Św. Jacek, 18 08 2013

Drodzy Wierni!

Wczoraj, w sobotę 17. sierpnia obchodziliśmy święto św. Jacka Odrowąża, pierwszego wielkiego dominikanina Polaka. Jak czytamy w kronikach, w r. 1220 przedstawił św. Dominik swego ukochanego ucznia, św. Jacka, papieżowi Honoriuszowi III prosząc dla niego o błogosławieństwo oraz polecające listy do biskupów, opatów i książąt, aby mógł w drodze do Polski głosić wszędzie słowo Boże. Ojciec św. spełniając życzenie Zakonodawcy, tymi słowami zwrócił się do św. Jacka: „Synu mój, idź, opowiadaj wszędzie zapomnianego lub nieznanego jeszcze Chrystusa, nieś miłość do Jego i naszej Matki i bądź Światłem Północy“. Prorocze i tak znamienne słowa zastępcy Chrystusa wypełnił św. Jacek w zupełności.

Nie tylko Północ i Wschód zaległy ciemności w owych tak bardzo smutnych czasach dla Kościoła i poszczególnych społeczeństw. Wielki papież, Innocenty III, pisał dopiero co ze zgrozą w swych listach: „Zamilkły psy, które powinny strzec i pilnować owczarni Chrystusowej i szczekaniem odstraszać wilki niszczące i krążące wokół wybranej trzódki Chrystusowej“. Ówczesne państwa obsadzały wyższe stanowiska kościelne według swoich upodobań i wyrachowań politycznych, rodowych i egoistycznych. Pragnęły mieć dworaków sobie oddanych, a nie kapłanów według Serca Bożego, oddanych sprawie Chrystusowej, Jego Kościoła i dusz ludzkich, siejących prawdę, miłość, sprawiedliwość i pokój społeczny. Toteż św. Bernard mówił z goryczą: „Na stanowiska wdarły się młokosy niedouczone i niedojrzałe, prosto z ławy szkolnej i cieszą się więcej ze stanowiska, niż z tego, że uniknęły należnych im rózeg“. Toteż nastąpił ogólny upadek karności kościelnej i powszechna demoralizacja, chaos, brak uświadomienia religijnego, grasujące herezje, które zżerały całe prowincje i co najgorsze – wojny religijne i bratobójcze.

Dawne klasztory budowane z dala od ośrodków i skupisk ludzkich, nastawione raczej na życie liturgiczno-kontemplacyjne, zajęte swymi ogromnymi włościami, sporadycznie tylko oddawały się pracy misyjnej. I powstał wielki głód prawdy Bożej po wszystkiej ziemi, głód, który jest złym doradcą, bo zmusza do brania, co jest pod ręką, każdy pozór prawdy, każe kłamstwo, ubierające się w togę prawdy. A wilków obleczonych w owczą skórą i demonów udających aniołów światłości nigdy nie brakło. I tak powstało największe zło w Kościele Chrystusowym, zanikanie, obumarcie najbardziej żywotnej, owocnej, dynamicznej i życiodajnej cechy i znamienia Kościoła – apostolskości. Przyszli tu do pomocy Kościołowi nowe wielkie zgromadzenia: Franciszkanów i Dominikanów. Św. Dominik, apostoł zachodu, wskrzesiciel i ożywiciel apostolskości ówczesnego Kościoła, oświecał swego ukochanego ucznia, św. Jacka. Przecież tyle razy przeszedł pieszo Europę, tyle lat spędził na pracy misyjnej, tyle nabył doświadczenia! Koroną zaś tego były objawienia różańcowe.

„Synu mój, Jacku – mówił do niego św. Dominik – jeśli chcesz skutecznie i owocnie pracować, musisz być zawsze z Maryją. Trzeba się w Niej rozmiłować, Jej zawierzyć, zaufać. Jeśli ci Ona nie otworzy serc i dusz ludzkich pod Boży siew i ta Matka łaski Chrystusowej nie włoży tam wszystko mogącej łaski Ducha Św. – to wszystko co robisz będzie na nic. Ucz się ciągle, ale jeszcze więcej się módl, umartwiaj, pokutuj. Łaskę trzeba użebrać. Bogiem się napełnić, żeby Go móc dawać i w Chrystusa przemienić”.

