5. niedziela po Wielkanocy, 25.05.2014

Drodzy Wierni!

Każdego roku w tę niedzielę poprzedzającą Dni Krzyżowe, z ambon rozlega się nauka o modlitwie. Zdawać by się mogło, że do katolików, do uczniów Chrystusa Pana, nie po winno się zbyt wiele mówić o modlitwie, bo przecież komuż tak jak im powinna być i znana i bliska modlitwa. A jednak, czy w życiu wyznawców Chrystusowych zajmuje modlitwa należyte miejsce? Czy w ich życie wchodzi ona jako czynnik pierwszej doniosłości i pierwszej potrzeby? Czy nie jest u nich ono jakimś rzewnym dodatkiem do życia codziennego? Ale przecież modlitwa nie powinna się różnić od życia. Samo życie nasze chrześcijańskie powinno się modlić! Żeby tak pojmować modlitwę, trzeba przedtem uświadomić sobie A) obowiązek modlitwy i B) warunki dobrej modlitwy.

A) Raz do roku pragnie Kościół św. przypomnieć nam i w szczególniejszy sposób położyć nam na serce obowiązek modlitwy, ustanawiając osobne dni modlitwy, dies rogationis, byśmy przynajmniej raz do roku z konieczności zastanowili się nad tym, co czynimy może tylko ze zwyczaju i bezmyślnie. Modlitwa jest podstawowym aktem duchowym każdego wierzącego, jest pierwszą Akcją Katolicką. I wówczas dopiero każda inna, zewnętrzna Akcja Katolicka może być pewna swych planów, jeśli zaczyna od przepojenia całego życia człowieka modlitwą.

Co skłania nas do modlitwy? Zobaczymy, że przede wszystkim: 1. wola Boża, 2. nasza nędza, 3. nieprzebrane bogactwa Boże.

1. Wola Boża. Jesteśmy stworzeniami Bożymi. W pojęciu tym mieści się, że całkowicie i zupełnie w naszym istnieniu i życiu jesteśmy zależni od Pana Boga. Ponieważ zaś jesteśmy stworzeniami rozumnymi, zatem powinniśmy zwracać się do Pana Boga świadomie, tzn. modlić się. W samym zatem założeniu, że jesteśmy stworzeniami, wyraża się jasno wola Boża, byśmy się modlili, tzn. obcowali z Bogiem naszą myślą, naszym uczuciem, wreszcie naszą wolą, którą nieść mamy jako najcenniejszy dar w daninie naszemu Panu i Bogu. Zdawać by się mogło zatem, że nic nie jest tak naturalnym dla człowieka i tak dla niego rozumiejącym się samo przez się – jak modlitwa. A jednak, „Rzadko myślimy o tym, o czym myśleć będziemy wiecznie. A o czym będziemy myśleć wiecznie? O Bogu. Tu na ziemi nie myślimy o nim prawie nigdy na serio. Nie myślimy o tym Bogu, którego obecność w nas tu na ziemi daje nam życie łaski, a kiedyś stanowić będzie nasze życie chwały” (O. R. Plus, W obliczu życia, 1903, s. 37). Dlatego sam Bóg nakazuje pamięć o sobie, każe się modlić, a nawet swego jednorodzonego Syna zesłał na tę ziemię, aby nauczył nas modlić się.

„Trzeba się zawsze modlić, a nigdy nie ustawać”. Sam Bóg tak przykazał. Ale Syn Boży nie tylko słowem ale i przykładem potwierdził wolę Bożą. Sam modlił się często, a nawet jak zaświadcza Ewangelia „nocował na modlitwie“. Apostołowie napominali swych uczniów stale, by pamiętali o modlitwie, by byli „w modlitwie ustawicznie” (Rz 12, 12), „modląc się na każdy czas w duchu” (Ef 6, 18), „bez przestanku” (1 Tes 5, 17). Święci byli głęboko przekonani o tym, że mamy się – z woli Bożej – bez przerwy modlić. Św. Jan Złotousty powiada wprost, że „ktokolwiek się nie modli do Boga i nie stara się wytrwale pokrzepiać rozmową z nim, ten jest umarłym. Śmiercią duszy jest nie korzyć się często przed Bogiem!“ (De oratione, I, 1).

