Dzień Zaduszny, 2.11.2012

Drodzy Wierni!

W tym Dniu Zadusznym, rozważając wielką tajemnicę śmierci i wiecznego życia, możemy sobie przypomnieć historię narodu żydowskiego, jego wędrówkę, celem której było oczyszczenie od grzechów. Kiedy Żydzi wyszli z Egiptu i szli przez pustynię, zaczęli od razu szemrać przeciw Mojżeszowi i przeciw samemu Bogu, który przecież ich „wywiódł z domu niewoli” i cudownym sposobem wyrwał ich z ręki ścigających wrogów: „Czemuś nas wywiódł z Egiptu, abyśmy pomarli na pustyni?” mówili do Mojżesza. „Niema chleba, niema wody: dusza nasza już się brzydzi tym bardzo lekkim pokarmem” (Wj 21, 5). Ośmielił się więc ten naród „twardego karku”, jak go nazwał św. Szczepan (Dz 7, 51), ten naród krnąbrny, zuchwały i niewdzięczny, czynić P. Bogu opryskliwe wyrzuty, że go pozbawił chleba, mięsa i wody egipskiej, że go chce zabić na pustyni, że go karmi chlebem zbyt lekkim i niepożywnym, jak nazywali mannę, która przecież mogła zastąpić najlepsze nawet potrawy. Jak często w tym narodzie musimy niestety rozpoznawać własny obraz, bo przecież i my nie umiemy P. Bogu okazywać należnej wdzięczności za to, że nas wybawił z niewoli grzechu, że nas otoczył swoją szczególniejszą opieką, że nas karmi Chlebem niebieskim. Naówczas zesłał Pan na lud węże ogniste, które wielu zabiły, a wielu innym swoim ukąszeniem zadały ciężkie rany. Wtedy dopiero uznali swoją winę i zdjęci śmiertelną trwogą, zgromadzili się wokoło Mojżesza, mówiąc: „Zgrzeszyliśmy, żeśmy mówili przeciw Panu i tobie: proś, aby oddalił od nas węże”. Modlił się więc Mojżesz za skruszonym ludem do Pana, i usłyszał taki rozkaz: „Uczyń węża miedzianego, a wystaw go na znak: który ukąszony wejrzy nań, żyw będzie”. I natychmiast wszyscy ukąszeni wyzdrowieli, skoro tylko popatrzyli na węża.

Oto mamy obraz który nam żywo stawia przed oczyma z jednej strony grzech i straszne jego skutki, a z drugiej niebieskiego Lekarza, który jest na to podwyższony od ziemi, na to rozpięty na krzyżu, abyśmy wszyscy mogli Go widzieć i spoglądając na niego ocalić się od śmierci! Grzech jest wężem ognistym, którego ukąszenie zatruwa życie duchowe jadem śmiertelnym, zabija duszę i zabija ciało. Nie widzimy wprawdzie okiem cielesnym, jak to dusza umiera wskutek ciężkiego grzechu, ale wiara nas uczy, że istotnie niema już życia w duszy grzesznika, chociaż ciało jeszcze porusza się. Ona już nie ma tego życia, do którego ją Bóg powołał, bo nie może wznosić się ku Niemu, z Nim się łączyć, czerpać ze źródła laski, karmić się Chlebem żywota; – już i do niej stosują się niestety słowa św. Jana Ap. (Obj 3, 1): „Masz imię, że żyjesz, ale jesteś umarły!” Tej martwoty, w którą popada dusza, nie możemy zobaczyć. Ale trzeba nam tylko spojrzeć na ciało umierające, jeżeli chcemy widzieć, jak straszne jest działanie grzechu. Śmierć jest pierwszym i najważniejszym następstwem grzechu.

