Drodzy Wierni!
Łazarz, przyjaciel Chrystusa Pana, leżał już od czterech dni w grobie, wykutym w skale, a jednak powstał na nowo do życia, kiedy Zbawiciel zawołał donośnym głosem: „Łazarzu, wynijdź z grobu! I wyszedł natychmiast ten, który był umarł, mając nogi i ręce powiązane taśmami, a twarz jego była obwiązana chustą”. Wtedy rzekł P. Jezus do zgromadzonych przed grobem: „Rozwiążcie go i pozwólcie mu odejść” (J 11, 43n). Ten niesłychany cud daje nam żywy obraz innego cudu niewidzialnego, który spełnia się codziennie w sakramencie Pokuty. Dwa przymioty są w Bogu, które zdają się nam sobie sprzeciwiać. Jednym jest sprawiedliwość, która domaga się ukarania grzesznika, – a drugim miłosierdzie, które go chce ułaskawić. Wydaje się naszemu słabemu rozumowi, że dwa te przymioty Boskie walczą ze sobą, i raz jeden, raz drugi odnosi zwycięstwo, a kiedy indziej znowu zawierają jakiś układ ze sobą. I tak w odrodzeniu przez Chrzest zwycięża zupełnie miłosierdzie, a sprawiedliwość wyrzeka się swoich praw, bo Chrzest gładzi wszystkie grzechy i uwalnia od kary przez nie zasłużonej. Nie trzeba nawet ich wyznać, ani poddać się żadnej pokucie. Na sądzie znowu ostatecznym będzie miała głos sama tylko sprawiedliwość, a miłosierdzie będzie całkiem milczało. W sakramencie Pokuty zaś podają sobie niejako ręce sprawiedliwość i miłosierdzie i zawierają jakby układ ze sobą: zmywają się plamy grzechów i odpuszcza się należną za nie karę wieczną – to sprawa miłosierdzia. Ale nakazana jest spowiedź, i nakłada się karę doczesną zamiast wiecznej piekielnej: tego żąda sprawiedliwość, żeby grzech nie uszedł całkiem bezkarnie.
Jest to prawda jedna z najważniejszych dla każdego z nas, którą musimy dobrze rozważyć w tym błogosławionym czasie Wielkiego Postu. Dla wszystkich bowiem, co dopuścili się grzechu ciężkiego po Chrzcie św., jest sakrament Pokuty ostatnim i jedynym środkiem ratunku. Pokuta ma nas ocalić albo też przyczynić się do naszej zguby: jeżeli zechcemy z niego korzystać i przystąpimy do niego z dobrym usposobieniem, znajdziemy w nim ratunek; – jeżeli zaś będziemy od niego stronili albo przyjmowali go niegodnie, zgubimy się na wieki.
1. Bóg jest nieskończenie sprawiedliwy – dlatego musi On nienawidzić grzechu, ścigać go i karać sprawiedliwie, co też uczyni w dzień sądu z jak największą surowością. Ale On jest zarazem nieskończenie miłosierny, jest samą dobrocią, dlatego sam podaje nam środki, które nas mogą ochronić przed Jego surowością, póki jeszcze czas na to, póki jeszcze nie minął czas miłosierdzia. Zanim więc On sam zasiądzie na owej stolicy sądowej, wzniesionej między niebem a ziemią, postawił inną stolicę na ziemi, stolicę pojednania, i przyrzekł uroczyście, że kto do tej stolicy będzie się uciekał, uniknie strasznej surowości tamtej. Rozważmy najpierw: kto tu jest sędzią; – po drogie: jak tu załatwia się sprawę sądową; – po trzecie: jaki wydaje się wyrok; – po czwarte: jakie nakłada się kary.
