Drodzy Wierni!
Jak czytamy w Starym Testamencie, po przejściu przez morze Czerwone wielkie pragnienie zaczęło dokuczać ludowi izraelskiemu, zmęczonemu i strudzonemu drogą. Łatwo więc pojąć, z jaką radością ujrzał nagle przed sobą obfite wody. Lecz jak straszne było jego rozczarowanie, kiedy się przekonał, że wody te są gorzkie i pić ich nie można. Lud począł szemrać przeciwko Mojżeszowi, jakby on był tej gorzkości winien. Wołali więc na Mojżesza: „Cóż będziemy pili?” Mojżesz uciekł się da Boga w tej potrzebie z prośbą, a Pan „ukazał mu drzewo, które gdy włożył do wód, odmieniły się w słodkość” (Wj 15, 25). I w naszym życiu jak ów lud izraelski na puszczy doświadczamy nieraz goryczy tam, gdzieś się spodziewaliśmy osłodzenia doli i ochłody w upale dnia. Przekonywamy się wtedy, że daremnie szukaliśmy ochłody w przyjemnościach tego świata, bo na dnie ich znaleźliśmy gorycz. Szczęśliwy, kto usłyszy w takich chwilach zgorzknienia głoś Pana Jezusa: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pragniecie, albowiem duch mój słodszy nadmiód, a dziedzictwo moje nad miód i plaster miodu” (Syr 24, 26n).
Jak Mojżesz osłodził wody Mara, włożywszy w nie drzewo, które mu Bóg ukazał, tak wszelką gorycz życia osładza Najsłodsze Serce Pana Jezusa i drzewo tego krzyża, który świeci nad tym Sercem. Bez krzyża nie masz przystępu do tego Najświętszego Serca, a bez Serca Najsłodszego nie ma dla nas słodyczy, tylko gorycz krzyży i trudności. Tylko Pan Jezus może nakarmić nasze serce słodyczą rzeczywistą, prawdziwą i niezmienną, a postępuje przy tym bacznie, bo najpierw daje pokarm przystępny i lekki, tj. słodkie mleko, a następnie dopiero twardy pokarm, miód poznania duchowego. Tę myśl wyraża św. Piotr, pisząc do nowo nawróconych: „jak niedawno narodzone niemowlęta pragnijcie duchowego, niesfałszowanego mleka, abyście dzięki niemu wzrastali ku zbawieniu” (1 P 2, 2), tak samo apostoł Paweł pisze do Żydów: „Staliście się tymi, którym by mleka trzeba” (Hbr 5, 12). W pierwszych wiekach Kościoła podawano przy chrzcie św. nowo ochrzczonym po Komunii św. w osobnym kielichu mleko mieszane z miodem. Pierwsze miało wyobrażać słowo Boże, którym został katechumen nakarmiony, miód zaś oznaczał słodycz Ciała i Krwi Pańskiej, przyjętej w Komunii. „Jeżeli tylko zasmakowaliście, że słodki jest Pan” (1 P 2, 3), dalej pisze św. Piotr, wskazując już tym niewyraźnie na to Serce Pana, które dzisiaj często nazywamy Najsłodszym Sercem. Kto raz skosztuje tej niewymownej słodyczy, ten już żadnej innej nie będzie pragnął, wszystko inne będzie mu gorzkie.
W Księdze Królów czytamy, że lud izraelski, tocząc walkę z Filistynami, wszedł do lasu i tam ujrzał miód, płynący na ziemi. Syn królewski Jonatan „ściągnął koniec laski i umoczył go w plastrze miodu i obrócił do ust swoich i oświeciły się oczy jego” (1 Krl 14, 27). Tak samo i nasze zmęczone oczy może oświecić słodycz Serca Pana Jezusa, bylebyśmy jej zakosztowali, bylebyśmy zrozumieli, co naprawdę dla naszego życia duchowego znaczy kult tego Najświętszego Serca, jaki „słodki i prawy jest Pan” (Ps 24, 8). Trzeba tylko zbliżyć się całym sercem do Niego i powierzyć Mu wszystkie swoje trudności i swoją słabość.
Przysłowie było u starożytnych, że przyjaciele, którzy chętnie żyją z dala od siebie, a wzajemnie nie tęsknią, nie są przyjaciółmi. Rzeczywistą przyjaźń poznaje się właśnie po pragnieniu ciągłego wzajemnego obcowania, i dlatego nazywamy zwykle przyjaciółmi takich, których widujemy często będących razem. Przyjaźń bowiem wzmacnia się, rośnie i krzewi przez częste obcowanie. Tak też określa przyjaźń ludzką św. Augustyn w swoich „Wyznaniach”, gdy mówi: „Razem się śmiać i rozmawiać, razem czytać książki przyjemne, razem się uczyć i pouczać wzajemnie, tęsknić za nieobecnym z przykrością, a witać powracającego z radością: oto oznaki przyjaźni, pochodzące ze serc, kochających się wzajemnie” (l. IV, c. 7). W takim stosunku właśnie chce z nami być Pan Jezus, objawiając nam dobroć swego Serca, i też chce, żebyśmy kochali wszystkich ludzi właśnie w tym Sercu i przez to Serce. Dalej pisze Augustyn: „Szczęśliwy kto kocha Ciebie, o Boże, i przyjaciela w Tobie, a nieprzyjaciela dla Ciebie, bo taki sam jeden nie traci nikogo drogiego, komu wszyscy drodzy w Tym, który sam jeden utraconym być nie może: a któż to jest, jeśli nie Bóg nasz?” (l. IV, c. 8), co to jest, jeśli nie Najświętsze Serce Jezusowe?
