Wszystkie wpisy, których autorem jest Author

Ks. Krzysztof Gołębiewski, Kazanie 27.08.2017 – “O miłości do Boga i bliźniego” – XII niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego (audio+tekst)

Lekcja [2 Kor 3:4-9]
Ewangelia [Łk 10:23-37]

–> Pobierz audio plik mp3 <–

Co mam czynić abym osiągnął życie wieczne?

Czcigodny Księże, Drodzy Wierni. To tak ważne pytanie zadaje uczony w piśmie. Jest to pytanie, które dotyka środków koniecznych do osiągnięcia celu swojego życia – mianowicie zbawienia swej duszy. Takie samo pytanie powinien zadać sobie każdy z nas. Co muszę robić, co muszę czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Odpowiedź jest prosta: miłować Boga oraz bliźniego. Rozważmy krótko, te dwa rodzaje miłości, które są środkiem do zbawienia swej duszy.

Najpierw miłość ku Bogu. Z odpowiedzi jaką daje uczony w piśmie, którą chwali nasz Pan Jezus Chrystus mówiąc: „dobrześ odpowiedział”, wynika, że nasza miłość powinna mieć następujące cechy, powinna być: z całego serca, z całej duszy, ze wszystkich sił naszych. Czyli nie jest istotne mieć jakieś uczucia, czy nawet zadowolenie – to wszystko może, ale nie musi być. Prawdziwa miłość musi mieć te trzy cechy, aby była miłością doskonałą. Nasza miłość musi być z całego serca, czyli Bóg musi być w naszym sercu, w naszym życiu na pierwszym miejscu. Żadne stworzenie nie może być miłowane bardziej niż Pan Bóg. Znaczy to tyle, że wszystko inne kochamy zawsze po Bogu i ze względu na Boga. Oznaką takiej miłości jest to, że człowiek wolałby raczej stracić przyjaźń z ukochaną osobą niż obrazić dobrego Boga. Znaczy to, że unikamy wszystkiego co rani Boga – gdyż jak moglibyśmy Go naprawdę miłować: obrażając Go ciągle, stawiając na drugim miejscu ponad stworzeniem?

Kolejną właściwością prawdziwej miłości do Boga jest miłość z całej duszy. Co mamy pod tym wyrażeniem rozumieć? Nic innego jak to, że wszystkie władze duszy – czyli rozum jak i wola – muszą brać udział w miłości ku Bogu. Nasz rozum czyni to gdy poznaje Boga i to Bóg o sobie samym zechciał nam objawić. Dlatego mamy obowiązek pogłębiać wiedzę o naszej Świętej Katolickiej Religii. Nasza wola – władza naszej duszy, która jest odpowiedzialna za akty miłości – czyni to gdy wybiera dobro, a odrzuca zło. Najwyższym, największym dobrem jest Bóg. A złem największym jest grzech, który obraża Boga. dlatego wola wtedy jest dobra gdy gardzi grzechem, a miłuje prawdziwe dobro – to jest Boga i wszystko co nas do Niego prowadzi. Jak praktykowanie cnót, jak przyjmowanie sakramentów, jak miłość do Kościoła Świętego. Wszystko co nas prowadzi do Boga musi być miłowane, a wszystko co nas od Niego oddala musi być pogardzone, a nawet musi być w pewnej nienawiści.

