w porównaniu z godnością Matki Bożej, Bogarodzicy, bo Maryja, będąc Matką Bożą, przewyższa wszelkie stworzenie, wszystkich Świętych, i wszystkich Aniołów. Ona jest Królową całej ziemi, Królową nie tylko ziemi, ale i nieba. Są tam w niebie dziewice święte, co „chodzą z Barankiem Bożym i śpiewają pieśń, jakiej nikt śpiewać nie może”, lecz jeszcze ponad te chóry dziewic wyniesiona jest Maryja, owa Królowa dziewic. Są tam Chrystusowi wyznawcy wszelkiego stanu i wieku, są tam męczennicy, co przelali swoją krew za Jezusa, ale ponad te chóry wyniesiona jest Maryja, bo ona dała Synowi Bożemu ciało i krew na odkupienie świata. Są tam Apostołowie święci, Patriarchowie i Prorocy, jest tam dziewięć chórów Anielskich, lecz ponad wszystkich wyniesiona i wywyższona jest Maryja, bo ona Królową wszystkich świętych. I dlatego też w uniesieniu woła św. Augustyn: ,,O Pani moja, z tobą się nikt równać nie może, bo nad tobą tylko jest Bóg, a ty nad wszystkim, co nie jest Bogiem”. Zaś św. Bonawentura słusznie zauważa, że „Pan Bóg mógł większy świat stworzyć, ale większej niewiasty nad Maryję stworzyć nie mógł, choć jest wszechmocny, choć wszystko uczynić może, więcej dla Maryi uczynić nie mógł, jak kiedy ją uczynił Matką Bożą“.

Jeden Bóg tylko jest nad Maryją, a tuż obok tronu Bożego stoi tron Maryi, Bogarodzicy! Dlatego jeden z ojców Kościoła pyta, dlaczego Ewangelia przemilcza narodzenie i lata dziecięce Maryi, dlaczego tak mało mówi o niej od chwili narodzenia Pana Jezusa do dnia błogosławionej jej Śmierci, i sam odpowiada: Bo jest Matką Jezusa, samego Boga; a choćbyśmy o Maryi nic nie wiedzieli ponadto, że jest Matką Bożą, wiemy wszystko, bo w tej jednej nazwie wszystko się zawiera.

Prawda o macierzyństwie Bożym Maryi należy do samych podstaw wiary katolickiej. Wierzyć bowiem, że Najśw. Maryja Panna jest Matką Boga znaczy wierzyć, że Jezus Chrystus, jej Syn, jest Bogiem. Przeczyć, że Maryja jest Matką Bożą, znaczy przeczyć, że Chrystus jest Bogiem. To też piekło od początku chrześcijaństwa, chcąc zburzyć gmach wiary św., uderzyło w pierwszym rzędzie na dogmat macierzyństwa Bożego Maryi.

II. Drugą przyczyną, dla której z taką radością obchodzimy wszystkie święta maryjne, jak również uroczystość dzisiejszą jest, że Najśw. Maryja Panna jest zarazem i Matką naszą. Matka, to uosobienie dobroci, miłości i poświęcenia. Serce dobrej matki to tajemnica miłości, serce matki to cały świat dla serca dziecka. Dlatego gdy ojciec umiera, dzieci płaczą – ale gdy matka umiera, to po prostu wpadają w rozpacz, bo dokładnie zdają sobie sprawę, że tracą to, co mają najdroższego, tracą to ziemskie uosobienie miłości, które niczym nie da się zastąpić. Taką to matkę, tylko stokroć lepszą, sam Bóg zapisał nam w testamencie. Kiedy Chrystus zawisł na Golgocie, kiedy straszne męczarnie dokuczały mu, omdlały wzrok zwrócił ku swej Matce, stojącej pod krzyżem i wskazując jej na św. Jana, mówi: „Oto syn twój”, a zwracając się do Jana dodaje: „oto Matka twoja”. W tych wzniosłych słowach Bóg nam dał wszystko. Oddał Jezus dla nas wszystko: swoje cierpienia, swoją krew i swoje życie, została mu tylko jeszcze Matka, więc daje nam ją w ostatnim tchnieniu swojego konania. I odtąd Matka Jezusa jest Matką naszą.

Czymże jest wszelka miłość choćby najszlachetniejsza w porównaniu z miłością Maryi? Maryja – oto gwiazda, która nigdy nie zachodzi i nigdy nie blednieje, oto kotwica, która pośród wzburzonych odmętów naszą łódkę ratuje od pewnej zagłady. Czego my sami z siebie wyjednać sobie u Boga nie zdołamy, to ona, jako nasza Matka sprawi swoją przyczyną i swoim pośrednictwem. Ona tam w niebie klęczy przed tronem Bożym i wstawia się i oręduje za nami. Ona bezustannie mówi: Panie, wysłuchaj ich, zlituj się nad nimi, przez krew i mękę twojego i mojego Syna, proszę i błagam, okaż im miłosierdzie!

,,Do kogo wzdychać mamy nędzne dziatki, tylko do ciebie, ukochanej Matki”, tak śpiewamy w słynnej pieśni, pochodzącej z najtrudniejszych czasów w dziejach Polski. Do niej musimy też uciekać w tych czasach zaznaczonych nowymi kryzysami i trudnościami. O nasze uszy odbijają się słowa Jeremiasza: „Wspomnij Panie, co się nam przydało – dzieci prosiły chleba, a nie było, kto by im łamał”. Dla połowy ludzkości brakuje chleba cielesnego, dla drugiej połowy – wszystkiego, czego dzieci spodziewają się od rodziców: pogody, porządku, miłości, dobrych obyczajów. Do kogo mamy więc wzdychać my, nędzne ludzie? Idźmy znowu do naszej Matki, która już tyle razy w naszych potrzebach przyszła nam na pomoc, która pokonała wszystkich wrogów Kościoła i wszystkie herezje. Prośmy, by orędowała za nami ta, która jest Matką nas wszystkich, ale szczególnie Matką biednych, strapionych, cierpiących, prześladowanych. Maryja nie zamyka swego Niepokalanego Serca przed nami, wie bowiem dobrze, czego potrzebujemy.

III. Trzecią wreszcie przyczyną, dla której z taką radością obchodzimy jej święta jest, że Matka Boża nie tylko jest naszą Matką, ale zarazem i naszą Królową. „Odtąd błogosławioną zwać mnie będą wszystkie narody“, tak śpiewała Maryja w swym hymnie dziękczynnym Magnificat. Duchem Świętym oświecona, okiem proroczym oglądała te niezliczone przyszłe pokolenia i narody, które jej jako Matce Bożej będą składać hołdy. Wśród tych licznych narodów Polacy zajmują jedno z pierwszych miejsc w uwielbieniu i czci Królowej nieba i ziemi, albowiem za samą Matką Najśw. w uczuciu wdzięczności mogą powtórzyć: „uczynił nam wielkie rzeczy, on, który możny jest i święte imię jego”. Od Bolesława Chrobrego aż do Bolesława Wstydliwego i dalej, wiernie Matce Boskiej służą polscy królowie, a cały naród wziął Maryję z sobą jako swoją Opiekunkę i Panią i śpiewał jej pieśń chwalebną „Bogarodzico“, którą słusznie nazwano katechizmem polskim, hymnem ojczystym.

Nie zawiódł się naród polski na swej Królowej. Polska toczyła dużo bitew w obronie wiary, dużo odniosła zwycięstw w bojach dzięki właśnie opiece Bogarodzicy Dziewicy, która nieraz cudownie ocaliła naród przed zagładą. Wspomnijmy tylko najazd szwedzki za panowania Jana Kazimierza. Były to dni trwogi i lęku, zdawało się, że już wszystko stracone, cały kraj okrył się głębokim smutkiem. Skąd przyszedł ratunek? Oto z tego miejsca cudownego, z Jasnej Góry, na której Najśw. Maryja Panna postawiła stolicę łaski. Dzielny a świątobliwy przeor, ks. Kordecki, tak ducha dodawał słabej załodze, że garstka zakonników i żołnierzy okazała się silniejszą od wojska wrogów. Z przekleństwem i bluźnierstwem na ustach wróg opuszcza mury, cudem ocalała Częstochowa, cudem ocalała cała Polska. A ten cud zwycięstwa zdziałała Maryja, co płaszczem swej opieki osłaniała klasztor jasnogórski przed napadającym wrogiem. Dlatego pod wrażeniem tej cudownej obrony król Kazimierz udał się do Lwowa i tam przed obrazem Matki Boskiej Łaskawej, złożył koronę i berło i uczynił ślub, mocą którego siebie i cały naród oddał w poddaństwo Maryi, ogłaszając Najśw. Maryję Pannę Królową narodu polskiego. Obecny w katedrze nuncjusz papieski, Piotr Vido, na prośbę króla zawołał przy odmawianiu litanii loretańskiej „Królowo Polski”, na co obecni odpowiedzieli „módl się za nami“. Od onej chwili tytuł ten stał się chlubą tego narodu. Podczas najazdu bolszewickiego w r. 1920, kiedy bolszewicy stanęli nieomal pod murami stolicy państwa, za przyczyną Najśw. Maryi Panny stał się cud, cud nad Wisłą w dzień jej Wniebowzięcia. Dlatego Episkopat polski na podziękowanie za ten nowy cud uprosił Stolicę Apostolską o nowe święto, święto Królowej Korony Polskiej, które to święto obchodzimy wspólnie z świętem narodowym, dnia 3 maja. Tydzień temu zaś, w uroczystość Wniebowzięcia Najśw. Panny, dodaliśmy specjalną modlitwę dziękczynną za zwycięstwo warszawskie nad bolszewikami.