2. Sędzią, zasiadającym w tym trybunale Spowiedzi, nie jest żadna istota nadludzka, wolna od naszych ułomności i naszych przewinień, – nie jest to przeczysty Anioł, przed którym musielibyśmy się wstydzić naszych upadków. Jest to człowiek, jak my, świadomy doskonale naszej słabości, człowiek, który odczuwa w sobie te same złe popędy, który może już zgrzeszył podobnie jak my – a może jeszcze gorzej, który więc jest już dlatego samego sędzią wyrozumiałym i łagodnym. Spowiednik zna dobrze owe moce złowrogie, które osłabiają naszą wolę i ciągną ją tak do grzechu, że nam trudno się oprzeć. Wystarczy tu przypomnieć, co sądził o grzesznikach i o sobie św. Franciszek z Asyżu. Oskarżał on się nieraz wobec braci zakonnych, że jest największym, najnikczemniejszym grzesznikiem, a kiedy jeden temu zaprzeczył, przypominając Świętemu, że przecież inni są daleko gorsi od niego, bo mają na sumieniu kradzieże, rabunki, morderstwa, cudzołóstwa – posłuchajmy, co na to odpowiedział Święty: „Tak, to prawda, ale tylko łasce Bożej zawdzięczam, że mnie uchroniła od takich zbrodni, a gdyby owi ludzie otrzymali tyle łask, ile ja otrzymałem, służyliby Bogu daleko lepiej ode mnie i okazywaliby Mu więcej wdzięczności!”. – Tak umieją Święci osądzać pokornie samych siebie i nie wynosić się ponad największych grzeszników. Tą świadomość swej słabości ma każdy dobry spowiednik, dlatego nigdy nie jest surowy względem penitentów.
3. A jakże wielka jest dalej różnica pomiędzy sądem, odbywającym się w konfesjonale, a sądami świeckimi! Tam zadaje sędzia oskarżonemu mnóstwo pytań, przypiera go do muru, aby z niego wydobyć zeznanie, przywołuje świadków, którzy nieraz rzucają najgorsze światło na oskarżonego; – w konfesjonale zaś sam tylko masz świadczyć przeciw sobie, a jeżeli spowiednik zapytuje cię o co, czyni to tylko z życzliwości dla ciebie, żeby ci ułatwić wyznanie i lepiej poznać stan twojej duszy. Niejeden bowiem grzech przybiera postać całkiem inną, jeżeli doda się pewne okoliczności, zmieniające jego rodzaj. Spowiadamy się np. z tego, że mówiliśmy źle o bliźnim, o jego grzechach. Zeznanie to wystarczy, jeżeli powiedzieliśmy tylko to, co ów człowiek zrobił rzeczywiście. Ale jeżeli zarzucaliśmy mu coś, czego on wcale nie zrobił, nie jest to już obmowa, ale grzech jeszcze gorszy, bo oszczerstwo. Trzeba więc to powiedzieć, bo inaczej nie wyznasz swego grzechu. Inny oskarża się, że kogoś uderzył i ciężko zranił, ale nie dodaje, że tym człowiekiem był własny jego ojciec, a to zmienia rodzaj grzechu i czyni go jeszcze daleko gorszym; jeżeli więc tego nie powiemy, nie wyznamy swojego grzechu, czyli spowiedź nasza będzie niewystarczająca.
4. A jakiż wydaje się wyrok w tym trybunale Pokuty? Jakie nakłada się kary? – Wyrok jest zawsze dla oskarżającego się pomyślny, zawsze kapłan mówi na końcu: „Ja cię rozgrzeszam w imię Ojca i Syna i Ducha Św.! Idź w pokoju!”. Już jesteś wolny od grzechów swoich, nie potrzebujesz się lękać, że będziesz za nie potępiony, jeżeli tylko szczerze się z nich wyspowiadałeś, jeżeli prawdziwie za nie żałujesz i postanawiasz się poprawić! – W pewnych tylko wypadkach odracza się rozgrzeszenie na krótki czas, gdy trzeba np. wątpić o dobrym usposobieniu penitenta, ponieważ nie chce usunąć bliskiej okazji do grzechu, nie chce zerwać z pewną osobą, z którą już grzeszył, unikać pewnych towarzystw itp. Wtenczas mówi mu spowiednik: „Przyjdź za tydzień lub za dwa tygodnie; dziś nie mogę ci jeszcze dać rozgrzeszenia; – cóżby ci zresztą ono pomogło, gdybyś je dostał, nie mając szczerego żalu i mocnego postanowienia poprawy? – Rozgrzeszenie byłoby nieważne i powiększyłoby tylko twoją odpowiedzialność przed P. Bogiem! Przyjdź za tydzień, a tymczasem zerwij z ową osobą, oddal ją od siebie, pokaż, że chcesz odmienić swoje życie, a wtedy dostaniesz rozgrzeszenie!”. Czyż możliwe jest łagodniejsze i pomyślniejsze dla grzesznika rozstrzygnięcie sprawy? – A jakież kary wyznacza się mu za ciężkie nawet przewinienia? Każe mu się odmówić pewne modlitwy, wysłuchać Mszy św. w dniu powszednim za to, że nie uczęszczał na nią w niedziele i święta, zadać sobie jakieś niezbyt ciężkie umartwienie itp. Od największych grzeszników nie żąda często więcej spowiednik, żeby ich nie odstraszyć od tego trybunału; może on zresztą żywić nadzieję, że i ta mała pokuta spełni swoje zadanie, jeżeli tylko grzesznik wejdzie na lepszą drogę. – Czyż nie słusznie więc nazywamy sakrament Pokuty przedziwnym wynalazkiem dobroci Bożej? Czyż to wszystko nie powinno zachęcać do spowiedzi i do niej ośmielać?
