„Zaprawdę powiadam wam, nie znalazłem tak wielkiej wiary w Izraelu” (Mt 8, 10).
Drodzy Wierni!
Skądże pochodziło to niedowiarstwo, które Jezus Chrystus wyrzuca Żydom, i jakiż mogli oni mieć jeszcze powód do powątpiewania o świętości Jego nauki i o prawdziwości Jego posłannictwa? Domagali się cudów, a oto On uczynił w ich oczach tak przekonywające, że nikt przed Nim nie spełnił podobnych. Życzyli sobie, żeby Jego posłannictwo było poparte przez świadectwa, a oto dali Mu je Mojżesz i prorocy. Jego poprzednik powiedział głośno: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (J 1, 29). Poganin oddaje w Ewangelii chwałę Jego wszechmocy; – Ojciec niebieski ogłosił z wyżyn, że On jest Jego ukochanym Synem; – a wreszcie sami szatani, uderzeni Jego świętością, wychodzili z ciał opętanych, wyznając, że On jest świętym i Synem Boga żyjącego. Cóż jeszcze mogło przeciwstawić niedowiarstwo Żydów tylu dowodom i cudom?
To samo pytanie można by zadać dzisiaj z daleko większym zdziwieniem tym umysłom niewierzącym, które po spełnieniu wszystkich przepowiedni, po dokonaniu tajemnic Chrystusowych, po podwyższeniu Jego imienia, udzieleniu Jego darów, powołaniu narodów, obaleniu bałwanów, nawróceniu cezarów, zdobyciu świata – jeszcze wątpią i sami ośmielają się zaprzeczać i obalać to, co prace Apostołów, krew tylu męczenników, cuda tylu sług Chrystusowych, pisma tylu wielkich mężów, umartwienia tylu świętych pustelników i religia tylu wieków ustaliła tak powszechnie za sprawą Bożą w duchu wszystkich prawie narodów. Bo tak jest, bracia moi: wpośród triumfów wiary podnoszą się jeszcze między nami w ukryciu dzieci niedowiarstwa, które Bóg pozostawił próżnym ich myślom, które bluźnią temu, czego nie znają. „Ludzie niezbożni, którzy”, jak mówi Apostoł (Jud 4, 8), „Boga naszego łaskę obracają w rozpustność, ciało plugawią i zwierzchność odrzucają i Majestat bluźnią…” i psują wszystkie swoje drogi, jak nierozumne zwierzęta, i są zachowani na to, żeby kiedyś służyli za przykład strasznych sądów Bożych nad ludźmi.
Otóż jeżeli wśród tylu wiernych, których religia gromadzi w tym miejscu, znajduje się jakaś dusza tego charakteru, – pozwólcie wy, bracia moi, którzy przechowujecie ze czcią skarb nauki, otrzymany z rąk waszych przodków i waszych Pasterzy, że skorzystam z tej sposobności, aby tych ludzi albo przekonać, albo zwalczyć. Pozwólcie, że zrobię tu raz jeden to, co pierwsi pasterze Kościoła tak często czynili wobec swego ludu zgromadzonego, a mianowicie, że podejmę się obrony religii Chrystusowej przeciwko niedowiarstwu i że zanim was będę pouczał o waszych obowiązkach, rozpocznę od założenia pierwotnych podwalin wiary. Jest to wielką pociechą dla wierzących, kiedy się przekonają, jak rozumne jest ich poddanie się, i poznają, że wiara, która wydawała się szkopułem dla rozumu, jest przeciwnie jedynym dla niego pocieszeniem, jedyną przewodniczką i jedyną pomocą.
