Kilka uwag na marginesie podróży do Hiszpanii
Dzięki łaskawości Dobrodziejów i Przełożonych mogłem w dniach 12-23 kwietnia tego roku przebywać w Hiszpanii. Poleciałem tam, by szukać dalszych danych o życiu błogosławionego Cygana. Miejscami mojego zatrzymywania się były nasze kaplice i dom, w którym częstym gościem był bł. Zefiryn. Ten dom, położony w San Esteban de Litera, jest własnością rodziny de Otto – przyjaciół Błogosławionego. W tymże właśnie starym domu, zbudowanym w 1780 roku, dwukrotnie odprawiłem Mszę św. Miałem też ren przywilej, że mogłem raz spać w pokoju Błogosławionego.
Dona Carlota, która pamięta dobrze Błogosławionego (miała 16 lat, kiedy on zginął), bardzo się ucieszyła, kiedy dowiedziała się o moim przejściu do Bractwa. Gościła mnie, jak potrafiła najlepiej. Czas pobytu wypełniony był wieloma podróżami (autobusami, pociągiem, metrem i autostopem), by spotykać się z krewnymi i znajomymi Zefiryna, by jeszcze dowiedzieć się czegoś, co może dotychczas umknęło uwadze czy pamięci rozmówców. Trzeba było też porobić trochę zdjęć miejsc związanych z wydarzeniami z życia Błogosławionego. Pozwolę sobie na wymienienie tych miejscowości: Barbastro, Barcelona, Benavent de Segria, Alcolea de Cinca, Cerro de los Angeles, Fraga, Lerida, Madryt (nasz przeorat El Alamo), San Esteban de Litera i Saragossa. jeżdżąc po Hiszpanii starałem się jak najwięcej zapamiętać, zapisać, utrwalić także krajobrazy, które podziwiał w swoich licznych podróżach bł. Zefiryn Giménez Malla. Jakże on kochał przyrodę! Jakże zachwycało go jej piękno, oglądane z niezliczonych wzgórz Półwyspu Pirenejskiego!
Oglądając liczne kościoły i może nie mniej liczne, przepięknie położone pustelnie, ulegałem nastrojowi smutku. Kiedyś tu tętniło życie religijne, a dziś? Dziś nawet wiele kościołów parafialnych jest nie obsadzonych. Co się stało z katolicką Hiszpanią!? – Oto owoce słynnego Soboru. Dlatego dziś, kiedy słyszę w Ojczyźnie „pocieszenia”, że nam nie grozi takie duchowe spustoszenie, przypominają się tańce na „Titanicu”, kiedy już tonął, o którym mówiono, że „i Bóg go nie zwycięży”. Niektórzy moi rodacy twierdzą, że Polsce nie może przydarzyć się coś takiego jak na Zachodzie, bo my jesteśmy oddani Matce Bożej… A dlaczego to my nie mamy podlegać tym samym prawom mysterium iniquitatis? Czy my jesteśmy z innej gliny, niż Hiszpanie? Jaka szkoda, że nie umiemy wyciągnąć wniosków z tego przykrego doświadczenia Zachodu i zamknąć się na podstępne działania złego ducha, który mówi, że teraz to inne czasy, że trzeba dostosować się… Ci, którzy wprawdzie z przykrością, ale zgodzili się na Komunię św. na stojąco, nie zauważą nawet, kiedy zaczną przyjmować ją do ręki. Cóż z tego, że mamy sanktuaria Matki Bożej, kiedy właśnie one stają się ośrodkami nowej propagandy. Hiszpanie też mają mnóstwo sanktuariów maryjnych, też był to naród pobożny, który wydał wielu świętych, wybitnych Doktorów Kościoła. To, co się stało z Hiszpanią (puste kościoły, seminaria, powrót pogaństwa w życie katolików), stanie się i naszym udziałem. Co jest ratunkiem? Powrót do Tradycji i kurczowe trzymanie się Prawdy Objawionej oraz pokorna i gorąca prośba do Boga o łaskę wytrwania przy Panu Jezusie.
