Drodzy Wierni!
W dniu dzisiejszym przypomina nam cała liturgia Kościoła tą prawdę, że jesteśmy prochem i w proch się obrócimy. Bo cóż może nas bardziej zachęcać do umartwienia – jaka myśl, jaka nauka może nas łatwiej odwieść od grzechu i niedozwolonych przyjemności ziemskich, jak wspomnienie śmierci? Gdybyśmy mieli wiecznie żyć na świecie, gdybyśmy byli pewni, że będziemy mogli po wszystkie czasy, bez końca używać dóbr ziemskich, można by jeszcze zrozumieć i wytłumaczyć zdanie owego bogacza, wspomnianego w Ewangelii (Łk 12, 16), który sobie powiedział: „Duszo! masz wiele dóbr zgotowanych na wiele lat, odpoczywaj, jedź, pij, używaj!” Ale wiemy, jak straszne słowa w tej chwili usłyszał w odpowiedzi – słowa, stanowiące i dla wszystkich groźną przestrogę: „Szalony! tej nocy duszy twej upominają się u ciebie, a coś nagotował, czyjeż będzie?” Któż wie, czyje będą zebrane przez człowieka majątki i kto będzie miał z nich pożytek? „Nie zbierajcie skarbów na ziemi, upomina P. Jezus, ale w niebie”, to znaczy: nie myślcie o swoim ciele, ale o duszy; zadawajcie temu ciału konieczne dla duszy umartwienia; zachowajcie chętnie, z radością nakazane posty, pamiętajcie, że lekkie to umartwienie jest wprawdzie przykre ciału, ale mu wyjdzie na zdrowie i uchroni je od większych udręczeń.
„Pamiętaj, człowiecze, że prochem jesteś i w proch się obrócisz!” Może za rok, może za dwa, a może już dzisiaj skończy się dla nas wszystko, i to nędzne ciało śmiertelne będzie oddane ziemi – ale niech nas ta myśl nie smuci, nie odpędzajmy jej od siebie, oswójmy się raczej z tą myślą, żeby konieczność śmierci przestała być dla nas straszną, bo wszakże ona nie jest końcem dla duszy, tylko jest końcem próby, pielgrzymki i walki doczesnej, a będzie początkiem nowego, szczęśliwszego życia.
1. Wielka to prawda, że człowiek wierzący nie powinien zbytecznie lękać się śmierci, jak gdyby ona była samym tylko zniszczeniem. Ona nie powinna przejmować nas takim smutkiem, jakim przejmuje tych, „którzy nie mają nadziei” (1 Tes 4, 13), ale nikt nie zaprzeczy, że ona jest gorzką i że jej widok jest smutny, bo wszakże ona jest gorzkim owocem grzechu. Przecież to nasze ciało nie było od samego początku skazane na rozkład, zagładę, zgniliznę. Jest ono przecież najpiękniejszym tworem pomiędzy istotami ziemskimi. Czyż więc na to stworzył P. Bóg to ciało, by je znowu zniweczyć? Gdzież znajdzie się budowniczy, który by wznosił wspaniałe gmachy, aby je rozwalać? A czy najdobrotliwszy nasz Ojciec mógł mieć jakieś upodobanie w widoku śmierci? Czemuż więc tak nędzny koniec jest zgotowany naszemu ciału? Inne dzieła Boże, daleko mniej piękne, nie mają tak poniżającego końca: dęby i sosny padają na górach, obalone wichrem, albo pod siekierą drwala, a trupy ich leżą na ziemi, nie budząc wstrętu i zgrozy, owszem powstanie z nich jeszcze niejedna cenna i pożyteczna rzecz. Ale i człowiek nie miał być od samego początku wydany na pastwę śmierci, dopiero grzech go jej wydał, i dlatego jest jej widok tak smutny, tak poniżający i tak niezgodny z tym wszystkim, co nas wynosi ponad resztę stworzenia.
2. O gdybyśmy zawsze chcieli o tym pamiętać, że jesteśmy prochem! Oto niejeden wznosi się w górę wpośród społeczeństwa ludzkiego: piastuje wysokie godności, rozkazuje drugim, każe się podziwiać, uwielbiać – wielki to człowiek! Jedni się go lękają, drudzy radują się jego powodzeniem; ale czy on dlatego przestał być prochem? Nie jest on, co prawda w chwili obecnej garstką ziemi, po której depcemy, jest to raczej wysoki słup piasku, który wyrwał się z ziemi i kręci się w powietrzu. Ale poczekajcie jeszcze małą chwilę! Skoro ustanie dla niego pomyślny wiatr, który go podźwignął z ziemi, opadnie znowu ten słup i leżeć będzie na ziemi, pokorny i cichy, i pozwoli się deptać. My wszyscy jesteśmy podobni do takiego słupa albo do obłoku kurzawy; zdaje nam się, że coś znaczymy, że mamy siłę; niejeden cieszy się szumem, który wydaje wzdymający go wicher, czyli cieszy się swoim głośnym nazwiskiem, – a tymczasem żaden z nas nie jest niczym, żaden nie może nic zrobić własnymi siłami, a kiedy zmieszamy się z ziemią, od razu o nas wszyscy zapomną i nie będzie po nas żadnego śladu – z wyjątkiem chyba grobowego napisu: „Tu leży najsłynniejszy obywatel tego miasta”.
