2. niedziela po Objawieniu, Imię Jezus, 20.01.2013

Drodzy Wierni!

Miesiąc styczeń jest w liturgii Kościoła szczególnie poświęcony ku czci Najświętszego Imienia Jezus. W uroczystość tego Imienia, 2. stycznia, czytaliśmy w Ewangelii słowa Anioła, wypowiedziane do św. Józefa: „I nazwiesz imię Jego Jezus, albowiem On zbawi lud swój od grzechów ich” (Mt 1, 21). To krótkie Imię mieści w sobie całą naszą religię, bo oznacza: Bóg zbawia. To nowonarodzone Dzieciątko jest Zbawicielem i całe jego życie, wszystkie jego czyny są przeznaczone dla naszego zbawienia. Cała nadzieja wszystkich pokoleń ludzkości, wszystkich sprawiedliwych Starego i Nowego Testamentu i wszystkich grzeszników, którzy chcą uzyskać przebaczenie i uniknąć wiecznej śmierci, – cała ich nadzieja polega na tym, że dane nam jest Dziecię, któremu na imię – Jezus. Tym Imieniem wyraża się cała nieskończona dobroć naszego Stwórcy i jego miłosierdzie bez granic.

Kiedy czujemy się szczęśliwymi, kiedy nasza droga życiowa jest prosta i szeroka, – komuż za to należą się dzięki, jeżeli nie P. Jezusowi? A kiedy nas przygniata smutek, kto nam zdoła pomóc? – Jeden tylko P. Jezus! A kiedy w ostatniej chorobie opuszczą nas już lekarze, i najbliżsi nam ludzie będą się odsuwać od nas, – kto przy nas wytrwa, kto nam osłodzi ciężkie chwile konania? – Jeden tylko P. Jezus! Moglibyśmy więc mówić o całym naszym życiu, o ziemi, o niebie i o piekle, kiedy wspominamy to Imię, na które „klękać powinno wszelkie kolano”, jak mówi św. Paweł (Fil 2, 10) „mieszkańców niebieskich, ziemskich i podziemnych”.

1. Kiedy lud izraelski, błąkając się na pustyni, szemrał przeciwko Panu – już nie po raz pierwszy – i nie chciał w nim położyć swojej nadziei, chociaż już otrzymał cudowne dowody jego ojcowskiej opieki, i nie chciał zdać się na jego wolę, lecz z gniewem mówił do Mojżesza: „Czemuś nas wywiódł z Egiptu, abyśmy pomarli na pustyni? Nie ma chleba, nie ma wody, dusza nasza już się brzydzi tym bardzo lekkim pokarmem” (Lb 21, 5) – tak mówili o mannie – zesłał Pan na lud węże, które wielu zabiły, a wielu ciężko poraniły swoim palącym jadem. Przyszli więc Żydzi do Mojżesza i rzekli: „Zgrzeszyliśmy, żeśmy mówili przeciw Panu i tobie: proś, aby oddalił od nas węże”. I modlił się Mojżesz za ludem. I rzekł Pan do niego: „Uczyń węża miedzianego a wystaw go na znak; – który ukąszony wejrzy nań, żyw będzie”. Jakiż to dziwny rozkaz? jakże mamy sobie wytłumaczyć, że istotnie ów wąż miedziany przywracał zdrowie każdemu, kto na niego spojrzał? – Sam P. Jezus nam to wyjaśnił, mówiąc do Nikodema (J 3, 14): „Jako Mojżesz podwyższył węża na puszczy, tak potrzeba, aby podwyższony był Syn Człowieczy, aby wszelki, który weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny”. A więc dlatego widok miedzianego węża miał moc cudownego lekarstwa, że on wyobrażał samego Zbawiciela, który może uleczyć wszystkie rany, bo jest wszechmocnym Bogiem. Podobnie jak te węże zabójcze sączyły truciznę w ciała ukąszonych, tak dusze ludzkie ponoszą rany śmiertelne od złych duchów i od służących im ludzi – ilekroć dadzą się skusić do grzechu. Ale dosyć nam spojrzeć na Boga-Człowieka, którego ciało podwyższone jest na krzyżu dla naszego zbawienia, dosyć nam raz wezwać jego Imię z serdeczną skruchą, a natychmiast nasze rany będą zagojone.

