Św. Antoni Padewski

Przed siedmiuset osiemdziesiąt laty chodził po ziemi włoskiej dziwnie dobry człowiek. Był on jakby złotym promieniem słońca, który sieje wokoło radość, pogodą i pokój. Szedł wśród ludzi i dobrze im czynił. Do człowieka, który płakał, przystępował jak dobra matka. Ocierał łzy i mówił mu słowa o dobroci Bożej. Do człowieka, który grzeszył i rzucał się w nienawiści na Boga, przystępował jak dobry brat; człowiek ten padał na kolana i żałował za swe winy. Sam nic nie miał, a jednak wiele dawał. A już prawdziwym cudem była jego mowa. Słowa jego były takiej mocy, ze zły mąż powracał do żony, najzawziętsi nieprzyjaciele padali sobie w objęcia, a twardzi lichwiarze uwalniali biednych dłużników.

Tym to tak dziwnym człowiekiem był święty Antoni, którego pamiątkę śmierci obchodzimy dnia 13 czerwca. Jakkolwiek św. Antoniego nazywamy Padewskim, od miasta Padwy, które leży we Włoszech, to jednak św. Antoni Włochem nie był. Do Włoch przywędrował w późniejszych latach swego życia i tu przede wszystkim pracował. Pochodził zaś z miasta Lizbony w Portugalii. Tam to urodził się dnia 15 sierpnia 1195 r. Na chrzcie św. nadano mu imię Ferdynand. Rodzice jego zamożni, ale również wielce pobożni, zajęli się starannym wychowaniem i wykształceniem syna.

Marzenia młodości spełniają się zwykle w starości. Św. Antoni nie doczekał się starości. Umarł mając 36 lat. Ale już w snach i czynach młodości najwcześniej przejawia się przyszła wielkość Świętego. Nadzwyczajne miłosierdzie względem bliźnich łączy z wielką żarliwą pobożnością. U progu niepokalanej młodości czekają go pierwsze pokusy. To nieprawda, że święci nie mają pokus. Święci narażeni są na ogół na większe pokusy, aniżeli zwykli śmiertelnicy. Bóg bez zasługi nikomu nie daje aureoli!

Na pięknym zamku książęcym w Cintra wielka zabawa. Wśród wielu zaproszonych gości również rodzice Ferdinanda z ukochanym synem. Ale ani dźwięki muzyki, ani tańce, ani uczta nie wzruszają naszego bohatera, przyspiesza to jego ucieczkę od świata, aby się poświęcić całkowicie Bogu w zakonie Kanoników Regularnych św. Augustyna. Przybywa wieczorem, aby prosić przełożonego księży Kanoników o przyjęcie do klasztoru. Niedługo tu pozostaje, wkrótce bowiem otrzymuje w klasztorze dziwnych gości. Kilku braciszków z ubogiego i niedawno utworzonego klasztoru św. Franciszka z prośbą o żywność przychodzi do klasztoru Kanoników gdzie właśnie nowy braciszek Fernando pełni rolę furtiana. Opowiadają mu o swych zamiarach. Wyruszają niedługo do Saracenów do Afryki na niebezpieczne misje. Jakże Fernando zazdrości tej doskonałości duszy, która pozwala im żyć w takim ubóstwie i snuć tak śmiałe plany. Patrzy na niewymowną pokorę, z jaką witają przeora Kanoników. Zaznajamia się z nimi bliżej i powstaje w jego sercu wielka skłonność do ich sposobu życia.

Po kilkunastu miesiącach dowiaduje się, że ci właśnie braciszkowie, których niedawno poznał i gościł, ponieśli w Afryce śmierć męczeńską. Abu-Jakub, rozwiązły władca Maroka, kazał ich za głoszenie ewangelii wrzucić do więzienia. Dowiaduje się Fernando, że jeszcze tam w więzieniu znajdują sposobność nawrócenia oraz pokrzepieniana duszy pewnego człowieka, który całe już lata ślęczał w zakratowanym lochu. Tamże w więzieniu rozjuszony Abu-Jakub, władca Saracenów, własnoręcznie wyręczając kata, maczugą rozbija im głowy. Nadmieniamy, że Abu-Jakub jest postacią historyczną i że znamy smutny koniec jego życia. Rozwiązłość przyprawiła go w chorobę, która spowodowała ostatecznie śmierć.

