Drodzy Wierni!
W poprzednim numerze „Biuletynu” zaczęliśmy temat dobrego korzystania z czasu. Jakaś poprawa w tej dziedzinie mogła by być naszym postanowieniem na ten święty okres Wielkiego Postu.
Pomyślmy tylko, iluż to potępionych dusz błaga wśród wiecznych płomieni o jedną tylko z tych chwil, z którymi my nie wiemy co zrobić, – a gdyby ich prośba mogła być wysłuchana, jakżeby oni korzystali z chwili tak drogiej! Jakież łzy żalu i pokuty by wylewali! Jakie prośby i modły zanosiliby do Boga, żeby wzruszyć Go i odzyskać Jego łaskę! Ale oni nie mogą otrzymać tej jedynej chwili; słyszą odpowiedź, że już niema dla nich czasu; a nam sprawia kłopot ten czas, który nam pozostawiono! Bóg będzie nas sądził, i na łożu śmiertelnym, w owej strasznej chwili, która nas zaskoczy, będziemy na próżno błagali o czas, będziemy na próżno przyrzekali Bogu, że zrobimy bardziej chrześcijański użytek z tego czasu, który będziemy pragnęli uzyskać. Sprawiedliwość przetnie bez litości pasmo naszych dni – i ten czas, który nam ciąży i sprawia kłopot, będzie nam odmówiony.
Ale nasze zaślepienie czyni jeszcze większym ta okoliczność, że czas, który tracimy z taką obojętnością nie tylko jest krótki i drogi, ale nadto nie da się powetować, i cokolwiek z niego straciliśmy, to przepadło nieodwołalnie, tego nie można żadnym sposobem wynagrodzić. Majątki, zaszczyty, dobra sława, życzliwość czyjaś, gdy je utracimy, dadzą się znowu odzyskać, a nawet możemy każdą z tych strat wynagrodzić sobie z procentem w innych kierunkach; stracone zaś i przepędzone bez pożytku chwile czasu są to środki zbawienia, które już dla nas przepadły i są odjęte z liczby przygotowanych dla nas przez miłosierdzie Boże. W istocie nie możemy wątpić, że w tym krótkim przeciągu czasu, który mamy przeżyć, Bóg wytknął pewne zadania każdemu z naszych dni i naszych momentów, obmyślił użytek, jaki mamy z nich zrobić, i znaczenie ich dla sprawy naszego zbawienia, że do każdego z nich przywiązał pewne łaski i pomoce dla dokonania dzieła naszego uświęcenia.
Otóż jeżeli te dni i chwile są stracone, przepadły i łaski do nich przywiązane; te chwile Boże już nie wrócą. Działanie Jego miłosierdzia ma swoje prawidła: myśmy sądzili, że tracimy tylko chwile niepożyteczne, a straciliśmy razem z nimi łaski nieocenione, o które zmniejszyła się liczba przeznaczonych nam przez dobroć Bożą. Straty te są, po drugie, niepowetowane dlatego, że każdy dzień, każda chwila miała nas przybliżyć o jeden stopień do nieba; otóż tracąc dni i chwile, pozostajemy w tyle, a ponieważ trwanie naszego biegu jest ograniczone, jesteśmy więc jeszcze bardzo daleko, gdy nadchodzi koniec, i nie mamy już dość czasu, by przebyć resztę drogi. Albo musimy dla kompensaty za chwile stracone podwoić szybkość chodu, iść krokami olbrzymów, przebyć w jednym dniu drogę kilku lat, czynić wysiłki heroiczne, śpieszyć się nawet ponad siły, posuwać się do świętego nadmiaru, który jest cudem łaski i do którego ogół ludzi nie jest zwyczajnie zdolny, i zrobić w krótkim przeciągu czasu to, co powinno było być dziełem pracowitym całego życia.