Maryja więc posiada Serce Matki i Serce Królowej. Uciekajmy się zawsze do tego Serca macierzyńskiego, czułego, miłosiernego, i do Serca królewskiego, mocnego, troskliwego. Temu Sercu więc polećmy nasze troski, kłopoty i całe nasze życie. Amen.

 

Na podstawie: Ks. M. Wierzchaczewski, w: Nowa Bibljoteka Kaznodziejska, t. XLIX, 1935, s. 107.

10. niedziela po Zielonych Świątkach, 17.08.2014

Drodzy Wierni!

Dzisiejsza dobrze nam znana Ewangelia o faryzeuszu i celniku, skłania nas do zastanowienia, czym jest człowiek? Czym się chwali, choćby się też zaliczał do lepszych ludzi, którzy jako tako wypełniają swoje obowiązki? Kto może być właściwie ze siebie zadowolonym? A jednak widzimy tylu ludzi, którzy nie tylko ze siebie są zadowoleni, lecz nawet myślą, że mogą na bliźnich spoglądać z pogardą. Do nich odnosi się dzisiejsza Ewangelia.

Szło dwóch ludzi do świątyni, aby się modlić: jeden faryzeusz, drugi celnik. Faryzeusz stanął, szeroko rozpostarty i pewien siebie; to już wskazuje, że jego usposobienie nie takie, jakie być winno przy modlitwie. A teraz o co i jak się modli? Jak podnosi on swoje myśli ku Bogu, przed którego obliczem stanął z tak małym uszanowaniem ? On nie podnosi swoich myśli ku Bogu, lecz je zwraca ku miłemu swemu „ja”. Ma na myśli tylko siebie i swoje zasługi. Zewnętrzną formą jego modlitwy jest modlitwa dziękczynna, bo poczyna: „O Boże, dziękuję Ci”. Ale treścią i myślą jest to czysta chwalba siebie i panoszenie się nad drugimi. I czymże tak wielkim chwali się i wynosi? Nie jest niesprawiedliwym, cudzołożnikiem itd. Czy to już uprawnia do tak wielkiego zadowolenia ze siebie? Ileż to grzechów można było popełniać, a przy tym to samo powiedzieć o sobie, co faryzeusz? Lecz może on jeszcze więcej powiedzieć o sobie: pości dwakroć w tygodniu i składa dziesięciny ze wszystkiego, co posiada, tzn. nie tylko jest przystojnym człowiekiem, ale też wypełnia obowiązki religijne. Ale to są rzeczy zewnętrzne, a gdzie jest miłość i miłosierdzie, łagodność, zgodność, pokora? A jeżeli tak ostro pości i daje dziesięciny, dlaczego to czyni? Bo uczynki wpadają w oczy, bo przynoszą cześć i uznanie u ludu.

Jaka jest często też nasza modlitwa? Może nie stoimy przy modlitwie, klękamy, ale czy nasza postawa przy modlitwie jest naznaczona znakiem pokory i błagania? Czy uświadamiamy sobie obecność Boga, przed którym drżą aniołowie i święci, czy w modlitwie więcej myślimy o sobie, o własnej osobie i życiu, czy o Bogu, z którym rozmawiamy? Czy nasza modlitwa też nie odmawia się w tym duchu: jestem człowiekiem dobrym i też w miarę pobożnym, w zasadzie jestem bardzo porządnym katolikiem i tak naprawdę wszystko mam, czego mi trzeba w życiu, więc modlitwa moja jest tylko grzecznościowym podziękowaniem Ciebie, Panie, że wszystko tak poukładałeś.

Nie jestem więc, nie czuję się biednym stworzeniem, które się modli do Boga w pokorze, nie jestem wiernym sługą, który składa dzięki za wszystkie niezasłużone dary, nie jestem uciśnionym, który u Boga szuka wsparcia, nie jestem pokutującym grzesznikiem, który prosi o łaskę, nic z tego, lecz jestem dumnym i nadętym człowiekiem, który nie rozumie swej sytuacji rzeczywistej, który staje przed Bogiem, aby tylko siebie chwalić. Na takim człowieku nie może spoczywać upodobanie Boga. Człowiek taki nie rozumie, że potrzebuje Boga jako Zbawiciela, nie będzie więc zbawiony dzięki swym modlitwom. „Bóg jednak pysznym się sprzeciwia” (Jk 4, 6), ponieważ oni nie oddają Bogu należnej Mu czci, lecz zabierają ją dla siebie. Niczym jest to dobre przed Bogiem, które pyszny może pełni, bo ono pochodzi ze serca, które się Bogu nie podoba.

Przypomnijmy sobie: co odczuwaliśmy teraz, słuchając tej ewangelii? Może przyszła myśl: jaki pyszny i zarozumiały ten faryzeusz! Ja nie jestem taki jak ten faryzeusz… Przez to samo już zdradziliśmy swą nieznajomość samych siebie i brak oświadomienia swoich wad, zwłaszcza pychy.

Jak mało mają tacy ludzie powodu do zadowolenia ze siebie! Ich dobre uczynki, którymi poszczycić by się mogli, tracą na wartości przez ich pychę. I jeżeli tak ciężko nie wykroczyli, jak ten i ów, to nie byli narażeni na takie niebezpieczeństwa i pokusy. Lecz jak się rzecz ma z ich życiem wewnętrznym? Czy ich serce nie jest pełne zawiści, niechęci, nieprawdy? Poszczą, jak Kościół nakazuje, ale czy też nakładają hamulec oczom, uszom, językowi, myślom swego serca? Dają dziesięciny, tzn. składają ofiarę na dobre cele, ale czy to oczyszcza wszystkie grzechy, które towarzyszą ich pysze? Pyszny nie bada siebie, a choćby mu się narzucały jego błędy, nie uzna ich, lecz zamyka na nie oczy. A jeśli mu się zwróci uwagę na nie, gniewa się. Gdy się go przestrzeże, czuje się obrażonym. Gdy się go ukarze, napełnia się goryczą. Zamkniętym jest i dla tych, którzy mu dobrze życzą, bo nie znosi tego, aby się przyznać do swoich błędów. Miłuje tylko takich ludzi, którzy mówią mu rzeczy przyjemne i pochlebiają. Czy przy takim usposobieniu i takim postępowaniu jest możliwe nawrócenie, jeżeli nawet pierwszy krok, to jest poznanie siebie, nie jest możliwe? Dlatego też faryzeusz odszedł do domu nieusprawiedliwiony.

Przyjrzymy się teraz celnikowi. Stał z dala, nie śmiał oczu podnieść, lecz bił się w piersi, mówiąc: „Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu!” Nie usprawiedliwia się przed Bogiem, wyznaje się grzesznikiem, czyni to i nie szuka uniewinnienia. Odczuwa swoją grzeszność nie tylko powierzchownie i połowicznie, lecz przejęty jest jej wielkością i karygodnością. Ucieka się do miłosierdzia Bożego, bo wie, że wobec sprawiedliwości Bożej nie ostoi się.

Jest to stan zupełnie inny: wprawdzie celnik zgrzeszył ciężko, więcej może niż faryzeusz, przynajmniej sądząc zewnętrznie, ale uznaje i wyznaje swoje grzechy i jest skruszony. Ma to, czego faryzeuszowi zupełnie braknie, pokorę i skruchę. Jak przyjmie Pan tego biednego grzesznika? Celnik „odszedł do domu usprawiedliwiony”. Dlaczego? Ponieważ nie jest samolubnym, ponieważ zrozumiał swój rzeczywisty stan i zrozumiał, że tylko niezasłużona łaska przebaczenia może go uratować przed sądem. On boi się Boga i jest gotów, gdy będzie do łaski przyjęty, wiernym życiem naprawić wszelkie niesprawiedliwości.