Wszystko przeminie, wszelka wielkość i piękność i mądrość, wszystko ucichnie, rozsypie się i rozleci, i zostanie tylko żal, że zmarnowaliśmy swoje życie, że żadnych nie zebraliśmy zasług, żadnych skarbów wiecznie trwających, żeśmy nie chcieli korzystać z tyłu łask Bożych nam udzielonych. To wszystko stanie przed naszymi oczyma jako jeden nieprzejrzany szereg grzechów i zaniedbań i wołać będzie w głębi duszy: „Oto patrz na swoje życie, jak je nikczemnie przetrwoniłeś, zamiast służyć Temu, co żył dla ciebie i dla ciebie umarł, – a teraz – teraz, czy już nie słyszysz wołania anielskiego, które słyszał Jan św., „że czasu nie będzie więcej”? (Obj 10, 6). Już nie ma dla ciebie czasu, już teraz nic nie możesz uczynić dla ocalenia swej duszy, nawet na krótką modlitwę i na dobrą spowiedź nie wystarczy ci czasu, już tylko masz zdać liczbę ze swojego włodarstwa i powiedzieć, coś uczynił z tyloma darami Bożymi i z białą szatą niewinności, otrzymaną przy Chrzcie św.
3. Niechże więc ta myśl o śmierci, o naszym ostatecznym kresie, będzie naszą nauczycielką, dopóki jeszcze dosyć mamy czasu do odmiany życia! Ta myśl zapełniała od wieków i dotąd zapełnia klasztory świętymi ludźmi, którzy żadną inną myślą nie chcieli się zajmować i, witając się z braćmi, zawsze te same słowa mieli na ustach: „Pamiętaj, że musisz umrzeć!” Ale też na nich spełniały się słowa P. Jezusa: „Gdzie skarb twój, tam i serce twoje”; oni całkiem oderwali się od ziemi i całą swoją duszą, wszelkim swoim pożądaniem przenieśli się do nieba. Dlatego myśl o śmierci nie rzucała już czarnego, ponurego cienia na ich umysły, ale raczej budziła w nich dziwną tęsknotę, bo oni widzieli poza tą zasłoną ściany grobowej inny świat piękniejszy. Dlatego niejeden mógł powtórzyć słowa, które wypowiedział wielki uczony, ale zarazem wierny sługa Boży Suarez do swoich towarzyszy zakonnych na łożu śmierci: „Nie wiedziałem, bracia, że tak słodko jest umierać!” Wielu innych doznało tego szczęścia, że zamiast cierpienia i trwogi napełniła ich serca w ostatnich chwilach życia przedziwna pociecha. Ci ludzie szczęśliwi mogli wówczas zawołać za św. Pawłem: „Gdzie jest zwycięstwo twe, śmierci? gdzież jest, śmierci, oścień twój?” (1 Kor 15, 55).
4. Jeżeli więc i my pragniemy umierać z taką otuchą, z takim spokojem, nie zapominajmy nigdy wśród zgiełku światowego o rzeczach ostatecznych, o owej chwili najpoważniejszej, kiedy nam powiedzą, jak niegdyś prorok przemówił do Ezechiasza: „Przykaż domowi twemu, bo umrzesz ty, a nie będziesz żył!” (4 Krl 20, 1). Naśladujmy owych ludzi prawdziwie mądrych, którzy rozumieli tę wielką prawdę, że możemy wprawdzie cieszyć się hojnością darów Bożych, że nie potrzebujemy ustawicznie się smucić w ciągu tej naszej doczesnej pielgrzymki, że jednak nie tu na ziemi jest ojczyzna nasza, że mamy duszę nieśmiertelną i że zbawienie tej duszy jest najważniejszą sprawą naszego życia! „Bo cóż pomoże człowiekowi, mówi Pan Jezus (Mt 16, 26), jeśliby cały świat zyskał, a na duszy swej szkodę podjął?” Albowiem „przyjdzie Syn człowieczy w chwale Ojca swego z Aniołami swoimi: a tedy odda każdemu według uczynków jego”. Oby wtenczas i za nami przemówiły uczynki nasze, obyśmy mogli stanąć z otuchą przed Jego stolicą i wejść do Jego Królestwa. Amen.
Na podstawie: Ks. A. Pechnik, Kazania i nauki, 1923, s. 465.