Taki więc jest cały mój plan: niedowiarek nie chce poddać się prawdom objawionym albo przez próżność, która chce wydać się rozumną, albo przez fałszywe uczucie pychy, albo przez źle pojęte umiłowanie niezależności. Otóż chcę udowodnić, że to poddanie się, którego niedowiarek odmawia przez próżność, jest właśnie najmędrszym, jakie on może zrobić, użyciem rozumu; – że poddanie się, którego on odmawia przez fałszywe uczucie pychy, jest krokiem najbardziej godnym chwały; – i wreszcie, że poddanie się, które on odrzuca przez źle pojęte umiłowanie niezależności, jest ofiarą najbardziej niezbędną. A stąd wywiodę trzy wielkie znamiona religii: jest rozumna, jest godna chwały, jest konieczna. […]
1. Zacznijmy, bracia moi, od przyznania, że nie rozum, ale wiara czyni nas chrześcijanami i że od ucznia Chrystusowego żąda się przede wszystkim, żeby poskromił swój umysł i wierzył w to, czego nie może pojąć. Mówię jednak, że właśnie sam rozum prowadzi nas do tego poddania się; że im większe jest nasze światło, tym jaśniej wskazuje nam tę konieczność, i że niedowiarstwo nie dowodzi wcale siły umysłu i rozumu, ale raczej jego słabości i wykolejenia. Rozum więc w zakresie wiary ma swoje zadanie do spełnienia, ale tylko w pewnych granicach: i jak Prawo [Starego Testamentu], które było dobre i święte samo w sobie, miało tylko prowadzić ludzi do Jezusa Chrystusa i tam zatrzymać się jako u swego kresu, – tak rozum, dobry i prawy sam w sobie, ponieważ jest darem Boga i uczestniczy w świetle Rozumu najwyższego, jest nam dany tylko na to, żeby nam torował drogę do wiary. Staje on się zuchwałym i przekracza wytknięte mu granice, jeżeli wnika w jej sferę.
Zobaczmy teraz, kto mądrzej używa swego rozumu: czy chrześcijanin wierzący, czy człowiek, który odrzuca wiarę? Przyjmowanie za prawdę faktów, w które nam każą wierzyć, może być posądzone o łatwowierność: albo ze względu na powagę żądającego od nas wiary, – jeżeli ona jest mała, dawanie jej wiary będzie słabością; albo ze względu na rzeczy, o których nas chcą przekonać, – jeżeli one sprzeciwiają się zasadom słuszności, uczciwości, dobra społecznego, sumienia, będzie ich przyjmowanie za prawdę dowodem nierozumu; albo wreszcie ze względu na pobudki, które się przytacza, aby nas przekonać, – jeżeli one są próżne, lekkie i nie mogą mieć znaczenia w oczach człowieka mądrego, jest to nieroztropnością, kiedy ktoś im ulega. Otóż łatwo udowodnić, że powaga, która żąda poddania się naszej wierze, jest największą, najczcigodniejszą, najsilniej ugruntowaną, jaka istnieje na ziemi; – że prawdy, o których ona chce przekonać, są same tylko zgodne z zasadami słuszności, uczciwości, dobra społecznego i sumienia; – że wreszcie pobudki, które ona przytacza, aby skłonić nas do wiary, są najbardziej rozstrzygające i najsposobniejsze do podbicia umysłów najmniej łatwowiernych. Kiedy mówię o powadze religii chrześcijańskiej, nie chcę zacieśniać zakresu tego pojęcia do samej powagi owych świętych zgromadzeń, gdzie Kościół przez usta swoich pasterzy wypowiada swoje orzeczenia i przedkłada wszystkim wiernym prawidła nieomylne kultu i nauki. Ponieważ nie mam tu na myśli herezji, tylko niedowiarstwo, więc nie mówię o religii jako sprzeciwiającej się sektom, które duch błędu oderwał od jedności, to jest, jako przechowanej w samym tylko Kościele katolickim, ale mówię o religii jako tworzącej od początku świata osobną społeczność, która sama tylko posiadała znajomość jednego Boga i obietnicę Pośrednika, – która zawsze przeciwstawiała się wszystkim innym religiom, powstającym na ziemi, zawsze zwalczana i zawsze ta sama: i mówię, że jej powaga ma tak uderzające znamiona prawdy, iż tylko nierozum może ją odrzucać.
Pierwszym jej znamieniem, które domaga się poszanowania od naszego rozsądku, jest jej starożytność; a można powiedzieć, że wiara, uświęcona przez religię pierwszych ludzi i przez prostotę pierwszych czasów, przemawia już z góry na jej korzyść. Prawda, że i kłamstwo chwali się często tymi samymi tytułami i że są pomiędzy ludźmi stare błędy, które zdają się spierać z prawdą o starożytność swego pochodzenia. Ale kto chce zbadać ich historię, może dotrzeć łatwo do ich początku. Nowość jest zawsze znamieniem nieodłącznym błędów, którym można wszystkim powtórzyć zarzut proroka: „Złym duchom składają ofiary, nie Bogu, bogom, których oni nie znają, nowym, świeżo przybyłym – nie służyli im wasi przodkowie” (Pwt 32, 17).