Nie tylko wielki grzesznik powinien mieć usposobienie celnika; owszem zbawienną jest rzeczą, aby każdy żył w bezustannej świadomości swoich win. Bo kto jest bez grzechu, nawet bez wielu grzechów? Nikt nie był zawsze sprawiedliwym i świętym we wszystkich myślach, skłonnościach i pragnieniach. Nikt nie praktykował w wystarczającej mierze swych cnót. Każdego może Bóg zapytać: gdzie jest twoja żywa wiara, pełna ufności nadzieja we wszystkich trudnościach, szczera litość i miłość bliźniego, głęboka pokora? Każdy więc, nawet święty popełnia mnóstwo grzechów zaniedbania.

Pokora jest rzeczą najpierwszą i najpotrzebniejszą dla nas, jeżeli się mamy podobać Panu Bogu. Musimy być jak dzieci, bez uroszczeń i zarozumiałości, inaczej nie możemy wejść do królestwa Bożego. Pokora musi mieć następujące przymioty: 1) Wszystko, czym jesteśmy, i wszystko, co mamy, mamy przypisywać nie własnej zasłudze, lecz dobrowolnej, niezasłużonej łasce Boga. 2) Musimy przy wszystkim, co posiadamy i co działamy, o sobie zapomnieć i uważać siebie tylko za włodarzy Bożych, których dla służby braci udarował i ustanowił. 3) Musimy o tym pamiętać i być przekonani, że wszystko, co czynimy, jest niedostateczne, i że możemy czynić daleko więcej. 4) Jeżeli wiele zdziałamy, musimy zawsze być gotowi przyznać: jesteśmy sługami niepożytecznymi.

Kto jest w prawdzie, mocno stoi w pokorze. Bo przecież to prawda, że wszystko otrzymaliśmy jako dar, że dawcą wszystkiego jest Bóg. Jaką jest przyszłość pokory i pychy? Pan Jezus mówi: „Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”. Bóg to uczyni. Czyni to już w tym życiu. Bóg poniży pysznego plagami różnego rodzaju, wprawdzie z miłosierdzia, aby go uleczyć i uratować przed wieczną zgubą. Jeżeli zaś nie stanie się to tutaj, to stanie się tym pewniej w przyszłym życiu. Kto się tu nosił w zarozumiałości, będzie tam biednym i nędznym jak ów bogacz ewangeliczny. Pycha poprzedza upadek. W końcu poniży pyszny sam siebie. W jego pysze spoczywa już poniżenie siebie, bo ta nadętość, ta zawiść, ta gorycz daleką jest od wszystkiego, co szlachetne i wzniosłe.

Odwrotnie dzieje się z pokornym: kto sam siebie poniża, będzie wywyższony. Bóg go wywyższy, bo pokornego miłuje i darzy go swoją łaską; obiera sobie mieszkanie u niego, i udzieli mu kiedyś mieszkania u siebie w wiecznej szczęśliwości. Wszyscy dobrzy i szlachetni wywyższą pokornego, go będą szanować i czcić. W końcu nosi on też pokornie wywyższenie swoje w sobie, bo jego pokora prowadzi go do miłości, łagodności, powolności, cierpliwości, zgodliwości i prostoty i zdobi go w ten sposób w najszlachetniejsze cnoty.

„Kto się sam wywyższa, będzie poniżony, kto się sam poniża, będzie wywyższony” – w tych słowach mieści się ogólne prawo Bożego porządku świata. Kto się wynosi i buntuje, aby na tej drodze zdobyć jakie dobro, ten je straci. Kto przeciw porządkowi Bożemu coś chce osiągnąć, temu okaże się jego słabość i niemoc. Kto zaś Panu Bogu wszystko poruczy w poddaniu i dziecięcej ufności, tego Bóg wzbogaci, i da jeszcze więcej, niż sobie życzy, bo na końcu da siebie samego w szczęśliwej wieczności. Amen.

 

Na podstawie: Ks. W. Sypniewski, Niedzielne Ewangelje, t. 2, 1921, s. 110.

Wniebowzięcie Najśw. Maryi Panny, 15.08.2014

Drodzy Wierni!

W dniu dzisiejszej uroczystości Wniebowzięcia Najśw. Maryi Panny, tak jak we wszystkich uroczystościach maryjnych, Kościół św. prosi nas zapomnieć na chwilę przynajmniej o wszelkich naszych troskach i zabiegach, o wszelkiej zabawie i rozkoszy, o wszelkiej miłości i nienawiści ziemskiej, żeby złożyć dzięki serdeczne Niebieskiemu Ojcu za niepojętą łaskę, udzieloną Dziewicy, imieniem Maryja. Ona bowiem jest „Matką pięknej miłości i bogobojności i uznania i nadziei świętej”, – w Niej „wszelka łaska drogi i prawdy, wszystka nadzieja żywota i cnoty” (Eccl. 24, 25). Kto Jej nie miłuje, nie miłuje Boga, – nie ma też w nim owej bojaźni świętej, co jest „początkiem modrości”, – kto Jej nie miłuje, nie trafi na drogę prawdy i musi się wyrzec nadziei!

O sędziwym starcu Symeonie, który wziął na ręce Boskie Dzieciątko, mówi dobrze św. Augustyn, że „starzec niósł niemowlę, ale niemowlę prowadziło starca”. Z większą jeszcze słusznością można powiedzieć o Najśw. Pannie, że Ona nosiła swoje Dziecię, ale Dziecię Ją prowadziło. Ono Ją oświecało swą łaską, niewidzialnym sposobem prowadziło Ją na drodze życia i podniosło Jej duszę do oglądania Boga. Lecz Maryja współdziałała w tajemnicy Wcielenia, bo za Jej przyzwoleniem Słowo stało się Ciałem. Ona Je wydala na świat, wykarmiła, wypiastowała na męża. Rozważmy więc dzisiaj, jak wielka jest godność Najśw. Panny i jaką cześć powinniśmy Jej oddawać.

1. Kiedy prorok Izajasz przepowiedział królowi Achazowi (7, 14), że „Panna pocznie i porodzi Syna i nazwą imię Jego Emanuel”, to jest „Bóg z nami”, dodał jeszcze dziwną przepowiednię, że ten Syn „masło i miód jeść będzie”, to znaczy, jak mówi św. Bernard, że będzie dziecięciem i będzie pożywał jadło, jakie zazwyczaj dostają dzieci. Przez to prorok chciał nam powiedzieć, że niemowlęctwo Słowa Bożego jest prawie równie wielkim cudem jak macierzyństwo Dziewicy. Mógł Pan Jezus z pewnością bez pomocy i uczestnictwa jakiegokolwiek stworzenia dać sobie od razu ciało dorosłego męża i od pierwszej chwili życia ziemskiego rozpocząć swój urząd nauczycielski, ale On chciał zostać Synem Dziewicy, chciał urodzić się wątłym dziecięciem – dlaczego? On chciał przez to uczcić swego Ojca, chciał uczcić samego siebie, i chciał nas pouczyć i pobudzić do ufności.

Chciał On, po 1-sze uczcić swojego Ojca, bo dopiero teraz ta godność Ojcowska Pana i Stwórcy wszechrzeczy zaczęła na ziemi odbierać należną cześć, kiedy Słowo przedwieczne zniżyło się do stanu stworzenia i stało się Synem człowieczym i kiedy ten Syn każdą myślą, każdym słowem i uczynkiem służył Bogu Ojcu i przymnażał Mu chwały. Ale Pan Jezus uczcił zarazem przez to swoje poniżenie i samego siebie, bo jako Bóg nie mógł wyzuć się z chwały Bogu należnej; mógł On pojawić się pomiędzy ludźmi jako baranek cichy i pokorny, jato bezsilne, nagie i ubogie dzieciątko, mógł się wystawić na wszelką nędzę życia, na wszystkie obelgi i prześladowania, – ale nie mógł się wyrzec potęgi, chwały i doskonałości Boskiej, musiał zwyciężyć świat i złego ducha, musiał być uwielbiony przez swojego Ojca nawet w tym stanie poniżenia i słabości ludzkiej. Wszakże On sam powiedział o Sobie: „Jest Ojciec mój, który mię uwielbia” (czyli daje mi chwałę, J 8, 54), a w innym miejscu prosi: „A teraz wsław mię, Ty Ojcze, sam u siebie chwałą, którą miałem u Ciebie pierwej, niźli świat był” (ib. 17, 5).