Relikwie owych pięć osobiście Ferdynandowi znanych męczenników sprowadza Portugalia z Afryki do Coimbry, ówczesnej swej stolicy. Wśród rzeszy oddającej hołdy świętym szczątkom znajduje się – jakżeby mogło być inaczej – młody kanonik Fernando. Uporczywie prześladuje go myśl: Gdybyś i ty poszedł ich śladami! Gdyby ci Bóg pozwolił pójść do Saracenów – niezwłocznie zamieniłbyś wspaniałe stroje kanoników na ubogi habit franciszkański!

 

Bóg lituje się Ferdynanda i sam usuwa trudności. Przełożony księży kanoników zgadza się, by Fernando piękny biały habit Kanoników Regularnych zamienił na prosty, szary wór Braci Mniejszych, a dotychczasowe imię chrzestne na imię Antoniego. Już nie jako Fernando, lecz jako Antoni, na klęczkach Bogu dziękuje za łaskę habitu ubóstwa. „Idź, może zostaniesz świętym”, żegna go kolega. „Kiedy się dowiesz, że jestem świętym, będziesz chwalił Boga”, odpowiada Antoni. Wstępując do Braci Mniejszych, był prawdopodobnie już diakonem.

W zakonie Braci Mniejszych nie zabawił także długo, gdyż pałając chęcią poniesienia śmierci męczeńskiej, na własne żądanie został wysłany na misje. Widocznie jednak Pan Bóg przeznaczył go do innej służby, gdyż w drodze zachorował i generalny przełożony Braci Mniejszych kazał mu zostać we Włoszech, w jednym z tamtejszych klasztorów. Czas jakiś spędził młody lewita wśród braci pustelników w klasztorze św. Pawła, oddając się modlitwie i ascezie, potem przeniesiono go do klasztoru w Forli. Tutaj w oczekiwaniu na święcenia kapłańskie, był używany do najniższych posług, kiedy przypadkiem wygłosiwszy na rozkaz przełożonego kazanie, zdumiał wszystkich braci głęboką nauką i przekonywującym darem wymowy. Poznawszy jego uzdolnienie, przełożeni przeznaczyli młodego braciszka na kaznodzieję.

Głosząc po całym kraju słowo Boże i mając na celu jedynie dobro słuchających, św. Antoni nie liczył się z żadnymi względami i nie obawiał prześladowań za prawdę. Ostro, choć z gorącą miłością gromił grzeszników, odszczepieńcom tak jasno przedstawiał ich błędy, że pierwszych skłaniał do skruchy, drugich nawracał. Słuchały go tak wielkie tłumy ludzi, że świątynie nie mogły ich pomieścić i kazania wygłaszać musiał pod gołym niebem, nieraz na polu, a za sprawą Bożą słyszeli go wszyscy, nawet najdalej stojący. Gdy bawił na misji we Francji, pewna niewiasta, której mąż zabronił chodzić na kazania św. Antoniego, weszła na poddasze swego domu, oddalonego o dwie mile od miejsca, w którem przemawiał i doskonale słyszała każde słowo. Bywało też, że jego nauki rozumieli cudzoziemcy, którzy nie znali języka, w jakim były wygłaszane.

Nieustraszony bojownik Boży nie oglądał się na osobę. Panował w owe czasy w Weronie tyran, Ezzelin. Był to człowiek tak straszny, że papież Grzegorz IX nazwał go sojusznikiem szatana i w gorzkich słowach żalił się na spustoszenia, jakich ten książę dokonywał wszędzie, gdzie sięgała jego władza. Urodzony okrutnik, nie mógł żyć beż okrucieństwa i przelewu krwi. Mówił mało, nie śmiał się prawie nigdy; był zawsze gwałtowny i podejrzliwy i tak okrutnego serca, że pławił się w krwi ludzkiej i nigdy nie był sytym udręczeń, które zadawał swym licznym ofiarom. Już będąc starcem w straszliwej rzezi wymordował kilkanaście tysięcy bezbronnych ludzi. Do tego Ezzelina należało wysłać poselstwo. Św. Antoni podjął się dwukrotnie chętnie poselstwa do tego człowieka. Spotkawszy się z nim nie baczył, na jakie naraża się niebezpieczeństwo, lecz ostro zgromił okrutnika za jego nieprawości i tak poruszył serce zatwardziałego grzesznika, że ten sam zarzucił sobie powróz na szyję i padłszy do nóg Świętego, kajał się za popełnione zbrodnie.