I rzeczywiście, jeżeli jest na ziemi religia prawdziwa, powinna ona być najstarszą ze wszystkich, bo jeżeli jest religia prawdziwa na ziemi, powinna ona być pierwszym i najistotniejszym obowiązkiem człowieka wobec Boga, który tej czci żąda. Ten więc obowiązek powinien być tak dawny jak człowiek, powinien był, że tak powiem, narodzić się z nim razem, bo jest przywiązany do jego natury. I oto macie, bracia moi, pierwsze znamię, które odróżnia religię chrześcijan od sekt i przesądów. Jest to najstarsza religia na świecie. Pierwsi ludzie czcili tego samego Boga, którego my czcimy – zanim kult bezbożny wyrzeźbił sobie bałwany z drzewa i kamienia, – stawiali Mu ołtarze, składali Mu ofiary, oczekiwali od Jego szczodrobliwości nagrody za swoją cnotę a od Jego sprawiedliwości – kary za swoje nieposłuszeństwo. Historia powstania tej religii, to historia powstania samego świata. Księgi święte, które ją nam przechowały, zawierają pierwsze wiadomości o powstaniu wszechrzeczy. Są one starsze od owych bajecznych tworów ducha ludzkiego, które później tak smutno zabawiały łatwowierność następnych wieków. A ponieważ rodzi się zawsze z prawdy i jest tylko jej opacznym naśladowaniem, dlatego też w głównych rysach tej historii boskiej znalazły pogańskie baśnie swoją podstawę, tak iż można powiedzieć, że niema błędu, który by nie składał przez to hołdu starożytności i powadze naszych Pism świętych.
Czyż więc to znamię nie ma samo w sobie czegoś czcigodnego? Inne religie, które chwaliły się początkiem dawniejszym, nie dawały nam innych rękojmi swojej starożytności oprócz opowiadań bajecznych, którym nie można było dać wiary. One włożyły w historię świata chaos wieków niezliczonych i zmyślonych przez wyobraźnię, z których nic nie pozostało dla potomności i których dzieje świata nigdy nie znały. Twórcy tych niezręcznych wymysłów pisali po kilku stuleciach o rzeczach, które nam opowiadają, a powiemy wszystko, jeżeli dodamy, że ta teologia była płodem poezji i że twory tej sztuki były najsilniejszymi podwalinami ich religii.
Tu zaś znajdujemy rozumne, naturalne, zgodne z sobą samym następstwo faktów. Jest to historia jednej rodziny, doprowadzona od pierwszego jej przodka aż do tego, który ją pisze, i uzasadniona we wszystkich swoich okolicznościach. Jest to tradycja żywa, najpewniejsza, jaka wtedy istniała na ziemi, ponieważ Mojżesz pisał tylko to, co słyszał od synów patriarchów, a synowie patriarchów opowiadali tylko o tym, co ich ojcowie widzieli sami. Tu wszystko podtrzymuje się wzajemnie, wynika jedno z drugiego, wyjaśnia się samo. Tu żaden rys nie jest naśladowany, żadne zdarzenie nie jest wzięte skądinąd i zastosowane do przedmiotu. Mojżesz przekazał potomności to tylko, co słyszał z ust swoich przodków, to jest całą tradycję rodzaju ludzkiego, i on pierwszy zebrał w jednej księdze historię cudów Bożych i Jego objawień, użyczonych ludziom, których wspomnienie stanowiło dotąd całą religię, całą wiedzę i całą pociechę rodziny Abrahama. Dobra wiara tego autora okazuje się w naiwności jego opowiadania. On nie stara się zjednać sobie wiary, wychodząc z założenia, że ci, dla których pisze, nie mogą mu jej odmówić, bo pisze o faktach im znanych, więcej dla przekazania tych zdarzeń pamięci ich potomków niż dla pouczenia ich samych.