Tak przygotowany św. Jacek wraca do Polski. Idzie apostoł pełen łaski i prawdy, miłości Boga i dusz, toteż pełną garścią rozsiewa prawdy ewangeliczne: najpierw wśród południowych pobratymców słowiańskich, we Fryzaku, buduje klasztor i kościół, zakłada nowicjat jako szkołę apostolstwa i świętości, który długie wieki będzie promieniował wśród Słoweńców. A łaska Boża i opieka Maryi była z nim. Wszędzie ten misjonarz, z entuzjazmem przyjmowany i słuchany, zostawiał owoce swej pracy, które trwały przez wieki. Był to nowy i dziwny apostoł, który nie w jednym klasztorze, mieście czy narodzie pozostaje – ale idzie jakby na cały świat, do wszystkich narodów i ludów, zatrzymuję się w Czechach i Morawach, aby spłacić dług bratniemu narodowi zaciągnięty u św. Wojciecha. Zostawia klasztory jako ośrodki kultury i cywilizacji, ośrodki dominikańskiego ideału apostolstwa nauki, świętości i kultu maryjnego.

Po dwu latach wraca do tak bardzo ukochanej ojczyzny – Polski. Jesienią 1222 r. staje u bram Krakowa. Święci Pańscy, umiłowani przyjaciele Boga otoczeni są jakimś nimbem i odblaskiem niebieskim, wyczuwanym przez naród. Nic też dziwnego, że otoczyły go dumne proporce króla Bolesława i rycerzy krakowskiej ziemi, sztandary cechowe oraz chorągwie i krzyże, tłumnie zebrany lud na czele z księciem Leszkiem Białym i biskupem Iwonem Odrowążem oraz kapitułą katedry krakowskiej, do której należał Jacek przed wyjazdem do Rzymu. Witano go jako hetmana i wodza, który ma ten zbożny naród poprowadzić na nowe drogi. I tak stanął ten nowy apostoł, światło Północy, wśród ukochanego ludu. Przyniósł mu z dalekiego Rzymu od św. Dominika dwie rzeczy: Dominikowy sztandar, na którym napisano „Prawda”. Prawda – to Chrystus, Prawda, która wyswobodzi i zbawi. Prawda światłości i mądrości Bożej. Prawda głębokiej wiedzy teologicznej. Drugi skarb to Dominikowe paciorki Różańca św. w jego pierwotnej, ale tym żywszej i żywotniejszej formie. Prawdziwa wiara i głębokie nabożeństwo do Maryi po wszystkie wieki pozostaną największym skarbem tego narodu.

Św. Jacek był świadom swego posłannictwa apostolskiego. Zaczyna więc przygotowywać siebie do wielkich Bożych przeznaczeń. Całe noce, na wzór Mistrza Apostołów, będzie spędzał przed Najśw. Sakramentem i przed obrazem Ukochanej Pani, Królowej Apostołów, zawsze z nią na modlitwie, poście i czuwaniu, aby uprosić u jej Syna łaskę, to znowu jak wierny Apostoł Jan pod krzyżem w biczowaniu, pokucie, umartwieniu współcierpiąc z Matką Bolesną. Pewnej nocy, spędzonej jak zwykle na modlitwie, otrzymuje obietnicę Matki Bożej: „Jacku, o cokolwiek będziesz prosił za moim pośrednictwem, otrzymasz, a gdy nadejdzie czas, ja sama przyjdę po ciebie”. Teraz już może on iść na wielką, znojną, pełną niebezpieczeństw pracę. Wie, na co się porywa. Św. O. Dominik powiedział mu o wszystkim. Jacek widzi zaniedbanie polskiego ludu, a nadto Prusy niszczące i palące krzyże i kościoły przygraniczne, Litwę pogańską z jej łupieżczymi wyprawami, Jaćwież nieokiełzaną, Ruś schizmatycką i Połowców, a na wschodnim horyzoncie straszliwą, groźną chmurę – Tatarów. Polska w tym czasie była okrojona, podzielona, skłócona, pełna bratnich swarów, wojen, zdrad. Biją się książęta piastowskie o Kraków i o pograniczne chude folwarki, a skutki tego religijne, moralne i polityczne – straszne. Misyjną wyprawę św. Wojciecha popierał potężny Bolesław Chrobry. Lecz Jacek to prawdziwy apostoł, nie chce żadnego ziemskiego poparcia ani jednej szabli, ani tarczy czy strzały. On idzie w Imię Boga, niesie Jego prawdę, łaski i miłość. Wziąwszy z Krakowa swoich młodych wychowanków, zaprawionych i wykształconych w szkole Dominika, wyrusza w swą wielką podróż misyjno-apostolską.