Otóż Bóg używa narzędzi słabych dla objawiania swej mocy, posługuje się tym, co bezsilne u świata, dla pokonania silnych i potężnych. Wielkie też i przedziwne rzeczy uczynił On jako małe niemowlę: ukrył się w nędznej stajence, lecz samo niebo rozgłosiło Jego przybycie. Położony jest w żłobku, a gromadzi wkoło siebie wszystkich aniołów, aby Go wielbili; stoją przy Nim bydlęta, a chóry anielskie śpiewają Mu chwałę; rodzi się wśród nocnych ciemności, a gwiazda na dalekim wschodzie objawia Go mędrcom; On drży od zimna, a z Jego przyczyny drży z przerażenia Herod. On daje się obrzezać, jak grzesznik, a staje się Zbawicielem wszystkich grzeszników; chroni Się do Egiptu, a wypędza stamtąd bałwochwalstwo; ucieka przez pustynię, a zaludnia ją świętymi i przemienia ją w ziemski raj; ubogą Dziewicę wybrał sobie na Matkę, a uczynił Ją Panią całego świata i sprawił, że słodkie Jej imię Błogosławione jest przez wszystkie narody, że nie ma ani na ziemi ani na niebie takiej wielkości, takiego dostojeństwa, jakie się Jej dostało w udziale; On był Jej poddany, a zwyciężał królów i najpotężniejszych mocarzy. „Przez tyle wieków grzmiał On na niebie”, mówi św. Jan Złotousty, „a nie wybawiał, – kiedy zaś kwilił w kolebce, stał się Zbawicielem!” On nawet i ludziom użyczył tej swojej zbawczej potęgi, przede wszystkim zaś swojej najdroższej Matce.

2. Uczcił więc Pan Jezus przez swoje narodzenie Ojca Niebieskiego, uczcił i samego siebie, a zarazem dał nam najzbawienniejsze nauki. Pokazał nam najpierw, jak dobry jest Bóg dla tych, którzy w Nim mają nadzieje, dla każdej duszy, która Go szuka. Oto N. Panna wyrzekła się wszystkiego na ziemi z miłości ku swojemu Stwórcy i powtarzała całym sercem słowa Psalmisty (72, 25-28): „Bo cóż ja mam w niebie, albo czego chciałam na ziemi oprócz Ciebie? Ale mnie dobrze jest trwać przy Bogu, pokładać w Panu Bogu moją nadzieję”. Bogu poświęciła swe życie i pierwsza ze wszystkich ślubowała dozgonne dziewictwo, chociaż Żydzi uważali to za wielkie poniżenie i hańbę, kiedy niewiasta nie rodziła dzieci, widzieli w tym przekleństwo Boskie. Tym większą miłość okazała więc Panu Bogu N. Dziewica, kiedy wyrzekła się małżeństwa i nadziei potomstwa. Dlatego też podziwia Ją św. Bernard, mówiąc: „O Dziewico mądra, Dziewico pobożna! jakież prawo, jakie pismo St. Testamentu nakazało kiedykolwiek albo poradziło wieść żywot niecielesny w ciele, żywot niebiański i anielski na ziemi? Ciebie pouczyło namaszczenie Ducha Św., a Słowo Boże było Twoim nauczycielem, zanim stało się Twoim Synem… Ty poświęcasz się Bogu, aby zostać Dziewicą, a nie znasz Jego zamysłów, że chce Cię uczynić Matką; Ty chcesz być wzgardzoną od swoich rodaków i narażasz się na przekleństwo niepłodności, a On to przekleństwo zamienia na błogosławieństwo… On chce wielkie rzeczy uczynić w Tobie i przez Ciebie… i błogosławioną będą Cię nazywały wszystkie narody. Poczniesz, ale bez grzechu, porodzisz, ale bez boleści… Będziesz Matką Tego, którego Ojcem jest Bóg wszechmocny!”

Niechże i nam przypomina Maryja, że „dobry jest Pan dla tych, którzy Mu ufają”, że kto w Nim pokłada nadzieję, „nie będzie zawstydzon na wieki” (Ps 30, 2). On wynagrodzi stokrotnie, jak sam przyrzeka, wszystko cokolwiek zechcemy uczynić dla Jego chwały. I my więc ofiarujmy się Jemu – całym sercem za przykładem N. Panny. Wyrzekajmy się chętnie dla Pana Boga tej lub owej zabawy – wyrzeknijmy się dzisiaj czegoś, co nas nęci, a nie jest nam konieczne do życia i szczęścia, a Maryja nam za to wyjedna nieocenione łaski!

3. A dalej pobudza nas Pan Jezus do ufności w swoim miłosierdziu przez to, że Córkę z naszego plemienia, Córkę Adamową, uczynił swoją Matką a zarazem naszą, że w Niej, wniebowziętej i siedzącej w niebie obok tronu swego Syna, mamy zawsze opiekunkę i orędowniczkę przed Nim. Nie traćmy więc nigdy nadziei, chociażbyśmy dopuścili się najstraszniejszych występków, ale niechaj ta ufność nie stanie się nigdy zuchwałą, niech nas nie ośmiela do grzechu! Nic nie obraża Jej bardziej, niż ta zuchwałość, która pozwała sobie grzeszyć, licząc na Jej obronę, i chce pod Jej płaszczem urągać bezkarnie Boskiemu Jej Synowi.

Prawda, że Ona jest także Matką i ucieczką grzeszników, że sama powiedziała do św. Brygidy: „Jestem Matką wszystkich grzeszników”, ale uważajmy dobrze, co jeszcze dodała: „grzeszników, którzy chcą się poprawić”! Jest Ona Matką tych grzeszników, którzy prawdziwie pragną nawrócić się do Boga – jest Matką wniebowziętą i Matką grzeszników, którzy pragną się nawrócić i również dostać się do nieba; grzeszników, którzy uciekają się do Niej, aby uzyskać od Niej siłę do pokonania swoich pokus i namiętności, cierpliwość w przeciwnościach, pogardę, ziemskich dóbr; grzeszników, którzy całym sercem żałują swoich przewinień a lękając się sądów Bożych, tulą się do Jej. Takim grzesznikom Maryja jest Matką, takim wyjednywa przebaczenie, o które błagają. Z taką więc ufnością zbliżajmy się do Niej codziennie, taką składajmy Jej cześć, a wówczas nasze nabożeństwo będzie nam pociechą w strapieniach, osłoną w niebezpieczeństwach, siłą w pokusach, pomocą we wszystkich potrzebach i zapewni nam ono szczęśliwość już w życiu doczesnym i w godzinie śmierci i na całą wieczność. – Amen.

 

Na podstawie: Ks. A. Pechnik, Kazania i nauki, 1923, s. 294.

9. niedziela po Zielonych Świątkach, 10.08.2014

Drodzy Wierni!

W lekcji dzisiejszej św. Paweł cytuje skargę Starego Testamentu: „Zasiadł lud, by jeść i pić, i powstawszy zaczęli się bawić”. Była ta zabawa powodem wielkich grzechów rozpusty i bałwochwalstwa. Nie znaczy to jednak, że św. Paweł chce potępić dobrą zabawę i radość. Odwrotnie, do Filipian pisze on: „Weselcie się zamsze w Panu, znowu mówię, weselcie się!” Zachęca on więc do radości, ale radości „w Panu”, radości według jego woli. Mamy weselić się ciągle, choć mamy tyle powodów do smutku, tyle doznajemy nieraz przykrości, tyle musimy się trudzić. I to mimo tego, że często nazywamy ziemię padołem płaczu, trzeba pamiętać, że radość, pogoda wewnętrzna jest dobrem, którego człowiek musi pragnąć tak, jak każdy pragnie być szczęśliwym.

Bóg stworzył człowieka na to, żeby go obsypać swoimi dobrodziejstwami, żeby z nim się podzielić własnym szczęściem. Dlatego osadził go w raju rozkoszy i tyle piękności rozlał na całą przyrodę, którą tak zachwycają się umysły szczególnie wrażliwe na piękno. Jak żywo odczuwają piewcy Izraela tę piękność przyrody! Ona jest dla nich matką kochającą, przyjaciółką, hojną dawczynią wesela; jej twory wyobrażają oni sobie jako istoty, obdarzone czuciem i świadomością siebie: „Tabor i Hermon radują się na imię Boże”, mówi Psalmista (88, 13), „wzgórza opasują się weselem…, a bujnym zbożem okrywają się doliny: wszystko wykrzykuje z radości i śpiewa pieśń chwały” (Ps 64, 13n). „Niechaj się weselą niebiosa – czytamy dalej – i raduje się ziemia: niech zaszumi morze i to, co napełnia je. Niech się weselą pola i wszystko, co na nich!“ (Ps 95, 11nn). Również u Izajasza proroka czytamy (35, 1n): „rozweseli się pustynia i zakwitnie jako lilia…, oni ujrzą chwałę Pańską i ozdobę Boga naszego”. Nieraz też wprost wzywa Pismo św. lud izraelski, żeby radował się w Panu: „Służcie Panu z weselem. Wychodźcie przed oblicze Jego z radością” (Ps 99, 2). „Weselcie się w Panu i radujcie się sprawiedliwi” (Ps 31, 11). W czasach bardzo smutnych dodaje Nehemiasz prorok otuchy ludowi, mówiąc: „Nie bądźcie smutni, wesele bowiem Pańskie jest moc nasza” (2 Ezdr 8, 10).