Ostatnią cechą miłości do Boga, jest to, że kochamy Go ze wszystkich naszych sił. Człowiek jest, ze względu na swą duszę, stworzeniem duchowym – tym podobnym jest do aniołów, a nawet samego Stwórcy. Lecz posiada on również ciało – tym różni się od czystych duchów. Jako stworzenie, musi człowiek wielbić i miłować swojego Stwórcę również ciałem i jego władzami – gdyż ciało należy do naszej ludzkiej natury. Cały człowiek, a nie tylko jego jedna część, musi kochać Boga. Dlatego również ciało powinno brać udział w miłości do Pana Boga. Czyni ono to gdy przez swe zewnętrzne zachowania jak: klęczenie, śpiewanie – oddaje Bogu Jemu należną cześć. W ten sposób wyraża człowiek na zewnątrz swą miłość ku Stwórcy, która jest wewnątrz niego. Dlatego nie jest prawdą to co czasami się słyszy, że liczy się tylko wnętrze, że zewnętrzna postawa, że zewnętrzne moje pokazywanie się nie ma znaczenia. Ma znaczenie, gdyż na zewnątrz objawiamy to co mamy wewnątrz poprzez naszą postawę, poprzez nasz ubiór, poprzez wszystko to co inni mogą dostrzec. I o tym musimy pamiętać!

Następnie zwróćmy się ku miłości do bliźnich. Nawet jeżeli na początku kazania mówiliśmy o dwóch rodzajach miłości – ku Bogu i miłości ku bliźniemu, należałoby raczej mówić o jednej miłości, która ma dwa oblicza. Można by ją porównać do medalu, czy monety która ma dwie strony – i tak jest właśnie z tą podwójną miłością. Jak nie ma monety jednostronnej tak nie ma prawdziwej miłości Boga bez miłości bliźniego i prawdziwej miłości bliźniego bez miłości Boga.
Ale jaka powinna być ta miłość bliźniego? Ewangelia daje nam odpowiedź, stawiając nam przed oczyma przykład miłosiernego Samarytanina. Który widząc potrzebę drugiego – pokazuje nam miłość bliźniego w czynie, a nie w pięknych słowach lub obietnicach. Najpierw zauważył potrzebę drugiego człowieka, nie po to by się nad nim wywyższać, aby mówić, że on taki nie jest, ani się naśmiewać, lecz aby tej biedzie, tej potrzebie zaradzić. Ewangelia mówi nam, że Samarytanin użalił się nad półumarłym człowiekiem, który wpadł między zbójców, opatrzył on rany jego nalewając oliwy i wina. Kolejność postępowania i leczenia chorego ma swoje znaczenie. Samarytanin wlewa najpierw oliwę, która ma na celu złagodzenie bólu oraz pomóc w zagojeniu się ran. Dopiero teraz wlewa on wino, które ma na celu oczyszczenie ran. Zabieg ten sprawia ból, ale jest konieczny aby chory naprawdę doszedł do zdrowia. Nie wlewa on najpierw wina, a potem oliwy – gdyż chory będąc w złym stanie, mógłby nie przeżyć nowego bólu, który spowodowałoby wlanie wina. Następnie ranny zostaje zabrany do gospody, gdzie był starannie pielęgnowany. Ojcowie Kościoła widzą w tym zranionym człowieku, obraz człowieka zranionego przez grzech, zbójcy to diabeł i jego zwolennicy, a dobry Samarytanin to nikt inny, jak nasz Pan Jezus Chrystus. Analogia ta jest bardzo słuszna i pasuje dobrze do postępowania naszego Pana wobec grzeszników. Najpierw lituje się On nad duchowo umarłym, następnie zawiązuje rany wlewając oliwy – znaczy to łagodność i dobroć Bożego miłosierdzia. Następnie wlewa On wina, które symbolizuje niezbędny żal i pewne ofiary i wyrzeczenia związane z nawróceniem – konieczne aby znaleźć odpuszczenie grzechów. Po tym jak grzesznik uratowany jest od śmierci duchowej, opiekuje się nim nasz Pan starannie w gospodzie, która nie przedstawia nic innego jak Święty Katolicki Kościół, a gospodarzem jest nikt inny, jak władza duchowa Kościoła. I pod jego opieką, tejże władzy, zostaje pozostawiony chory przez naszego Pana Jezusa Chrystusa. Ważne w tym obrazie jest to, że Samarytanin, czyli Zbawiciel, płaci za koszt pielęgnacji. Uczynił On to płacąc nasz dług względem Bożej sprawiedliwości, umierając na krzyżu. Również Ewangelia o tym wspomina, że nie jesteśmy zdolni sami pomyśleć coś dobrego z siebie, ale nasza zdolność jest z Boga – dzięki zasługom naszego Pana Jezusa Chrystusa możemy to uczynić. Obraz ten jest również nauką dla nas – jak mamy postępować z naszymi bliźnimi, z tymi którzy są najbliżej nas. Najpierw musimy dostrzegać ich potrzeby. Do tego potrzebna jest pewna wrażliwość, która nie patrzy ciągle na siebie samego. Następnie potrzebne jest współczucie, które zachęca nas do uczynków miłosierdzia – tych względem ciała, jak również tych względem duszy. Tu potrzebny jest pewien duch ofiary, który zapomina o sobie samym, aby móc drugiemu przyjść z pomocą. Bo przecież łatwiej byłoby mi minąć zranionego, jak to uczynili słudzy Starego Przymierza, niż zadać sobie trud opieki nad chorym. Kolejną nauką z porównania naszego Pana z dzisiejszej Ewangelii jest to, że potrzebna jest łagodność, ale i pewna surowość – i to w dobrej proporcji. Za dużo surowości jest szkodliwe i nie pomaga do prawdziwego dobra drugiego – gdyż rani i zadaje zbyt dużo bólu. Ale również za dużo łagodności jest szkodliwe – gdy nie mówimy lub czynimy czegoś koniecznego z obawy aby nie zranić drugiej osoby, ale czasami jest to bardzo potrzebne, a nawet konieczne. Taka właściwa równowaga pomiędzy łagodnością i surowością jest potrzebna w naszych stosunkach z bliźnimi, a szczególnie potrzebna jest przy wychowaniu dzieci.

