„Strzeżcie się pilnie fałszywych proroków, którzy do was przychodzą w odzieniu owczym, a wewnątrz są wilkami drapieżnymi” (Mt 7, 15).
Drodzy Wierni!
Oczywiście miał tu Pan Jezus na myśli przede wszystkim różnych fałszywych proroków, którzy wkradają się do owczarni Bożej i, pozorując często dobrą wolę, nawet gorliwość, odwodzą dusze od jednego Pasterza i Biskupa dusz, Zbawiciela świata. Słowa te jednak skłaniają nas do zastanawiania się nad obcowaniem ze złymi i przewrotnymi ludźmi w ogóle, bo z takimi stale musimy się spotykać, a może nawet żyć pod jednym dachem. Jeśli z różnymi heretykami, odstępcami itp. fałszywymi prorokami tylko czasem spotykamy się w naszych stosunkach, to jednak z ich ofiarami, ze zbałamuconymi i zepsutymi osobnikami, którzy ulegli fałszywym prorokom, spotykamy się na każdym niemal kroku i zmuszeni jesteśmy z nimi obcować na ulicy, w biurze, we warsztacie, czy wreszcie w domu rodzinnym. Musimy również codziennie stykać się z ludźmi, którzy może nie ulegli jakimś fałszywym prorokom, ale przesiąkli pogańskimi zasadami, panującymi w dzisiejszym społeczeństwie niestety w wielu dziedzinach. Jaką taktykę mamy obrać wobec ludzi złych i przewrotnych? Każdy z nas pyta, co czynić wobec potopu zła i zgorszenia?
A) Najpierw, konieczna jest czujność wobec ludzi złych. „Strzeżcie się!“ Napomnienie to nigdy nie było tak aktualne, naglące i żywo obchodzące najszersze sfery społeczeństwa katolickiego, jak właśnie dzisiaj. Czujność na każdym kroku jest wielkim nakazem obecnej chwili dziejowej w szczególniejszy sposób. Katolicy doby obecnej muszą stale zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństw, grożących im w zetknięciu z ludźmi, którzy reprezentują inny świat, inne zasady i inne hasta, strzegąc się niedopuszczalnych kompromisów.
Jeśli pomiędzy owoce piękne i zdrowe wrzucimy owoce zgniłe, niedługo czekać będziemy na to, że owoce dobre zaczną się psuć od tych już nadpsutych. Nigdy zaś tak nie było i nie będzie, żeby zgniłe owoce poprawiły swój stan przy owocach dobrych. Niewątpliwie w porównaniu tym jest dużo racji, którą przeoczamy, lekceważąc sobie niebezpieczeństwo stykania się z ludźmi złymi. Zapominając o skutkach grzechu pierworodnego, zapominając o naszej naturalnej słabości, o ograniczoności naszych sił, łudzimy się, że nic nam nie grozi – mimo obcowania ze złymi. Zasłaniamy oczy na nieodparty wpływ złego przykładu, który działa jak zaraza. Zaczyna się to zatrucie – u dobrych dotąd i gorliwych katolików – najpierw od oziębienia ich zapału pod wpływem złego przykładu. Potem zaś ci – już oziębli – katolicy przejmują zwyczaje i praktyki swego otoczenia. Dużą rolę odgrywa tu brak gruntownego wykształcenia religijnego i łatwowierność. W każdym człowieku jest podkład łatwowierności, który bezczelnie wyzyskują agitatorzy, dziennikarstwo i reklama. Nawet najbardziej niezależni są często oszukani i ulegają czasami wpływom najpospolitszym.