Niepowetowana to wreszcie jest strata ze względu na dzieła pokuty i zadośćuczynienia, do których człowiek jest zdolny w pewnym okresie życia, a których już nie mogą wykonywać osłabione siły wieku podeszłego. Dobrze to bowiem wtedy mówić, że Bóg nie żąda rzeczy niemożliwych: my sami spowodowaliśmy tę niemożliwość; nasze błędy nie zmniejszają naszych zobowiązań; grzech ma być ukarany, jeżeli ma być zgładzony. Bóg dał nam czas i siły do zadosyćuczynienia temu niezmiennemu i wiekuistemu prawu; my ten czas przepędziliśmy, gromadząc nowe długi, a te siły zużyliśmy przez nowe występki, albo przynajmniej nie korzystając z nich według woli Bożej. Trzeba więc, żeby Bóg uczynił to, czego my nie uczyniliśmy sami, i żeby ukarał po naszej śmierci zbrodnie, których w ciągu życia nie chcieliśmy odpokutować.
To znaczy – zbierając razem wszystkie te rozważania, – że z każdą chwilą naszego życia ma się rzecz podobnie jak z naszą śmiercią; umiera się tylko raz, a stąd wniosek, że trzeba umrzeć dobrze, bo niema już sposobu na to, aby powrócić i przez drugą śmierć naprawić nieszczęście pierwszej. Podobnie przeżywa się tylko raz tę a tę chwilę, nie można więc powrócić i rozpoczynając na nowo tę samą drogę, poprawić błędy, pierwszym razem popełnione. Takim sposobem staje się każda chwila naszego życia, którą tracimy, punktem stałym dla naszej wieczności. Ta chwila stracona już nie ulegnie zmianie na wieki: ona będzie nam przypomniana taka, jak ją spędziliśmy, i będzie naznaczona tym piętnem niezmazanym. Jakież jest więc nasze zaślepienie, kiedy staramy się ciągle przez całe życie zabijać czas, który nie powraca i który pędzi tak szybko, aby się rzucić w otchłań wieczności!
Wielki Boże! Ty, który jesteś najwyższym szafarzem czasów i chwil, Ty w którego rękach są nasze dni i nasze lata, jakim okiem widzisz nas tracących, marnujących chwile, których Ty sam znasz długość, których bieg i miarę oznaczyłeś piętnem niezatartym; – chwile, które wydobywasz ze skarbca swego wiekuistego miłosierdzia, aby nam dać czas na czynienie pokuty; – chwile, których skrócenia żąda codziennie Twoja sprawiedliwość, aby nas ukarać za to, żeśmy ich dotąd nadużywali; – chwile, których odmawiasz codziennie w naszych oczach tylu grzesznikom mniej winnym od nas, bo straszna śmierć porywa ich niespodzianie i wtrąca w przepaść Twej wiekuistej zemsty; – chwile na koniec, którymi już może niedługo będziemy się cieszyli i których smutny bieg zamierzasz może w najbliższym czasie powstrzymać. Wielki Boże! oto już upłynęła większa i piękniejsza część mojego życia i cała jest stracona; nie było dotąd wśród wszystkich moich dni ani jednego dnia poważnego, ani jednego dnia całkowicie poświęconego dla Ciebie, dla mego zbawienia, dla wieczności; całe moje życie jest tylko dymem, który nie pozostawia nic rzeczywistego i trwałego w chwytającej go ręce.
Wielki Boże! czyż mam aż do końca spędzać moje dni w tej smutnej nieużyteczności, w tej nudzie, co mnie prześladuje wśród moich zabaw i wśród wysiłków, które czynię, aby przed nią uciec? Czyż ostatnia godzina zaskoczy mnie obarczonego próżnią wszystkich moich lat i czy w całym mym życiu będzie tylko jedna poważna chwila – ta, która je zakończy i która stanowić będzie o mojej wieczności? Jakież to życie dla duszy powołanej do Twojej służby, wezwanej do społeczności nieśmiertelnej Twego Syna i Twoich Świętych, zbogaconej Twymi darami i przez nie uzdolnionej do wykonywania uczynków godnych wieczności; – cóż to za życie, które jest niczym, które nie dąży do niczego, które nie zapełnia czasu, stanowiącego dla tej duszy o wszystkim, inaczej jak tylko nie czyniąc nic – jak tylko poczytując za dobrze spędzone te dnie i te chwile, co się jej wymykają!
