3. Niedziela Wielkiego Postu, 23.03.2014

Drodzy Wierni!

Pełne dziwnego spokoju i pogody były ostatnie słowa, które Pan Jezus powiedział uczniom, żegnając się z nimi w wieczerniku. On zaczął swoją mękę, nie okazując żadnej słabości ludzkiej ani bojaźni, ale raczej dodając swym uczniom otuchy i zapowiadając swoje zwycięstwo nad światem. Ale cóż teraz słyszymy w ogrodzie Oliwnym? „Smutna jest dusza moja aż do śmierci” (Mt 26, 38). Jakaż dziwna odmiana zaszła w Jego duszy? Oto staje przed nami – nie Bóg, który cierpieć nie może, bo sam w sobie ma źródło wszelkiego szczęścia, ale staje przed nami człowiek, upadający pod ciężarem udręczenia i smutku! „Smutna jest dusza moja aż do śmierci”, to znaczy, że sam już smutek odebrałby Mu życie, gdyby wszechmoc boska nie chroniła Go od śmierci przedwczesnej, gdyby nie zachowała Mu życia na męczarnię krzyżową. Przyszedłszy na górę Oliwną, oddalił się od uczniów, „a klęknąwszy na kolana, modlił się mówiąc: Ojcze, jeśli chcesz, przenieś ode Mnie ten kielich! A wszakże nie moja wola, ale Twoja niechaj się stanie. I ukazał się Anioł z nieba, posilając Go. A będąc w ciężkości, dłużej się modlił. I stał się pot Jego jako krople krwi zbiegającej na ziemię” (Łk 22, 41-44).

1. Jakaż tu niepojęta tajemnica! Bóg zatrwożony, oblany krwawym potem, który Mu wyciska bojaźń i smutek, błagający swego Ojca o litość, żeby od Niego oddalił kielich gorzkiej męki, a błagający daremnie! Czyż On nie po to przyszedł na świat, żeby za nas umrzeć i przez to przebłagać sprawiedliwość boską? Czyż On już nie chce nas zbawić? Albo czyż nie może sam sobie dodać odwagi i mocy potrzebnej do mężnego zniesienia czekających Go cierpień? CzyżOn tego dla siebie uczynić nie zdoła, On, który później będzie uzbrajał swoich Męczenników i Wyznawców taką odwagą i siłą, że będą gorąco pragnęli najsroższych katuszy?

Cóż mamy powiedzieć o tej bojaźni, jaką okazał w Ogrójcu? Czyż ona nie mogła być i rzeczywiście nie była dla wielu zgorszeniem, bo gęstym obłokiem przysłoniła Jego Bóstwo, obłokiem słabości ludzkiej? Bóg okazał się niemocnym jak człowiek, który wzdryga się na widok śmierci! Ale Pan Jezus chciał nam pokazać w owej chwili pamiętnej po wszystkie wieki, że był nie tylko Bogiem, ale był prawdziwie Synem człowieczym, że sam doznawał tych uczuć trwogi, boleści i smutku, których my może nieraz już doznaliśmy i jeszcze doznać mamy, że i dla Niego śmierć była wstrętną i pełną grozy. Gdybyśmy bowiem tego nie wiedzieli, nie wiedzielibyśmy także, jak wielka była Jego miłość ku nam, jak wielkie było Jego poświęcenie! Myślelibyśmy sobie, słuchając o Jego Męce, że ona dla Niego nie mogła być straszną, skoro przecież był Bogiem i mógł na wszelkie cierpienie pozostać nieczułym! Przecież i teraz przychodzi nam na myśl w chwilach ciężkiej boleści, a zwłaszcza kiedy nam przypomni się śmierć, że ona daleko bardziej musi nas przerażać niż Jego, nas, stworzenia słabe, które nie widzą poza ścianą grobową drugiego, szczęśliwszego świata, nie widzą blasków królestwa niebieskiego, nie widzą oczekującego ich z niewypowiedzianą miłością Ojca.

