Skała nie myśli o położeniu, jakie zajmuje na ziemi. Roślina nie martwi się o życie i o wzrost. Zwierzę jest spokojne, gdy zaspokoi swój instynkt. Jedynie człowiek wciąż czegoś szuka. Pyta sam siebie i stawia pytania innym. Według najwcześniejszych świadectw, jakie posiadamy, człowiek zawsze szukał wyjaśnienia własnego istnienia na ziemi oraz istnienia wszechświata. I jeżeli tylko jego poszukiwania były wytrwałe i lojalne wobec prawdy, rozwiązaniem, do jakiego mógł dojść, był zawsze Bóg: Bóg Stworzyciel; Bóg, który w swej nieskończonej mądrości przewidział wszystkie rzeczy; Bóg jako najwyższy prawodawca; Bóg – początek i cel człowieka. Jedynie taki wniosek, po wielu nieraz latach głębokiej refleksji, zadowalał umysł ludzki. Dziwnie on jest zgodny z tak wyraźnym podkreśleniem Pisma św., że Bóg jest alfą i omegą istnienia, tzn. początkiem i końcem wszystkich rzeczy (Ap 1, 8).
Istnienie Boga doskonale rozwiązuje zagadkę istnienia człowieka. Ani teoria przypadku, ani założenie o wiecznym istnieniu samej materii nie uspokaja umysłu ludzkiego. Spokój zjawia się w pełni, gdy człowiek dotrze do Boga, gdy w spokojnej i rzetelnej refleksji rozumowej w Nim znajdzie ostateczne wyjaśnienie wszechświata i zachodzących na nim zjawisk. O istnieniu Boga dają świadectwo największe umysły wszystkich czasów. Jeżeli Bóg istnieje, to wszystko w życiu nabiera sensu. Istnienie człowieka staje się wówczas pełne, a nie puste; nabiera światła, z ciemności wchodzi w nadzieję; skończył się okres włóczęgi bez celu, co tak często trzyma ducha ludzkiego nad brzegiem rozpaczy… Zjawia się cel nowy i wyraźny: iść do Boga, posiąść Go!
Ale w jaki sposób możemy udowodnić, że Bóg istnieje? Zdajemy sobie sprawę z tego, że ponieważ ta prawda jest w życiu ludzkim najważniejszą, bo od niej zależy kierunek drogi i sposób działania człowieka, dlatego istnienie Boga powinno być udowodnione w sposób naprawdę zadowalający. Nie miejmy jednak żądań chorobliwie przesadnych w tej sprawie. Jasność dowodów jest wystarczająca dla każdego człowieka dobrej woli.
1. Rozum jest światłem prowadzącym do wiary. Religia powinna opierać się na rozumie. Nie może być ona sprawą czystego uczucia, przelotnego wzruszenia czy wrażenia. Zapewne, uczucia, wzruszenia są największą siłą, najmocniejszym motorem działania człowieka. Przecież jeżeli ludzie do czegoś dążą, czy o coś walczą do końca, to dlatego, że coś bardzo ukochali, że mocno zaangażowali w tym swe pragnienia i uczucia. Element uczuciowy w działaniu człowieka jest nie tylko dobry, lecz również konieczny. Jeżeli jednak człowiek nie słucha rozumu przed poddaniem się wrażeniu, uczuciu, to może się zdarzyć, że poświęci się dla sprawy bez wartości, złej, a nawet przewrotnej. Człowiek powinien posługiwać się rozumem we wszystkich sprawach swego życia. Ten, kto tak nie postępuje, nawet na poziomie drobnych spraw życia codziennego, działa nierozumnie. Jeżeli to jest prawdą w odniesieniu do każdej idei, to ze strony człowieka byłoby szczytem szaleństwa gardzić głosem rozumu i odrzucać jego światło w sprawie dla niego najważniejszej, w sprawie poznania Boga. A rozum ma tu zasadnicze rzeczy do powiedzenia.