Oto widzicie, bracia moi, przez co religia chrześcijańska najpierw sobie zdobywa wiarę u ludzi. Obejrzyjcie się na wszystkie strony, czytajcie dzieje narodów, a nie znajdziecie nic lepiej ustalonego na ziemi, – ale co mówię? – nawet nic takiego, co by zasługiwało na uwagę umysłu roztropnego. Jeżeli ludzie są urodzeni dla jakiejś religii, to tylko dla tej. Jeżeli jest Istota najwyższa, która objawiła ludziom prawdę, to tylko ta jedna religia jest godna Jej i godna ludzi. Wszędzie indziej początek jest bajeczny; tu jest on równie pewny jak reszta, a wieki ostatnie, których nie można zaprzeczać, są przecież tylko dowodem pewności pierwszego. Jeżeli więc jest jakaś powaga na świecie, którą rozum powinien uznać, to jest nią powaga religii chrześcijańskiej.
Bo tego jej znamienia starożytności trzeba dodać i ciągłość jej trwania. Przypomnijcie tu sobie nieskończoną rozmaitość religii na ziemi. Przejrzyjcie historię zabobonów każdego narodu i każdego kraju: utrzymały się one przez pewną liczbę lat, a potem upadły razem z potęgą swoich zwolenników. Gdzie są bogowie Emath i Arfad i Sefarwaim? (4 Król 18, 84). Przypomnijcie sobie dzieje tych pierwszych zdobywców: oni zwyciężyli bożyszcza narodów, zwyciężając te narody same, i obalili ich kult, burząc ich królestwa. Religia zaś naszych ojców – jak piękny to widok, bracia moi! – utrzymuje się sama jedna od początku; ona przeżyła wszystkie sekty i, jakkolwiek różne były losy tych, którzy ją wyznawali, przechodziła zawsze z ojców na synów i nie dała się nigdy wykorzenić z serc ludzkich! Nie było to ramię cielesne, które ją zachowało. Lud wierny był prawie zawsze słaby, uciskany, prześladowany. Nie – to nie był miecz, jak mówi prorok, którym ojcowie nasi „posiedli ziemię” (Ps 43, 4). Już to jako niewolnicy, już to jako zbiegowie, a kiedy indziej płacąc haracz narodom pogańskim, widzieli oni po tysiąc razy Chaldeję, Asyrię, Babilonię, potęgi najstraszniejsze na ziemi, cały świat, sprzysiężony na ich zagładę i zupełne zniszczenie ich religii. A jednak ten naród tak słaby, ujarzmiony w Egipcie, błąkający się na pustyni, uprowadzony potem jako jeniec do obcych krajów, nie mógł nigdy ulec wytępieniu, gdy tyle innych potężniejszych doznało losu rzeczy ludzkich, a jego kult utrzymywał się zawsze z nim razem, pomimo wszystkich wysiłków, jakie czyniło każde prawie stulecie, aby go zburzyć.
Jakże to wytłumaczyć, bracia moi, że kult tak zwalczany, tak uciążliwy przez swoje przepisy, tak surowe kary nakładający na przestępców, tak łatwo mogący osłabnąć i upaść wskutek niestałości i nieokrzesania samego ludu, który go od początku przechowywał, – jakże to wytłumaczyć, że on sam jeden utrzymał się na świecie wśród tylu przewrotów, podczas gdy zabobony, bronione potęgą cesarzy i królów, zapadły w nicość, z której wyszły? Czyż to nie było ramię Wszechmogącego, które zachowało swe dzieło? I ponieważ wszystko, co wymyślił duch ludzki, zginęło, czyż nie musimy dojść do wniosku, że to, co zawsze trwało, było samo jedno dziełem mądrości Bożej? „Czyż nie Bóg to uczynił, a nie człowiek?”
A wreszcie, jeżeli do starożytności i ciągłego trwania religii naszej dodacie jej niezmienność, nie będzie już mógł rozum, który się jej opiera, niczym się wymówić. Wszystko bowiem przekształca się na ziemi, bo wszystko ma swój początek podległy zmianom. Różne okoliczności, różnice wieków, klimatów, potrzeby czasów wprowadziły tysiące zmian we wszystkie ustawy ludzkie. Jedna tylko wiara nie zmieniła się nigdy. Taką, jaką otrzymali ją nasi ojcowie, jaką ją mamy dzisiaj, taką otrzymają ją kiedyś nasi potomkowie. Przyznaję, że ona rozwinęła się w ciągu wieków i z powodu konieczności ustrzeżenia jej od błędów, którymi ją chciano skazić; – ale to, co raz okazało się jej własnością, pozostało nią zawsze. Nietrudno utrzymać się, kiedy ktoś przystosowuje się do czasów i okoliczności i kiedy można coś dodawać albo odejmować według upodobania wieków i tych, którzy dzierżą władzę: ale nigdy nie robić żadnych ustępstw pomimo zmiany obyczajów i czasów; widzieć, że wszystko zmienia się wokoło, a być zawsze tą samą – to jest wielki przywilej religii chrześcijańskiej. Otóż dla tych trzech znamion: starożytności, ciągłego trwania i niezmienności, które są jej właściwe, posiada ona sama jedna na ziemi powagę taką, że może pozyskać dla siebie ludzi mądrych.