Czyś już kiedy pomyśleliśmy o tym, czego nas uczy o grzechu śmierć, na którą wszyscy jesteśmy skazani? – To nasze ciało jest arcydziełem wszechmocy Boskiej, jest ono piękniejsze i wspanialsze od wszystkich tworów ziemskich. Jakimże to blaskiem promienieje oko ludzkie, jak pięknie przebija niewinność serca, dobroć, szczerość, szlachetność, czysta miłość w niejednym obliczu! Jak wspaniała jest postawa człowieka, jak przedziwna budowa jego członków, które mogą nie tylko robić wszystko, czego nam potrzeba do życia, ale też uczestniczyć w całej służbie, jaką winniśmy naszemu Stwórcy! Bo język może Go wymownie chwalić i drugich wzywać, żeby Go wielbili, nogi mogą śpieszyć, gdzie woła obowiązek i miłość bliźniego, ręce mogą spełniać tysiące dobrych uczynków, ocierać łzy płaczącym, usługiwać chorym, karmić zgłodniałych, przyodziewać nagich, rozdawać jałmużnę nędzarzom. Czyżby więc na to tylko P. Bóg miał stworzyć to nasze ciało, aby mu dać kilka chwil życia na ziemi, a potem je okropnym sposobem zniweczyć? – Gdzież znajdzie się budowniczy, który by wznosił wspaniałe gmachy, aby je zaraz znowu rozwalać? Gdzież znajdzie się malarz, który by sam niszczył swoje arcydzieła? Tak czyniłby i Stwórca, gdyby był zaraz od początku zamierzał skazać ciało na zniszczenie.

Jakże wstrząsający jest widok człowieka, który już za chwilę ma pożegnać się z życiem! Był to człowiek możny i roztropny, umiał panować, umiał rozkazywać; – a dzisiaj, ta głowa, z której wyszło tyle wielkich myśli, leży nieruchoma i milcząca na poduszce; – to ramię, niegdyś potężne, straciło wszelką władzę; – co za upadek, co za wyniszczenie! Ale cóż dopiero mamy powiedzieć o ruinie ciała, tego naszego mieszkania, gdy je już opuści dusza? – Wiemy, co się z nim dzieje, jak prędko znikają ostatnie ślady jego wspaniałości! Już najbliżsi krewni, najlepsi przyjaciele zmarłego mogą spoglądać tylko z mimowolnym wstrętem i z dreszczem przerażenia na jego rozkładające się zwłoki, które trzeba jak najprędzej usunąć z przed oczu ludzkich.

Wszystko to żywy obraz grzechu! Widzimy, jak P. Bóg nienawidzi grzechu, jak za niego karze. „Prochem jesteś i w proch się obrócisz!” Wyrok ten spełnia się ciągle i nie przestanie się spełniać, dopóki ostatni wygnaniec nie powróci do raju. Gdybyśmy ciągle chcieli zachować w pamięci ten obraz śmierci, do której zbliża nas każda godzina, której może bardzo już jesteśmy bliscy, jakżebyśmy mogli jeszcze pysznić się z czegokolwiek i wynosić nad drugich? – Wszakże jeszcze mała chwila a obrócimy się w proch, albo raczej w coś brzydszego i wstrętniejszego od prochu, co już nie ma nazwy, a stanie się tak dlatego, że jesteśmy grzesznicy i potomkowie grzeszników. Nie tak smutny i nędzny jest koniec innych stworzeń Bożych, chociaż są mniej piękne, mniej wspaniałe od ludzkiego ciała: wszakże drzewa lub kwiaty nie budzą wstrętu i zgrozy, kiedy je obalą wichry lub zetnie nasza dłoń; – owszem te drzewa są nam pożyteczne, gdy przestaną żyć, mamy z nich sprzęty potrzebne. I dzieła ręki ludzkiej nie giną tak smutnym sposobem, jak umiera on sam, bo one nie mogą ściągnąć na siebie Bożego gniewu. Tylko więc człowiek sam ma koniec tak opłakany, bo obraził swego Stwórcę grzechem. A nawet ten Człowiek, który był Bogiem wcielonym, który był najwyższą doskonałością i Panem życia i Śmierci, i On musiał umrzeć dlatego jedynie, że na siebie wziął nasze grzechy.

Najlepiej więc uczy nas śmierć, jak powinniśmy wystrzegać się tego, co ją sprowadziło na ziemię, co jej wydało nawet Syna Bożego: umiera ciało, a ten widok nas zasmuca i przeraża, – umiera i dusza, zabita grzechem śmiertelnym, a to nas nie przeraża, bo tego nie widzimy, ale nas przerażać będzie przez całą wieczność, jeśli łaska Boża nas nie zachowa od zguby. Cóż więc mamy czynić wobec tej pewności, że za krótką chwilę rozstaniemy się ze wszystkim, co miłujemy na ziemi, i grzech wypisze na naszym ciele swoje skutki? Czy mamy oddać się ponuremu smutkowi, jak czynią ludzie, którzy nie mają nadziei? Czyli też może mamy odpędzać myśl o śmierci i zapominać o niej wśród zabaw i rozrywek światowych? Dwa są rodzaje smutku podług św. Pawła (2 Kor 7, 10): „Smutek, który jest wedle Boga, sprawuje pokutę ku zbawieniu nieodmienną, lecz smutek świecki sprawuje śmierć”. Jeżeli smucimy się dlatego, że straciliśmy pieniądze, albo że doznaliśmy krzywdy lub obrazy, albo że nasza chciwość lub żądza rozkoszy nie jest zaspokojona – oto smutek świecki, co śmierć sprawuje, co wielu już zabił i na ciele i na duszy; o takim smutku czytamy w Piśmie św.: „Wiele łudzi smutek pobił, a nie masz w nim pożytku” (Eccli. 30, 25). Szkoda naszych łez na rzeczy tak podłe, nie marnujmy ich na drobnostki z powodu jakiejś straty, która nic nie znaczy wobec wieczności!