Byli jednak i są ludzie, którzy twierdzą, że istnienia Boga nie można udowodnić samym rozumem. Postaw im pytanie: „Czy Bóg istnieje?“, a odpowiedzą: „Nic na ten temat nie wiemy i nie możemy nic wiedzieć“. Takich ludzi nazywamy agnostykami. Racje, na których oni się opierają, są następujące: Jedni z nich mówią, że ograniczony umysł ludzki nie może pojąć nieskończonego Boga ani w ogóle cokolwiek pewnego powiedzieć o świecie niewidzialnym, którego żaden człowiek żyjący na ziemi nie oglądał. Inni mówią, że wielka ilość rozbieżnych opinii, głoszonych przez ludzi, odnośnie do Boga jest dowodem, że prawda ta nie może być pewnie poznana. Inni wreszcie, przesiąknięci ideą skrajnego ewolucjonizmu utrzymują, że badanie prawdy, dokonywane przez człowieka w przeszłości, trwa już wiele milionów lat i musi trwać jeszcze bardzo długo w przyszłości, by mogło dać jakieś zadowalające wyniki. To, co dzisiaj wiemy o Bogu, jest tylko małym etapem w naszym poznaniu prawdy. Być może – mówią – że mamy rację, ale być może, że jej również nie mamy. Nic nie wiemy w sposób pewny. Zdaje się, że agnostyków jest najwięcej wśród tych, którzy twierdzą, że Boga nie można poznać siłą rozumu przyrodzonego.
Inni sądzą, że powinniśmy się oprzeć na tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Tą tylko drogą przechodzi wiedza o Bogu od Adama, któremu Bóg po raz pierwszy objawił swe istnienie. Zwolenników tego poglądu nazywamy tradycjonalistami [nie należy mylić tego tradycjonalizmu filozoficznego XIX w. z tradycjonalizmem katolickim w XX w. – E.N.]. Nie jest naszym zamiarem roztrząsać z punktu widzenia filozoficznego stanowisko agnostyków czy tradycjonalistów. Najlepszym argumentem przeciw jednym i drugim będzie dobry dowód na istnienie Boga, dostarczony przez rozum.
Trzeci rodzaj przeciwników mówi, że powinniśmy wierzyć, że Bóg istnieje. Adepci tej szkoły, zwani fideistami, twierdzą, że jeżeli przyjmujemy istnienie Boga, to tylko dlatego, że w jakimś momencie naszego życia istnienie to narzuca się nam w sposób tak silny, że musimy je przyjąć, choć nie możemy go udowodnić rozumowo. Do zwolenników takiej wiary w istnienie Boga, nie opartej na rozumie, należy zaliczyć Marcina Lutra, dla którego rozum i wiara były w ustawicznej wojnie. Rozum musi być zabity – mówił Luter – i pochowany w wierze, gdyż jest on radykalnie niezdolny do rzucenia jakiegokolwiek światła na sprawy wiary. Podobny jest do latarni morskiej, której światło nie może się przedrzeć przez brudne szyby.
Nie możemy się więc zgodzić z twierdzeniem, że Boga możemy poznać wyłącznie przez wiarę. Lecz nie trzeba stąd wyprowadzać wniosku, że Kościół katolicki gardzi wiarą. Przeciwnie, wskazuje na potrzebę i konieczność wiary, polegającej istotnie na przyjęciu prawdy, opartej o autorytet Boży. Nie przekreśla on jednak rozumu dla podkreślenia ważności wiary. Rozum ludzki ma założyć fundamenty wiary. „Wierzący – mówi św. Tomasz – nie wierzyłby, gdyby nie miał przed oczyma takich czy innych znaków, które go zmuszają do uznania wartości dowodowej“ (Suma teologiczna, II-II, q. 73, a. 1). Wiara katolicka nie jest ślepym przyzwoleniem na prawdę, lecz rozumnym jej przyjęciem. I gdyby to przyjęcie prawdy nie było rozumne, nie byłoby cnotą.