Zgorszenie jest dziś specjalnym zagadnieniem z powodu rozmiarów, do jakich dochodzi. Nie chodzi tu już o to zgorszenie, jakie daje człowiek wczoraj jeszcze uważany za dobrego i uczciwego, który dziś zdradza wczorajsze swoje ideały. Nie chodzi tu już również o sferę zgorszenia w zakresie wpływu złych jednostek w pewnej organizacji, stowarzyszeniu czy rodzinie najbliższej. Chodzi tu o całą atmosferę, w której żyjemy. Jest ona nastawiona na powszechne zgorszenie. Słowo drukowane schlebia chęci użycia zmysłowego i oswajania czytelnika ze zbrodniami różnego rodzaju – aż do najpotworniejszych, które powinny pozostać tajemnicą sądu i więzienia. Cały przemysł rozrywkowy ma na celu już nie rozrywkę, wesołość lub radość, lecz szokowanie, tzn. rozsiewanie zgorszeń, co tworzy pewną obojętność lub przyzwyczajenie, że to, co dawniej poczytano za zgorszenie, dzisiaj jest jakby stanem naturalnym, ogólną atmosferą życiową, którą należy tolerować. Samo odczuwanie czegoś jako gorszącego lub wstydliwego uważa się za zacofanie i naiwność. Poczucie zawstydzenia jest uważane za coś nienaturalnego.
Zło pleni się i mnoży w odpowiedniej atmosferze, jak chwasty. A jeśli nikt chwastów nie wydziera i nie niszczy, owszem ochrania je, to gleba tak się zapuści, że nie ma mowy o jej oczyszczeniu. Jeśli wśród zalewu zgorszenia ludzie dobrzy nie zdobędą się na lepszą czujność, niż dotychczas, jeśli będą z gorszycielami obcować, wprowadzać ich w towarzystwa, tolerować w swych domach, to źli i przewrotni ludzie utwierdzą się w swych zasadach, nabiorą bezczelności i nawet będą nadawać ton i wysuwać się na czoło, spychając na szary koniec katolików, przez ich bierność, niezdecydowanie i ospałość. Jakże źli i przewrotni ludzie nie mają nabierać śmiałości, gdy widzą, że nikt im się nie sprzeciwia? Bierność, niezdecydowanie dobrych są pewnymi sprzymierzeńcami złych. Dlatego, że dobrzy nie umieją się zdobyć na potępienie zła w takiej czy innej formie, to zło rozszerza się coraz bardziej, a źli spadają po równi pochyłej coraz niżej, nie spotykając na swej drodze żadnej zapory. Paradoksalnie więc dobrzy, ale bierni ludzie stają się zgorzeniem dla złych i przyczyną ich głębszego upadku.
B) Nie możemy tak się odseparować od ludzi złych i przewrotnych, by się z nimi nie stykać. Nie może nikt z nas ominąć zalewu zła i zgorszenia. Możemy jednak obrać taki sposób postępowania, który nas uchroni od skutków tego zalewu. Ten właściwy sposób postępowania możemy ująć w następujące trzy reguły: 1) bez poufałości, a jednak śmiało, 2) jak najmniej i z rezerwą, 3) z niedowierzaniem samemu sobie.
1. Bez poufałości, a jednak śmiało! Przykre to wywołuje wrażenie u ludzi poważnych i rozsądnych, gdy widzą, że katolicy – niby skądinąd porządni – pozostają z ludźmi złymi w najlepszej poufałości. Zaciera się coraz bardziej linia graniczna pomiędzy „miastem Bożym“ (civitas Dei) a „synagogą szatana”. Wmawia się, że należy wszystkich dookoła i bez żadnych ograniczeń tolerować i szanować, a konflikt, walka i nietolerancja uważane są za brak kultury. Oczywiście prowadzi to do strasznego w skutkach zamieszania pojęć i zgubnej dezorientacji. Na pozór można by przypuszczać, że takie spoufalenie się katolików z ludźmi z tamtej strony da pewne atuty w ręce katolików, że będą oni mogli czasem wystąpić śmiało i napiętnować złe zasady i złe czyny tamtych. Dzieje się jednak całkiem przeciwnie. Im bardziej katolicy poufalą się z obozem przeciwnym, tym mniej mają śmiałości do tego, co znakomity pisarz katolicki O. Plus T. J. nazywa „umieć się oburzyć“.