Jeżeli jednak złe jest niepożyteczne spędzanie drogiego czasu, to z drugiej strony sprzeciwia się także należytemu i chrześcijańskiemu używaniu czasu nawał zajęć nieuporządkowanych. Poznaliśmy niebezpieczeństwa życia bezczynnego – teraz wypada wykazać złe strony nadmiaru zajęć.
Czytając to wszystko, pomyślała sobie zapewne większa część, że ich życie nie jest wcale bezczynne i niepożyteczne; że zaledwie mogą podołać obowiązkom i niezliczonym wymaganiom ich stanu; że mają ciągle mnóstwo spraw i zajęć, które pochłaniają cały ich czas, i że czują się szczęśliwymi, kiedy znajdą czasem chwilę wolną dla siebie samych.
Otóż to jest inny sposób złego używania czasu, jeszcze niebezpieczniejszy, niż bezczynność i lenistwo. Chrześcijańskie używanie czasu nie polega na tym, że się wypełnia jakkolwiek bądź wszystkie jego chwile, ale trzeba je wypełniać według wymagań porządku i woli Bożej, która nam je daje; życie z wiary jest życiem uporządkowanym i mądrym: humory, wyobraźnia, pycha, pożądliwość są złymi kierownikami postępowania, bo one burzą ład w duszy i w sercu, a porządek i rozum mają być jedynymi naszymi przewodnikami.
Wszelako życie największej części ludzi jest zawsze pełne zajęć i zawsze nieużyteczne; zawsze pracowite i zawsze próżne: wszystkie ich czyny mają swe źródła w ich namiętnościach. Oto są wielkie sprężyny, które ludzi wprawiają w ruch, które im każą pędzić w różne strony, jak gdyby stracili rozum – które nie zostawiają im ani chwili spokoju. Wypełniając wszystkie swoje momenty, nie starają się oni wypełniać swoich obowiązków, chcą tylko zaspokajać swoje złe żądze.
Na czym jednak polega ten porządek, który ma kierować naszymi zajęciami i uświęcać używanie naszego czasu? Polega on po pierwsze na tym, żebyśmy poprzestawali na zajęciach, przywiązanych do naszego stanu; żebyśmy nie szukali stanowisk i sytuacji, które je pomnażają, i żebyśmy do naszych obowiązków nie zaliczali trosk i kłopotów, które zawdzięczamy tylko naszej niespokojności lub naszym namiętnościom. A po drugie, żebyśmy uważali, jakkolwiek liczne będą nasze zajęcia, za najistotniejsze i najbardziej uprzywilejowane te, które odnoszą się do naszego zbawienia.
Mówimy: po pierwsze, żebyśmy nie zaliczali do zajęć, uświęcających używanie naszego czasu, tych, które zawdzięczamy tylko naszej niespokojności lub naszym namiętnościom.
Niespokojność! – Tak, my chcemy wszyscy uciec przed sobą samymi: większa część ludzi nigdy nie odczuwa większego smutku jak wtedy, gdy znajdzie się sama z sobą i z własnym sercem. Jakiekolwiek unoszą nas namiętności – jakiekolwiek kalają nas występne przywiązania – niech tysiąc żądz niedozwolonych owładnie wszystkimi poruszeniami naszego serca: wracając do siebie samych, znajdujemy w swoim wnętrzu tylko odpowiedź śmierci, tylko straszną próżnię, tylko srogie wyrzuty, myśli czarne, refleksje smutne. Szukamy więc w rozmaitości zajęć i w ciągłych rozrywkach zapomnienia o sobie samych: obawiamy się chwili czymś nie zajętej jako hasła nudy – i sądzimy że znajdziemy w zgiełku licznych starań zewnętrznych to błogie upojenie, które sprawia, te idziemy, nie spostrzegając tego, i że nie czujemy już ciężaru siebie samych.