Jeżeli zaś już w Starym Testamencie tak mogli cieszyć się sprawiedliwi, wiernie spełniający przykazania Boże, to o ileż większe powody do radości mają słudzy Chrystusowi! Wszakże oni lepiej daleko poznali dobroć Bożą, niż to było możliwe w Starym Testamencie, poznali Syna Bożego, który uczynił ich swoimi przyjaciółmi, oddał im się cały i pouczył ich, że „tym, którzy miłują Boga, wszystko dopomaga ku dobremu” (Rz 8, 28) i „utrapienie, i ucisk, i głód, i nagość, i niebezpieczeństwo, i prześladowanie, i miecz”, – oni „w tym wszystkim zwyciężają dla Tego, który ich umiłował” (ib. 35, 37). Dlatego Święci znajdowali wszędzie pobudki do czystego, dobrego wesela; rozkosz sprawiał im widok każdego kwiatka, oni odczuwali żywo całą prawdę słów Chrystusowych: „Przypatrzcie się liliom polnym, jako rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam, iż ani Salomon we wszystkiej swej chwale nie był odziany jako jedna z tych” (Mt 6, 28n). Np. wielki św. Franciszek z Asyżu, który dziś nawet u wielu ludzi niewierzących budzi podziwianie i sympatię, żył pomimo swoich ciężkich chorób w ciągłym radosnym upojeniu: „Bądź pochwalony, Panie mój – śpiewa on w swym sławnym hymnie – ze wszystkimi stworzeniami Twoimi, a zwłaszcza z panią szlachetną, siostrą naszą, słońcem, które darząc nas światłem, odnawia dzień. Jak piękne ono jest i promienne! Potężne w swojej wspaniałości, odzwierciedla ono nam Ciebie, Najwyższy!.. Bądź pochwalony, Panie mój, przez naszą siostrę i matkę, ziemię, która nas żywi i zaopatruje i różnorakie nam daje owoce i barwne kwiaty i zioła!” itd.

Ale nie tylko to go cieszyło, co wszystkim ludziom jest miłe – on więcej jeszcze radował się, kiedy doznawał cierpień i upokorzeń, które innym są tak przykre i wstrętne. Kiedy raz szedł z innym zakonnikiem do pewnego klasztoru, odezwał się do niego tak: „Chociażby który z naszych braci posiadał wszystkie nauki teologiczne i kazaniami swoimi ściągał tysiące słuchaczy, nie byłaby to jeszcze radość doskonała”. Po chwili milczenia dodał: „Chociażby który z naszych braci czynił największe cuda i wskrzeszał zmarłych, nie byłaby to jeszcze radość doskonała”. Zdziwiony spytał go jego towarzysz: „Kiedyż więc byłaby radość doskonała?” A na to Święty: „Gdyby tak dzisiaj, kiedy przyjdziemy do klasztoru zmęczeni i zgłodniali i zapukamy do furty, gdyby wyszedł braciszek odźwierny i odpędził nas, wołając z gniewem: „Precz stąd, włóczęgi i darmozjady, nie warto wam dać kawałka chleba! A gdybyśmy go błagali, żeby nas przecież przyjął na nocleg, a on by wyszedł z kijem i bił nas i kopał nogami, o bracie Leonie, to byłaby radość doskonała!”.

Może to nas zdziwić i wydawać się niezrozumiałym, że ktoś miał powód do radości w takich przejściach, które nas dotknęły by jak najboleśniej i nie tylko nas, ale ogół ludzi zwyczajnych, bo przecież nic nas tak nie boli i nie drażni, jak to, kiedy ktoś obchodzi się z nami w sposób obraźliwy, krzywdzący, brutalny. Ale u Świętych łaska Boża zdołała wywoływać radość nawet w takich okolicznościach, ponieważ one zbliżały ich do doskonałego Wzoru, do najpokorniejszego i znoszącego chętnie najcięższe obelgi Zbawiciela! Nie żąda Pan Bóg od nas, którym bardzo daleko do cnoty św. Franciszka, żebyśmy także radowali się obelgami, ale żąda, żebyśmy przynajmniej znosili je cierpliwie, żebyśmy nie wybuchali gniewem, kiedy nam ktoś wyrządzi krzywdę lub obrazę, chociażby najcięższą!

Podobnych przykładów znajdziemy dużo w Żywotach Świętych. Św. Feliks z Cantalizio, braciszek kapucynów, znany był w całym Rzymie, bo przez czterdzieści lat chodził po ulicach ze swoim workiem, zbierając jałmużny, z twarzą zawsze wesołą, i chwaląc Boga słowami: „Deo gratias”, którymi dziękował nie tylko za otrzymane dary, ale także za szyderstwa i zniewagi – dlatego też nazywano go „bratem Deogratias”. Jeżeli go kto wyśmiewał albo i czynnie obrażał, zwykł był dodawać: „Oby Bóg zrobił z ciebie Świętego!”

Pomnijmy na te przykłady, kiedy widnokrąg naszego życia zasłoni się chmurami, kiedy nas spotka jakiś przykry zawód, albo nawiedzi choroba, i smutek zacznie zakradać się do naszego serca! Pomnijmy na słowa Mędrca Pańskiego, że „wielu ludzi smutek pobił, a nie masz w nim pożytku!” (Eccli. 30, 25). Można się oprzeć smutkowi i przygnębieniu, wzywając na pomoc rozum i wolę. Można sobie powiedzieć, doznawszy jakiejś przykrości: „I cóż to tak strasznego? Czy to się nie da naprawić? Czy to nie może mi wyjść na dobre? Czy nie mam już czym się cieszyć? Wszak jestem zdrów, dzięki Bogu, i mam siły do pracy; a jak nieocenione to dobrodziejstwo! Mam jeszcze rodziców, którzy dbają o moje potrzeby. Mogę się kształcić i poznawać tyle pięknych rzeczy – Świat przede mną otwarty”. Te i inne myśli przyniosą nam ulgę w strapieniu i sprawią, że szybko o nim zapomnimy.

Ale tu chodzi jeszcze o coś innego: pomiędzy czynnikami, które są dla radości duchownej zabójcze, trzeba wymienić na pierwszym miejscu samolubstwo. Kto się zasklepia w sobie, kto myśli tylko o swoich przyjemnościach i wygodach, kto nie miłuje bliźnich, ten nie czyni dobrze samemu sobie, ten nie czerpie z najczystszych, najobfitszych źródeł radości. Starajmy się innych radować, a zwłaszcza tych, którzy wam są najbliżsi, rodziców, krewnych, kolegów, swoją uprzejmością, usłużnością, pomagajmy im według swoich sił, nie obrażajmy ich przykrymi słowami, a wtedy przysporzymy i sami sobie wiele chwil jasnych i pogodnych. Postanówmy to sobie codziennie rano przy modlitwie, że będziemy korzystali z każdej sposobności do tego. Postanówmy sobie dzisiaj bardzo uważać na swoje postępowanie w domu i poza domem, na swoje słowa, żeby w nich nie było żadnej żółci, ani goryczy, ani złośliwego jadu, ale raczej słodycz, płynąca z dobrego serca! Jeżeliby nas ktoś dotknął lub obraził, znieśmy to w milczeniu, nie dajmy się wytrącić ze spokojnej równowagi – albo lepiej jeszcze – starajmy się odpowiedzieć łagodnie i po przyjacielsku, jak odpowiadali Święci, a przed nimi ich Boski Mistrz – wzór najdoskonalszy łagodności i dobroci – sam nasz Zbawiciel! A wtedy spełnią się i na nas słowa Apostoła, że „tym, którzy miłują Boga, wszystko dopomaga ku dobremu” i nawet największe utrapienie i obelgi staną się dla nas powodami do radości, zanim nas Bóg „napoi strumieniem rozkoszy”, darząc nas nagrodą, przyrzeczoną wiernym Jego sługom, w krainie, gdzie nie będzie żadnych smutków, tylko zupełna radość, niczym już niezamącona! Amen.