2. A przecież znajduje się niezliczone mnóstwo ludzi, którzy wolą zginąć, niż ocalić się jednym spojrzeniem! Dlaczego? – Bo swoich ran nie widzą i nie czują, bo nie widzą śmierci, która zagraża ich duszy, bo ich stan nieszczęsny wydaje im się milszym niż owa radość nadziemska, której doznaje pokutnik. Oni by modlili się chętnie i oddawali Synowi Bożemu należną cześć – a nawet Żydzi uznaliby go nareszcie za Mesjasza, gdyby on spełniał wszystkie ich życzenia, gdyby im dawał, ilekroć o to poproszą, pomyślność doczesną, zdrowie, pieniądze, zaszczyty. Wielu jest takich ludzi: kiedy im trzeba jakiegoś dobra ziemskiego, kiedy boją się jakiejś straty, przypominają sobie, że jest ktoś na niebie, co im może dopomóc, ale dla ratunku swej nieśmiertelnej duszy, dla szczęścia wiecznego nie chce im się pomodlić, wezwać choć raz to św. Imię Jezus. Nie chcą zadać sobie najmniejszego trudu. A wszakże ta sprawa zasługuje na daleko większą troskliwość.

A zresztą uważajmy, że i ziemia nie zwałaby się padołem płaczu, gdyby nie było grzechu: bo przecież ten sam grzech, który nas wygnał z raju, był także przyczyną, że doznajemy głodu i zimna i upału, wszelakich chorób, że z boleścią i trwogą rozstajemy się ze światem; – a czyż i to nie jest rzeczą pewną, że nasze własne grzechy najwięcej zatruwają nam życie, najwięcej mieszają w nie goryczy? Może największą część chorób sprowadza brak wstrzemięźliwości. A ubóstwo? a nędza? ileż tysięcy ludzi sami ją sobie gotują przez próżniactwo, przez niedbałe i niesumienne wykonywanie pracy, przez nieszczęsne nałogi! A któż temu winien, że tyle małżeństw jest nieszczęśliwych, tyle łez wylewają żony i dzieci? Grzech i znowu grzech, który jakby obfite źródło ciągle zalewa ziemię smutkiem i niedolą! Gdyby można usunąć całkiem grzech, ziemia stałaby się podobną do raju; grzech przemienił ją w dolinę łez, grzech także sprawił, że istnieje piekło. Jakaż więc cześć i wdzięczność należy się Temu, który w każdej chwili powstrzymuje tysiące i miliony grzechów, który zmazał wyrok potępienia napisany przeciwko nam, a jeżeli nie wszystko złe usunięte jest ze świata, – temu nie winien P. Jezus, ale sam człowiek, który odpycha jego pomocną dłoń!

