5. niedziela po Świątkach, 23 06 2013

Drodzy Wierni!

Dzisiaj słyszymy z ust Boskiego Mistrza naukę wielkiej doniosłości. Jest nią owo wielkie przykazanie miłości bliźniego; przykazanie, które Pan nazywa „swoim przykazaniem” (Jan 15, 12), które ma być istotną cechą Jego uczniów: „Po tym poznają wszyscy, żeście uczniami moimi, jeśli miłość mieć będziecie jeden ku drugiemu” (J 13, 35). Tak bardzo leży to przykazanie Boskiemu Zbawcy na sercu, a tak trudno je zachować. Zobaczmy teraz, jak niesłuszną jest rzeczą wykraczać przeciwko miłości bliźniego, oraz co mamy czynić, jeśli ten grzech obciąża nasze sumienie.

„Jeśli nie będzie obfitowała sprawiedliwość wasza więcej, niż doktorów zakonnych i Faryzeuszów, nie wnijdziecie do królestwa niebieskiego” (20) – mówi Jezus.

Doktorami zakonnymi zwano tych Żydów, którzy wykładali ludowi prawo Boże, oraz służyli im radą w wątpliwościach. Ich nauka była dobra, tylko niestety, nie czynili sami tego, co innym polecali. Św. Augustyn mówi o nich: „Byli podobni do kamieni milowych przy drodze: innym wskazywali ścieżki do źródeł żywota, ale sami poginęli z pragnienia”. Na drugich nakładali ciężary, często ciężary nieznośne, ale sami się ich ani palcem nie dotknęli. – Święci to w słowach, ale nie w uczynkach.

Ich sprawiedliwość równie była niemiłą Panu Bogu, jak sprawiedliwość faryzeuszów. Faryzeusze byli wprawdzie świętymi i w uczynkach, lecz tylko pozornie; szli ślepo za literą prawa, i to bardzo skrupulatnie, ale nie oglądali się na wewnętrzne usposobienie serca, a przecież bez dobrej intencji, bez prawdziwej miłości w oczach Bożych wszelkie uczynki zewnętrzne są niczym. „Choćbym wydał ciało moje tak, iżbym gorzał, a miłości bym nie miał, nic mi nie pomoże” (1 Kor 13, 3). Bóg patrzy przede wszystkim na nasze serce. „Duch jest, który ożywia: ciało nic nie pomaga” (J 6, 64).

Dlatego miłość bliźniego u faryzeuszów była wadliwą i znieprawioną. Oni dobrze znali to wielkie przykazanie Boże i tłumaczyli je ludowi. Wszak sam Pan Jezus mówi: „Słyszeliście, iż rzeczono jest starym”, przodkom waszym na górze Synaj: „Nie będziesz zabijał”. Zabicie, lub skaleczenie drugiego uchodziło i u Żydów za występek. Kto się go dopuścił, „winien był sądu” (21) i karany bywał śmiercią. Dlatego faryzeusze wystrzegali się tego grzechu sami i drugim także nie pozwalali na niego.

Ale czy to już wystarcza? Oczywiście, dla nich to wystarczało! Czego jednak uczy Pan Jezus? „A ja wam powiadam, iż każdy, który się gniewa na brata swego, będzie winien sądu” (22 a). Bóg nie zadawala się zewnętrznymi pozorami, jak ludzie: On patrzy w serce i przenika wszystkie jego tajniki; widzi wszelkie poruszenia gniewu, wszystkie złośliwe i mściwe myśli, także i te, które nigdy nie zamienią się w czyn i kiedyś zażąda z nich rachunku.

Dalej mówi Jezus: „Kto by rzekł bratu swemu: Raka (pusta głowo) – będzie winien rady” (22 b). Kto nie potrafi zapanować nad swymi dzikimi namiętnościami, kto nie jest już panem swych ust, ale miota na drugiego obelgi i przekleństwa, ten będzie musiał stanąć przed jeszcze surowszym sądem.

Lecz jeszcze trzeci rodzaj grzechów przeciwnych miłości, również jak poprzednie zapoznany przez faryzeuszów, wyciąga Pan Jezus na światło dzienne. „Kto by rzekł bratu swemu głupcze (bezbożniku), będzie winien ognia piekielnego” (22 c). Kto zupełnie świadomie i złośliwie plami kłamliwymi zarzutami, zniesławiającą obmową, lub przez oszczerstwo cześć i dobre imię drugiego, ten popełnia grzech, który bardzo łatwo może się znaleźć wśród grzechów śmiertelnych, dla których jedynie piekło stanowi odpowiednią karę.

W. 23. 24: „Jeśli tedy ofiarujesz dar twój do ołtarza, a tam wspomnisz, iż brat twój ma nieco przeciw tobie: zostaw tam dar twój przed ołtarzem, a idź pierwej pojednać się z bratem twoim: a wtedy przyszedłszy ofiarujesz dar twój”. Tymi słowami Pan Jezus wyraźnie wskazuje na najgłębsze źródło obowiązku unikania grzechów przeciw bliźniemu i ćwiczenia się w miłości ku niemu. „Kto by rzekł bratu swojemu: Raka”. Bratem zaś naszym może być tylko ten, kto z nami posiada wspólnego ojca. Bóg widzi w każdym człowieku swe dziecko, a każdą krzywdę nam wyrządzoną, uważa za swoją i nie przyjmie żadnej ofiary, dopóki przynajmniej w sercu nie zapanuje zupełny pokój z naszym bratem. W ten sposób objawia się nieskończona dobroć Boża względem ludzi. „O Łaskawości, o Dobroci, co wszelkie o sobie przewyższasz pojęcie”, woła św. Jan Chryzostom, „Bóg swoją cześć cofa a wysuwa miłość bliźniego… Czy może być większa dobroć? Moja cześć niech czeka, mówi On, byle tylko nie zginęła miłość twoja”.

Stąd napomnienie Pańskie: „Idź pierwej pojednać się z bratem twoim”. Mamy rozważyć, że „brat nasz” jest dziecięciem Boga, tego Boga, któremu pragniemy właśnie złożyć należne hołdy. Jakże więc możemy spodziewać się życzliwego przyjęcia naszego daru i nas samych, dopóki nie wynagrodzimy krzywdy, wyrządzonej przez nas jednemu z najmilszych Jego dzieci? W obliczu Boga, w świetle nieskończonej Jego miłości ma człowiek poznać swą winę i z żalem przyznać się do niej wobec Boga. O wiele większe jednak nastręcza trudności dla nieugiętego, pysznego serca ludzkiego stawienie się przed bratem i pojednanie się z nim. A przecież domaga się tego Bóg, byśmy poszli do naszego brata, zanim Bóg przyjmie dar nasz.

Św. Augustyn powiedział: „Musimy krokami ciała pójść do brata, jeżeli da się to łatwo uskutecznić, a więc kiedy obrażony mieszka niedaleko. W przeciwnym wypadku trzeba by udać się do niego krokiem duszy, tzn. gorącym pragnieniem i zdecydowaną wolą, że uczynimy mu zadość, o ile to będzie możliwe, przy najbliższej sposobności”. I tylko tak, w pokoju i zgodzie człowiek winien powrócić do Boga. Wtedy Pan chętnie przyjmie jego ofiary i modlitwy, bo On sam powiedział: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Amen.