Ale niestety, łudzimy się: właśnie ten zgiełk życia zbyt ruchliwego, w którem nic nie jest na swoim miejscu, staje się dla nas powodem udręczenia: zdając swe życie na los szczęścia, stajemy się ciężarem dla siebie samych; szukamy ciągle nowych zajęć, ale wnet żałujemy, żeśmy ich szukali; zmieniamy ciągle swoje położenie, żeby uciec przed sobą, ale wszędzie dźwigamy siebie samych; jednym słowem, przez całe życie używamy różnych sposobów sztucznych, żeby uniknąć nudy, a znajdujemy ją zawsze. Wszędzie, gdzie niema porządku, znajduje się koniecznie nudę, a życie pełne zajęć bezładnych nie tylko od niej nie chroni, ale jest przeciwnie najobfitszym jej źródłem.
Dusze sprawiedliwe, które prowadzą życie uporządkowane, które nie powodują się humorem i kaprysami, których wszystkie zajęcia są na swoim miejscu, których wszystkie chwile są wypełnione według swego przeznaczenia i woli kierującego nimi Boga, one znajdują w porządku środek przeciwko nudzie. Ta mądra jednostajność w wypełnianiu obowiązków, która wydaje się tak smutną oczom świata, jest źródłem ich radości i zawsze jednakowego usposobienia, którego nic nie zamąca. Nigdy nie są w kłopocie, co zrobić z obecnym czasem, który zajmują wyznaczone obowiązki; nigdy nie sprawia im troski czas nadchodzący, na który przypadają nowe powinności; dnie wydają im się chwilami, bo wszystkie ich chwile są na swoim miejscu. Czas im nie cięży, bo ma zawsze swoje przeznaczenie, i oni wiedzą, jak go użyć; oni znajdują w życiu jednostajnym i zawsze zajętym ten spokój i tę radość, których reszta ludzi szuka na próżno w ciągłych nieuporządkowanych zajęciach.
A więc niespokojność, mnożąc nasze zatrudnienia, nie uwalnia nas od nudy i niesmaku i nie uświęca używania naszego czasu. Bo jeżeli chwile, których nie spędzamy zgodnie z prawami porządku Bożego, są chwilami straconymi, jakkolwiekby zresztą były wypełnione; – jeżeli życie ludzkie ma być życiem roztropnym i uporządkowanym, w którem każde zajęcie ma swoje stałe miejsce: cóż bardziej sprzeciwia się takiemu życiu, jak owa niestałość, owe ciągłe zmiany, wśród których nasz niepokój każe nam przepędzać czas? Ale namiętności, które nas wprawiają w nieustanny ruch, nie pobudzają nas także do zajęć dozwolonych.
Wiadomo, że wielu tylko w pewnym okresie życia zupełnie oddaje się lekkomyślnym rozrywkom – spędziwszy zaś młodość w bezczynności i wśród zabaw, zajmują się oni rzeczami poważnymi, poświęcają lata dojrzale ojczyźnie i sprawom własnym. Ale i tutaj ulegamy złudzeniu. Oczywiście, mamy obowiązki wobec państwa, wobec spraw publicznych; religia zalicza do powinności, które nam przepisuje, gorliwe staranie o potrzeby całej społeczności. Ale religia nie chce, żeby pycha i ambicja parły nas nierozważnie do spraw publicznych i żeby ktoś dążył wszelkimi drogami do stanowisk, na których musimy się całkiem oddać innym, tak iż prawie już nie pozostaje czasu nam dla swojej rodziny, dla swojej duszy. Tak krótki jest niestety czas, który mamy przeżyć na ziemi, a tak bliskie jest zbawienie lub potępienie wieczne, które nas oczekuje, że wszystkie inne troski, oprócz tej jednej, powinny by być dla nas smutnym ciężarem i że to wszystko, co nas odrywa od tej wielkiej sprawy, dla której nam pozostawiono tylko małą ilość dni, powinno by nam się wydawać wielkim dla nas nieszczęściem.