2. Otóż Ewangelia św. nie ukrywa bynajmniej przed nami owej bojaźni, którą najsłodsze Serce Jezusowe uczuło na widok zbliżającej się śmierci; ale raczej poucza nas dosyć wyraźcie, że ono cierpiało więcej, niż my kiedykolwiek będziemy cierpieć. My bowiem zawsze możemy znaleźć u Niego pociechę i moc, potrzebną nam w chwilach ucisku i utrapienia. Czyż On nie użyczył już tylu milionom swych wiernych takiej siły i stałości? Ale sam siebie pozbawił wszelkiej pociechy w czasie swojej męki. Jego Bóstwo nie osładzało cierpień duszy Jego ludzkiej; On czuł się nawet opuszczonym przez Ojca, – dlatego zawołał na krzyżu: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27, 46). Postanowił On uczynić swoją ofiarę tak ciężką, jak tylko być mogła. On cierpiał więcej niż wszyscy męczennicy, nie tylko na ciele, ale i na duszy, którą jak morze zalała gorycz i rozdzierał smutek: bo nieskończenie więcej boleści niż wszystkie męki cielesne sprawiały Mu nasze grzechy, które wziął wszystkie na siebie, żeby za nie zadośćuczynić sprawiedliwości Bożej, jak przepowiedział o Nim prorok Izajasz: „Pan włożył nań nieprawość wszystkich nas” (53, 6). „On zraniony jest za nieprawości nasze, starty jest za złości nasze” (ib. 5). To był ból ponad wszystkie bóle! Wszystkie owe przekleństwa i bluźnierstwa, wszystkie gniewy i kłótnie i inne występki przeciwne miłości bliźniego, myśli, mowy i uczynki, które nam wyrzuca sumienie – wszystkie stanęły w całej swej potwornej nagości przed oczyma modlącego się w Ogrójcu Zbawiciela i one to krwawym potem zrosiły Mu oblicze, one uczyniły Mu mękę tak straszną, bo wszakże On stanął wtenczas przed swoim Ojcem jako zastępca całej grzesznej ludzkości. On wziął na siebie odpowiedzialność za wszystko, co każdy z nas popełnił! Widział On i nas, w tej chwili, kiedy zgrzeszyliśmy po raz pierwszy, kiedy jeszcze niepokoiło nas sumienie i kazało nam się wstydzić tego, coś robimy. Ale potem widział z boleścią, jak coraz więcej oswajaliśmy się z grzechem a w końcu „piliśmy nieprawość jak wodę”, wzgardziliśmy całkiem Jego łaską, deptaliśmy Jego Krew przenajdroższą. Wszystko złe, co działo się przedtem na ziemi i miało stać się po Jego śmierci, to wszystko przygniatało Go wtedy niezmiernym ciężarem i wyciskało krew Mu z serca.

3. Ponieważ więc dźwigał grzechy całej ludzkości jak gdyby własne, a przy tym jako człowiek miał wstręt do udręczeń i do śmierci, dlatego Jego dusza ludzka była w owej godzinie tak osłabioną, że prosił Ojca, aby oddalił od Niego ten gorzki kielich. Ale czyż nawet w tej Jego słabości nie objawia się Jego Bóstwo, Jego nadludzka potęga? – Tak, bo ta Jego słabość przyniosła zbawienne dla nas owoce! Słabość ta wyjednała wszystkim grzesznikom pokutującym łaskę szczerego żalu, prawdziwej skruchy, bez której nikt nie może uzyskać przebaczenia. Bo przecież nikt z nas nie może sam, własnymi siłami podźwignąć się z grzechów, ani nawet nic dobrego pomyśleć, jeżeli go nie wesprze pomoc łaski Bożej, jeżeli Duch Św. nie podda mu tej myśli dobrej, jeżeli go nie pobudzi do modlitwy, do odmiany życia. A czemuż zawdzięczamy łaskę i pomoc Ducha Św., jeżeli nie temu, że Syn jednorodzony prawdziwego Boga za nas „smucił się aż do śmierci” i upadał pod ciężkim brzemieniem, którym sam się obarczył? Tak to Jego słabość stała się naszą siłą, Jego pot krwawy i żałosne westchnienia stały się dla nas lekarstwem i najskuteczniejszą pomocą.