Ten syn potężnych Odrowążów idzie pieszo o żebraczym chlebie, idzie poprzez puszcze, bezdroża, mokradła, góry i wezbrane rzeki, wśród dzikich zwierząt i zdziczałych ludzi, gnany jakąś niepojętą siłą apostoła, wybranego naczynia Maryi. Niczego się nie boi, przecież Maryja odebrała mu jedyną trwogę, jaką miał nawet Apostoł narodów, św. Paweł, trwogę o własne zbawienie. „Synu mój, Jacku – zapewniła przecież go Maryja – przyjdę po ciebie“. Najstarsze żywoty nazywają św. Jacka Thaumaturgus Poloniae – cudotwórca Polski. Bo też miłosierny Bóg udzielił mu mocy czynienia cudów w najwyższym stopniu. Papież Klemens VIII w dniu kanonizacji tego wielkiego Patrona Polski powiedział: „Święci Pańscy St. i N. Testamentu nie uczynili cudu, którego by św. Jacek nie był uczynił“, a w bulli kanonizacyjnej naszego Świętego napisze: „Wiele spośród cudów pomijamy, gdyż ilość ich zdaje się być prawie nieprzeliczona“. Samych wskrzeszeń zmarłych naliczono 54.

Troska o kościoły już istniejące nie przesłoniła temu polskiemu apostołowi narodów potrzeby nawracania pogan, bo i dla innych posłał go Pan. Niech Polska da Prusom, Litwinom i Jaćwingom Chrystusa, a wówczas prawda Jezusowa, Jego nauka, łaska, miłość będą im wspólne – tak myślał on. Jeżeli bracia Rusini, schizmatycy, będą mieli z nami wspólną matką, Kościół św. – będziemy wówczas braćmi. Św. Jacek okazał się tutaj geniuszem narodu polskiego, jego przewidującym prorokiem, drogowskazem i wytrawnym politykiem czy mężem stanu, przewidującym na kilka wieków naprzód. Św. Jacek kładł głębokie fundamenty pod Unię Lubelską, kiedy ustanowił pierwszym biskupem Litwy swego ucznia, bł. Wita; rzucił pierwszy posiew Unii Brzeskiej, kiedy zakładał klasztory w Kijowie, jako środki misyjne na Rusi, budował przedmurze chrześcijaństwa, gdy księcia halickiego, Daniela, przywiódł do jedności z Rzymem i sojuszu polsko-rusko-węgierskiego przeciw Tatarom. Wiara była mu natchnieniem, światłem, siłą. Sprawy Boże, Kościoła i zbawienia dusz ludzkich uskrzydlały jego dalekosiężne plany, które dopokąd Polska rozumiała i spełniała, rosła w potęgę duchową i znaczenie religijne. Również w czasach dzisiejszych wstawiennictwo tego wielkiego Świętego jak i wszystkich świętych Patronów Polski powinna być naszą nadzieją, a ich życie – naszym codziennym drogowskazem. Amen.

 

Na podstawie: ks. T. Stasica, w: Współczesna ambona, nr 39, 1957, s. 462.