3. niedziela po Wielkanocy, 21.04.2013

Drodzy Wierni!

W obie poprzednie niedziele zajmował Kościół św. naszą uwagę wypadkami, które się odnosiły do zmartwychwstania Pańskiego. Tomasz niewierny to pewny świadek zmartwychwstania Chrystusa. Przypowieść zaś o dobrym pasterzu uzmysławiała nam dobroć Pana Jezusa względem nas, posuniętą aż do poświęcenia życia. Od trzeciej niedzieli po Wielkanocy nasze myśli zwracają się już ku wniebowstąpieniu i zesłaniu Ducha Św.

Ewangelia dzisiejsza jest wyjątkiem z mowy pożegnalnej Chrystusa, wypowiedzianej we wieczerniku we Wielki Czwartek. Pan Jezus nie taił przed Uczniami, że chwila jego męki jest bliska. Ale też nie szczędzi im pociech na te smutne chwile rozstania. Zapewnia, że przyśle im Ducha Św. Pocieszyciela, że przygotuje im miejsce w niebie, jeżeli tylko zawsze pozostaną w ścisłej łączności duchowej z nim, że wreszcie odejście jego nie będzie długie. I ta właśnie ostatnia pociecha jest przedmiotem dzisiejszej Ewangelii.

Pan Jezus wyraża dwie radosne myśli: że jego odejście będzie krótkie, bo wnet zmartwychwstanie i że smutek Apostołów z powodu odejścia Chrystusa na mękę przemieni się w pełną radość.

1. „Maluczko, a już mnie nie ujrzycie“, mówi Pan Jezus przy ostatniej wieczerzy do Apostołów. Małą chwilką mógł Pan Jezus nazwać ten czas, który go dzielił od śmierci. Nie upłynęło bowiem od tej chwili pożegnania ani całe dwadzieścia cztery godzin, kiedy Chrystus umarł na krzyżu, został pochowany w grobie i ukrył się w zupełności przed oczyma ludzkimi. Ostatnim więc pożegnaniem były jego słowa w wieczerniku.

Ileż uczucia i najgłębszych wzruszeń nastręczają takie chwile rozstania. Nawet starożytni poganie, u których szukać należy raczej zamiłowania do okrucieństwa a nie miękkości obyczajów, uwiecznili je w poezji. Oto najznakomitszy wódz trojański Hektor wybiera się do walki z Grekami i przeczuwa, że żywy nie wróci. Żegna się więc ze swą żoną Andromachą, wyrażając konieczność obrony ojczyzny przed nieprzyjacielem, a zarazem ubolewa nad losem jej, która dziś jest żoną wodza, a na wypadek przegranej pójdzie w niewolę i będzie musiała wykonywać najniższe posługi. Potem bierze jedynego synka na ręce, wznosi oczy ku niebu i tak się modli: „Niech syn mój między Trojanami jak ja sławny będzie” (Iliada, 6, 423).

Podobne rzewne rozstania znajdziemy i w Piśmie św. Oto za króla Antiocha Epifanesa matka Machabejska wyprawia siedmiu synów na śmierć męczeńską, na którą skazał ich okrutny król za to, że nie odstąpili od prawa Mojżeszowego. Kiedy jednak w pożegnaniu Hektora wyczuwa się przygnębienie i bezradne poddanie się jakiemuś ślepemu losowi, to matka Machabejska zachowuje się raczej bohatersko wobec śmierci synów i swojej i skłania swoich synów do bohaterstwa i spełnienia woli Bożej (2 Mch 7).

To samo bohaterstwo przebija w słowach pożegnania św. Pawła, wypowiedzianych do ukochanych chrześcijan Efezu: „Oto ja związany duchem, idę do Jeruzalem… ale za nic sobie tego nie ważę… bym tylko dokończył posługi, którą wziąłem od Pana Jezusa Chrystusa” (Dz 20, 22-24).

Pan Jezus przy pożegnaniu mógł dać uczniom jeszcze większą pociechę, jakiej nikt inny dać by nie mógł. Powiada bowiem: „I znowu maluczko, a ujrzycie mnie”, iż idę do Ojca. Rozstanie moje nie będzie długie, bo za małą chwilkę, za trzy dni zmartwychwstanę i ujrzycie mnie w ciele uwielbionym, a nawet zobaczycie moją ostateczną chwałę, kiedy w dzień wniebowstąpienia odejdę do Ojca po nagrodę.

Nie zrozumieli jednak Apostołowie tej pociechy. „Mówili tedy z uczniów jeden do drugiego: Co to jest, co nam mówi: Maluczko, a nie ujrzycie mnie, i znowu maluczko, a ujrzycie mnie, a iż idą do Ojca? Mówili tedy: Co to jest, co mówi: Maluczko? Nie wiemy, co powiada”. Przepowiednia Pana Jezusa o rychłym zmartwychwstaniu nie była w przytoczonych słowach zupełnie jasna. Nie była jednak tak niezrozumiałą, by jej nie rozumieli Apostołowie, którzy już dawno słyszeli o zmartwychwstaniu od samego Chrystusa. Smutek ich jednak z powodu wiadomości o męce Pana Jezusa był tak wielki, że nie mogli się w tej chwili niczym pocieszyć. A może nawet już przy ostatniej wieczerzy rozpoczął się w ich duszach ten stan zwątpienia w zmartwychwstanie Chrystusa Pana, w jaki niezadługo potem tak wyraźnie popadli.