 

Na podstawie: Ks. A. Pechnik, Kazania i nauki, 1923, s. 528.

Prymicja ks. Huberta Kuszpy, 3.08.2014

Drogi Prymicjancie, drodzy Wierni!

Witamy w naszym kościele po raz pierwszy czcigodnego księdza Huberta, który zaczyna swą kapłańską przysługę w Polsce i na pewno jeszcze nie raz odwiedzi nasz przeorat. Dzisiaj wyrażamy naszą radość z tego powodu, że oto zastępy Tradycji katolickiej zasilone zostały przez jeszcze jednego człowieka, obleczonego władzą kapłańską, który staje przed ołtarzem Pana zastępów, jako ofiarnik żertwy boskiej za żywych i umarłych, który będzie nauczycielem tradycyjnej nauki katolickiej i pasterzem, kierującym dusze do nieba. Tak, dziś Zbawiciel wyciąga ramiona ku księdzu Prymicjantowi i mówi: Tyś mój na zawsze! „Tyś jest kapłanem na wieki”. Ty dziedziczysz moją potrójną władzę nad duszami ludzkimi. Tyś – drugim Chrystusem!

1. Po pierwsze, kapłan – to pośrednik między Bogiem a ludźmi, między niebem i ziemią. „Każdy arcykapłan – mówi św. Paweł – z ludzi wzięty, dla łudzi bywa postanowiony w tym, co do Boga należy: aby ofiarował dary i ofiary za grzechy i mógł się litować nad nieumiejętnymi i błądzącymi, ponieważ i sam jest obleczony słabością. I dlatego musi, jako za lud, tak też i za samego siebie ofiarować ofiary za grzechy” (Żyd 5, 1-3). Kapłan został z ludzi wzięty i dla ludzi postanowiony. Nie anioł – nie duch czysty, ale człowiek i dlatego i Chrystus Pan nie inaczej pełnił swą rolę kapłana-pośrednika, tylko jako człowiek. „Jeden jest pośrednik między Bogiem i ludźmi – głosi ten sam św. Paweł – człowiek Chrystus Jezus, który samego siebie wydał na okup za wszystkich” (1 Tm 2, 5). A w czym ma pośredniczyć kapłan? Co ma robić, jako pośrednik? – „Składać dary i ofiary za grzechy”. To najważniejsze. Kapłan od momenty święceń ma swoje właściwe miejsce przy ołtarzu ofiarnym, musi on tęsknić za tym ołtarzem i resztę dnia spędzać na przygotowanie do ofiarowania i na dziękczynienie za nią. Choćby ksiądz nic innego nie czynił, jak tylko Mszę św. odprawiał, składał Bogu ofiarę za nasze grzechy – to już byłoby nie tylko dużo, ale to byłoby wszystko, gdyż kapłan na to przede wszystkim jest wyświęcony i na to postanowiony. BI. Jan z Awili, kiedy się dowiedział iż pewien ksiądz, niedawno wyświęcony, nagle zeszedł z tego świata, natychmiast spytał, czy odprawiał w ogóle Mszę św. A kiedy mu powiedziano, że tylko jeden raz, odrzekł: „To już wiele poniósł z sobą na sąd Boski”.

Kapłan – pośrednik ludzki musi rozumieć wszystko, co ludzkie, musi litować się nad nieumiejętnymi i grzeszącymi, ponieważ sam jest obleczony słabością, a ofiary składa nie tylko za grzechy ludu, lecz i za swoje. Nie może to, oczywiście, być powodem do usprawiedliwiania się, że ponieważ jestem jako kapłan z pośrodku tego ludu, jestem podobny do niego, więc mogę sobie pozwolić na słabości, uważane w tym środowisku i w tych czasach za zwyczajne. Jak niedawno temu powiedział Ojciec Święty Franciszek: pasterz musi być tak bliski swym owcom, żeby przejął się zapachem trzody, tzn. powinien śmierdzieć jak jego owce. Ale co pisze św. Paweł do Koryntian? „Bogu niech będą dzięki za to, że pozwala nam… roznosić po wszystkich miejscach woń Jego poznania. Jesteśmy bowiem miłą Bogu wonnością Chrystusa zarówno dla tych, którzy dostępują zbawienia, jak i dla tych, którzy idą na zatracenie; dla jednych jest to zapach śmiercionośny – na śmierć, dla drugich zapach ożywiający – na życie” (2 Kor 2, 14nn). To znaczy powinno być odwrotnie: to trzoda powinna powoli się przejąć zapachem Chrystusowym, ciągle odczuwalnym w kapłanie. A jeśli któraś z owiec nie miłuje tego zapachu, będzie dla niej ten zapach śmiercionośnym, będzie dla niej oskarżeniem przed sądem Bożym, że wzgardziła duchem Chrystusowym, promieniującym z kapłana.

Znaczy to, że kapłan powinien zwalczać odór trzody, powinien być bliskim swym owcom, ale tylko po to, że zmieniać ich obyczaje, poświęcać ich codzienność, przekształcać ich myślenie. Nie kapłan powinien się stać podobny do owiec, lecz owce do kapłana, oczywiście, do kapłana dobrego. Wszyscy wiemy realistyczne powiedzenie św. proboszcza z Ars: święty kapłan – dobra parafia, dobry kapłan – średnia parafia, średni kapłan – oziębła parafia, oziębły kapłan – bezbożna parafia. Choć jest to więc bardzo trudne, kapłan powinien być całą głową wyższy nad swą parafię, inaczej bowiem nie ma jej nic do zaoferowania. Pozostaje on jednak człowiekiem słabym i grzesznym, i dlatego musi ofiarować swe Msze również za własne grzechy, jako przebłaganie za własne przewinienia. Ta sama Msza będzie środkiem dla zbawienia wiernych i ich kapłana.

Ktokolwiek jest kapłanem i pośrednikiem – to jedynie jest nim mocą Chrystusową, nie własną, to jedynie przedłużenie Chrystusowego kapłaństwa w przestrzeni i czasie. Każdy kapłan jest tylko Chrystusowym sługą; oddaje Chrystusowi całą swą osobę, swą duszę i ciało, aby przez nie w widzialny sposób wobec ludzi i w stosunku do ludzi Pan Jezus mógł dalej pełnić swój kapłański urząd. Jeżeli jeden jest pośrednik między Bogiem i ludźmi Chrystus Jezus – to kapłani Chrystusowi są pośrednikami między Nim, naszym Boskim pośrednikiem, a nami. „W miejsce Chrystusa tedy poselstwo sprawujemy” (2 Kor 5, 19) – woła św. Paweł w imieniu wszystkich Chrystusowych kapłanów. Pośrednictwo to, dokładniej biorąc, da się ująć w dwa inne zadania kapłańskie: sługa słowa Bożego – szafarz tajemnic Bożych.

2. Po drugie, więc kapłan to sługa Słowa. Tak bowiem Pan nasz Jezus Chrystus ustanowił, że nie inaczej ludzie mogą osiągnąć zbawienie, jak tylko przez wiarę. „Wiara zaś tylko ze słuchania, a słuchanie tylko przez słowo Chrystusowe”, czyli przez głoszenie słowa (Rz 10, 17). „Spodobało się bowiem Bogu – mówi Apostoł Paweł na innym miejscu – przez głupstwo opowiadania zbawić tych, którzy wierzą” (1 Kor 1, 21). Opowiadanie zatem, czyli głoszenie słowa Bożego, nauczanie – to naczelne zadanie kapłana. I biada mu, gdyby nie przepowiadał Ewangelii. Apostołowie dobrze pamiętali, na jaką robotę wysłał ich Zbawiciel świata, co im polecił, kiedy odchodził z tej ziemi do Ojca: „Idąc tedy, nauczajcie wszystkie narody”. I dlatego, kiedy za dużo czasu zajmowała im troska o biednych, wówczas wybrali siedmiu diakonów, którym powierzyli opiekę nad ubogimi. „Nie jest bowiem słuszną rzeczą – mówili – żebyśmy opuścili słowo Boże, a stołom służyli” (Dz 6, 2).

