1. niedziela W. Postu, 17.02.2013

Drodzy Wierni!

Na początku tego świętego okresu W. Postu rozważmy o środku naszego zbawienia, przez który Odkupiciel nasz dokonał swego dzieła – o krzyżu św.

Przed P. Jezusem widziano w krzyżu jedynie środek do zadawania ludziom najokrutniejszej kary. Ale odkąd na tym drzewie hańby i męki zawisł za nasze grzechy Syn Boży, w oczach wiernych zmieniło się wszystko. Krzyż stał się im czymś świętym i drogim, bo widzieli w nim znak swojego zbawienia i pamiątkę najcudowniejszej ofiary, jaką za winy całego świata najdroższy Zbawiciel zaniósł Ojcu. Poprzednio ponury i groźny zaczął odtąd krzyż świecić blaskiem najwyższej świętości i przyciągać do siebie najsłodszą miłością, która się na nim objawiła. „Ja, gdy nad ziemię podwyższony będę, wszystko do siebie przyciągnę” (J 12, 32), mówił przecież Jezus.

Nic dziwnego, że Kościół, gdy miał już rozpocząć swoją wędrówkę przez miejsca i czasy, obrał znak krzyża za swoje godło i za sztandar pełen głębokiej wymowy. Wiadomo nam dobrze, że P. Jezus nie przyszedł przynieść na ziemię pokoju, ale miecz (Mt 10, 34). Chcąc bowiem otworzyć wiernym drogę do nieba, musiał wypowiedzieć walkę tym skłonnościom ludzkiej natury, które, podsycane przez potęgi piekielne, nie chcą żadnego nieba w przyszłości, tylko pragną, żeby tutaj, na ziemi, co do duszy i co do ciała znaleźć jak największe szczęście. Cały Kościół więc i każdy uczeń Zbawiciela musi walczyć z tym, co w świecie i w głębi dusz ludzkich sprzeciwia się wiekuistym planom Bożym. A do tej walki przywiązuje P. Jezus bardzo wielką wagę, oświadcza wyraźnie, że tylko zwycięzcy da pożywać z drzewa żywota (Ap 2, 7). Nic więc dziwnego, że do takiej walki potrzebny był sztandar głoszący zwycięstwo. A głosi je z niezrównaną mocą i bezpieczeństwem jedyny na świecie znak, którego nic nigdy nie pokonało i nie pokona, tj. znak świętego krzyża.

Żeby się o tym przekonać, przypatrzmy się najpierw tym zwycięstwom, które krzyż odnosił: jawnie, na oczach całego świata.

Gdy chrześcijaństwo w osobie kilkudziesięciu prostych i ubogich uczniów stawiało pierwsze kroki na polu apostolskiej pracy, było ono jakby maleńką iskierką światła wśród grubych i, jak się mogło zdawać, niepokonalnych ciemności. Sprzeciwiało mu się przede wszystkim przepotężne cesarstwo rzymskie, które rozsiadłszy się u zbiegu trzech wielkich części świata (Europy, Azji i Afryki), dążyło do tego, by zawładnąć całą kulturalną ludzkością. A zasady tego ogromnego państwa począwszy od filozofii, moralności i polityki, były zupełnie obce lub wrogie Ewangelii. Św. Paweł powiada, że Chrystus ukrzyżowany jak był dla Żydów „zgorszeniem“, tak był dla pogan, tj. Rzymian i Greków, po prostu „głupstwem” (1 Kor 1, 25). Próba walki z tymi potęgami i umysłowymi, i materialnymi nie mogła wydawać się czym innym jak zwyczajnym szaleństwem.

A jednak patrzmy, co się stało. Minął wiek, a już we wszystkich częściach rzymskiego imperium było bardzo wielu chrześcijan. Minęły dwa wieki, a liczba wiernych, mimo gwałtownych prześladowań, tak rosła, że zaczynała już sięgać poza granice cesarstwa. Minęły jeszcze dwa wieki, a Rzym w osobie cesarza Konstantyna Wielkiego poddawał się Chrystusowi: zmieniała się cała kultura oraz cały sposób patrzenia na świat i życie; dawne potęgi szły w ruiny, a zwycięski Kościół rozsyłał już głosicieli Ewangelii na wszystkie strony, by wszędzie budować na ziemi nowe królestwo Chrystusowe.