Jeżeli jednak poddanie się jej jest zgodne z rozumem ze względu na powagę, która tego żąda, to i ze względu na rzeczy, które ona podaje do wierzenia, nie można powiedzieć inaczej. Tu wejdźmy, bracia moi, w głąb kultu chrześcijan. On nie obawia się widoku z bliska, jak owe obrzydliwe misteria bałwochwalstwa, których sromotę i zgrozę ukrywały ciemności. Religia, mówi Tertulian, która by nie chciała być poznaną do głębi i lękała się zbadania, byłaby podejrzana („Caeterum suspecta est lex, quae probari non vult”). Im głębiej poznajecie kult chrześcijański, tym więcej znajdujecie w nim piękności i ukrytych cudów. Bałwochwalstwo poddawało człowiekowi niedorzeczne wyobrażenia o Bóstwie; filozofia – błędne wyobrażenia o nim samym; pożądliwość – uczucia niesprawiedliwe wobec innych ludzi. Otóż podziwiajcie mądrość religii, leczącej te trzy rany, których rozum wszystkich stuleci nie mógł nigdy uleczyć ani nawet rozpoznać!
Któryż bowiem – po pierwsze – prawodawca mówił o Bóstwie tak, jak Prawodawca chrześcijański? Nigdzie indziej nie znajdziecie pojęć wznioślejszych o Jego potędze, Jego dobroci, Jego sprawiedliwości, – niż są te, które nam dają nasze Księgi święte. Jeżeli jest nad nami Istota najwyższa i wieczna, w której żyją wszystkie rzeczy, musi być Ona taką, jaką Ją przedstawia religia chrześcijańska. My sami tylko nie wyobrażamy Jej sobie na podobieństwo człowieka. My sami uwielbiamy Ją jako wszędzie obecną, wszystkim rządzącą swoją mądrością, stwarzającą światło i ciemności, Twórcę wszelkiego dobra, mściciela występku. My sami tylko oddajemy Jej cześć taką, jakiej Ona żąda; to znaczy, że naszego kultu nie stanowi mnogość ofiar, ani obrzędów i czynności zewnętrznych, ale uwielbianie, ale miłość, chwała i dziękczynienie. My Jej przypisujemy to, co w nas jest dobre, bo ono pochodzi od Niej; – a sobie przypisujemy zawsze występek, który ma swoje źródło tylko w naszym zepsucia. My spodziewamy się u Niej znaleźć nagrodę wierności, która jest darem Jej łaski – i karę za wykroczenia, które są zawsze następstwem złego używania naszej wolności. Czyż mogą być pojęcia godniejsze Istoty Najwyższej?
Po drugie: próżna filozofia albo poniżyła człowieka do poziomu zwierząt, skłaniając go do szukania szczęścia w przyjemności zmysłowej; – albo go chciała podnieść na wyżynę Bóstwa, wmawiając w niego, że może znaleźć swe szczęście we własnej mądrości. Otóż moralność chrześcijańska unika obu tych ostateczności: ona powstrzymuje człowieka od rozkoszy cielesnych, odsłaniając mu godność jego natury i świętość jego przeznaczenia; ona ukróca jego pychę, sprawiając, że odczuwa on swą nędzę i niskość.