Nie znajdujemy dość czasu dla sprawy naszego wiecznego zbawienia: to co się robi dla spraw publicznych, dla własnego wywyższenia, dla obowiązków urzędu, dla swego ciała, dla przystrojenia swojej osoby, dla przyjaciół, dla wymagań towarzyskich, dla wytchnienia – to wszystko wydaje się istotnym i niezbędnym; tego nie chce się naruszyć i nic z tego ująć – a nawet przedłuża się to poza granice rozumu i konieczności. A ponieważ życie jest krótkie i dnie upływają zbyt szybko, żeby mogły wystarczyć na wszystko, więc ujmuje się czasu staraniom o zbawienie, życiu duchowemu. Tak zamiast każdego dnia skrócić cokolwiek czas przeznaczony na wytchnienie, na stroje, na spełnianie obowiązków, które tworzy ambicja, oddajemy Bogu i wieczności tylko nędzne resztki, które przypadkiem wymknęły się świata, i te poświęcamy kilku ospałym praktykom religijnym.
Wielki Boże! Wszakże Ty nas pozostawiasz na ziemi na to, żebyśmy zasłużyli sobie na Twoje wiekuiste królestwo? Wszystko, co czynimy dla świata, zginie razem ze światem – wszystko co robimy dla Ciebie, będzie nieśmiertelne. Wszystkie starania ziemskie czyni się dla panów często niewdzięcznych, niesprawiedliwych, przykrych, a co najmniej bezsilnych i nie mogących nas uszczęśliwić; – obowiązki, które spełniamy dla Ciebie, spełniamy dla Władcy i Pana wiernego, sprawiedliwego, miłosiernego, wszechmocnego i który sam tylko może wynagrodzić swe sługi. Starania ziemskie – jakakolwiek byłaby ich świetność – są dla nas czymś obcym; one nie są nas godne; nie dla nich jesteśmy stworzeni; powinniśmy zajmować się niemi tylko przygodnie, żeby uczynić zadość węzłom, które chwilowo ich od nas wymagają i które nas łączą z innymi ludźmi; – tylko sprawy wieczności są godne wzniosłych naszych nadziei, naszego przeznaczenia. Co więcej, jeżeli nie staramy się o zbawienie, wtedy wszelkie inne staranie nasze jest tylko wysiłkiem próżnym, bezpłodnym. Wszystkie inne starania dręczą nas, niepokoją, rozdrażniają; obowiązki zaś, które spełniamy dla Ciebie, Boże, pozostawiają w naszym sercu prawdziwą radość, umacniają nas, uspokajają, pocieszają, a nawet osładzają trudy i gorycze tamtych. Ty masz pierwsze prawo do naszego serca i do naszego rozumu, które są darami Twej szczodrobliwej ręki; w pierwszym więc rzędzie powinniśmy ich używać dla Ciebie; jesteśmy przede wszystkim chrześcijanami, a potem dopiero poddanymi, zarządcami, pracownikami, ojcami lub matkami albo czymkolwiek innym na ziemi.
