Na niedzielę pięćdziesiątnicy, 2.03.2014

„Miłość cierpliwa jest… nie wpada w gniew, nie pamięta urazy” (1 Kor 13).

Drodzy Wierni!

Te słowa dzisiejszej lekcji przypominają nam przykazanie Zbawiciela, które on wyraźnie potwierdził własnym przykładem w czasie swej męki: „Miłujcie nieprzyjaciół waszych, czyńcie dobrze tym, którzy was nienawidzą!” (Mt 5, 44). Miłości tej uczą nas wszyscy Święci Pańscy. Czytamy w żywocie jednego z nich, jak jeden młody, pełen ognia wojownik jechał na koniu, otoczony zbrojnym orszakiem, i zetknął się z człowiekiem, który niedawno zamordował jego jedynego brata. Jego czarne oczy błysnęły złowrogo, a prawa dłoń chwyciła za rękojeść miecza. Tamten zaś był sam i bezbronny, więc już widział przed sobą nieuniknioną śmierć. Padł więc na kolana, rozkrzyżował ręce i błagał o litość. To mu uratowało życie, bo młodzieniec ów, Jan Gwalbert, był katolikiem wierzącym, i wzruszyło go wspomnienie krzyża, którego odbicie ujrzał w postawie klęczącego. Działo się to w sam dzień wielkopiątkowy, niedaleko Florencji. Uścisnąwszy nieprzyjaciela jak brata, wstąpił Jan Gwalbert do bliskiego kościoła św. Miniata i zaczął modlić się gorąco przed wizerunkiem Ukrzyżowanego. Po chwili zadrżał, bo jego oczy ujrzały cud: Chrystus pochylił ku niemu głowę ukoronowaną cierniem, a równocześnie łaska Boża sprawiła taką zmianę w duszy wojownika, że zaraz postanowił zaciągnąć się do szeregów, walczących w służbie i na chwałę Boga. Własnymi rękoma obciął sobie włosy, przywdział szatę zakonną i począł szybkim krokiem zdążać ku doskonałości chrześcijańskiej. Dziś Kościół oddaje mu cześć jako Świętemu.

Przebaczenie uraz nie jest rzeczą łatwą. O tym przekonaliśmy się już nieraz sami. Ileż to razy zdarza się, że człowiek w zasadzie dobry i szlachetny nie potrafi zapanować nad sobą, wybucha gniewem, płonie żądzą zemsty, zapominając o wszystkim, czego go uczono o miłości nieprzyjaciół, kiedy dozna chociażby niewielkiej zniewagi lub krzywdy. Odnawia się w nim pogańskie poczucie honoru, które trzeba koniecznie bronić w pojedynku słownym lub nawet czynnym. Powiedział jeden drugiemu jakieś przykre słowo, może po pijanemu, nie wiedząc co mówi, posądził go o jakiś hańbiący czyn – i oto wybucha konflikt. Ale czy honor uczciwego człowieka może coś przez to ucierpieć, że nie chciał przekroczyć prawa Bożego i ludzkiego przez wyzwanie na pojedynek tego, który mu ubliżył? Bo i prawo ludzkie karze pojedynek jako zbrodnię, a Kościół obłożył go klątwą. Analogicznie moralnie niedozwolony jest również pojedynek słowami albo inny wyraz nienawiści lub zemsty. Oczywiście, mamy prawo do własnego honoru i szacunku dla siebie, nie mamy jednak prawa bronić swego honoru używając swawolnego sądu i przemocy słownej lub czynnej.

Ale niektórzy przytaczają różne swoje racje, które niejednemu trafiają do przekonania: kto przebacza wszystkie urazy, okazuje się człowiekiem słabym, zasługującym na lekceważenie, i takim drudzy pomiatają, mają go sobie za nic! – Czy to prawda? Czy nie jest to raczej dowodem wyższości duchowej i siły charakteru, jeżeli ktoś okazuje spokój i pobłażliwą wyrozumiałość wobec tych, którzy mu wyrządzają zniewagi i krzywdy? Człowiek rozumny i samodzielny ma swoje własne zasady i według nich postępuje i nie da się wytrącić z równowagi porywczością i błędami drugich. Mogą inni go zaczepiać, napastować, oczerniać – on wie, że poniżyłby sam siebie i zaszkodziłby własnej duszy, gdyby nie czynił tego, co uważa za dobre, co mu nakazuje sumienie, gdyby odpłacał złem za złe dlatego, że tak robią inni, że tak każe jakiś rozpowszechniony przesąd. Honor traci się przez czyny niehonorowe, a nie przez to, że nie chcemy zemścić się za doznaną zniewagę lub oszczerstwo. Tak i my, nie dajmy się nigdy nakłonić do złych i gwałtownych porywów przez ludzi, mówiących nam: „On cię tak obraził, a ty na to nic? – Czy nie masz siły, żeby mu dać zasłużoną nauczkę? – Czy nie masz poczucia honoru?”. Na takie gadanie wystarczy odpowiedzieć: „Właśnie honor i charakter każe mi panować nad sobą, i nie naśladować ludzi nieokrzesanych i dzikich, którzy znajdują rozkosz w zemście!”.