A wreszcie, pożądliwość czyniła człowieka niesprawiedliwym wobec innych ludzi. Któraż zaś inna nauka lepiej niż chrześcijańska określiła nasze pod tym względem obowiązki? Ona nam każe słuchać zwierzchności, jako postanowionej przez Boga, nie tylko z obawy przed władzą, ale dla sumienia; – szanować naszych przełożonych, znosić nam równych, obchodzić się uprzejmie z niższymi, miłować wszystkich ludzi jak siebie samych. Ona sama jedna umie wychowywać dobrych obywateli, wiernych poddanych, cierpliwe sługi, panów pokornych, urzędników nieprzedajnych, monarchów łagodnych, przyjaciół prawdziwych. Ona sama jedna zabezpiecza nienaruszoną wiarę małżeńską, zapewnia pokój rodzinom i państwom. Ona nie tylko powstrzymuje od naruszenia cudzej własności, ale nawet zakazuje pożądać dobra cudzego. Ona nie tylko nie chce, żeby ktoś spoglądał okiem zazdrosnym na powodzenie swego brata, ale każe się z nim podzielić własnym mieniem, jeżeli on tego potrzebuje. Ona nie tylko zabrania godzić na jego życie, ale żąda, abyśmy czynili dobrze nawet tym, którzy nam czynią źle, żebyśmy błogosławili tych, którzy nas przeklinają, i żebyśmy mieli wszyscy jedno serce i jedną duszę. „Dajcie mi”, mówił niegdyś św. Augustyn do pogan swego czasu, „królestwo, składające się całe z ludzi tego rodzaju: o dobry Boże! jakiż tam będzie pokój, jaka szczęśliwość, jaki obraz nieba na ziemi!” – Czy wszystkie pomysły filozofów zbliżyły się do planu tej rzeczypospolitej niebiańskiej? I czyż nie jest prawdą, że jeżeli Bóg przemówił do ludzi, aby im pokazać drogę do zbawienia, nie mógł przemówić inaczej?
Prawda, że do tych wskazań tak godnych rozumu dodaje religia i tajemnice, które przechodzą nasze pojęcie. Ale już sam rozsądek przemawia za poddaniem się pomimo tego religii tak czcigodnej przez swoją starożytność, tak boską głoszącej moralność, taką posiadającej powagę, wyższą niż wszystko, co jest na ziemi, i jedynie zasługującej na wiarę; – nadto zaś powinny pokonać niedowiarstwo pobudki, które ona nam przedkłada, aby nas nakłonić do przyjęcia jej nauk.
Po pierwsze: tajemnice te były przepowiedziane na kilka wieków przed ich spełnieniem i przepowiedziane ze wszystkimi okolicznościami czasu, miejsca i najmniejszych wydarzeń – i nie są to proroctwa niejasne, obliczone na łatwowierność prostego ludu, wygłoszone w jakimś zakątku ziemi, współczesne wypadkom a nieznane reszcie świata. Są to proroctwa, które stanowiły od początku świata całą religię całego narodu; – które ojcowie przekazywali swoim dzieciom jako najcenniejsze dziedzictwo; – które przechowywano w przybytku świętym jako rękojmię najświętszą obietnic Bożych i których wreszcie prawdziwość poświadcza dziś jeszcze wobec wszechświata najbardziej wrogi Chrystusowi naród, któremu one były najpierw powierzone; – proroctwa, których nie ukrywano tajemniczo przed ludem, z obawy, żeby on nie przekonał się o ich fałszu, jak zamykano starannie na Kapitolu owe wyrocznie Sybil, zmyślone dla podsycania pychy Rzymu, dostępne samym tylko kapłanom i ogłaszane od czasu do czasu częściowo dla zalecenia ludowi jakiegoś niebezpiecznego przedsięwzięcia albo wojny niesprawiedliwej. Nasze księgi prorocze były codziennie czytane przez cały naród. Młodzieńcy i starcy, niewiasty i dzieci, kapłani i ludzie z gmina, królowie i poddani mieli obowiązek zawsze mieć je w rękach. Każdy miał prawo poznawać z nich swoje powinności i wyczytywać z nich swoje nadzieje. Nie schlebiały one ich dumie, ale raczej mówiły im o niewdzięczności ich ojców; zapowiadały im na każdej stronicy nieszczęścia, jako słuszną karę za ich zbrodnie; wyrzucały królom ich rozwiązłość, kapłanom ich niesprawiedliwość, możnym ich marnotrawstwo, ludowi jego niestałość i niedowiarstwo; a przecież te Księgi święte były im drogie, a widząc wyrocznie, spełniające się codziennie, oczekiwali oni z ufnością spełnienia tych, których cały wszechświat jest dzisiaj świadkiem. Otóż znajomość przyszłości jest znamieniem najmniej podejrzanym Bóstwa.