Drodzy Wierni, starajmy się o prawdziwą miłość do Boga jak i miłość do bliźniego. Potrzebujemy tej miłości, aby osiągnąć życie wieczne. Uciekajmy się do Matki Najświętszej, abyśmy ten wielki dar miłości otrzymali od Boga. Ona to, posiadała miłość ku Bogu jak i ku bliźnim, w największym stopniu z pośród wszystkich stworzeń. Niech Niepokalana wyjedna nam u swojego Boskiego Syna ten wielki dar, abyśmy mogli osiągnąć cel naszego życia i wraz z naszą ukochaną Matką kochać i wielbić Boga w niebie.

Amen.

W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Ks. Krzysztof Gołębiewski, Kazanie 26.08.2017 – N. M. Panny Częstochowskiej (audio+tekst)

–> Pobierz audio plik mp3 <–

Drodzy Wierni, dziś przypada Uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. Sanktuarium to nazywamy często „Duchową Stolicą Polski”. Co roku wiele setek tysięcy Polaków pielgrzymuje do Świątyni Jasnogórskiej. Cóż sprawiło, że tak wielu naszych rodaków, uważa to miejsce za tak wyjątkowe i pełne łask? Co jest wyjątkowego w tym obrazie? Powodem kultu Matki Bożej na Jasnej Górze, nie jest artystyczna wartość obrazu Maryi czy całego sanktuarium, lecz hojność Najświętszej Maryi Panny w udzielaniu łask w tym miejscu – poświęconym Jej czci. Choć pochodzenie Częstochowskiego wizerunku Maryi nie jest nam dobrze znane, nie wiemy ani kto, ani kiedy namalował to arcydzieło – różne są legendy odnośnie tego. Jeżeli chodzi o sprowadzenie obrazu na Jasną Górę do klasztoru to wiemy nieco więcej.