Podobnie walczył Kościół przez następne wieki z potęgą muzułmańską, która przez Arabów i Turków gwałtownie napierała na chrześcijańską Europę; tak samo później zmagał się zwycięsko z rozmaitymi rodzajami błędnowierstwa, z fałszywymi kierunkami myśli i ze spaczonymi formami kultury. A we wszystkich tych bojach, które wywalczyły chrześcijaństwu bezsprzeczne pierwszeństwo wśród duchowych potęg świata, krzyż był nie tylko znakiem, ale często i narzędziem zwycięstwa. Na polach bitew już to niesiono go przed szeregami walczących, już to trzymano go na piersiach, zwycięstwo przypisywano długim modlitwom zanoszonym u stóp krzyża. Ważniejszy jeszcze był wpływ duchowy tego znaku naszego zbawienia. Niegdyś Konstantyn W. przed jedną rozstrzygającą bitwą ujrzał w powietrzu krzyż i słowa: „W tym znaku zwyciężysz”. Widok krzyża budził zawsze wśród walczących chrześcijan odwagę i dobrą nadzieję: czuli się zawsze bezpieczniejsi, gdy mieli krzyż Chrystusowy ze sobą i dlatego po wygranych bitwach wznoszono nieraz na pobojowisku znak krzyża.

Ale piękniej jeszcze niż w walkach orężnych odnosi krzyż wspaniałe zwycięstwa w tych cichych zapasach wewnętrznych, które rozgrywały się i rozgrywają w głębi poszczególnych dusz. Mówi św. Paweł, że „ci tylko są Chrystusowi, którzy ciało swoje ukrzyżowali z namiętnościami i pożądliwościami jego” (Ga 5, 24), to znaczy ci, co mężnie się biorą do opanowania siebie. Kiedy zaś ta prawda zaczynała mocno tkwić w jakiejś duszy, zaczynała się walka. Jedni bohaterskim wysiłkiem łamali i pokonywali w sobie wszystko, co mogło jakkolwiek nie podobać się Chrystusowi i nie odpowiadać Jego krzyżowej ofierze. Tak czynili święci, którzy swoim poświęceniem, podjętym z miłości, zawsze przynosili Kościołowi niezmierne dobra. Inni wkładali w to ogromną pracę, żeby zawrócić ze złej moralnie czy religijnie fałszywej drogi. To są ci wspaniali konwertyci, czyli ludzie nawracający się do Kościoła po długich nieraz latach błądzenia. Ludzie ci są jakby żywą apologią Kościoła i codziennie nową jego chlubą. Inni jeszcze nie sięgają tak wysoko, ale krzyż, na który często spoglądają i pobożnie kreślą go na piersiach, daje im tyle siły, że, nie pozwalając nigdy na silniejsze poruszenie złych popędów, nie zgadzają się nigdy na żaden grzech ciężki, który by ich oderwał od Chrystusa. Z tych rzeczy składają się te ciche, a tak chlubne triumfy, które Kościół ustawicznie odnosi na najszerszych polach.

Jeżeli zaś ktoś zapyta, skąd krzyż czerpie taką moc, że od wieków wszędzie i tak bardzo skutecznie zwycięża, odpowiedź może być tylko jedna: całą swoją moc zaczerpnął krzyż z jednego najcudowniejszego zwycięstwa, które wtedy zostało odniesione, kiedy Chrystus po długiej męce oddawał na nim Ojcu swojego ducha. Wtedy został pokonany i precz wyrzucony książę tego świata, który od wieków trzymał ludzkość w niewoli (J 12, 31), i wtedy wszechwładnie panujący grzech został, jak mówi św. Paweł, „potępiony w ciele“ Chrystusowym (Rz 3); wtedy nawet została zwyciężona śmierć, bo krzyż P. Jezusa, za którym przyszło i musiało przyjść zmartwychwstanie, stał się i dla naszego ciała zadatkiem nieśmiertelnego życia.

