Św. Szczepan, 26.12.2012

Drodzy Wierni!

Może to wydać się dziwną rzeczą, że Kościół św. zaraz na drugi dzień po uroczystości Bożego Narodzenia każe nam czytać z kazalnicy o prześladowania i cierpieniach uczniów Chrystusowych i o śmierci pierwszego męczennika za Jego wiarę. Jeszcze nam brzmią w uszach słowa pieśni anielskiej: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli”, a dziś nie o pokoju już słyszymy, lecz o strasznej walce między zastępem Zbawiciela, a sługami szatana! Jeszcze radujemy się wszyscy tym cudem miłosierdzia, że Syn Boży położył się w żłobku i na łonie Dziewicy jako słabiutkie niemowlę, żeby nas od uwolnić bojaźni i pobudzić do ufności; – a już mamy się smucić widokiem okrucieństwa i złości, która niewinnego, świętego młodzieńca zabija gradem kamieni! – Czemuż więc Kościół tak różne zdarzenia przywodzi nam na pamięć w tych dwóch dniach świątecznych? Bo chce nam przypomnieć tę wielką prawdę, że kto chce służyć P. Bogu, kto chce korzystać z łaski odkupienia, nie może przepędzić swego życia w niezakłóconym spokoju, ale musi wałczyć i musi cierpieć. Ten sam najdroższy nasz Mistrz i Zbawiciel, który powiedział: „Pokój zostawię wam, pokój mój daję wam… Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka” (J 14, 27), – powiedział także: „Nie mniemajcie, żebym przyszedł puszczać pokój na ziemię – nie przyszedłem puszczać pokoju, ale miecz. Bom przyszedł rozłączyć człowieka przeciw ojcu jego i córkę przeciw matce jej i niewiastę przeciw świekrze jej. I będą nieprzyjaciele człowieka domownicy jego” (Mt 10, 34–36). „Na świecie ucisk mieć będziecie: ale ufajcie, jam zwyciężył świat” (J 16, 33).

„Oto ja posyłam do was proroków i mędrców i doktorów” – tak zapowiadał Pan Jezus Żydom trzy dni przed swoją śmiercią. Nazywa On uczniów swoich prorokami, bo oni mieli obwieszczać Jego przybycie na ziemię podobnie jak prorocy St. Testamentu, z tą jednak różnicą, że opowiadać mieli o rzeczywistym spełnieniu obietnic Bożych. Nazywa On ich doktorami czyli nauczycielami, bo ich zadaniem było nauczać wszystkie narody. Wszystkich przyjęła większa część narodu żydowskiego z gniewem i nienawiścią: dlaczego? cóż mu uczynili złego? – Bo ludzie, których uczynki są złe, którzy nie miłują Boga, miłują też raczej ciemność niż światłość, jak mówi P. Jezus (J 3, 19) i nienawidzą tych, którzy im przynoszą światło nauki. „Podobnie jak zbójca – dodaje do tych słów św. Jan Złotousty – który zakradł się w nocy do niezamieszkanego domu i szuka zdobyczy, nie ucieszy się z pewnością, gdy ujrzy człowieka, wchodzącego z latarnią, lecz zabije go i latarnię zgasi, żeby nikogo nie przywiodło jej światło: tak ludzie źli nie znoszą, kiedy im ktoś mówi prawdę i karci ich występki!”