Na pewno w XIV wieku wizerunek ten znalazł się w nowo wybudowanym i ufundowanym klasztorze. Choć nie jest pewne komu to zawdzięczamy. Jedni twierdzą, że około roku 1384, Książę Władysław Opolczyk, który został namiestnikiem Rusi Kijowskiej, wiózł obraz do Opola, ale w pobliżu Częstochowy konie nagle zatrzymały się i nie chciały ruszyć z miejsca. We śnie Książę otrzymał polecenie, aby przywieziony obraz umieścić w pobliskim klasztorze. I w ten sposób Jasna Góra stała się miejscem kultu tego wizerunku Matki Najświętszej. Jednak jest też druga tradycja przypisująca Królowej Jadwidze zasługi sprowadzenia świętego obrazu do Polski. Królowa miała otrzymać obraz od swojej matki Królowej Elżbiety Bośniaczki, a ta od swej teściowej Elżbiety Łokietkówny. W 1393 roku Królowa Jadwiga wraz z małżonkiem Władysławem, wystawiła dokument fundacyjny dla klasztoru jasnogórskiego, którym uprawomocnili fundację dokonaną przez Władysława Opolczyka. Tak więc, na pewno od XIV wieku, obraz ten cudowny czczony jest na jasnogórskim klasztorze. Najbardziej znanym wydarzeniem, co spowodowało też ogólnopolskie uznanie i znajomość owego wizerunku Maryi, było wydarzenie podczas Potopu Szwedzkiego w roku 1655. Gdy wojska Karola X Gustawa pod dowództwem generała Wittenberga przekroczył granice Polski – chcąc opanować kraj będący wówczas pod panowaniem Jana Kazimierza. Armia Szwedzka szybko zajęła niemal całe państwo, a Król schronił się na Śląsku. Wydawało się, że Polska utraci swą niepodległość. Szwedzi chcąc zająć Jasną Górę, natrafili na opór. 18 listopada obca armia stanęła pod murami Jasnej Góry i rozpoczęła akcje bojowe. Ostrzeliwanie fortecy nastąpiło z wszech stron. Twierdza broniła się dzielnie, ostatni zmasowany atak szwedzki, przeprowadzony w dniu Bożego Narodzenia, również nie przyniósł oczekiwanego dla wrogów skutku. W nocy 26 grudnia wrogie wojska opuściły Jasną Górę. Podczas tego oblężenia armia szwedzka poniosła znaczące straty w ludziach i w broni. Z kolei na Jasnej Górze bardziej ucierpiały budynki i majątki klasztorne, natomiast ludzi nie zginęło zbyt wielu. Obroną Jasnej Góry kierował dobrze znany o. Augustyn Kordecki przeor tego klasztoru. Chcąc uchronić miejsce święte od zbeszczeszczenia, musimy pamiętać, że Szwedzi byli innowiercami, byli protestantami, którzy zaatakowali nasz kraj. To nie była tylko wojna polityczna, to była również wojna religijna. Biorąc pod uwagę cały Potop Szwedzki, jako militarne przedsięwzięcie, znaczenie obrony Jasnej Góry, ze względów militarnych, było niewielkie. Natomiast olbrzymi wpływ miało to wydarzenie pod względem moralnym. Zwycięstwo obrońców przypisywano wstawiennictwu i opiece Matki Najświętszej. Rok później, Jan Kazimierz Król Polski, w uroczystym ślubowaniu obrał Maryję jako patronkę swoją i państwa, wprowadzając tytuł „Matki Bożej Królowej Korony Polskiej”. W następnym roku przybył na Jasną Górę pomagając w odbudowie twierdzy. Odtąd miejsce to stało się symbolem wolności narodowej i religijnej – w prawdziwym tego słowa znaczeniu – czyli wolności jedynej prawdziwej wiary od przymusu innowierców. W dniu 8 września 1717 roku na Jasnej Górze odbyła się koronacja cudownego obrazu z koroną papieską – wydarzenie niespotykane i bardzo uroczyście przeprowadzone, które zgromadziło tutaj licznych pielgrzymów i odbiło się echem w całym kraju.