5. Jeszcze kilka wskazówek o samej spowiedzi. Jeżeli wyznajemy grzechy ciężkie, jak np. grzechy przeciw sprawiedliwości, przeciw czystości, opuszczanie Mszy św. z własnej winy w niedziele lub święta, trzeba powiedzieć, ile razy mniej więcej grzech ten popełniliśmy. Dalej trzeba unikać błędu, że penitent opowiada długo i szeroko o tym, co robią inni, jak go ktoś skrzywdził, jak go pobudzają do gniewu niedobrzy sąsiedzi lub nieposłuszne dzieci. A przecież tu chodzi jedynie o to, żeby wyznał szczerze i dokładnie, co mu samemu wyrzuca sumienie. Mamy wypowiedzieć tylko prawdę i całą prawdę o własnych przewinieniach, bez żadnych obsłonek, upiększeń, wymówek, nie tłumacząc swoich upadków tym, z czego inni mają się spowiadać. Chodzi także o wyjawienie zamiaru, którym kierował się w swoich mowach lub postępkach: jeżeli np. mówił o błędach bliźniego tylko dlatego, że w ogóle lubi dużo gadać bez zastanowienia, będzie to jeden z owych grzechów powszednich, popełnianych przez nierozwagę i lekkomyślność. Ale jeżeli miał przy tym zły zamiar, jeżeli chciał bliźniemu zaszkodzić, będzie to grzech innego rodzaju, grzech ciężki. Nie można więc przy spowiedzi milczeć o zamiarach, jakie mieliśmy przy spełnianiu pewnych uczynków, jeżeli chcemy wszystko wyznać szczerze i dokładnie.
6. Weźmiemy sobie za wzór króla Dawida, który zgrzeszył ciężko i przez cały rok nie pokutował, ale potem wyznał swą winę przed prorokiem Natanem i wyśpiewał w jednym ze swoich psalmów (Ps 81), jakiej pociechy zaczerpnął ze swego wyznania. „Błogosławieni, którym odpuszczone są nieprawości i których grzechy pokryte są” – przykryte płaszczem miłosierdzia Bożego! Ja zaś milczałem, zamiast zaraz wyznać mój grzech, i źle mi z tym było: „ponieważ milczałem, wyschły kości moje”. Kryłem swoją tajemnicę w sercu i dlatego „nie było ulgi kościom moim od grzechu mego… gniły i jątrzyły się rany moje od głupstwa mego”. Nareszcie postanowiłem wyznać swój występek, „grzech mój wyjawiłem Tobie, a winy mej nie ukryłem. Rzekłem: Wyznam przeciw sobie nieprawość moją Panu”. I w tej samej chwili, gdy powziąłem zbawienne to postanowienie – „Tyś przebaczył złość grzechu mego” i przywróciłeś mi swoją łaskę nieocenioną! „Przeto niechaj się modli do Ciebie każdy święty czasu pogodnego!”. Amen.
Na podstawie: Ks. A. Pechnik, Kazania i nauki, 1923, s. 507.