Z powyższych uwag wynika, że chociaż rozum ludzki nie jest wszystkim w religii, chociaż on nie stwarza w nas wprost wiary, odgrywa jednak w kwestii wiary ważną rolę. Badając motywy, które nakłaniają do wierzenia, toruje przez to drogę do wiary. Rozum ludzki, przekonany tymi motywami, powinien uwierzyć. Zwróćmy jednak uwagę, że jeżeli człowiek wierzy jedynie dlatego, że rozum mówi mu, iż powinien wierzyć, byłaby to tylko wiara naturalna w Boga i w Jego objawienie. By wiara mogła być nadprzyrodzona, powinna wypływać z łaski Bożej. Kiedy Bóg daje łaskę, dzięki której człowiek przyjmuje objawienie Boże z tej racji, że Bóg je dał, to taki dopiero człowiek posiada wiarę nadprzyrodzoną, bez której, jak mówi Pismo św., nie można podobać się Bogu (Hbr 11, 6). Innymi słowy, drzwi życia nadprzyrodzonego otwierają się przy pomocy rozumu ludzkiego. Ale skoro raz te drzwi się otworzą, już promienie wiary zalewają duszę światłem o wiele wspanialszym i głębszym niż samo światło rozumu. Wówczas i przyzwolenie człowieka na rzeczy objawione staje się również mocniejsze i głębsze, a człowiek łatwo dochodzi do pełniejszego zjednoczenia witalnego z Bogiem.
Istnieje wiele dowodów rozumowych na istnienie Boga. Właściwie jeden argument byłby wystarczający do wykazania tej prawdy. Lecz ponieważ chodzi tu o niesłychanie ważną dla człowieka prawdę, pożądaną jest rzeczą mieć więcej takich dowodów. W procesie sądowym kilku świadków ustali łatwiej winę lub niewinność oskarżonego niż jeden. Podobnie kilka dowodów na istnienie Boga ma dla nas większą siłę przekonywującą niż jeden.
2. Dowód kosmologiczny. Najważniejszy dowód na istnienie Boga formułujemy tak: istnieje wszechświat, zatem i Bóg musi istnieć. Nie możemy zaprzeczyć istnienia świata jako faktu, musimy więc szukać przyczyny wystarczającej do zaistnienia tego faktu. Otóż jedyną przyczyną wystarczającą i dostatecznie potężną jest Bóg, Stwórca wszechświata. Argument ten nazywa się kosmologicznym dlatego, że wychodzi z faktu istnienia świata jako z zasadniczej przesłanki, a świat starożytni Grecy nazywali kosmosem.
Zobaczmy teraz, jak się przedstawia dowód kosmologiczny w formie filozoficznej.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że świat istnieje. Bezpośrednio bowiem i z całą oczywistością dostrzegamy i siebie jako istoty żyjące, i świat dookoła nas istniejący, w którym żyjemy. Wiemy również na podstawie faktów dostarczonych przez naukę, że świat istnieje przynajmniej od kilku lub kilkunastu czy nawet więcej miliardów lat. Dawniej wyglądał on zupełnie inaczej niż dzisiaj, miał całkiem inną strukturę. Zwróćmy na chwilę uwagę na te wszystkie rzeczy, które dziś istnieją we wszechświecie i które na nim kiedykolwiek istniały. Chodzi nam o wszystkie absolutnie rzeczy, które wchodzą w skład wszechświata i do niego należą, czyli o cały wszechświat, rozpatrywany tak w całości, jak i w swoich częściach.
Otóż istnieją dwie możliwości co do pochodzenia tych wszystkich rzeczy. Pierwsza możliwość mówi, że każda poszczególna rzec z we wszechświecie powstała albo dzięki jakiejś osobie, albo dzięki działaniu jakiejś rzeczy, poza nią istniejącej. Druga możliwość zakłada istnienie jakiegoś bytu, który nie zawdzięcza swego powstania żadnej rzeczy będącej poza nim, ponieważ byt ten jest sam dla siebie przyczyną swego własnego istnienia. Jeżeli wykażemy, że pierwsza alternatywa jest niemożliwa, musimy się zgodzić, że druga nie jest tylko czystą możliwością, lecz rzeczywistym faktem.