Ta krótka historia obrazu Jasnogórskiej Pani, pokazuje nam wiele ważnych dla nas aspektów życia chrześcijańskiego. Przede wszystkim obrona częstochowskiej twierdzy, ukazuje nam konieczność bycia gotowym do walki o wierność Bogu i Maryi. Szczególnie w naszych czasach, gdzie nie mówi się nic o żadnych wrogach, o żadnych błędach lecz mówi się o fałszywym braterstwie ludzi, mimo błędności ich zachowania czy nauki. Dlatego ważne jest aby być świadomym tego, że są wrogowie wiary katolickiej, że są wrogowie Boga z którymi trzeba walczyć. Nie wolno zapominać o konieczności bycia aktywnym członkiem Kościoła Wojującego, którego członkami jesteśmy. Nawet gdy nasze czasy nie wymagają od nas chwycenia za broń fizycznie, musimy być gotowi do walki, musimy odrzucić te urojenia nowoczesnego świata – pochodzące z lóż masońskich, musimy być gotowi do walki o sprawy Boże. Nie szukać jakiejś jedności w kompromisie, musimy być bezkompromisowymi obrońcami Boga – jak owi obrońcy Jasnej Góry z czasów Potopu Szwedzkiego. Aczkolwiek rodzaj toczonej walki przez nas jest inny, wróg również jest inny i narzędzia walki są inne, ale konieczność walki jest ta sama. Walka o zachowanie się zgodnie z Wolą Bożą w obronie Katolickiej Wiary i Prawdy oraz czci Boga i Maryi. Bronić musimy przede wszystkim swoich dusz i swoich rodzin, a naszym wrogiem nie są błądzący ludzie lecz błąd – o tym nie można nigdy zapomnieć! Musimy starać się pokonać błędy również w tych, którzy sami błądzą – pracując nad ich nawróceniem, modląc i ofiarując się za nich. Ta walka jest żmudna i wymaga od nas ciągłej czujności. Musimy pamiętać o zagrożeniu jakie płynie ze złej światowej atmosfery w jakiej żyjemy – atmosfery naszego świata. Ta atmosfera ma niestety często punkty zaczepne w nas samych – w naszej zranionej grzechem pierworodnym naturze, jak również w naszych złych nawykach i grzechach popełnionych przez nas. Walczyć z błędem oznacza przede wszystkim, aby błędne zachowanie czy myślenie nie dostało się do naszych dusz. Nie możemy pozwolić aby ta atmosfera, tego świata, wpływała na nasze zachowanie, na nasze myślenie, na nasze oceny tego co powinniśmy robić, a czego robić nie powinniśmy. To nie ona ma kierować nami lecz łaska i Boża Prawda. Następnie bronić trzeba przede wszystkim swoich najbliższych przed tymi grzesznymi ideami. Ta walka jest podobna do obrony twierdzy – cała sztuka polega aby wróg nie zdobył murów, aby nie załamał ducha obrońców nawet jak walka jest uciążliwa. Podobnie jest w naszym duchowym życiu, często wierność Katolickiej Prawdzie, Katolickiej moralności wiąże się z trudami i wyrzeczeniami. Ale jeżeli chcemy uchronić siebie i naszych bliskich, należy być gotowym na ten trud. I nie zniechęcać się, że walka wiąże się z niebezpieczeństwem i trudem. Trzeba umieć znosić niedogodności i ograniczenia wypływające ze znajdowania się w stanie tej duchowej wojny, której stawką jest świętość naszych dusz, zbawienie nas samych jak również naszych bliskich. Stąd należy zrezygnować lub bardzo ograniczyć wszystkie środki, którymi wróg naszego zbawienia próbuje przywieźć nas do kompromisu – małymi krokami – i zachęcić nas do odstępstwa od Boga. A dzisiejszy świat wraz z rozwojem technologicznym, który w wielu dziedzinach życia ułatwia nam wiele spraw, niesie ze sobą duże zagrożenie. Tego trzeba być świadomym i nie lekceważyć tego zagrożenia, nie uważać, że te zagrożenie nie dotyczy mnie – dotyczy wszystkich innych ale mnie i mojej rodziny nie dotyczy.

