Uroczystość św. Apostołów Piotra i Pawła, 29.06.2013

Drodzy Wierni!

W przeciwieństwie do świąt innych Apostołów, dzień dzisiejszy jest raczej uroczystością Kościoła, aniżeli świętem tych dwóch książąt apostolskich. Jesteśmy bowiem sobie zupełnie świadomi, czym ci Mężowie Boży byli w życiu i powstaniu młodego Kościoła. Byli naprawdę filarami chrześcijaństwa. W ich ręku leżała inicjatywa i kierownictwo pracy misyjnej. Oni uprawiali najtrudniejszą część obszernych terenów misyjnych: zatwardziałe żydostwo, upadających Greków, i pogański Rzym, oni ponosili odpowiedzialność za chrześcijańską całość.

A przecież św. Piotra i Pawła rozważamy i pod innym kątem widzenia, jako wybitne jednostki, jako niezwykłe charaktery. Jakżeby mogli dzieło Chrystusowe dźwignąć na takie wyżyny, gdyby sami nie byli wielkimi ludźmi? Jakżeby ich Bóg mógł uczynić książętami nad całym Kościołem, gdyby nie byli prawdziwie książęcymi postaciami, świętymi w najbogatszym tego słowa znaczeniu?

Postacie św. Piotra i Pawła, to najlepszy dowód, że naśladowania Chrystusa nie można wcisnąć w żaden szablon. Bo patrzmy: obaj Apostołowie służą temu samemu Chrystusowi. Obydwaj mają tę samą wiarę. Obydwaj żyją i działają z tą samą łaską. Obydwaj dążą do jednego celu. Za tę samą sprawę giną obydwaj śmiercią męczeńską. A przecież przy całej ich równości, jakże osobiście różnią się od siebie ci dwaj Apostołowie. Może w całym gronie Świętych Pańskich nie ma dwóch postaci, na których ta sama wiara wycisnęła tak różne piętno.

Weźmy św. Piotra. Jest to człowiek prosty, silny fizycznie, duchowo nie skomplikowany, szybko się decyduje, prędki w myśleniu, prędki w mowie, prędki nawet do wyciągania miecza, pełen niefrasobliwej wiary w siebie, a przede wszystkim w Mistrza, chodząca ufność w zwycięstwo dobrej sprawy, wieczna młodość. A św. Paweł jest uosobieniem wiecznej walki, doskonały a nigdy z tej doskonałości niezadowolony; nosi w sobie ciągły niepokój. Małego wzrostu, nie wyróżniający wyglądem i niepozorny, bez wielkiego głosu, słabej konstytucji – a przecież z niezrównanym ogniem w słabej piersi. Ciągle chory – a wciąż w podróżach ku rozszerzaniu Królestwa Chrystusowego. Szarpany wątpliwościami – a przecież pełen wiary w siłę Ewangelii. Najpierw fanatyczny żyd – a potem kochający całą ludzkość Apostoł, patron pogan w Kościele. Wedle własnego zdania – wielkie nic. Wedle naszego wyczucia – największy z Apostołów, może największy katolik.

Obydwaj Apostołowie są najwierniejszymi uczniami Jezusa, ale łaska Boża zostawiła obydwom ich przyrodzony temperament jakoby ewangeliczny talent, którym obracali. I w ten sposób to, co było w nich prawdziwie i szlachetnie ludzkie, dojrzało do wielkiej chrześcijańskiej mocy. Wynika stąd, że dążenie do doskonałości nie jest równoznaczne z całkowitym zatarciem naszych osobistych cech charakteru. Raczej, że trzeba to, co w nas jest zdrowe i naturalne, z pomocą wiary i łaski Bożej doprowadzić do nadprzyrodzonej chrześcijańskiej doskonałości.

Gdy chcemy być doskonali, trzeba nam wpierw gruntownie poznać swoje własne dobre i złe strony. Wszystko, co się prawu Bożemu nie sprzeciwia, jest dobre, godne opieki i zapowiada wtedy owoc. Wszystko zaś, co sumienie potępia, trzeba wykorzenić i to radykalnie i gruntownie bez żalu, choćby otoczenie tym złem się nie gorszyło. Jeżeli więc czujemy skłonność do nieporządku, do lenistwa, do nieuczciwości – precz z tym, choćby nam ludzie tego nie brali za złe, bo sami nie robią inaczej.