Zwróćmy uwagę na to, że jest rzeczą niemożliwą, by wszystko, cokolwiek istnieje, było bytem utworzonym przez inny byt. Każda bowiem rzecz, która powstała dzięki innej rzeczy, nie mą w sobie wystarczającej racji swego istnienia. Musi ją otrzymać od innego bytu. Musi być przez ten inny byt sprzyczynowana. Konsekwentnie więc, gdyby wszystkie rzeczy, jakie tylko istnieją, w ten sposób powstawały, wówczas wzięte indywidualnie czy zbiorowo, miałyby rację swego istnienia w jakiejś innej rzeczy czy grupie rzeczy, również z założenia nie posiadających w sobie racji swego istnienia. Lecz to jest niemożliwe, ponieważ w tym wypadku nie mielibyśmy wyjaśnienia, w jaki sposób ta cała seria bytów zależnych mogła kiedyś zacząć istnieć.
Wyjaśnijmy to na konkretnym przykładzie. Jest rzeczą jasną, że nie mam w sobie racji mego własnego istnienia. Gdybym ją miał, istniałbym niezależnie od moich rodziców. I istniałbym zawsze, gdyż zawsze miałbym w sobie rację mego istnienia. A przecież wiem, że był czas, w którym mnie nie było. Własne istnienie zawdzięczam rodzicom. Lecz rodzice również otrzymali swoje istnienie od własnych rodziców. I gdybym nie wiem jak daleko cofał się w tym szeregu mych przodków, nigdy nie dojdę do takiego, który by miał sam w sobie rację wystarczającą swego istnienia. Z tego wynika, że istoty ludzkie muszą zawdzięczać swe istnienie tylko takiemu bytowi, który sam w sobie ma rację swego istnienia, który więc jest bytem koniecznym, który z natury swej istnieje, który istniał zawsze i który jedynie jest przyczyną istnienia wszystkich bytów. Ten byt jest bytem koniecznym, a nazywamy go Bogiem.
Podobnie jeśli chodzi o świat, który nas otacza, jest on złożony z rzeczy, z których każda powstała, nie jest więc konieczna, tzn. może być lub nie być. Ponieważ innej genezy rzeczy w obrębie świata nie znamy, wnosimy, że musiał istnieć na początku jakiś byt, który sam w sobie miał rację wystarczającą swego istnienia, który więc nie był sprzyczynowany przez żaden inny byt, przeciwnie, sam był przyczyną wszystkich innych rzeczy na świecie; konsekwentnie musi on być absolutnie inny niż każda rzecz, która powstaje. Ten byt jedyny jest Bogiem.
Byli tacy, którzy sądzili, że mimo wszystko można jednak uchylić się od przyjmowania konieczności istnienia Boga. Przecież – rozumują oni – jeżeli wszystko, co obecnie istnieje na świecie zawdzięcza swe istnienie innym rzeczom, uprzednio istniejącym, i skoro seria tych rzeczy będzie nieskończona – tak jak seria liczb w nieskończonym szeregu matematycznym – nigdy nie dojdziemy do początku. Zresztą w tym wypadku jest on nam zupełnie niepotrzebny.
Odpowiadamy, że gdyby tak było, to samo istnienie takiej serii przyczyn jest i niemożliwe, i śmieszne.
Jest niemożliwe. Bo jeśli to jest seria, to jednak musiała ona mieć swój początek. A im dalej się ciągnie, tym bardziej wymaga jakiejś przyczyny, która by jej dała początek. Zakładać zaś, że jakiś łańcuch, złożony z wielkiej ilości ogniw, mógłby zwisać w powietrzu bez zawieszenia na jakiejś podporze czy punkcie zaczepienia, jest rzeczą najoczywiściej absurdalną i śmieszną. Nawet gdyby ten łańcuch miał tylko dwa ogniwa, wymagałby umocowania jednego z nich. Im więcej dorzucalibyśmy ogniw, tym większa byłaby konieczność jakiejś rzeczy, na której łańcuch mógłby być zawieszony. Podobnie im więcej jest rzeczy istniejących na świecie, tym większa jest potrzeba Boga, od którego jedynie mogą one pochodzić. Co więcej, w łańcuchu wszystkie ogniwa mają tę samą naturę, każde z nich musiało być wykute np. przez kowala, wszystkie są więc wyprodukowane. Cały łańcuch jest zatem dziełem produkcji, jest przez kogoś zrobiony, niezależnie od tego, czy składa się z dwóch ogniw, czy ma ich całe tysiące. Podobnie i w serii rzeczy sprzyczynowanych, jakakolwiek byłaby ich ilość, wszystkie one, nawet gdy tworzą ze sobą pewne zespoły, związki, zachowują swoją początkową naturę i przedstawiają olbrzymią sumę rzeczy sprzyczynowanych, żądających jakiegoś innego bytu, który by dał im istnienie.
