czyli relacja z Jarmarku Dominikańskiego 2013
Początki Jarmarku Dominikańskiego w Gdańsku sięgają 1260 r., gdy na wniosek dominikanów ustanowił go papież Aleksander IV. W założeniu wydarzenie miało skłonić wiernych do uczestnictwa we Mszy odpustowej w uroczystość św. Dominika (4 sierpnia).
Od tego czasu bardzo wiele się zmieniło. Przede wszystkim ciężko mówić o tym, by ta impreza nadal miała korzenie i charakter religijny. Teraz raczej zamiast odpustów można tam nabyć pajdę chleba ze smalcem, znak ostrzegawczy ze swoim imieniem lub pobrudzić sobie ramię tatuażem z henny. Co prawda od paru lat Jarmarkowi towarzyszy oprawa kulturalna, ale te atrakcje pozostają raczej marginesowym dodatkiem i nie dotyczą spraw związanych z katolicką wiarą (za wyjątkiem programu przygotowanego przez samych dominikanów z Kościoła pw. św. Mikołaja).
Jednak od 4 lat Bractwo św. Piusa X z inicjatywy ks. Edmunda Naujokaitisa stara się wlewać krople katolicyzmu do tego morza konsumpcji, wystawiając stoisko z książkami. Pokuszę się o krótką relację z tych poczynań i o ich podsumowanie.
Celem naszej obecności jest obrona i szerzenie katolickiej wiary, a w szczególności propagowanie Tradycji i Mszy Wszechczasów oraz zapoznawanie odwiedzających z Bractwem i problematyką kryzysu w Kościele. Środkami do urzeczywistnienia tych założeń są: sprzedaż książek naszego wydawnictwa (i również innych katolickich wydawców), rozmowy i rozdawanie ulotek o sytuacji w Kościele i o Bractwie. „Przynętę” stanowią dewocjonalia. Od 3 lat jest to też okazją dla kleryków Bractwa do przeprowadzenia aktywnego apostolatu. Tak było też w tym roku, gdy miałem okazję wraz z moim współbratem z seminarium w Zaitzkofen, klerykiem Tomasem Balsysem z Litwy, „powalczyć” o dusze gości Jarmarku.
Byliśmy obecni przez cały okres trwania Jarmarku tj. od 27 lipca do 17 sierpnia, starając się trwać „na posterunku” codziennie z reguły w godz. 10-19. Czasami przyjeżdżali wierni Bractwa, wspierając nas swym towarzystwem i rozmową oraz pomagając w sprzedaży dewocjonaliów. Dawało nam to możliwość chwilę odetchnąć, posilić się lub podjąć się lektury duchowej.
Pan Bóg przygotował też parę niespodzianek i prób. Przez pierwsze dwa tygodnie mieliśmy problemy z samochodem i trzeba było uciekać się do pomocy wiernych przy transporcie książek i elementów stoiska. Dodatkowo kilka razy niekorzystna pogoda sprawiła, że trzeba było zrezygnować z przyjazdu, względnie stał się on okazją do walki z deszczem i wilgocią zamiast – z herezjami i brakiem wiary.
Przy tego typu przedsięwzięciach zawsze trzeba sobie zadać pytanie, czy warto. Wydaję się, że owszem. Jest to okazja do dotarcia do ogromnej liczby ludzi, którzy na co dzień rzadko myślą o Panu Bogu i zbawieniu. W określonych porach dnia (koło południa i późnym popołudniem) przez ulicę Węglarską, na której stacjonowaliśmy, mogło przejeść przez godzinę nawet ok. 1000 osób. Co prawda naszym stoiskiem raczyła interesować się raczej garstka, ale to oznaczało i tak ok. 25 gości na godzinę. Z jednej strony większość z nich oddawała się jedynie kontemplacji medalików, obrazków i różańców. Z drugiej – zawsze była to okazja do wręczenia im naszej „propagandy”: m.in. ulotek o Bractwie, o różnicach między Mszami: nową a trydencką, o konieczności korzystania z łaciny w liturgii, wreszcie o najważniejszych sakramentaliach (Różańcu czy Medaliku św. Benedykta). Zawsze też udawało się skłonić parę osób do przejrzenia i kupna książki, skusić na rozmowę i zaprosić na Msze do kaplic Bractwa. Co istotnie, przynajmniej połowa gości to mieszkańcy innych części Polski.
Rozmowy to właśnie „dusza” tego apostolatu. Zarówno w tym, jak i w ubiegłym roku (wtedy też stoisko było obsługiwane przez kl. Tomasa i mnie) zetknęliśmy się chyba ze wszystkimi możliwymi przypadkami – świadkami Jehowy („A dlaczego z Biblii usunięto imię Boga?!”), Zielonoświątkowcami („Nie potrzebuję Kościoła – Duch Św. objawił mi wszystkie prawdy wiary”), ludźmi z objawieniami, gorliwymi ekumenistami („Bóg kocha wszystkich ludzi, więc wszystkim przebaczy i każdy pójdzie do nieba”), zupełnie nieekumenicznymi Żydami („Proszę natychmiast zasłonić tego pana wiszącego na krzyżu!”), członkami Neokatechumenatu („O co wam chodzi z tą Komunią na rękę? Przecież my bardzo dokładnie zbieramy wszystkie okruszki…”), skinheadami-poganami („Musi być wielu bogów. Jeden nie poradziłby sobie z tym wszystkim!”), wojującymi antyklerykałami („Kościół Rzymsko-Katolicki to największa zbrodnicza organizacja w historii – mordowaliście Indian i paliliście biedne kobiety na stosie!”), wreszcie zaciekłymi wrogami Bractwa („Kiedy zaczniecie uznawać papieża?! Kiedy wreszcie będziecie posłuszni nieomylnemu nauczaniu II. Soboru Watykańskiego?!”).
