Drodzy Wierni!
Zrozumienie przypowieści o faryzeuszu i celniku, podanej w dzisiejszej Ewangelii, domaga się koniecznie wyjaśnienia: Kto byli faryzeusze, a kto celnicy? Faryzeuszami nazywano tych Żydów, którzy dobrze znali prawo Mojżeszowe, ale je tłumaczyli fałszywie na swój sposób. Na zewnątrz okazywali oni tu wielką pobożność, potajemnie zaś dopuszczali się wielkich występków; dobre czynili tylko dla oka ludzkiego, łamali zaś przykazania, gdy na nich nikt nie patrzył. Chrystus Pan nazywał ich dlatego obłudnikami, nazywał grobami pobielanymi, „które z wierzchu wydają się piękne ludziom, ale wewnątrz pełne są wszelakiego plugastwa” (Mt 23, 27). Udając wielką gorliwość, spełniali Faryzeusze nawet takie uczynki, które nie były nakazane, z częsta jednak zaniedbywali to, co było ich obowiązkiem. Drugim znamieniem Faryzeuszów, obok obłudy, była nieznośna pycha. Oni uważali siebie za sprawiedliwych i domagali się, aby ich inni mieli za świętych i oddawali im cześć. Podstępnym postępowaniem zdobyli sobie też rzeczywiście wielką powagę u ludu i stali się jego kierownikami.
Celnicy tworzyli inną klasę pośród Żydów. Zajmowali się w dzierżawą ceł i podatków. Tak jak dzierżawca płaci za myto roczną sumę, a potem od przyjezdnych sobie odbiera opłatę, podobnie czynili Rzymianie, bo będąc panami Ziemi świętej wszelakie podatki puszczali w dzierżawę celnikom, a ci przy pomocy dodanych sobie żołnierzy szli od domu do domu i odbierali podatki od mieszkańców. Z łakomstwa i niesprawiedliwości kazali celnicy płacić sobie większe sumy, niż te, które się należały, obdzierali lud i dlatego byli znienawidzeni. Słowo celnik znaczyło wówczas tyle, co jawnogrzesznik, albo publiczny zdzierca.
Otóż z tych dwóch klas ludzi zaczerpnął Zbawiciel przykład do swej przypowieści, bo powiada w Ewangelii: „Dwóch ludzi wstąpiło do świątyni, aby się modlili, jeden Faryzeusz, drugi celnik”, jeden z pozoru niby to sprawiedliwy i święty, ale właściwie skryty grzesznik; drugi zaś grzesznik jawny i za takiego przez wszystkich uważany. „Faryzeusz stojąc, tak się modlił: Boże dziękuję Tobie, że nie jestem jako inni ludzie, drapieżni, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, jako i ten celnik. Modlę się dwakroć na tydzień i daję ze wszystkiego, co mam, dziesięcinę”. Czy modlitwa ta była dobrą? Sądząc po słuszności, Faryzeusz zasługuje na pochwałę za to, że chodził do świątyni i poświęcał czas na modlitwę osobistą. Zawstydza on nawet wielu chrześcijan, którzy na wszystko znajdują czas, nie mają go tylko na uczestnictwa w nabożeństwach. Chwalebnie też postąpił Faryzeusz, składając dzięki Bogu, bo św. Paweł wyraźnie poleca: „We wszystkim dziękujcie, albowiem taka jest wola Boża” (1 Ts 5, 18). Dobrze również czynił, zachowując post, którego dzisiejsi katolicy nie lubią i nie przestrzegają, wymawiając się od niego kiedy tylko mogą. I dziesięcina, którą składał ze swoich dóbr na rzecz świątyni, godna jest uznania, bo spełniał przepis prawa Mojżeszowego. Na koniec wystrzeganie się zdzierstwa, niesprawiedliwości i cudzołóstwa musi mu być również zaliczone do przymiotów dodatnich.
Wszelako jako mroźny wiatr niszczy młode rośliny, niweczy pączki kwiatów, a nawet delikatniejsze owoce, tak i Faryzeusz złą intencją, złym wykonaniem, popsuł swoje dobre uczynki i sam pozbawił się zasługi. W szczególności godną była nagany jego pycha, bo nią oślepiony nie widział, a właściwie widzieć nie chciał swoich grzechów i błędów. A gdzież jest człowiek na ziemi zupełnie wolny od grzechów? „Wszak sprawiedliwy upada siedemkroć” (Przyp 24, 16), wedle słów Pisma św., a św. Jan powiada: „Jeślibyśmy rzekli, iż grzechu nie mamy, sami siebie zwodzimy i prawdy w nas nie masz” (J 1, 18).
Drugim przewinieniem Faryzeusza było samochwalstwo, wyliczanie dobrych uczynków, chlubienie się postami i dawaniem dziesięciny. Wszakże dobre, które posiadamy, nie jest zasługą naszą, tylko skutkiem i sprawą łaski Bożej. „Z łaski Bożej jestem tym, czym jestem”, mówi św. Paweł (1 Kor 15, 10), kto więc przypisuje zasługę sobie, albo kto swymi uczynkami szuka chwały, stracił już nagrodę u Boga, bo nie szukał Boga, tylko siebie samego. „Na co się zda martwić ciało postem, mówi św. Hieronim, skoro dusza nadyma się pychą?. Jaki pożytek być bladym od postu, a żółtym od nienawiści?”.