 

Wymowie św. Antoniego poświęca O. Rajner Gościński w swej doskonałej książce taki ustęp: „Entuzjazm ludu słuchającego był tak wielki, że Święty bywał często w opałach. Kobiety przynosiły ze sobą nożyce i ukradkiem cięły mu po kawałku sukni, aby ją zachować jako relikwię. To też później Święty, nauczony doświadczeniem, albo czekał na ambonie, aż rzesze się rozeszły, albo opuszczał miejsce pod osłoną kilkunastu silnych mężczyzn, specjalnie do tej funkcji zamówionych”.

Niemniej zadziwiające były skutki jego kazań. Grzesznicy rzucali się gromadami ku konfesjonałom. Natłok bywał tak wielki, że księża miejscowi i towarzysze św. Antoniego nie mogli podołać zadaniu. Niektórzy z nawróconych opowiadali, że mieli objawienie z nieba, aby się udali do świętego i byli mu we wszystkim posłuszni. Inni przybywali do klasztoru z wieścią, że w nocy ukazał im się św. Antoni i rozkazał udać się w sprawie duszy do takiego a takiego z braci, wymieniając jego nazwisko. A były to nawrócenia nie powierzchowne lub tanie, lecz głębokie i skuteczne. Po kazaniach Świętego zapamiętali wrogowie ściskali się wśród łez na znak zgody i przyjaźni; ciemiężyciele uwalniali swoje ofiary; lichwiarze i rabusie zwracali niezwłocznie cudze mienie. Zdarzało się nawet, że zastawiali domy i grunta, aby zdobyć pieniądze i złożyć je u nóg Świętego dla wynagrodzenia krzywdy.

Św. Antoni łączył w sobie wszystkie zalety dobrego kaznodziei: wyborną pamięć, która mu pozwoliła przyswoić sobie całe Pismo święte; wielkie wykształcenie; miłą, ujmującą postać i szlachetny gest; zmysł obserwacyjny, który sprawiał, że jego kazania nie były oderwane, lecz zastosowane do potrzeb słuchaczy; wreszcie głos donośny, dźwięczny, czysty i pełny, jak brzmienie spiżowej trąby.

 

Święci są często wielkimi społecznikami. Wystarczy wskazać na Wincentego a Paulo, na św. Piotra Klawera. Czasy św. Antoniego pod pewnym względem bardzo podobne są do czasów obecnych. Po wielkich wojnach nastąpił nareszcie pokój. Wzmógł się handel. Pierwsze, potężne banki poczęły powstawać i trudnić się – było to naonczas nowością – handlem pieniądza. Dotychczas tylko handlowano ziemią, towarami. Nic by w tym nie było złego, że handlowano pieniądzem, gdyby nie ogromny procent, który pobierano za pożyczenie jakiejkolwiek sumy. Procent był tak niesumiennie wysoki, że w czasach dzisiejszych prawie nie jest do pomyślenia. Pobieranie 30 procent od pożyczonego kapitału nie było rzadkością. Pobierano jednakże także 48 procent. Klęska tego bezbożnie wysokiego procentu stawała się tak groźna, że papieże i synody kościelne niejednokrotnie rzucali klątwy na lichwiarzy żyjących z tak niecnego procederu. Najbardziej nieludzkim objawem było zaś to, że nie mogący wypłacić się z raz pożyczonych pieniędzy, a zdarzyło się to niestety przy tak wysokim oprocentowaniu niezmiernie często, wędrowali do więzienia aż do chwili zupełnego wypłacenia się z długu.