Jest to bardzo ważna wskazówka, zwłaszcza dla młodego kapłana, który często kończy seminarium, odkłada podręczniki teologii na bok i zanurza się w aktywizm praktycznej pracy, w załatwianie tysięcy spraw, w gadanie z ludźmi, co uważa za apostolat. Ale jaka jest skuteczność jego aktywności i gadania? Bardzo mała, ponieważ odrywa on swój umysł od Słowa Bożego, od teologicznej prawdy Bożej i zaczyna zapominać to słowo, zaczyna mówić czysto po ludzku, emocjonalnie, płytko i bezowocnie. Jak głosi zasada filozoficzna: nemo dat quod non habet – nikt nie może dać tego, czego sam nie posiada. Jeśli ciągłe studia Słowa Bożego nie będą priorytetem młodego kapłana, on nie tylko nie pogłębi tego, co dostał jako elementarne podstawy w seminarium, lecz nawet zapomni o tym, czego go uczono i nie będzie mógł niczego dać swym wiernym.

Możemy więc powtórzyć dla Prymicjanta słowa św. Pawła do Tymoteusza: „Zaklinam cię przed Bogiem i przed Jezusem Chrystusem… przepowiadaj słowo, nalegaj w czas i nie w czas, karć, napominaj, grom z wszelką cierpliwością i nauką” (2 Tym 4, 1.2). Przepowiadaj ludziom skarby tradycyjnej doktryny katolickiej, o których oni nigdzie indziej już nie usłyszą na tym świecie, tylko na twoich kazaniach, wykładach i katechezach. „Karć, napominaj, grom” ich, ale „z nauką”, tzn. przedstawiając im odwieczne zasady moralności, a nie poprzez płytkie moralizatorstwo i narzekanie na ten zepsuty świat współczesny. Nie będziesz mógł tego robić, jeśli nie będziesz pogłębiał się w etykę i w teologię moralną.

Kapłan – głosiciel Słowa Bożego – musi jednak pamiętać dobrze, że to nie jest nauka ludzka lub jego osobiste teorie. Nie z górną mową lub mądrością ludzką występować ma kapłan wobec wiernych. Dlatego św. Augustyn wyznaje wobec wiernych z całą pokorą: ,,Zatem z pomocą Pańską chcemy wam przekazać to, co On nam dał z pełni swej władzy, pomni, że urząd nasz jest służbą. Chcemy do was mówić nie jako nauczyciele, lecz jako słudzy, nie jako do uczniów, ale jako do współuczniów; nie przemawiamy bowiem do sług naszych, lecz do współsług Bożych. Jeden jest tylko nasz wspólny nauczyciel, którego szkołą jest świat, a katedrą  – niebo“ (Kazanie 292).

3. Po trzecie, kapłan to szafarz tajemnic Bożych. „Każdy przeto niech patrzy na kapłanów jako na sługi Chrystusowe i na szafarzów tajemnic Bożych” (1 Kor 4, 1). Jak mówi św. Jan Chryzostom: „[Kapłan] stoi między Bogiem, a człowiekiem: sprowadza z nieba Boże dary, a nasze prośby zanosi przed Pana“. Szafarzem jest kapłan, jako ten, w którego ręce złożył Bóg całe bogactwo nadprzyrodzonego życia, aby je rozdzielał między wiernych sprawując sakramenty święte: od chrztu począwszy aż do ostatniego namaszczenia. Szafarzem jest zwłaszcza, jak ów biblijny Józef, tych niespożytych zapasów Chleba Anielskiego w Komunii świętej na pokarm dusz. Kapłan Chleb ten przygotowuje, napełnia nim spichrza Boże w świątyniach Pańskich i rozdziela tym, którzy przychodzą. Zaiste „postanowił go Bóg panem domu swego i szafarzem wszystkiej posiadłości swojej”. Od szafarza wymagana jest wierność. „Po szafarzach tego się żąda, iżby każdy znaleziony był wierny” – pisze św. Paweł (1 Kor 4, 3). Wierny wobec swego mocodawcy – Chrystusa, wierny wobec ludu. Święte rzeczy muszą być święcie traktowane – biada temu, kto dzieła Boże pełni niedbale. Najważniejszym zaś obowiązkiem szafarza jest nie tylko materialnie udzielać sakramentów, ale według możliwości dysponować dusze je przyjmujących, żeby te sakramenty przynosili owoc zbawienia.

Do tajemnic Bożych, rozdzielanych przez kapłanów, należą też rozmaite błogosławieństwa. Ks. Prymicjant po skończonej Mszy św. będzie nam udzielał błogosławieństwa prymicyjnego. W ten sposób da każdemu z nas swój upominek prymicyjny, ponieważ do tego błogosławieństwa Kościół przywiązał szczególniejsze odpusty. Przyjmijmy ten dar z całą ufnością i odpłaćmy się za niego gorącem westchnieniem do Boga, aby nowo wyświęcony kapłan należycie spełniał swe trudne obowiązki, by jak najwięcej chwały przysporzył Kościołowi i Tradycji, by jak najwięcej dusz doprowadził do zbawienia. Módlmy się za niego, a on będzie modlił się za nami. Amen.

 

Na podstawie: Ks. X, w: Współczesna Ambona, nr 3 (27), 1950, s. 319.

7. niedziela po Zielonych Świątkach, 27.07.2014

„Strzeżcie się pilnie fałszywych proroków, którzy do was przychodzą w odzieniu owczym, a wewnątrz są wilkami drapieżnymi” (Mt 7, 15).

Drodzy Wierni!

Oczywiście miał tu Pan Jezus na myśli przede wszystkim różnych fałszywych proroków, którzy wkradają się do owczarni Bożej i, pozorując często dobrą wolę, nawet gorliwość, odwodzą dusze od jednego Pasterza i Biskupa dusz, Zbawiciela świata. Słowa te jednak skłaniają nas do zastanawiania się nad obcowaniem ze złymi i przewrotnymi ludźmi w ogóle, bo z takimi stale musimy się spotykać, a może nawet żyć pod jednym dachem. Jeśli z różnymi heretykami, odstępcami itp. fałszywymi prorokami tylko czasem spotykamy się w naszych stosunkach, to jednak z ich ofiarami, ze zbałamuconymi i zepsutymi osobnikami, którzy ulegli fałszywym prorokom, spotykamy się na każdym niemal kroku i zmuszeni jesteśmy z nimi obcować na ulicy, w biurze, we warsztacie, czy wreszcie w domu rodzinnym. Musimy również codziennie stykać się z ludźmi, którzy może nie ulegli jakimś fałszywym prorokom, ale przesiąkli pogańskimi zasadami, panującymi w dzisiejszym społeczeństwie niestety w wielu dziedzinach. Jaką taktykę mamy obrać wobec ludzi złych i przewrotnych? Każdy z nas pyta, co czynić wobec potopu zła i zgorszenia?

A) Najpierw, konieczna jest czujność wobec ludzi złych. „Strzeżcie się!“ Napomnienie to nigdy nie było tak aktualne, naglące i żywo obchodzące najszersze sfery społeczeństwa katolickiego, jak właśnie dzisiaj. Czujność na każdym kroku jest wielkim nakazem obecnej chwili dziejowej w szczególniejszy sposób. Katolicy doby obecnej muszą stale zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństw, grożących im w zetknięciu z ludźmi, którzy reprezentują inny świat, inne zasady i inne hasta, strzegąc się niedopuszczalnych kompromisów.

Jeśli pomiędzy owoce piękne i zdrowe wrzucimy owoce zgniłe, niedługo czekać będziemy na to, że owoce dobre zaczną się psuć od tych już nadpsutych. Nigdy zaś tak nie było i nie będzie, żeby zgniłe owoce poprawiły swój stan przy owocach dobrych. Niewątpliwie w porównaniu tym jest dużo racji, którą przeoczamy, lekceważąc sobie niebezpieczeństwo stykania się z ludźmi złymi. Zapominając o skutkach grzechu pierworodnego, zapominając o naszej naturalnej słabości, o ograniczoności naszych sił, łudzimy się, że nic nam nie grozi – mimo obcowania ze złymi. Zasłaniamy oczy na nieodparty wpływ złego przykładu, który działa jak zaraza. Zaczyna się to zatrucie – u dobrych dotąd i gorliwych katolików – najpierw od oziębienia ich zapału pod wpływem złego przykładu. Potem zaś ci – już oziębli – katolicy przejmują zwyczaje i praktyki swego otoczenia. Dużą rolę odgrywa tu brak gruntownego wykształcenia religijnego i łatwowierność. W każdym człowieku jest podkład łatwowierności, który bezczelnie wyzyskują agitatorzy, dziennikarstwo i reklama. Nawet najbardziej niezależni są często oszukani i ulegają czasami wpływom najpospolitszym.