2. Nasza nędza. Sam rozum mówi nam o naszej nędzy. Nic tak naszemu rozumowi nie jest jasnym jak to, że jesteśmy „przed Bożym obliczem: prochem i niczym“ (A. Mickiewicz). Wszystko jest dosłownie w rękach Bożych. Mówimy tak nieraz, ale mało nad tym zastanawiamy się poważnie. Skoro jednak tak jest istotnie, wypływa stąd obowiązek modlitwy, tzn. zbliżania się pokornego do tych rąk Bożych, od których jesteśmy zupełnie zależni my mali, biedni ludzie. Odnosi się to do wszystkich dziedzin naszego życia.

„Serca ludzkie są wyłącznie w ręku Boga. On sam stosownie do najświętszego upodobania swego nimi kieruje, a ludzkie środki i najheroiczniejsze nawet wysiłki nie są zdolne zażegnać burz i sprowadzić do serca promieni pociechy Bożej” (Ks. Badeni, Żywot św. Ignacego, 1893, s. 56). Umysł ludzki udowodnił w ciągu dziejów, że zostawiony sobie idzie na manowce. Dzieje myśli ludzkiej – mimo nadzwyczajnego rozwoju techniki i cywilizacji materialnej – są błądzeniem w ciemnościach, a wysiłki największych uczonych kończą niestety wyznaniem bezsilności zawartej w tych tragicznych słowach: „nie wiemy i wiedzieć nie będziemy”. Wola ludzka to jedno wielkie widowisko naszej słabości. Nigdy nie znamy dokładnie granic, do jakich zdolni jesteśmy dojść w naszej nikczemności. Wielki kapłan żydowski Aaron wyrzekł się Boga u stóp góry Synai. Piotr zaparł się Jezusa u progu domu Kajfasza. To są tajemnice ludzkiej słabości. I dlatego to najwłaściwszym echem całej ludzkiej natury jest modlitwa, zwrócenie się do Boga, wielkie wołanie „z głębokości“ nędzy!

3. Nieprzebrane bogactwa Boże. Bóg sam w sobie jest jedną niezmierzoną skarbnicą wszelkiego dobra. Nie masz w nim najmniejszego jakiegoś braku lub niedostatku, ale przeciwnie, obfitość i pełnia najdoskonalsza. Bóg ma tyle, że nie tylko sam jest nieskończenie szczęśliwy i zalany niejako oceanem rozkoszy bez granic, ale może ze swej pełności bez najmniejszego dla siebie uszczerbku obdzielić cały świat i miliony podobnych światów. Jakżeż myśl o tym zachęca i ośmiela nas do ufnej modlitwy! Kto się modli, ten niejako przytyka usta do kosztownej czary, z której płyną dla niego pociecha, szczęście, radość, pokój. O modlitwie można śmiało powiedzieć, że „przyszły mi z nią pospołu wszystkie dobra”, jak mówi król Salomon o mądrości.

Poganie starożytni wierzyli, że ich bogowie mają pokarm tajemniczy, tzw. ambrozję, zaspokajająca wszystkie tęsknoty serca i zawierająca w sobie wszystkie najlepsze smaki. I bogów tych nie było, i ambrozji również. Ale w modlitwie może znaleźć człowiek wierzący swego rodzaju ambrozję mieszczącą w sobie prawdziwe i niezniszczalne rozkosze. Pisze Bolesław Prus (Od upadku do odrodzenia, 1918, s. 15): „Cokolwiek uczyniła cywilizacja, cokolwiek pragnie uczynić, do czegokolwiek zwraca się twórcza lub badawcza myśl ludzka, za czymkolwiek tęskni utrapione serce, wszystkie te zamiary, wszystkie ideały tkwią w pojęciu Boga. Jest to skarbiec, z którego jeszcze będą czerpały najdalsze pokolenia w miarę pracy, odkrywając w nim coraz nowe bogactwa”. A modlitwa jest niczym innym jak sięganiem do tego skarbca i czerpaniem z niego.