W kaplicach Bractwa spotykałem naszych wiernych. Czy są podobni do wiernych Bractwa w Polsce? Niewiele. Tak, są spore różnice, które pochodzą stąd, że tam tradycja ma tę ciągłość, której nam brak. Tam więc wierni, wśród których młodzi stanowią znikomą część, zachowują się inaczej. Myślę, że zupełnie tak jak u nas pięćdziesiąt lat temu, a więc: inne traktowanie kapłana, sposób witania go, obowiązkowe nakrycie głowy u kobiet. Szkoda, że nasi wierni nie chcą powrócić do tego, co było.
Tym też, co nas różni, to zachowanie pewnych zwyczajów kościelnych w Liturgii. Wiadomo, że często poszczególne kraje czy narody mają swe odrębne zwyczaje czy obrzędy liturgiczne bądź szczególne sposoby służenia do Mszy św. na mocy przywileju czy indultu. I tak na przykład Hiszpanie od czasów bitwy pod Lepanto mają taki przywilej, że ministrant podczas modlitwy przed Przeistoczeniem Quam oblationem zapala świecę ze specjalnym uchwytem i stawia ją na ołtarzu po prawej stronie, następnie, podczas rozdawania Komunii św., trzyma ją w jednej ręce, a w drugiej patenę. Po zamknięciu tabernakulum gasi świecę i stawia ją na kredencji. Także i u nas obowiązuje wiele przywilejów i indultów, które nie zostały przecież odwołane. Warto pomyśleć o powrocie do dawnych polskich zwyczajów.
My mamy tę przewagę nad Hiszpanami, że naszymi wiernymi są przeważnie ludzie młodzi i, jak na czas i zasięg naszej działalności, mamy dużo powołań kapłańskich. Z tego trzeba się cieszyć, ale też nie ustawać w modlitwie, bo „żniwo wielkie…”, bardzo wielkie. Ale też pytajmy starszych od siebie, jak to kiedyś było, przywracajmy to wszystko, co zdaje się, jakoby było stracone, a co było tym, co nas pięknie różniło od innych. Róbmy wszystko dla przywrócenia polskich zwyczajów, pieśni, świąt, aby – gdyby kiedyś ktoś przypadkiem nawet wstąpił do naszej kaplicy – mógł powiedzieć: „To zupełnie tak, jak wtedy, kiedy jeszcze służyłem do Mszy św., kiedy byłem chłopcem”. Nie uczucia i wspominki są podstawą trwania w Tradycji, ale uczuć też nie można lekceważyć. Myślę, że to, co jeszcze ludzi trzyma w kościołach, także nieraz bardzo modernistycznych, to te polskie zwyczaje, pieśni itd.
To, co piszę, nie jest żadnym sprawozdaniem z podróży, jest podzieleniem się pewnymi myślami w związku z podróżą, także szczególnie w związku ze spotkaniami z hiszpańskimi duchownymi. O naszych kapłanach nie ma potrzeby pisać, mamy ich na co dzień, czułem się tam jak u swoich, w rodzinie. Za to kilka myśli, jakie się tłoczyły w spotkaniach, rozmowach z innymi. Otóż pewien zakonnik, oprowadzając mnie po muzeum męczenników, mówił, jak to ginęli za wiarę, można dodać: za habit. Opowiadający to ojciec był bez śladu stroju duchownego. Następnie, przy obiedzie, „panowie-ojcowie” narzekali, że nie mają powołań. Tak, sami starzy. Cisnęło się wtedy pytanie: „Do czego powołanie? Do nieokreślonego życia? Czy może troska o to, kto pochowa, albo komu zostawić spadek – klasztor?” Po prostu smutek i przygnębienie.
W Barcelonie (pomijając naszych księży) jest jeden kapłan – staruszek, który nosi sutannę. Do niedawna w Polsce księża nosili sutanny na co dzień, a dziś? Ku wielkiemu żalowi muszę stwierdzić, że dziś sutanna na ulicy już jest rzadkością, a nawet zaczyna budzić zdziwienie. Smutne, niestety, ale prawdziwe.
Pragnę te słowa zakończyć ani pesymizmem, ani też tanim optymizmem – chciałbym bowiem Czytelników zachęcić do walki o Królestwo Boże, Wprawdzie Kościoła nie zwyciężą bramy piekielne, ale od naszej współpracy z łaską zależy też, jaki ten Kościół przetrwa.
Zawsze Wierni, nr 28, 05-06.1999, s. 118.