W ich to obronie stawał często św. Antoni. Bronił biednych ofiar lichwy, gromiąc lichwiarzy nie tylko gorącym słowem w licznych kazaniach i piętnując ich jako jadowite gady zatruwające krew społeczeństwa. Nasz święty wszczął nawet społeczną akcję, która pozwalała wielu mieszkańcom Padwy wypłacić się z długów. Jego to staraniem zapewne także należy przypisać, że w r. 1231 ogłoszono w Padwie ustawę, na mocy której nie mógł być uwięziony nikt, kto przysiągł, że cały własny majątek już oddał na spłacenie długów. Oto mały dowód, jak potrafił społecznie działać nasz święty!

 

Św. Antoni słynął nie tylko we Włoszech. Wszędzie odbył misje: i we Francji i w Hiszpanii. Różne zaś cudowne zdarzenia potwierdzały prawdziwość jego nauki. W pewnej miejscowości we Włoszech, gdy przyciśnięci do muru jego argumentami, kacerze zatykali uszy, aby go nie słuchać – św. Antoni zaprowadził ich na wybrzeże morza i tam zaczął przemawiać do ryb, które gromadnie nadpływały i wytykały z wody główki, jak gdyby z powagą słuchając jego słów. Widząc to, wielu z kacerzy nawróciło się. Jak miłym był Bogu, przekonał się św. Antoni już za życia. Pewnego dnia zatopiony w gorącej modlitwie, miał objawienie. Ukazywała mu się Matka Boska z Dzieciątkiem Jezus, które podała Świętemu, pozwalając je piastować. Dlatego też najczęściej przedstawiany jest św. Antoni z Dzieciątkiem Jezus na ręku.

Św. Antoni miał dar przenikania serc ludzkich i przepowiadania rzeczy przyszłych, dał mu też Pan Bóg moc czynienia cudów, uzdrawiania chorych a nawet wskrzeszania umarłych. Ale największym cudem, zdziałanym przez św. Antoniego, przewyższającym wszystkie cuda, zdziałane przez niego za życia i po śmierci, jest cud jego świętości, jego pokory, jego żarliwości, jego miłości, jego umartwień i tych wszystkich trudów i bojów, które toczył dla chwały bożej i dobra dusz. A największym naszym interesem, jaki możemy mieć do niego, powinno by być naśladowanie go w świętości.

Spalony żarem miłości Bożej, strudzony pracą apostolską i wyniszczony umartwieniami, liczył nasz Święty zaledwie 36 lat, kiedy go Pan Bóg powołał po nagrodę wieczną do nieba. Bawiąc w owym czasie w Padwie, przepowiedział św. Antoni dzień swojej śmierci i aby się do niej przygotować, udał się na samotne miejsce, zwane polem św. Piotra. W powrotnej drodze do Padwy zmarł w pobliżu tego miasta dnia 13 czerwca r. 1231. Już następnego roku kanonizował go papież Grzegorz IX. Ciało św. Antoniego spoczywa w pięknej bazylice, w Padwie. Nad grobem, w którym spoczywają szczątki Świętego, wznosi się wspaniały ołtarz. Wejście do grobu zamknięte jest spiżową płytą, przy której modlą się wierni. Ołtarz jest nadzwyczaj bogaty, to też dziwnie odbijają przy nim oparte o jego ścianę krukwie itp. przedmioty, złożone tutaj jako wota przez uleczonych za przyczyną św. Antoniego chorych i kalek. Kaplica przytykająca do ołtarza jest cała zawieszona srebrnymi i złotymi wotami. Obok niej znajduje się kaplica – skarbiec, gdzie w trzech oszklonych niszach są drogocenne pamiątki i relikwie Świętego, m. in. relikwiarz z jego językiem. W bazylice św. Antoniego w Padwie mieści się także szereg ołtarzów różnych narodowości. M. in. jest tam ołtarz „polski” św. Stanisława.

Św. Antoni nie zapomniał o swych braciach. Zsyła im jeszcze większe łaski z nieba niż za swego pobytu na ziemi. I tak było zaraz po śmierci św. Antoniego, tak działo się to przez szereg wieków, dzieje się to i w dzisiejszych czasach. Przy Jego grobie zawsze gromadzą się tłumy. Święty nikogo nie zostawia bez pocieszenia, nikogo nie puści bez wspomożenia.

 

„Przewodnik Katolicki”, Poznań, 7.06.1931, s. 403.