Pisze on słusznie, że ,,jeden z najsmutniejszych, a może nawet najsmutniejszym objawem minionego wieku było to, że dobrzy patrzyli z obojętnością na wszystkie poczynania przeciwko Bogu, tak rządów jak i jednostek. Zdawałoby się, że ich to zupełnie nie obchodzi, w każdym razie, że nie obchodzi ich z bliska, że nie dotyczy ich interesów żywotnych, źrenicy ich oka. Wyrzekano tylko, co było deprymujące, niepotrzebne i bezskuteczne. Co innego było potrzeba: zamiast narzekania było potrzebne oburzenie silne i skuteczne. Zrozumiano to później” (W obliczu życia, 1930, s. 141). Powiedziano słusznie, że „oburzenie jest jednym z najpiękniejszych odruchów duszy ludzkiej, jednym z najwznioślejszych okrzyków, jakie dane jest słyszeć tej upadłej ziemi”. Jeśli jesteśmy wobec siebie samych szczerymi, to musimy powiedzieć, że na ten piękny i wzniosły odruch rzadko się zdobywamy.
2. Druga zasada: Jak najmniej i z rezerwą. Dzielą nas różnice zasad, poglądów i metod. Budowanie jakiegoś sztucznego pomostu między nami a światem, który w złem leży, zupełnie nie prowadzi do celu. Dlatego drugą receptą na nasz stosunek z tamtą stroną jest ograniczenie obcowania i rezerwa. Mógłby wprawdzie ktoś powiedzieć, że Chrystus Pan szedł między grzeszników, siadał z nimi do wspólnego stołu, jadł z nimi i obcował. Tak, ale mógł to uczynić Syn Boży, który miał w sobie bezcenne skarby mocy i łaski. I my to możemy, a czasem i powinniśmy uczynić, gdy mamy do tego specjalne posłannictwo. Ale w warunkach zwykłych, które niesie codzienne życie, obowiązuje nas przepis: jak najmniej i z rezerwą!
3. Trzecia zasada: Z niedowierzaniem samemu sobie. Są wśród nas tacy, którzy sobie nieraz powtarzają: mnie nic nie zaszkodzi, choćbym wdawał się z najgorszymi ludźmi, choćbym oglądałem najgorsze filmy lub programy telewizyjne, jestem odpornym, mam swoje zdanie, nie lękam się i niech nikt o mnie się nie troszczy, dam sobie radę! Na to odpowiedzieć trzeba prostym stwierdzeniem, opartym na doświadczeniu długich wieków, że i ci, co tak mówili – nawet z przekonaniem – zachwiali się w zetknięciu ze środowiskiem zepsutym, a nieraz nawet stali się odstępcami, zdradzili sztandar Chrystusowy. Bóg nieraz dotkliwie karze taką pewność siebie, która podszyta jest po prostu pychą, a wiemy jak bardzo Pan Bóg brzydzi się pychą.
W naszym zetknięciu z zepsutym światem mamy przestrzegać czujności, nakazanej przez Zbawiciela, ale nie mamy się ograniczać do samej tylko czujności. Byłby to błąd nie do darowania. Przy całej naszej czujności i ostrożności powinniśmy mieć odwagę nie tylko oceniać niezgodność zasad i postępków tamtej strony z nauką Chrystusa Pana, ale „przeciwstawiać oburzoną odwagę bezczelnej podłości” (O. Plus) i na każdym kroku udowadniać, że – przy całej delikatności, jaką nam dyktuje miłość chrześcijańska, – na punkcie zasad jesteśmy nieprzejednani i odeprzemy bezczelność zorganizowanego obozu zła odpowiednią bronią.
Wielki katolik francuski XIX w., Ludwik Veuillot, orientując się w czasach które idą i w niebezpieczeństwach które niosą, powiedział, że „katolikiem trzeba być dziś w sposób bezczelny”. Nawet najbardziej tolerancyjni i ostrożni już są okrzyknięci za fanatyków, nawet wielu dzisiejszych modernistów świat uważa za fundamentalistów i zacofańców. A więc żaden kompromis lub ostrożność już nie mają sensu, można pozwalać sobie na luksus, oczywiście, zachowując naturalną roztropność, być radykalnym i konsekwentnym. Lękajmy się zasad tego świata, nie lękajmy się jednak jego siły, szyderstw i prześladowań, bo przyszłość religii i kultury katolickiej leży w naszych rękach. Bądźmy odważni, i Pan Bóg nam będzie zawsze pomagał. Amen.
Na podstawie: Ks. Omikron, w: Nowa bibljoteka kaznodziejska, t. XLIX, 1935, s. 21.