3. Ale jest jeszcze inny straszny skutek grzechu: zniewaga majestatu Bożego. Gdybyśmy już dzisiaj znali P. Boga, jak Go poznamy kiedyś, pojęlibyśmy jasno, że niczym jest najzuchwalsza obraza najszanowniejszych i najwyżej postawionych ludzi wobec obelgi, którą grzech wyrządza Królowi królów i Panu wszechświata! On stworzył człowieka, aby okazać swą dobroć, aby człowiek cieszył się Jego dobrocią i po wszystkie wieki ją chwalił. Lecz zamiast chwały – zbiera On niewdzięczność lub nawet nienawiść: „Wychowałem synów i wywyższyłem, a oni Mną wzgardzili!” (Iz 1, 2) skarży się on ustami Izajasza proroka. Trzeba niestety powiedzieć, że ze stworzenia człowieka więcej może się cieszyć od samego Stwórcy – odwieczny Jego nieprzyjaciel; on może śmiało powiedzieć do P. Boga, jak pisze św. Cyprian: „Ja nic dobrego nie uczyniłem ludziom, ja nie dałem im życia i zdrowia, ja nie kazałem słońcu świecić im, i ziemi – wydawać im plonów, – ja dla ich odkupienia nie urodziłem się w stajni, nie znosiłem głodu, zimna i niedostatku, policzków i chłosty, ja nie przelałem dla nich swej krwi, – a oto patrz! daleko większe tłumy garną się do mojego sztandaru, oddają mnie swoje usługi, pracują ciężko i niszczą swoje siły, aby mnie dopomóc i rozszerzyć moje panowanie!” – Jakąż boleścią powinna nas przejmować myśl, że znajdują się ludzie, którzy P. Boga nie chwalą, którzy za Jego dobroć płacą Mu zniewagą! Wiemy, że pierwszym i najważniejszym przykazaniem jest przykazanie miłości, – a jeżeli ktoś kocha, czyż mogą mu być obojętne krzywdy i obelgi, których ukochany doznaje? Jeżeli nas nic nie obchodzi, jeżeli nam nie sprawia przykrości widok popełnianych grzechów, źle to świadczy o naszej ku P. Jezusowi miłości.

4. Przypatrzmy się, jakie wrażenie czynił grzech na owych duszach wybranych, które się zowią świętymi, bo szczególniejszym sposobem kochały swego Stwórcę. Opowiadają o bł. Klarze z Montefalco, że gdy się dowiedziała o kim zostającym w grzechu śmiertelnym, zwracała się natychmiast do krucyfiksu i wylewając łzy, mówiła z głębokim westchnieniem: „Niestety! wszystkie cierpienia Zbawcy naszego są dla tej duszy stracone!” – A nie mogąc znieść tej myśli, padała twarzą na ziemię, modląc się o nawrócenie nieszczęśliwego! O św. Franciszku z Asyżu powiada św. Bonawentura, że nieraz głośno błagał przebaczenia za grzechy świata. A św. Paweł pisze o sobie: „Któż doznaje zgorszenia, żebym i ja nie płonął?” (2 Kor 11, 29). Jemu zgorszenia sprawiały ból podobny do cierpienia, jakie ciału zadaje ogień. Nie znaczy to, że naszym obowiązkiem jest śledzić postępowanie bliźnich, zwracać baczną uwagę na wszystkie ich błędy i litować się nad nimi z pychą faryzeusza. Każdy z nas powinien przede wszystkim opłakiwać własne grzechy i siebie uważać za najbardziej godnego potępienia, ale kto P. Boga miłuje, będzie i innych także odwodził od grzechu przez łagodne upomnienia, przez gorące prośby.

5. Powinniśmy zawsze dbać o to, żeśmy zawsze szanowali to najsłodsze Imię Jezus, żeby go nie wymawiali nigdy w żarcie, ani w uniesieniach gniewu, bo jest to Imię wielbione przez Aniołów. Jak mówi św. Piotr: „nie jest pod niebem inne imię dane ludziom, w którym byśmy mieli być zbawieni” (Dz 4, 12). Pomimo całej naszej nikczemności P. Jezus nam wszystkim pozwala ufać w swoim Imieniu i zawsze nam gotów przebaczyć, ilekroć je wymawiamy z serdecznym żalem. On zawsze nas miłuje, zawsze wyciąga do nas ręce, zawsze pozostaje naszym Opiekunem i Zbawcą. Wszystko na świecie w końcu nas zawodzi; opuszczają nas często i najdrożsi nasi przyjaciele dla powodów marnych. Im dłużej żyjemy, tym większe wkoło nas powstają pustki, tym mniej znajdujemy szczerego przywiązania, tym mniej doznajemy wdzięczności od tych, którym czynimy dobrze! Jeden tylko P. Jezus nie zawodzi nas nigdy, pragnie on, żeby każdy z nas mógł kiedyś zawołać z prorokiem: „A ja będę w Panu się radował i będę się weselił w Bogu Jezusie moim” (Hab 3, 18). Amen.

 

Na podstawie: Ks. A. Pechnik, Kazania i nauki, 1923, s. 66.