Trzecim błędem Faryzeusza był brak miłości bliźniego. On bliźniego sądzi, a św. Paweł wyraźnie uczy: „Nie możesz być wymówiony, o człowiecze wszelki, który sądzisz, albowiem w czym drugiego sądzisz, samego siebie potępiasz” (Rz 2, 1). On celnika uważa za gorszego od siebie, chociaż sam lepszym nie był. W ogólności, modlący się Faryzeusz jest żywym portretem fałszywej pobożności, która właśnie tym się objawia, że jest ślepa i łagodna na błędy własne, a surowa na cudze; że spełniwszy parę uczynków dobrych, poczytuje je sobie za wielką zasługę, choć zaniedbuje wiele ważnych obowiązków; że gardzi bliźnimi, siebie ceniąc wyżej.
Ów Faryzeusz jest typem spotykanym po wszystkie czasy i w każdym narodzie. Jak często spotykamy katolików, którzy siebie uważają za ludzi porządnych i sprawiedliwych, ponieważ nie dopuścili wielkiej zbrodni; którzy mówią o sobie głośno, albo przynajmniej w głębi duszy: Ja chodzę do kościoła, do spowiedzi, poszczę, daję jałmużnę, nawet popieram Tradycję – ale przy tym oddają się większości wad, spotykanych u ludzi niewierzących: nieumiarkowaniu, kłamstwom, niesprawiedliwości, gniewu, lenistwu. Oni doskonale umieją pobłażać i uniewinniać siebie, a surowo potępiają innych. Potępiają jeśli nie ludzi sobie bliskich to przynajmniej tych, których nigdy nie spotykają: ciągle słowami walczą przeciw Żydom, masonom, modernistom, żeby nie trzeba było walczyć ze złem w swoim otoczeniu albo w siebie samym. Tacy katolicy swym sposobem życia i zachowaniem się prawie niczym nie różnią się od liberałów i ateistów. Wszyscy dookoła widzą ich słabości, wady, grzechy, tylko oni sami nie chcą spojrzeć krytycznie na siebie, jak śmierci boją się rachunku sumienia, wglądu do swojej duszy, dlatego nawet po długim czasie nie wiedzą co powiedzieć przy spowiedzi. Taką pobożnością można ostatecznie oszukać ludzi, ale niemożliwą jest rzeczą podobać się Bogu, przenikającemu skrytości serca. Kto by więc wypełnił 99 przykazań, a przekroczył jedno, już sprawiedliwym nie jest; kto by miał niektóre dobre uczynki, a dopuścił się jednego ciężkiego grzechu, już im odebrał wartość i zasługę; kto by siebie uważał za lepszego od bliźnich, już pychą stracił łaskę u Boga i przemienił się w grzesznika. I jako owego Faryzeusza, modlącego się w świątyni, odrzucił Pan Jezus, tak odrzuci kiedyś chrześcijan jemu podobnych, dufających na swoją pozorną pobożność.
Przypatrzmy się z kolei temu drugiemu który przyszedł do świątyni, aby się modlić, to jest celnikowi, czyli jawnogrzesznikowi. „Celnik, powiada Ewangelia, stojąc z daleka, nie chciał podnieść oczu w niebo, ale bił się w piersi, mówiąc: Boże! bądź miłościw mnie grzesznemu”. Naprzód „stanął z daleka”, bo się uznawał za grzesznika i czuł, że nie jest godzien zbliżyć się do Boga, istoty najwyższej i najświętszej. Stał z daleka, ale Pan Bóg widział jego pokorę, „bo kto jest jako Bóg nasz, woła Dawid Prorok, który mieszka na wysokości, a na niskie rzeczy patrzy na niebie i ziemi?” (Ps 112, 5). Nie śmiał „podnieść oczu” w niebo, bo się wstydził swoich złych uczynków. „Bił się w piersi”, pokazując, że jest godzien karania. Bił się w piersi, bo pod piersiami znajduje się serce, które jest źródłem i początkiem wszystkiego, co człowieka szpeci. „Bić się w piersi, mówi św. Augustyn, znaczy tyle, co jawnym, widocznym tłuczeniem wybijać grzech tajemny”. „Na nic jednak nie przyda się, dodaje tenże Doktor Kościoła, że ty tłuczesz z wierzchu swoje piersi, gdy serce masz pełne grzechów. Bij nie kości, jeno karz serce, jako ów celnik, nie folgując więcej namiętnościom i nie puszczając do niego brzydkich myśli i brudnych pożądliwości”.
Nadto celnik nikogo nie sądzi, nikogo nie oskarża, tylko siebie samego. Ale nie traci nadziei, nie rozpacza, lecz mówi: „Boże! bądź miłościw mnie grzesznemu”. Krótka to modlitwa, ale potężna! W tych kilku słowach mieści się zwracanie się do wszechmocy Miłosierdzia Bożego. W tym wielkim miłosierdziu Twoim ja pokładam nadzieję, bądź miłościw stworzeniu Twemu; przepuść, przebacz, nie odrzucaj mnie nędznika grzesznego, bo ja już mam twardą wolę więcej nie grzeszyć. Słusznie mówi tu św. Augustyn: „Lepsza jest przy złych uczynkach pokorna spowiedź, niźli w dobrych uczynkach pyszna chluba; lepszy grzesznik pokorny, aniżeli sprawiedliwy pyszny. Albowiem przez to samo, iż się grzesznik ukorzy, nie jest już grzesznikiem, a sprawiedliwy przez to samo, że się wynosi, już przestaje być sprawiedliwym”. Amen.
Na podstawie: Ks. T. Dąbrowski, Homilie na niedziele, 1911, s. 322.