Zgorszenie jest dziś specjalnym zagadnieniem z powodu rozmiarów, do jakich dochodzi. Nie chodzi tu już o to zgorszenie, jakie daje człowiek wczoraj jeszcze uważany za dobrego i uczciwego, który dziś zdradza wczorajsze swoje ideały. Nie chodzi tu już również o sferę zgorszenia w zakresie wpływu złych jednostek w pewnej organizacji, stowarzyszeniu czy rodzinie najbliższej. Chodzi tu o całą atmosferę, w której żyjemy. Jest ona nastawiona na powszechne zgorszenie. Słowo drukowane schlebia chęci użycia zmysłowego i oswajania czytelnika ze zbrodniami różnego rodzaju – aż do najpotworniejszych, które powinny pozostać tajemnicą sądu i więzienia. Cały przemysł rozrywkowy ma na celu już nie rozrywkę, wesołość lub radość, lecz szokowanie, tzn. rozsiewanie zgorszeń, co tworzy pewną obojętność lub przyzwyczajenie, że to, co dawniej poczytano za zgorszenie, dzisiaj jest jakby stanem naturalnym, ogólną atmosferą życiową, którą należy tolerować. Samo odczuwanie czegoś jako gorszącego lub wstydliwego uważa się za zacofanie i naiwność. Poczucie zawstydzenia jest uważane za coś nienaturalnego.

Zło pleni się i mnoży w odpowiedniej atmosferze, jak chwasty. A jeśli nikt chwastów nie wydziera i nie niszczy, owszem ochrania je, to gleba tak się zapuści, że nie ma mowy o jej oczyszczeniu. Jeśli wśród zalewu zgorszenia ludzie dobrzy nie zdobędą się na lepszą czujność, niż dotychczas, jeśli będą z gorszycielami obcować, wprowadzać ich w towarzystwa, tolerować w swych domach, to źli i przewrotni ludzie utwierdzą się w swych zasadach, nabiorą bezczelności i nawet będą nadawać ton i wysuwać się na czoło, spychając na szary koniec katolików, przez ich bierność, niezdecydowanie i ospałość. Jakże źli i przewrotni ludzie nie mają nabierać śmiałości, gdy widzą, że nikt im się nie sprzeciwia? Bierność, niezdecydowanie dobrych są pewnymi sprzymierzeńcami złych. Dlatego, że dobrzy nie umieją się zdobyć na potępienie zła w takiej czy innej formie, to zło rozszerza się coraz bardziej, a źli spadają po równi pochyłej coraz niżej, nie spotykając na swej drodze żadnej zapory. Paradoksalnie więc dobrzy, ale bierni ludzie stają się zgorzeniem dla złych i przyczyną ich głębszego upadku.

B) Nie możemy tak się odseparować od ludzi złych i przewrotnych, by się z nimi nie stykać. Nie może nikt z nas ominąć zalewu zła i zgorszenia. Możemy jednak obrać taki sposób postępowania, który nas uchroni od skutków tego zalewu. Ten właściwy sposób postępowania możemy ująć w następujące trzy reguły: 1) bez poufałości, a jednak śmiało, 2) jak najmniej i z rezerwą, 3) z niedowierzaniem samemu sobie.

1. Bez poufałości, a jednak śmiało! Przykre to wywołuje wrażenie u ludzi poważnych i rozsądnych, gdy widzą, że katolicy – niby skądinąd porządni – pozostają z ludźmi złymi w najlepszej poufałości. Zaciera się coraz bardziej linia graniczna pomiędzy „miastem Bożym“ (civitas Dei) a „synagogą szatana”. Wmawia się, że należy wszystkich dookoła i bez żadnych ograniczeń tolerować i szanować, a konflikt, walka i nietolerancja uważane są za brak kultury. Oczywiście prowadzi to do strasznego w skutkach zamieszania pojęć i zgubnej dezorientacji. Na pozór można by przypuszczać, że takie spoufalenie się katolików z ludźmi z tamtej strony da pewne atuty w ręce katolików, że będą oni mogli czasem wystąpić śmiało i napiętnować złe zasady i złe czyny tamtych. Dzieje się jednak całkiem przeciwnie. Im bardziej katolicy poufalą się z obozem przeciwnym, tym mniej mają śmiałości do tego, co znakomity pisarz katolicki O. Plus T. J. nazywa „umieć się oburzyć“.

Pisze on słusznie, że ,,jeden z najsmutniejszych, a może nawet najsmutniejszym objawem minionego wieku było to, że dobrzy patrzyli z obojętnością na wszystkie poczynania przeciwko Bogu, tak rządów jak i jednostek. Zdawałoby się, że ich to zupełnie nie obchodzi, w każdym razie, że nie obchodzi ich z bliska, że nie dotyczy ich interesów żywotnych, źrenicy ich oka. Wyrzekano tylko, co było deprymujące, niepotrzebne i bezskuteczne. Co innego było potrzeba: zamiast narzekania było potrzebne oburzenie silne i skuteczne. Zrozumiano to później” (W obliczu życia, 1930, s. 141). Powiedziano słusznie, że „oburzenie jest jednym z najpiękniejszych odruchów duszy ludzkiej, jednym z najwznioślejszych okrzyków, jakie dane jest słyszeć tej upadłej ziemi”. Jeśli jesteśmy wobec siebie samych szczerymi, to musimy powiedzieć, że na ten piękny i wzniosły odruch rzadko się zdobywamy.

2. Druga zasada: Jak najmniej i z rezerwą. Dzielą nas różnice zasad, poglądów i metod. Budowanie jakiegoś sztucznego pomostu między nami a światem, który w złem leży, zupełnie nie prowadzi do celu. Dlatego drugą receptą na nasz stosunek z tamtą stroną jest ograniczenie obcowania i rezerwa. Mógłby wprawdzie ktoś powiedzieć, że Chrystus Pan szedł między grzeszników, siadał z nimi do wspólnego stołu, jadł z nimi i obcował. Tak, ale mógł to uczynić Syn Boży, który miał w sobie bezcenne skarby mocy i łaski. I my to możemy, a czasem i powinniśmy uczynić, gdy mamy do tego specjalne posłannictwo. Ale w warunkach zwykłych, które niesie codzienne życie, obowiązuje nas przepis: jak najmniej i z rezerwą!

3. Trzecia zasada: Z niedowierzaniem samemu sobie. Są wśród nas tacy, którzy sobie nieraz powtarzają: mnie nic nie zaszkodzi, choćbym wdawał się z najgorszymi ludźmi, choćbym oglądałem najgorsze filmy lub programy telewizyjne, jestem odpornym, mam swoje zdanie, nie lękam się i niech nikt o mnie się nie troszczy, dam sobie radę! Na to odpowiedzieć trzeba prostym stwierdzeniem, opartym na doświadczeniu długich wieków, że i ci, co tak mówili – nawet z przekonaniem – zachwiali się w zetknięciu ze środowiskiem zepsutym, a nieraz nawet stali się odstępcami, zdradzili sztandar Chrystusowy. Bóg nieraz dotkliwie karze taką pewność siebie, która podszyta jest po prostu pychą, a wiemy jak bardzo Pan Bóg brzydzi się pychą.

W naszym zetknięciu z zepsutym światem mamy przestrzegać czujności, nakazanej przez Zbawiciela, ale nie mamy się ograniczać do samej tylko czujności. Byłby to błąd nie do darowania. Przy całej naszej czujności i ostrożności powinniśmy mieć odwagę nie tylko oceniać niezgodność zasad i postępków tamtej strony z nauką Chrystusa Pana, ale „przeciwstawiać oburzoną odwagę bezczelnej podłości” (O. Plus) i na każdym kroku udowadniać, że – przy całej delikatności, jaką nam dyktuje miłość chrześcijańska, – na punkcie zasad jesteśmy nieprzejednani i odeprzemy bezczelność zorganizowanego obozu zła odpowiednią bronią.

Wielki katolik francuski XIX w., Ludwik Veuillot, orientując się w czasach które idą i w niebezpieczeństwach które niosą, powiedział, że „katolikiem trzeba być dziś w sposób bezczelny”. Nawet najbardziej tolerancyjni i ostrożni już są okrzyknięci za fanatyków, nawet wielu dzisiejszych modernistów świat uważa za fundamentalistów i zacofańców. A więc żaden kompromis lub ostrożność już nie mają sensu, można pozwalać sobie na luksus, oczywiście, zachowując naturalną roztropność, być radykalnym i konsekwentnym. Lękajmy się zasad tego świata, nie lękajmy się jednak jego siły, szyderstw i prześladowań, bo przyszłość religii i kultury katolickiej leży w naszych rękach. Bądźmy odważni, i Pan Bóg nam będzie zawsze pomagał. Amen.

 

Na podstawie: Ks. Omikron, w: Nowa bibljoteka kaznodziejska, t. XLIX, 1935, s. 21.