Ale do tego wyrazu „honor” nawiązują jeszcze inny zarzut: mężczyzna, który chce zasługiwać na poważanie, powinien być mężnym, a jeżeli będzie spokojnie znosić wszelkie obelgi, będzie to wyglądało na tchórzostwo! – Że męstwo jest przymiotem pięknym, że jest cnotą imponującą, temu nikt nie przeczy. Ale każda cnota musi być kierowana przez roztropność. Czy można mówić o cnocie męstwa u człowieka, który naraża się lekkomyślnie, bez słusznego powodu na niebezpieczeństwo, wstępując w konflikt czynny broniąc swego honoru? Np. czy naprawdę mężnym jest człowiek, który dla marnego zysku i dla uciechy tłumów ryzykuje swym życiem, przechodzi po linie nad wodospadem Niagary, albo zajmuje się poskramianiem lwów i tygrysów – dopóki go nie rozszarpią? Nie jest to męstwo, lecz grzeszna, karygodna zuchwałość. Nasze życie i zdrowie należy do Boga, i nie mamy prawa wystawiać go na niebezpieczeństwo, jeżeli nie mamy do tego pobudki rozumnej i szlachetnej. Taką zaś pobudką nie jest ani żądza zemsty, ani wzgląd na rozpowszechnione w pewnych kołach poglądy na sprawy „honoru”. Człowiek ma obowiązek narażać życie w obronie ojczyzny, na polu bitwy, a zasługuje na imię bohatera, gdy rzuca się w ogień dla ratowania bliźnich; – przyjęcie jednak, lub wyzwanie na pojedynek, nie może uchodzić za bohaterstwo ani wobec religii, ani wobec samego zdrowego rozsądku! Świat widział już wielu walecznych żołnierzy i prawdziwych bohaterów, którzy nigdy się nie pojedynkowali; żelaznym zastępom spartańskim i rzymskim nieznane były wcale pojedynki – potępiali je i zabraniali ich surowo najdzielniejsi wojownicy i wodzowie jak np. Jan III Sobieski i Napoleon Bonaparte. Jeśli pojedynki zbrojne więc nie są właściwą obroną własnej czci, to analogicznie też walka słowem, pismem lub innymi środkami. O wiele mężniejszy jest ten, kto spokojnie przecierpi zniewagę.

W sprawie przebaczania uraz nie żąda od nas religia nic takiego, co by nie zgadzało się ze zdrowym rozumem, które nam wskazuje, co dobre a co złe – co mamy czynić, a czego unikać. Zachowanie spokoju, równowagi umysłu w chwilach gdy doznajemy zniewagi, powściąganie wybuchów gniewu, przebaczanie uraz – czy już sam rozum i codzienne doświadczenie nie poucza nas, że to wszystko jest dobre i korzystne dla naszego powodzenia? Ale jeszcze wyraźniej widać to w świetle nauki Chrystusowej! Oto popatrzmy: Bóg-Człowiek uczy nas i słowem i własnym przykładem, jak mamy znosić krzywdy i urazy; doznawszy jednej z najcięższych obelg, jakie człowiekowi można wyrządzić, od nikczemnego sługi arcykapłana, nie wybucha gniewem, ani nawet nie karci go ostro, tylko upomina go z braterską łagodnością: „Jeśli źle powiedziałem, przekonaj mnie o złem; a jeśli dobrze, dlaczego mnie bijesz?” (J 18, 23). Tak wolno i nam upominać ludzi nas krzywdzących – jeśli nie wolimy nam wymierzonego ciosu gnieść w milczeniu. A kiedy ubiczowany, pokrwawiony przez nieludzkich katów, zawisł Zbawiciel na krzyżu, jakież były pierwsze Jego słowa? – Oto prosił o przebaczenie dla tych swoich katów, mówiąc: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią!” (Łk 23, 34). Jak to? spytacie – czy oni nie wiedzieli, że czynili źle, że nie wolno bliźnich nienawidzić i zabijać i że zabijali niewinnego? – Musieli to wiedzieć, ale w swoim strasznym zaślepieniu głuszyli głos sumienia, wmawiając w siebie, że Chrystus bluźni, że On nie może być Synem Bożym i przyobiecanym Mesjaszem. A przecież jest prawda w słowach Pana Jezusa: oni nie wiedzieli dobrze, co czynili, bo wzrok ich duszy był przyćmiony namiętnością.

Podobnie można powiedzieć o każdym grzeszniku, że on nie wie, co czyni, bo nie zdaje sobie całkiem jasno sprawy z tego, że krzywdząc ciężko bliźniego, obraża zarazem Majestat Boży i gubi własną duszę! A więc zamiast unosić się gniewem, zamiast pożądać zemsty, idźmy raczej za przykładem naszego Boskiego Mistrza – przebaczajmy z całego serca naszym winowajcom i módlmy się za nich Jego własnymi słowami: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą co czynią!”. A wtedy uspokoi się nasza dusza wzburzona i doznamy błogiego uczucia, które nam powie, żeśmy nie zeszli pomimo ciężkiej pokusy z drogi obowiązku, z drogi prowadzącej do szczęścia – żeśmy uczynili dobrze! Amen.

 

Na podstawie: Ks. A. Pechnik, Kazania i nauki, 1923, s. 375.