Po drugie: te tajemnice są oparte na faktach cudownych, tak uderzających, tak publicznych w Judei, tak przyznawanych wówczas nawet przez tych, którzy mieli interes w ich zaprzeczaniu, tak uwydatnionych przez zdarzenia, które zajmowały cały naród, tak powtarzanych w miastach i po wsiach, w świątyni, na placach publicznych, że trzeba zamknąć oczy na światło, aby je podać w wątpliwość. Apostołowie mówili o nich w swoich kazaniach, pisali o nich w samej Judei, krótko po ich spełnieniu, tj. w czasie kiedy żyli jeszcze kapłani, którzy potępili Chrystusa i mogli im kłam zadać, gdyby oni chcieli oszukać ludzkość. Jezus Chrystus, powstając z martwych według swojej obietnicy, potwierdził swoją Ewangelię, i nie można przypuszczać ani że Apostołowie ulegli jakiemuś złudzeniu co do tego faktu tak doniosłego, tak rozstrzygającego dla nich faktu, tyle razy przewidzianego i oczekiwanego jako moment główny, do którego odnosiło się wszystko inne – faktu tylekroć stwierdzonego i wobec tak licznych świadków; – ani żeby oni chcieli sami nas oszukać i żeby głosili ludziom kłamstwo z narażeniem swego spokoju, swojej czci i swego życia, – co byłoby jedyną zapłatą za ich oszustwo. Ci ludzie, którzy nam pozostawili same tylko nauki tak mądre, tak pobożne, byliby więc dali światu przykład głupoty, dotąd nieznany żadnemu narodowi, i byliby z zimną krwią, bez żadnej pobudki, bez żadnej nadziei własnej korzyści szli na męki najstraszniejsze i na śmierć, którą ponieśli z bohaterską pobożnością, – tylko dlatego, żeby poświadczyć prawdziwość faktu, o którym sami wiedzieli, że faktem nie był? Ci ludzie byliby wszyscy zginęli spokojnie za innego człowieka, który ich oszukał, który, dopóki żył, czynił sobie igraszkę z ich łatwowierności i słabości, i nie spełnił swej obietnicy, że powstanie z martwych? – Niechże więc bezbożnik już nam nie wyrzuca, jako łatwowierności, tajemnic niepojętych wiary! Musi on sam być bardzo łatwowierny, jeżeli może wmówić w siebie przypuszczenia tak niepodobne do wiary!
A wreszcie, wiara w tę tajemnice rozszerzyła się na całej ziemi: przyjęli ją cesarze, których pozbawiła godności bogów; filozofowie, którym wykazała niewiadomość i próżność; lubieżni, którym mówiła tylko o krzyżach i cierpieniach; bogaci, których wzywała do wyrzeczenia się ich skarbów; ubodzy, którym kazała miłować ich poniżenie i niedostatek; wszyscy ludzie, których zwalczała wszystkie namiętności. Ta wiara, głoszona przez dwunastu ubogich bez nauki, bez talentu, bez pomocy, podbiła monarchów, mędrców, nieuków, miasta, cesarstwa. Tajemnice tak niedorzeczne na pozór obaliły wszystkie sekty i wszystkie pomniki pysznego rozumu – i „głupstwo krzyża” okazało się mędrszym niż wszystkie mądrości świata. Co mówię? – Świat sprzysiągł się przeciw tej wierze, ale wysiłki jej wrogów jeszcze ją umocniły. Być wierzącym i być na śmierć skazanym, to były dwie rzeczy nierozerwalnie złączone; a przecież niebezpieczeństwo stawało się nową siłą przyciągającą: im gwałtowniejsze były prześladowania, tym większe postępy czyniła wiara, i krew męczenników była nasieniem wyznawców.
O Boże! Któż tu nie dostrzeże Twojego palca? Któż nie pozna z tych rysów znamienia Twojego dzieła? Gdzież jest rozum, który nie widzi, że tu upadają próżne jego wątpliwości, i wstydzi się jeszcze poddać nauce, która cały świat podbiła? – Ale to poddanie się jest nie tylko rozumne, ono zasługuje także na chwałę.
c.d.n.
A. Pechnik, Kazania i nauki, 1923, s. 10.