Musimy zatem odrzucić tą pacyfistyczną postawę i być gotowym do walki duchowej. W tym wojowaniu musimy pamiętać, że w tej walce należy używać tylko dobrych środków, gdyż cel nie uświęca środków, jak często się mawia. Błędu nie można zwalczać błędem, liberalizmu – liberalizmem, światowości – duchem świata, ducha modernizmu – zachowaniem wypływającym z tego błędu. Często bowiem można spotkać, niestety, wśród Katolików Tradycji, że w imię obrony Tradycji postępują oni zgodnie z zasadami liberalnymi i nowoczesnymi. Co przejawia się w trwaniu przy swoim zrozumieniu Tradycji Katolickiej, interpretacji nauczania Kościoła. Tak naprawdę tworzą oni swą własną naukę zgodnie z tym jak oni rozumieją tradycyjne nauczanie. Kryzys Kościoła, kryzys społeczeństwa próbują oni zwalczać tym, co ten kryzys wywołało. A początkiem wszelkiego błędu, wszelkiego kryzysu w sprawach wiary i moralności jest antyautorytarna postawa – czyli niechęć aby uznawać nad sobą autorytet drugiego, chcieć być samemu sobie wyrocznią. Wszyscy założyciele herezji nie zakładali jej dlatego, że uważali że jest błędna, ale uważali, że to jest jedyna prawdziwa droga i nie chcieli podporządkować się autorytetowi władzy jaką Bóg ustanowił. Nie chcieli podporządkować się nieomylnemu nauczaniu, albo to nauczanie zmieniali. I to jest postawa wszelkich błędów – chęć samemu decydowania co jest katolickie i jak należy postępować. I często bowiem ludzie ci, odrzucając błędy, powiedzmy oficjalnej hierarchii, nie chcą już uznawać żadnej, choćby zastępczej i ograniczonej władzy. Sami uważają, że znajdą odpowiedź na wszystkie zagadnienia teologiczne, zagadnienia moralne, sami uważają, że sobie wystarczą. Internet pełny jest takich „internetowych teologów”. Dlatego bądźmy ostrożni, abyśmy walcząc, nie używali broni wroga przyczyniając się do jego zwycięstwa. Ja muszę się przyznać, że czasami spotykając się z różnymi teoriami teologicznymi, jestem zaskoczony, że ludzie którzy nie mają żadnego wykształcenia z taką stanowczością i z takim zdecydowaniem popierają jakąś tezę. Ja mimo tego, że studiowałem sześć lat w seminarium, co do którego formacji nie mogę mieć żadnych zastrzeżeń, że jest niekatolicka, jest wierna bezkompromisowo katolickiej teologii, nie byłbym śmiały tak łatwo i tak szybko jakieś pewne tezy bronić i nazywać to, że to jest jedyne katolickie. Często w internecie, w postawach niektórych wiernych, taka postawa jest. Chęć samemu zdecydowania w wybieraniu sobie: u tego znajdę to, u tego teologa, u tej grupy znajdę tę naukę i wybierają sobie i składają swoją własną wiarę, swoją własną religię. Na to jest tylko jedna odpowiedź – posłuszeństwo autorytetowi, który Bóg ustanowił, nawet jak on jest zastępczy i ograniczony. Nie używajmy, nie wpadajmy w ten wielki błąd, że samemu zdecydujemy, sami wybierzemy sobie co jest dobre, a co jest złe. Dlatego drodzy Wierni, w tej duchowej walce, w tej walce którą musimy toczyć, uciekajmy się do Tej, która była siłą obrońców Częstochowy. Uciekajmy się do Niepokalanej, którą czcimy jako „Pannę Wierną”, niech Ona będzie naszą Hetmanką w tej walce jaką musimy toczyć oto, aby okazać się wiernym w służbie Boga.

Amen.

W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!