Szalony więc gniew ogarnął Żydów, kiedy im wysłańcy Chrystusowi poczęli głosić Jego naukę, która potępiała ich pychę, ich samolubstwo, zmysłowość i obłudę – i dlatego jak dawniej zabijali swoich proroków, tak teraz rzucili się na Apostołów, a za ich przykładem poszli i poganie; najokrutniejsze męki wymyślano na chrześcijan, zdzierano im skórę rozpalonymi kleszczami, wrzucano ich w smołę kipiącą, pastwiono się nad nimi ze złością prawdziwie szatańską, nieraz setki i tysiące ginęły w jednym dniu. Lecz łaska Boża wzmacniała ich siły, darzyła męstwem nadludzkim nawet kobiety i dzieci. Oni tak jasno widzieli okiem wiary prawdę, jak oko cielesne widzi światło słońca: umierali więc z radością, bo dusze ich tęskniły do przybytku Bożego, do Jerozolimy niebieskiej. Niejeden z nich oglądał, nawet jeszcze będąc w ciele, Syna człowieczego po prawicy Bożej, jak słyszeliśmy o św. Szczepanie. Innych zachęcił i uweselił widok wysłanego po nich Anioła, jak np. czytamy o jednym z owych czterdziestu męczenników, którzy razem złożyli wierze swojej świadectwo: Było to wśród ostrej zimy. Skazano ich na jedną z najcięższych prób, jakiej człowiek może doświadczyć: zdarto z nich szaty i ustawiono ich nago na stawie zamarzniętym. Możemy sobie wyobrazić, co ci ludzie cierpieli. Żeby ich zaś skusić do odstępstwa od wiary, przygotowano w pobliskich domach ciepłe kąpiele, zastawiono stoły jadłem i napojem, a żołnierze wołali na nich z brzegu: „Nie gubcie się, szaleńcy, swoim uporem – porzućcie Galilejczyka, co umarł na krzyżu i nic wam nie pomoże, wdziejcie swoje szaty, chodźcie się rozgrzać i posilić!” Straszna to była pokusa i znalazł się jeden, który nie mógł jej zwalczyć: wyszedł na brzeg i stracił koronę męczeńską, napełniając smutkiem serca swoich towarzyszy; a przecież nawet nie przedłużył przez to nędznego życia swego, bo umarł w tym samym czasie, kiedy św. męczennicy poszli po swoją nagrodę. Ale co zdarzyło się w kilka minut po jego smutnym odstępstwie: Oto jeden z żołnierzy stojących na brzegu, zobaczył już przedtem nad stawem Aniołów, którzy przynieśli 39 wieńców, i dziwił się, czemu nie przynieśli 40-u; teraz w jednej chwili rozjaśniło się w duszy poganina; podobnie jak błyskawica rozprasza ciemności nocne, obudziła się w nim wiara – zapragnął męczeństwa: „I ja jestem chrześcijaninem!” zawołał w świętem uniesieniu, zrzucił swoje szaty, stanął na lodzie i z niewypowiedzianą radością otrzymał wieniec czterdziesty.

Tacy byli męczennicy wszystkich czasów, wszyscy oni byli naśladowcami pierwszego męczennika – św. Szczepana. Nas nie powołuje Bóg dzisiaj do męczeństwa i może nie powoła nigdy, ale nakazuje nam wszystkim śmiało wyznawać naszą świętą wiarę, ilekroć nadarzy się do takiego wyznania sposobność. Jesteś np. w towarzystwie ludzi niewiernych, którzy szydzą sobie z przykazań boskich i kościelnych: czyż wolno ci im potakiwać, czyż wolno ci uśmiechać się na ich szyderstwa i bluźnierstwa, jak gdyby to były jakieś niewinne żarciki? Gdybyś tak się zachował, zaparłbyś się swojej wiary i zarazem stałbyś się winnym grzechu cudzego, bo utwierdziłbyś w grzechu swoich towarzyszy i byłbyś sprawcą zgorszenia! Lecz może się w takich sytuacjach lękajmy, żeby nas nie wyśmiali, żeby nas nie nazwali głupcami i pobożnisiami? Posłuchajmy więc, co powiedział P. Jezus o takich, co nie chcą bronić Jego czci dla fałszywego wstydu i z obawy szyderstwa: „Albowiem kto by się wstydził mnie i słów moich, zawstydzi się go i Syn człowieczy, gdy przyjdzie w chwale Ojca swego z Anioły świętymi” (Mk 8, 38). Tego nam trzeba się lękać, żeby kiedyś nasz Sędzia nie odwrócił od nas swojego oblicza i nie odepchnął nas od siebie, jako nikczemnych zaprzańców. Czyż jednak zawsze mamy upominać? czy także młody ma karcić starego, czy syn ma karcić ojca, sługa swojego pana? Nie, lepiej nie upominać takich, którzy od nas nie przyjmą żadnej nagany, dlatego że są od nas starsi i wyżej postawieni, ale wobec nich trzeba przynajmniej okazać milczeniem, że mowy ich nie są nam po myśli; nie wolno udawać wtenczas zadowolenia, żeby im się przypodobać.