Jeżeli ktoś z nas z natury jest wesoły, to też dar Boży. Jeżeli lubisz dobre towarzystwo, nawet uczciwą rozrywkę, niech ci się nie wydaje, że to grzech, że w dążeniu do doskonałości musisz koniecznie stać się pustelnikiem i odludkiem. Jeżeli nawet mamy niebezpieczne rysy charakteru, jak złość, ambicję, próżność, a będziemy umieli ujarzmić te dzikie potoki i sprowadzić je na młyn naszych starań o doskonałość, nie lękajmy się – będziemy dobrymi chrześcijanami. I św. Piotr i Paweł, jak to wiemy, nie byli z początku pełni doskonałości.

Niejeden może powiedzieć: Czy to nie za śmiałe twierdzenie? Ale zapytajmy: Jeżeliby Pan Bóg uznawał tylko jeden kształt doskonałości, czemu tedy on sam w całym dziele stworzenia tak ukochał różnorodność? Przecież stworzył aż dziewięć chórów anielskich wkoło siebie. Czemu każdy kamień ma inną postać, każdy ptaszek inne upierzenie, czemu żaden liść z tego samego drzewa, z tej samej nawet gałęzi nie ma równego sobie?

Przecież nawet sam Chrystus, ideał człowieka, nie odrzuca od siebie cech czysto ludzkich. Wszakże więcej kocha swój naród, swoją ojczyznę, aniżeli obczyznę. A swoją Najświętszą Matkę szczególnie ukochał i otoczył chwałą. Czemu z św. Janem łączyła go szczególniejsza przyjaźń? Brał udział nawet w ucztach i uroczystościach rodzinnych. Czemu szczególnie lubił dzieci, chorych i biednych? Czemu go śmierć przestraszała? Wprawdzie są to piękne i sympatyczne cechy ludzkie, ale nie są one bezpośrednio związane z wiarą, z łaską i z jego boskością.

Przypatrzmy się czcigodnemu gronu Apostołów, dobranych przez Zbawiciela. Każdy z nich ma swój przyrodzony i swój oryginalny rys i temperament. To wszystko daje nam prawo do wyciśnięcia własnego piętna na naszych staraniach o doskonałość. Niewątpliwie często będzie łatwiej iść utartymi drogami, czego nikt wzbraniać nie może i nikt też dlatego nie może być w pogardzie. Ale większa i bogatsza w trudności jest druga droga, którą każdy musi sam sobie torować wśród przeszkód.

Św. Piotr i Paweł poszli tą drogą, wyzwalając się z pomocą Bożą ze swych wad, podnosząc dobre cechy swego charakteru do chrześcijańskiej doskonałości. Niełatwa to była dla nich droga i oznaczała ona ciągłą codzienną walkę z życiem i własnymi namiętnościami, tak, że św. Paweł jeszcze w późną starość prosił o uwolnienie od utrapień ciała. W tej szkole Chrystusowej musieli drogo nieraz płacić. Piotr sprzeniewierzył się na chwilę swemu Mistrzowi. Paweł całe życie był niepokojony namiętnościami. Ale ta walka coraz więcej ich wyzwalała, tak, że coraz więcej wzrastali w mocy Chrystusa i coraz więcej stawali się silnymi chrześcijanami.

Ukazał nam Kościół św. dwie potężne postacie Świętych tak nam bliskie i zrozumiałe. Czujemy, że są to nasi bracia, z naszej krwi i kości, którzy mają wielkie porywy, wielkie cnoty, ale którzy doznają również nieraz obniżenia lotu i chwilowych przewag ciała, w którym żyli. Sednem ich świętości było wielkie umiłowanie Zbawiciela, w nieustannej walce o ideał doskonałości – to wszystko jest również naszą drogą. Dlatego w chwilach słabości, niech nam obraz dzisiejszych Patronów Kościoła stanie się gwiazdą przewodnią, wskazującą drogę, która nas zaprowadzi do Zbawiciela i jego Królestwa. Amen.

 

Na podstawie: Nowa Bibljoteka Kaznodziejska, t. XLVI, 1934, s. 444