Wobec tego nie możemy usunąć konieczności założenia, że na początku istniał jakiś byt, którego natura jest inna od reszty rzeczy, wchodzących w skład serii. Jeżeli każda rzecz w tej serii jest niezdolna do dania sobie istnienia, to również cały skład serii nie mógł być racją bytu dla siebie. Wszystkie wymagają sprzyczynowania przez kogoś innego.
Jeśli więc, podsumowując powyższe rozumowanie, stwierdzamy fakt istnienia takich rzeczy, to musimy się zgodzić, że istnieją one dlatego, iż na początku był byt, który sam w sobie miał racją swej własnej egzystencji i dlatego tylko mógł powołać inne rzeczy do istnienia, które, jak wiemy, nie mogą być przyczyną samych siebie.
Tak się przedstawia forma filozoficzna dowodu na istnienie Boga; dowód ten wychodzi z samego faktu istnienia wszechświata. Ludzie prości rozumują zapewne prościej, lecz niemniej przekonywująco. Patrzą oni na otaczający ich świat. Doświadczenie i obserwacja przekonywa ich, że wszystko, z czym się na świecie stykają, ma swą przyczyną. Zdają sobie sprawą z ogromu wszechświata, z planet i odległych gwiazd. Widzą wiele rzeczy dziwnych w królestwie roślin i zwierząt. W ich myśli powstaje wniosek: To wszystko nie mogło powstać samo! Musi więc istnieć ktoś potężny, genialny Konstruktor wszechświata, pierwsza Przyczyna, Stwórca wszystkich rzeczy, Inteligencja niezwykła i niezwykła Potęga, która te wszystkie rzeczy stworzyła i uporządkowała.
3. Wszechświat daje świadectwo o Bogu. Powyższy dowód narzucał sią zawsze umysłowi człowieka. Nawet poganie uciekali się do niego, by wykazać istnienie Boga. Przytoczymy tylko wypowiedź jednego z nich. Platon, który umarł w 347 roku przed Chrystusem, tak pisze: ,,Przede wszystkim ziemia i słońce, gwiazdy i wszechświat, cudowne następstwo pór roku, ich podział na lata i miesiące, dostarczają dowodu na ich istnienie (tj. istnienie bogów); a potem faktem jest, że Hellenowie i Barbarzyńcy, wszyscy w nich wierzą“ (Prawa, 10, 886).
Gdyby umysł ludzki nie miał innego dowodu, by się przekonać o istnieniu Boga, wystarczyłby dowód kosmologiczny. Pismo św. mówi: „Niebiosa opowiadają chwalę Boga” (Ps 18, 2). Niebiosa, a więc cały wszechświat, ogłasza Boga jako przyczynę i rację swego istnienia. Rozum twierdzi, że ten Stwórca wszystkich rzeczy, pierwsza Przyczyna wszechświata, jest Bogiem. Nawet ludzie, którzy zwyczajnie przeczą istnieniu Boga, w chwilach szczerej refleksji wyrażają tę samą myśl. Bo rozum ludzki, jeśli tylko nie jest zaślepiony jakimś żywiołem uczuciowym czy błędną postawą psychiczną, niezawodnie, prowadzi każdego człowieka z poznania świata do uznania Stworzyciela.
Znamienne i pełne przestrogi są słowa Księgi Mądrości: „A głupi są wszyscy ludzie, w których nie ma znajomości Boga i z tych dóbr, które widzą, nie mogli poznać tego, który jest, ani z rozważania dzieł nie. rozpoznali Twórcy… z wielkości bowiem piękności i stworzenia stworzyciel tych rzeczy łatwo poznany być może… Bo jeśli tak wiele poznać zdołali, iż świat mogli rozumem ogarnąć, jakżeż Pana jego łatwiej nie znaleźli?” (Mdr 13, 1-9).
Współczesna ambona, nr 2 (46), 1959, s. 451.