A czyliż dalej nie sprawia nam ulgi i pociechy w naszych boleściach samo wspomnienie Tego, który za nas cierpiał tez wszelkiej pociechy? Choćby najcięższe spadły na nas ciosy, jak niegdyś na sprawiedliwego Hioba, choćby nam śmierć wydzierała najdroższe osoby, choćby złość ludzka karmiła nas piołunem i napawała żółcią, wystawmy sobie tylko w duszy obraz Jezusa, mdlejącego w Ogrójcu i ofiarujmy Mu wszystkie swoje troski, a wnet uczujemy w sercu słodycz Jego łaski, i sprawdzą się na nas Jego słowa: „Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy pracujecie i obciążeni jesteście, a Ja was ochłodzę” (Mt 11, 28). A wtedy będziemy mieli siłę powtarzać za ukochanym Mistrzem: „Ojcze, jeżeli chcesz, przenieś ode Mnie ten kielich! A wszakże nie moja wola, ale Twoja niech się stanie”. Gorzki mi podajesz kielich, cała moja natura wzdryga się przed tym cierpieniem, śmierć sama byłaby mi daleko milszą, więc jeśli chcesz, jeśli to nie sprzeciwia się Twojej świętej woli, jeśli postanowiłeś w swoich odwiecznych wyrokach wysłuchać mej prośby, oddal ode mnie ten kielich! Ale gotów jestem wszystko przyjąć od Ciebie ochotnie i z wdzięcznością, rób ze mną, co chcesz, oddaję Ci się cały; udziel mi tylko łaski, żebym Cię nie obraził przez nieposłuszeństwo i niezadowolenie z Twoich wyroków! Zrozumiemy więc naukę, jaką nam daje modlący się Zbawiciel: że w modlitwie nie trzeba szukać zaspokojenia samolubnych pragnień, ale raczej dobrego rozpoznania woli Bożej i siły do jej spełnienia. Jeżeli modlimy się tylko dlatego, że spodziewamy się swoimi prośbami uzyskać majątek albo zdrowie dla siebie lub innych, albo powodzenie w pracy, ale nie myślimy wcale zdać się na wolę Bożą i przyjąć z Jego ręki także goryczy i bólu, nie jest to modlitwa podobna do Chrystusowej – taką modlitwą chcemy własną wolę narzucić swojemu Panu! „Tym, którzy Go miłują, wszystko dopomaga ku dobremu” (Rz 8, 28), nawet cierpienie. Po takiej modlitwie rozjaśni nam się w duszy, poznamy, czego On od nas żąda i uczujemy w sobie moc potrzebną do zniesienia trudów.

4. Chociaż nie było ani na ziemi, ani na niebie nikogo, który by równie godzien był wysłuchania i równie godzien miłości, przecież Ojciec niebieski nie wysłuchał owej modlitwy swojego Syna, bo tak umiłował nas niegodnych i niewdzięcznych, „tak umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby wszelki, który wierzy Weń, nie zginął, ale miał żywot wieczny” (J 3, 16). Ale patrzmy, jak przedziwna odmiana zaszła w Zbawicielu po tej gorącej modlitwie! Powstaje On z ziemi, jakby już nie ten sam: tak wielką siłą uzbroiła Go modlitwa! Przeminęła chwila osłabienia, któremu uległ jako człowiek z przyczyny naszej nieprawości, a teraz wznosi się On znowu ponad wszystkich ludzi, i już nie ujrzymy w Nim żadnego objawu słabości, przygnębienia, duchowego upadku, aż do końca męczarni. „Wstańcie, pójdźmy, mówi On bez żadnej już bojaźni do uczniów, oto, który Mię wyda, blisko jest” (Mk 14, 42). Tak też my, przetrwawszy ze spokojem i cierpliwością wszystkie próby, będziemy mogli powiedzieć do siebie: wstań, idź do swego celu wiecznego, a nie bój się nikogo, ponieważ Zbawiciel jest z tobą. Amen.

 

Na podstawie: Ks. A. Pechnik, Kazania i nauki, 1923, s. 119.