Kiedy rozważamy z jednej strony wielkość i brzydotę naszych grzechów, a z drugiej strony nieskończoną dobroć naszego Pana i Zbawiciela; kiedy sobie przypominamy, co On dla nas zrobił, jakie poniósł męczarnie i jaką śmierć, żeby nam okazać swoją miłość i nas do miłości pobudzić, i kiedy nas to rozmyślanie zasmuci – będzie to smutek „wedle Boga”, takiego smutku pragnie On sam, taki smutek sprawi „pokutę ku zbawieniu”. A jakże słodkie bywają owoce tego smutku! On oczyszcza duszę, on uwalnia ją od strasznych udręczeń, od wyrzutów sumienia, on wraca pokój wewnętrzny, bez którego niema nigdzie szczęścia, a którego daremnie szukają grzesznicy, bo „nie masz pokoju niezbożnym” – woła prorok Izajasz (57, 21), on rodzi prawdziwą radość i wlewa w serce niebiańską pociechę. Zamiast narzekać na surowość Boskiej sprawiedliwości, która nie puszcza grzechu bezkarnie, ale go karze rozlicznymi cierpieniami, setkami chorób i śmiercią –dziękujmy raczej z całego serca nieskończonej Jego dobroci za owo lekarstwo, które nam podaje na rany grzechów. Jak niegdyś jedno spojrzenie na miedzianego węża leczyło poranionych przez owe węże ogniste, tak przybiła dobroć Boża, złączona ze sprawiedliwością, na drzewie krzyżu Syna człowieczego w postaci grzesznika, obarczonego naszymi winami, żeby uleczyć nasze dusze, żeby zagoić ich rany uczynione przez grzech, żeby nam osłodzić samą śmierć cielesną! Stawajmy tylko jak najczęściej przed tym krzyżem Zbawiciela, przypominając sobie bolesną Jego mękę; śpieszmy do Niego, jak śpieszą chorzy do lekarza, ubodzy do swego dobroczyńcy i jak nieszczęśliwi skazańcy uciekają się do łaski królewskiej. A wtedy rozpamiętywanie Jego męki nie będzie nam sprawiała przykrości, ale raczej będzie wlewać przedziwną pociechę w nasze serca.

Prawda i to, że musimy dużo cierpieć, dopóki nie skończy się czas naszego wygnania i pielgrzymki doczesnej, a w końcu musimy umrzeć; ale cóż znaczą najdłuższe cierpienia i sama nawet śmierć, skoro one nas prowadzą do szczęśliwej wieczności, której podwoje są dla nas otwarte przez Tego, co sam wydał się za nas na mękę i śmierć dla naszego zbawienia! Kiedy raz wielki sługa Boży Bernard z Korleonu, pokorny i nieuczony braciszek zakonny, prosił Pana Jezusa ukrzyżowanego, żeby mu powiedział, czy ma się uczyć sztuki czytania, usłyszał odpowiedź: „Na co tobie książek? – Ja jestem twoją książką, w której każdej chwili możesz wyczytać miłość, jaką miałem ku tobie!” – Czytajmy więc tę książkę ze skupieniem ducha, odrzucając myśli próżne i niezgodne z wolą Bożą, a ona nas najlepiej nauczy, co mamy czynić, abyśmy żyli dobrze i szczęśliwie, abyśmy uniknęli grożących nam na ziemi niebezpieczeństw, abyśmy osiągnęli cel naszego życia, abyśmy wreszcie mogli się połączyć z naszym Stwórcą i Zbawicielem na wieki. Amen.

 

Na podstawie: Ks. A. Pechnik, Kazania i nauki, 1923, s. 472.