Miłość i przyjaźń ludzka polega zawsze na dwóch powodach, jak uczy św. Tomasz (STh, I, q. 20, a. 1; I-II, q. 26, a. 1): najpierw znajduje w przyjacielu zaletę i przymiot warty kochania, i stąd wyradza się życzliwość i chęć świadczenia dobrego (benevolentia i beneficientia). Za tym jednak w ślad idzie nasza miłość własna, która w przyjaźni szuka i pragnie mieć jakiś pożytek, przyjemność (concupiscentia). Natomiast miłość Serca Jezusowego do nas sama w sobie stanowi jedyny powód kochania, bo Pan Jezus kocha nas nie dla naszych dobrych przymiotów, dla cnót lub zalet charakteru, ani nie kocha nas dla swojej korzyści, bo niczego nie potrzebuje, lecz jedynie dla naszego szczęścia. A ponieważ dobrze nam życzy, to i dobrze nam czyni, będąc sam miłością (1 J 4, 8), bez przerwy obsypuje nas łaskami. Nie masz na świecie przyjaciela, który by nas kochał tak dawno jak Pan Jezus, bo to przyjaciel nasz odwieczny, który kocha nas od wieków, „wedle przejrzenia Boga Ojca” (1 P 1, 2), jak mówi św. Piotr, a kocha zawsze, niezmiennie: „Miłością wieczną umiłowałem cię, dlatego przyciągnąłem, litując się” (Jer 31, 3).
Przyjaźń zawiązuje się zwykle pomiędzy ludźmi mającymi podobne usposobienie i właściwości charakteru, jak mówi Mędrzec Pański: „Każde zwierzę miłuje podobne sobie, tak i człowiek” (Syr 13, 19). Pan Bóg kocha też człowieka bardziej niż wszystkie inne stworzenia widzialne, dlatego że go stworzył na obraz i podobieństwo swoje. Człowiek też jest zdolny przez swoje do Boga podobieństwo kochać Pana Boga, i dlatego to podobieństwo jest przyczyną osobistej miłości. Nie dosyć jednak było Panu Bogu stworzyć człowieka na obraz i podobieństwo swoje, Bóg przeznaczył go jeszcze na dziedzica królestwa niebieskiego, „ku dziedzictwu nieskazitelnemu” (1 P 1, 4). Bóg mówi do człowieka, jak ów ojciec ewangeliczny do syna: „Wszystko moje, twoje jest” (Łk 15, 31). Ta miłość bezinteresowna, nie szukająca nic dla siebie, żadnej korzyści ani pożytku, a dająca wszystko, ma tylko tę jedną przyczynę, źródło i powód, że Pan Jezus kocha nas i pragnie obcować z nami: „Kochanie moje być z synami człowieczymi” (Prz 8, 32). Dlatego w Najśw. Sakramencie jest zawsze obecne jego Serce, żeby ciągle z nami obcować, żeby uczynić nas podobnymi do Boga i coraz to bardziej wartymi miłości Bożej. Jeżeli przeto Bóg wysoko postawił człowieka przez stworzenie, uczyniwszy „go mało co mniejszym od aniołów” (Ps 8, 6), to przez odkupienie podniósł go jeszcze wyżej, bo nas wywyższył do uczestnictwa w bóstwie i człowieczeństwie Chrystusa.
Czy może dusza ludzka wymyślić większą, szczerzą i słodszą przyjaźń nad tę, którą nam okazuje Najśw. Serce Jezusa? Oto ten Jezus, rozpiąwszy na krzyżu ramiona, pragnie nas ująć i uścisnąć; pochyliwszy głowę, przybliża się ku nam; pozwalając, że św. Longin włócznią otworzył mu bok, czyni swoje Serce zawsze nam otwartą i przystępną. Jak głosi Tradycja, ów chłopczyk ewangeliczny, któremu Pan Jezus położył rękę na głowę i stawił na wzór apostołom, był św. Ignacym, późniejszym biskupem Antiochii i męczennikiem. Skazany na śmierć przez cesarza Trajana, gdy jechał do Rzymu, gdzie miał być w amfiteatrze pożarty przez dzikie zwierzęta, w swym liście do Rzymian nazywał Pana Jezusa: „Amor meus crucifixus – Miłość moja ukrzyżowana”. Cała postać Ukrzyżowanego jest jednym wielkim objawieniem bezgranicznej miłości jego Serca ku nam. Patrzmy często na krzyż, na postać Jezusa, na ranę jego boku i wzmacniajmy naszą wiarę w tą jego miłość, odpowiadając mu naszą własną miłością. Amen.
Na podstawie: Ks. Władysław Chotkowski, Kazania eucharystyczne, 1922, s. 114.