Rzecz to jest smutna, a przecież prawdziwa, że nie tylko poganie, Żydzi i odszczepieńcy prześladowali i prześladują św. wiarę, ale i pośród katolików znajdują się ludzie, którzy sami wiarę stracili i chcą jej pozbawić drugich, którzy się więc gniewają na synów, na żony, na podwładnych, kiedy ci wiodą życie pobożne. Tacy zaślepieni ludzie używają nieraz najrozmaitszych środków, żeby dojść do swego celu: przyganiają i szydzą, troszczą się o zdrowie bliskich im osób, aby nie ucierpiało przez posty i nabożeństwa, oczerniają Kościół i kapłanów, prowadzą na zabawy, żeby odwieść od życia cnotliwego, albo nawet posuwają się aż do okrucieństwa, jak np. starszy brat św. Stanisława Kostki, który go bił i kopał nogami, nie mogąc znieść jego pobożności. Jakżeż się wtenczas mamy zachować? Czy wolno dla miłego spokoju wyrzec się P. Jezusa? O, taki pokój byłby prawdziwym nieszczęściem! – o takim pokoju powiedział sam Zbawiciel: „Nie mniemajcie, żebym przyszedł puszczać pokój na ziemię” (Mt 10, 34).

Trzeba zatem wszystko znosić cierpliwie: i szyderstwa, które są nieraz daleko dotkliwsze od ciężkich razów, i złośliwe wybuchy, i wszelkie udręczenia, pomnąc na słowa Chrystusowe: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem ich jest Królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć będą i prześladować was będą i mówić wszystko złe przeciwko wam, kłamiąc dla mnie: Radujcie się i weselcie, albowiem zapłata wasza obfita jest w niebiesiech” (Mt 5, 10). Powinniśmy więc przyjmować z ochotą wszystkie przykrości, które wyrządzają nam nieraz najdroższe nam osoby – dla imienia Chrystusowego. Ale miejmy się na baczności, żeby nasza pobożność nie była fałszywą! A kiedyż będzie fałszywą? Jeżeli dla modlitwy porzucać będziemy swoje obowiązki, jeżeli nie będziemy pokorni, łagodni i cierpliwi, jeżeli nie będziemy wszystkim bez wyjątku bliźnim, a szczególnie naszym krewnym i domownikom, okazywać słowem i uczynkiem miłości! Tylko ten, kto cierpi w sprawie uzasadnionej, dostanie zapłatę w wieczności.

Kto chce służyć P. Bogu, kto chce być uczniem Chrystusowym, musi na świecie doznawać nieraz ucisku i prześladowania od Jego nieprzyjaciół i musi je znosić cierpliwie, – i nie tylko cierpliwie, ale nawet z radością. „Jeżeli kto chce za mną iść – powiedział P. Jezus – niech się zaprze samego siebie, a weźmie krzyż swój na każdy dzień i niech idzie za mną” (Łk 9, 23). Nie mówmy już o nagrodzie, która nas za to czeka, a która jest tak wielka, że jej nie możemy nawet sobie wyobrazić. Nie mówmy o pociechach, którymi Ojciec nasz niebieski już tu na ziemi pokrzepia swoje wierne sługi i osładza im ich trudy i cierpienia! Nie mówmy o tym, bo już sama miłość ku naszemu najmiłosierniejszemu Zbawicielowi powinna nas nakłonić do tego, abyśmy nie tylko bez szemrania i skargi, ale ochotnie znosili wszystko, co nam wypadnie znieść dla Niego, – a wszystko to przyczyni się z pewnością do naszego dobra, i już w tym życiu zabłyśnie nam nieraz w duszy promień rajskiego szczęścia, zanim jeszcze twarzą w twarz będziemy mogli, jak św. Szczepan, oglądać Światłość wiekuistą i Syna człowieczego po prawicy Bożej w Królestwie Jego. Amen.

 

Na podstawie: Ks. A. Pechnik, Kazania i nauki, 1923, s. 309.