Może ktoś powie, że wypełniając obowiązki mozolne i niezliczone naszego stanu, służymy Bogu, spełniamy wszelką sprawiedliwość i tym samym pracujemy dla swego zbawienia? – Tak jest, ale trzeba spełniać te obowiązki według woli Bożej, z pobudek wiary, w duchu religii i pobożności. Bóg liczy to tylko, co czyni się dla Niego; On przyjmuje z naszych mozołów, z naszych poświęceń tylko te, które ofiarujemy na Jego chwałę, a nie na naszą, i nasze dni są tylko wtedy pełne w Jego oczach, kiedy są pełne dla wieczności. Wszystkie prace dokonywane tylko dla świata, dla blasku ziemskiego, dla osiągnięcia dóbr znikomych – jakiekolwiek pochwały zjednywają nam u ludzi, na jakikolwiek stopień wielkości i sławy nas tu podnoszą – są niczym u Niego, albo są tylko igraszką dziecinną, niegodną wejrzenia Jego majestatu.
Jakże więc różne są sądy Boże od sądów świata! Świat nazywa życiem pięknym życie pełne blasku, w którym liczy się wielkie czyny, odniesione zwycięstwa, trudne układy, doprowadzone do skutku, nadzwyczajne przedsięwzięcia. Życie, które przechodzi do historii, zapisuje się na publicznych pomnikach i którego wspomnienie przechowa się aż do najdalszej potomności – oto jest życie piękne według świata. Ale jeżeli w tym wszystkim ktoś szukał więcej chwały własnej niż chwały Bożej, jeżeli chciał tylko zbudować sobie znikomy gmach wielkości na ziemi, dokonał on na próżno rzeczy nadzwyczajnych w oczach ludzkich: u Boga jest to życie stracone: „do pisma domu Izraelowego nie będzie wpisanie” (Ez 13, 9).
Niestety! Trudziliśmy się ustawicznie, ale nic nie uczyniliśmy dla zbawienia swej duszy: czas to stracony dla wieczności. Czy powiemy Mu: „Zaopatrzyłem swoje dzieci; pomogłem swoim krewnym; byłem użyteczny dla swoich przyjaciół; pomnożyłem dziedzictwo swoich ojców”? Niestety! Zostawiliśmy wielkie majątki swoim dzieciom, ale nie przekazaliśmy im bojaźni Bożej, wiary i pobożności; pomnożyliśmy dziedzictwo swoich ojców, ale zmarnowaliśmy dary łaski i dziedzictwo Jezusa Chrystusa: stracony to czas dla wieczności. Czy powiemy Bogu: „Odbywałem głębokie studia; obdarzyłem ludzkość dziełami pożytecznymi i ciekawymi; skorzystałem ze swoich wielkich talentów na pożytek ludzi”? Niestety! Prawdziwie wielkim talentem, który nam powierzono, był talent wiary i łaski, a my nie zrobiliśmy z niego żadnego użytku; przyswoiliśmy sobie umiejętności ludzkie, ale umiejętność Świętych pozostała wam nieznaną: czas to stracony dla wieczności.
Rozważmy te święte prawdy: czas jest krótki; on nie da się odzyskać, on jest ceną naszej szczęśliwości wiecznej; on jest nam dany tylko na to, żebyśmy sobie na nią zasłużyli; – według tego odmierzmy, ile z tego czasu mamy dać światu, rozrywkom, sprawom majątkowym, sprawie zbawienia! „Bracia! – mówi Apostoł (1 Kor 7, 29) – czas krótki jest”. Używajmy więc świata, jak gdybyśmy go nie używali; posiadajmy nasze dobra, nasze stanowiska, nasze godności, nasze tytuły, jak gdybyśmy ich nie posiadali; cieszmy się życzliwością naszych przełożonych i poważaniem ludzkim, jak gdybyśmy się tym nie cieszyli: to jest tylko cień znikający, którego nie możemy zatrzymać, – a przypisujmy wartość rzeczywistą tym tylko chwilom naszego życia, których użyjemy dla nieba!
Na podstawie: Ks. A. Pechnik, Kazania i nauki, 1923 s. 430, wg J.-B. Massillona (1663-1742).
Wasz duszpasterz, ks. Edmund