Spotkaliśmy też parę osób duchownych. Siostry zakonne nosiły habity, ale często starały się omijać nas szerokim łukiem. Księża podchodzili chętnie, za to za ubranie służyły im koszule i dżinsy… Przychodzili też zwykli katolicy. Wielu z nich, deklarując się jako wierzący i praktykujący, wykazywało niestety podstawowe braki w wiedzy na temat naszej religii. Przykładowo dla większości Msza św. to przede wszystkim „uczta” lub spotkanie dziękczynne i prośba o łaski a nie ofiara. Niewiele wie, że doszło do zmian w Kościele w latach 60-tych, w szczególności zaś, że zmieniono Mszę. Sporo osób twierdzi, że nie tylko protestanci, ale nawet muzułmanie, buddyści, czy ateiści bez problemów się zbawią, jeżeli tylko „będą uczciwymi ludźmi i nikomu nie będą robić krzywdy”.
Nie zawsze jednak musieliśmy toczyć batalie lub udowadniać, że koło nie jest kwadratowe. Pojawiało bowiem sporo ludzi, którzy chcieli po prostu zasięgnąć porady duchowej lub dowiedzieć się, kim jesteśmy, co robimy i jakie mamy publikacje. Wiele osób też chciało posłuchać, dlaczego Bractwo odrzuca „Novus Ordo Missae”, ekumenizm czy wolność religijną. Jedni odchodzili całkiem przekonani do naszych racji, inni mniej. „Ziarno Tradycji” zostało jednakże zasiane i kiedyś z pewnością wykiełkuje. Wreszcie przychodzili też nasi sympatycy.
W porównaniu z zeszłym rokiem dało się zauważyć pewne zmiany. Ogólnie do stoiska przychodziło mniej osób. Rozmowy nie były tak ciekawe (i burzliwe) jak rok temu. Było też mniej wspomnianych powyżej wrogów Bractwa i Tradycji. Żartowaliśmy sobie z moim współbratem, że pewnie już wszystkich nawróciliśmy w zeszłym roku. A na poważnie: niestety jest to chyba efekt postępującej laicyzacji polskiego społeczeństwa. Sprawy duchowe, Pan Bóg i zbawienie stają się ludziom obojętne. Słabo sprzedawały się dewocjonalia. Nasi sąsiedzi z innych stoisk również skarżyli się na spadek zainteresowania ich wyrobami. W tym kontekście zaskakujący jest fakt, że sprzedaliśmy więcej książek niż poprzednio (dziennie kupowanych było ok. 8-9 publikacji). Najwyraźniej jest w Polsce nadal grupa osób, która zawsze znajdzie czas i pieniądze na dobrą lekturę (niezależnie od osobistej sytuacji finansowej i stanu gospodarki w całym kraju).
Pozwolę sobie jeszcze na parę słów podsumowania. Z jednej strony ta forma apostolatu jest dosyć kosztowna i wymaga pewnego wysiłku organizacyjnego. Brak też natychmiastowych „namacalnych” wyników naszej pracy. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że łaska działa powoli. Wiele naszych gości może za dopiero parę lat lub pod koniec życia nawróci się, wyzbędzie się błędnych poglądów na temat katolicyzmu lub zacznie oddawać Panu Bogu cześć poprzez uczestnictwo we Mszy trydenckiej. Ponadto dla seminarzystów jest to świetny „chrzest bojowy”, okazja do wypróbowania w praktyce wiedzy nabywanej na studiach i nauki obchodzenia się z najrozmaitszymi ludźmi.
Udział Bractwa w Jarmarku to też wyzwanie dla Was, drodzy Wierni. Bez modlitwy i ofiary ciężko liczyć na efekty takiego apostolatu. W imieniu tych wszystkich osób, które zawitały na nasze stoisko, często bardzo zagubionych, z góry dziękuję za Wasz modlitewny wysiłek w intencji ich nawrócenia. Zbliżający się październik, miesiąc poświęcony Matce Bożej Różańcowej, będzie świetną okazją, by zdobyć dla Niepokalanej parę dusz. A więc do dzieła!
kl. Tomasz Fidos FSSPX
PS. W imieniu moim i kl. Tomasa dziękuję: osobom, które wspomagały nas na stoisku (m.in. Panowie Henryk i Szczepan, Panie Halina, Bożena, Teresa, Maria i Monika), pomagały w związku z awarią auta (Pan Felicjan i Pani Teresa), przygotowywały ulotki, załatwiały książki (Panowie Piotr i Szymon), a także Pani Renacie z przeoratu i wszystkim, którzy modlili się za nas i za odwiedzających stoisko. Bóg zapłać!