Czy ta trudność u Apostołów w przyjęciu pociechy z ust Bożych nie powtarza się i w życiu naszym? Kiedy się żegnamy z kimś z naszego otoczenia, wyprawiając go do szkoły, do pracy za granicą, czy na stanowisko, jak mało uciekamy się w podobnych wypadkach do pociech religijnych. Zwłaszcza zaś przy rozstaniu się na wieczny spoczynek, gdzie żadne inne pociechy nic nie znaczą, poza tą jedną, jaka płynie z głębokiej wiary, że śmierć to przejście do lepszego życia.

2. „A poznał Jezus, że go pytać chcieli, i rzekł im: O tym się pytacie między sobą, żem rzekł: Maluczko, a nie ujrzyjcie mnie, i znowu maluczko, a ujrzycie mnie“. Czegoż by nie poznał Pan Jezus, który czytał w sercach ludzkich? Uprzedza jednak sam ich zapytanie, by dać do poznania, że rozumie ich wewnętrzną rozterkę, ale też i pragnie ją usunąć. Dlatego mówi do nich: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, iż będziecie płakać i narzekać wy, a świat się będzie weselił; a wy się smucić będziecie, ale smutek wasz w radość się obróci”. Po kilku godzinach, kiedy mnie zobaczycie pojmanego, więzionego, hańbionego, do krzyża przybitego, wasz smutek jeszcze niepomiernie wzrośnie. Świat zaś, czyli Żydzi i wszyscy nieprzyjaciele chrześcijaństwa, cieszyć się będą, że się pozbyli tego, którego tak bardzo nienawidzili. Ale ten stan rzeczy nie potrwa długo. Po moim zmartwychwstaniu świat osłupieje w zdumieniu, a wtedy smutek wasz w radość się obróci. Równocześnie przepowiada tu Pan Jezus i dalsze losy swego Kościoła, nie kryjąc przed uczniami, że czekać ich będą wielkie trudności w szerzeniu Ewangelii, ale Bóg wynagrodzi im niezawodnie te trudy wiekuistym szczęściem.

By jeszcze mocniej uwydatnić pewność swego zmartwychwstania i niezawodną radość Apostołów, takie bierze Pan Jezus porównanie z życia ludzkiego. ,,Niewiasta, gdy rodzi, smutek ma, iż przyszła jej godzina; lecz gdy porodzi dzieciątko, już nie pamięta uciśnieni dla radości, iż się człowiek na świat urodził”. Do największych cierpień, jakie człowiek tu na ziemi musi przechodzić, należy bez wątpienia ból matki rodzącej. Cierpienia jednak matki wnet zostają nagrodzone tą wielką radością, że się pomnożyło życie i dostarczyło się Bogu nowego sługę a społeczeństwu nowego członka.

3. Słowa prorocze Zbawiciela o smutkach i radości swych uczniów trzeba jednak odnieść do wszystkich czasów. Kościół katolicki bowiem zawsze był, jest i będzie zwalczany i prześladowany. I nie dziwimy się prześladowaniu Kościoła za czasów rzymskich. W cesarstwie rzymskim bowiem religią państwową była religia pogańska. A więc działano rzekomo w interesie państwa, kiedy zwalczano chrześcijaństwo. Zrozumiałe nam jest także prześladowanie Kościoła ze strony rozmaitych heretyków w różnych czasach. Chcieli oni róść w liczbę, potęgę i zapanować nad sumieniami ludzkimi; więc zwalczali Kościół. Ale prześladowanie Kościoła w czasach nowożytnych, czasach tak daleko posuniętej cywilizacji ludzkiej, jest rzeczywiście trudne do pojęcia. Przecież do istoty prawdziwej cywilizacji należy wolność osobista każdego człowieka i wolność jego przekonali w każdym kierunku, a więc i przekonań religijnych. A jednak w tych czasach nie brak licznych, nawet krwawych prześladowań religii katolickiej.

Ale jak zawsze tak i dziś nie szczędzi nam Pan Jezus pociechy w obecnych trudnościach religijnych. Do połowy XX wieku największą taką pociechą był wspaniały rozrost misji katolickich po całym świecie. Nie mniej pocieszające jest ogólne poszanowanie Kościoła katolickiego nawet przez innowierców we wszystkich kwestiach obyczajowych. Nawet dzisiaj, w czasach najgłębszego osłabienia i uniżenia Kościoła pozostaje on pewnym autorytetem moralnym, który nie pozostawia obojętnych i z którym należy się liczyć. Cały ten w sposób cudowny powstały i do dziś trwający przy prawdzie ruch tradycji katolickiej jest wspaniałą pociechą dla nas i pewnym znakiem, że łaska Chrystusa nie opuszcza swego Kościoła.

Pociechy Pana Jezusa powinny nam wystarczyć do utrzymania się w tężyźnie duszy. Pan Jezus odszedł do nieba i nie możemy go widzieć. Ale nawet na ten czas odejścia nie zostawił nas samych, ale pozostał wśród nas w postaciach sakramentalnych, jako ofiara za nas i jako nasz posiłek w pielgrzymce ziemskiej. A zresztą czy to życie nasze długie? Czy nie maluczko, a ujrzymy Pana Jezusa twarzą w twarz w niebie? Wtenczas smutek nasz obróci się w pełną radość i takiej radości już nam nikt nie odejmie. Amen.

 

Na podstawie: Nowa bibljoteka kaznodziejska, t. XLVI, 1934, s. 273.