Cóż więc dziwnego, że cały Kościół zakochał się, rzec można, w tym krzyżu swojego Zbawiciela? On ciągle chce patrzeć na krzyż w kościołach, w mieszkaniach, na grobach, przy drogach; on błogosławi tylko znakiem krzyża, on go używa ciągle przy wszystkich obrzędach; on nim zaczyna i kończy wszystkie pacierze. Można śmiało powiedzieć, że jak na czele wszystkich procesji niesiony jest krzyż, tak Kościół jest olbrzymim pochodem wiernych ciągnącym do bram niebieskich, a na czele tego pochodu ludzi z wszystkich miejsc i wszystkich czasów niosą aniołowie krzyż Chrystusowy. Obyśmy nigdy z tego pochodu nie wypadli i oby dla każdego z nas krzyż był kluczem otwierającym bramy niebios!

Do tego potrzeba prawdziwej wiary i tej miłości, która z dala od nas trzyma grzech ciężki. Dalej konieczne jest wielkie poszanowanie znaku krzyża. Kiedy Matka Najśw. ukazywała się w Lourdes św. Bernadecie, zaczęła swoje nauki dla niej od tego, ze pouczyła ją przykładem i słowami, jak trzeba poważnie i nabożnie kreślić na czole i na piersiach znak krzyża św. Pomyślmy tylko! Królowa niebios nie widzi nic potrzebniejszego dla uświęcenia wybranego przez siebie, a przecież już pobożnego dziecka, jak pouczenie o należytym czynieniu znaku krzyża! Czy nam to nie mówi, w jak ogromnym poszanowaniu ten znak jest w niebie? Było to po wszystkie czasy cechą świętych na ziemi, a tym bardziej w niebie, że bardzo kochali i czcili krzyż Chrystusowy. W tym musimy ich naśladować i to na kilka sposobów.

Najpierw, jak tego żądała sama Matka Boska, czyńmy znak krzyża z namaszczeniem i dokładnie, a nie lekkomyślnie i niedbale. Z pewnością można by tu zastosować słowa drugiego przykazania Bożego pacierza: Nie będziesz brał nie tylko imienia, ale i znaku Bożego nadaremno!

Po drugie, starajmy się zawsze mieć krzyż przed oczyma, tzn. w mieszkaniu, nad biurkiem, nad drzwiami wejściowymi, w samochodzie. Pielęgnujmy, o ile to jest możliwe, starodawny zwyczaj stawiania krzyży w podwórku, przy skrzyżowaniu dróg czy w innych miejscach widocznych. Jak się mówi, że każdy mężczyzna powinien w swym życiu posadzić drzewo, tak o wiele trafniej można powiedzieć, że każdy chrześcijanin powinien kiedyś postawić przynajmniej jeden krzyż jako wyraz swej wiary. Starajmy się naprawiać i oczyszczać podniszczone już krzyże przy drogach i na polach albo i nowe wznosić na jakąś pobożną pamiątkę. Polskę nazywano dawniej krajem krzyżów, tak uderzała przybywających z zagranicy ta obfitość wizerunków męki Pańskiej albo, jak mawiano u nas, Bożej męki. Niegdyś też było zwyczajem, że przechodząc pod krzyżem zginało się na chwilę kolana albo przynajmniej zatrzymano się, by odmówić tę krótką modlitwę: „Wielbimy Cię, Chryste, i błogosławimy Tobie, że przez mękę Twoją i krzyż odkupiłeś świat“.

Jednym słowem, starajmy się, żeby te różne sposoby uczczenia krzyża wśród nas dalej żyły i wychodziły z serc pełnych miłości. Gdy nam tej czci i miłości nie zabraknie, będzie P. Jezus jeszcze hojniejszy w rozdawaniu swych darów i rodzinnym domom, i całej Ojczyźnie, a przede wszystkim poprowadzi nas prostą drogą tam, gdzie na wszystkich nas spadnie z krzyża niepojęty blask wiecznej chwały. Amen.

 

Na podstawie: ks. J. Rostworowski, w: Współczesna ambona, 1958, nr 1 (41), s. 14.