B) Modlitwa jest więc konieczna. Chodzi tylko o to, byśmy się dobrze modlili. Nie każda bowiem modlitwa spełnia swe zadanie zbliżenia nas do Pana Boga, i nie każda bywa wysłuchana. Sam Pan Jezus wyrzuca swym uczniom, że się źle modlą i nie są godni wysłuchania. Św. Paweł powiada znów (Rz 8, 26), że nie wiemy o co mamy się modlić i jak się modlić, gdy stwierdza: „albowiem o co byśmy prosić mieli, jak trzeba, nie wiemy”. A św. Jakub dodaje: „prosicie, a nie bierzecie, przeto iż źle prosicie” (Jk 4, 3). Możemy się zastanowić tylko nad jednym warunkiem dobrej modlitwy: Mamy się modlić w imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa.

Sam Pan Jezus podkreślał to niejednokrotnie. I dzisiaj dwa razy o tym mówi w Ewangelii św. Modlić się bowiem w imię Jezusowe tzn. modlić się, pokładając całą ufność w zasługach męki i śmierci Chrystusa, tzn. idąc przed tron Boży, czy stając przed trybunałem Bożym, nieść w swych dłoniach czarę pełną Krwi Baranka bez zmazy, który przyszedł na tę ziemię, „aby wszelki, który weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny”. Pamiętając o naszej nędzy, stajemy kornie przed Panem zastępów, ale i z wielką ufnością, bo Chrystus Pan wysłużył nam łaski potrzebne swą męką i śmiercią na krzyżu. Zasługi Pana Jezusa, nieskończone w swej wartości, stają się nam tarczą, zasłaniającą nas przed słusznym gniewem sprawiedliwego Boga; stają się nam na każdy dzień źródłem coraz to nowych łask i dobrodziejstw Bożych, bo gniew Boży spadł zamiast na nas na naszego „miłościwego Pośrednika”, „którego Bóg wystawił ubłaganiem we krwi jego” (Rz 3, 25).

I tu wyłania się ten prosty wniosek, że najskuteczniej modlić się możemy na Mszy św., gdzie Pan Jezus ponawia przez ręce kapłanów swą Ofiarę Krzyżową i gdzie możemy żywo i bezpośrednio łączyć nasze modły z zasługami Chrystusa Pana. Biskup hebroński, Fornerus, mówi: „Modlitwy przyłączone do Ofiary Mszy św. przez tego, który Mszy św. nabożnie słucha i Bogu ją ofiaruje, daleko są skuteczniejsze od wszelkich innych, całymi godzinami trwających, choćby najgorętszych, modlitw i rozmyślań dla mocy zasług męki Chrystusowej, której potęga okazuje się we Mszy św. w cudownej obfitości łask i dóbr niebieskich. Albowiem jak głowa jest najszlachetniejszą częścią ciała, nad wszystkie członki ważniejszą, – tak też modlitwa Chrystusa Pana, który jest naszą Głową i we Mszy św. za nami się modli, przeważa połączone modły wszystkich chrześcijan, którzy są tylko członkami Chrystusa” (Marcin z Kochem, Wykład Ofiary Mszy św., s. 77).

Stąd rodzi się też ta bezgraniczna ufność, z jaką zwracamy się do Pana Jezusa, mówiąc: „Dobre i słodkie Serce Jezusa, ufamy tobie!“ I stąd nasza pewność, że nasza modlitwa będzie zawsze wysłuchana. Amen.

 

Na podstawie: Ks. Omikron, w: Nowa Bibljoteka Kaznodziejska, t. XLVIII, 1935, s. 349.