Drodzy Wierni!
W ubiegłą sobotę obchodziliśmy święto jednego ze św. Patronów Polski, Jana Kantego.
Wielki apostoł Paweł powiedział: „Bądźcie naśladowcami moimi, jak i ja jestem naśladowcą Chrystusa” (1 Kor 4, 16). To samo z przybytków niebiańskich woła do nas każdy wybrany, szczególnie każdy święty własnego narodu: Bądźcie naśladowcami moimi! Nie tylko obchodźcie moje święta, nie tylko czytajcie książki o moim życiu, lecz starajcie się naśladować moje cnoty, jak i ja wiernie naśladowałem naszego Mistrza Chrystusa.
Czym bowiem jest Święty? Typem wykończonym ewangelicznego piękna; odwzorem ideału świętości – Jezusa. Przede wszystkim wiek XV w Polsce bogaty był w wielkie typy świętości; bo też był to wiek wewnętrznej siły Polski, a następnie jej potęgi i wielkości na zewnątrz. Surowy wtedy panował w domu obyczaj; mądre i zgodne były rady w senacie i świetne przewagi na polach bitewnych. Polska w tym okresie miała do spełnienia wielkie zadania. Potrzeba było nawrócić świeżo z Koroną skojarzoną Litwę, rozbroić Krzyżaków, już nie rycerzy Ukrzyżowanego, ale krzyżowników polskiego ludu; potrzeba było poskromić herezję husycką, grasującą w sąsiednim słowiańskim kraju oraz powstrzymać pierwszy pęd nawały tureckiej. By sprostać tym zadaniom, potrzeba było wielkiej, nieskazitelnej siły w narodzie; potrzeba było świetlanych wzorów o bohaterskich cnotach. Otóż takimi wzorami, takimi hetmanami narodu, po myśli Opatrzności, są Święci Pańscy: żywe kopie Chrystusa. Jednym z takich świetnych wzorów i przewodników był Jan Kanty.
Święty Jan urodził się roku Pańskiego 1417, w województwie krakowskim, w miasteczku Kenty, z znanych i pobożnych rodziców, Stanisława i Anny. Od pierwszego zarania życia wyznaczał się pobożnością i posłusznością. Pomnażając się w latach na wzór Boskiego Mistrza, pomnażał się w mądrości i lasce u Boga i u ludzi. Bogobojni rodzice oparłszy początkowe wychowanie syna na podwalinach wiary, mogli go bezpiecznie wysłać po wyższą naukę do akademii krakowskiej, świeżo założonej przez Jagiełłę i Jadwigę.
Chociaż akademia krakowska jeszcze nie dosięgła szczytu swego rozwoju, wszakże kwitnął już wydział filozoficzny, nierozłączny wtenczas od teologicznego; jeszcze bowiem myśl człowieka nie stanęła w przeciwieństwie lub oddzielnie od prawd objawionych. Młody Jan Kanty, idąc za głosem natchnienia i wrodzonego uzdolnienia, zapisał się na wydział filozoficzny. Wstępując do tego przybytku nauki, prosił usilnie Boga, aby mu obok serca pobożnego dał mądrość niebiańską, bez której wszelka mądrość ludzka jest próżną i fałszywą i prowadzi raczej do zguby. Prosił, by Dawca mądrości udzielił mu nie owej mądrości, co nadyma, ale tej, co buduje. Z takim usposobieniem duszy rozpoczął swe studia.
Po ukończeniu nauk filozoficznych, w których żaden z jego współuczniów mu nie dorównał, mając dwadzieścia kilka lat, otrzymał doktorat z filozofii. Następnie został doktorem teologii, potem przyjął święcenia kapłańskie. Mimo oporu swej pokory, musiał przyjąć godność dziekana wydziału filozoficznego.
Pan Jezus powiedział: „Żaden świecy nie zapala i nie stawia w skrytości, ani pod korzec, ale na świecznik, aby, którzy wchodzą, widzieli światło” (Łk 11, 33). Zgodnie z tą myślą, rektor akademii nie mógł pozwolić, aby pokora młodego uczonego kapłana trzymała w cieniu jego wiedzę i naukę, zwłaszcza w czasie, kiedy rozpowszechnione herezje domagały się wymownych obrońców wiary.
W tym złotym wieku dziejów Polski kwitła umiejętność, ale zespolona z pobożnością. Im kto był uczeńszy, tym też bywał świętszym. Dziś niestety, dzieje się przeciwnie. Im kto posiada więcej wiedzy, ten, zamiast być pokorniejszym jako większy dłużnik Boga, staje się dumniejszym i nawet zaczyna własne teorie ogłaszać za ważniejsze niż objawiona prawda. Ten nieporządek umysłowy wywołuje nieporządek i bunt w sercu. Zbawienną nie jest nauka, która nadyma, ale ta, która buduje, bo połączona z miłością i na niej opiera, jak mówi św. Paweł: „Wiedza unosi pychą, miłość zaś buduje” (1 Kor 8, 1). Św. Jan miał zawsze przed oczyma prawidło św. Bernarda: „Niektórzy się uczą, by umieli (nauka dla nauki), a to jest próżna ciekawość; inni się uczą, by innych uczyli, a to jest miłość; inni się uczą nareszcie, aby się sami budowali, a to jest roztropność”. Dlatego św. Jan uczył się w tych dwóch ostatnich celach: by uczyć innych i pracować nad własnym uświęceniem. Wiedział, że nauka tylko wtedy wyda zbawienne owoce, kiedy zawrze przymierze ze cnotą. Jan, kształcąc swój umysł, długie godziny przepędzał u stóp krzyża i dlatego z prostotą i uległością ducha przyjmował prawdy, przewyższające rozum człowieka. Nie roztrząsał, nie negował, nie wątpił o tym, czego mimo bystrości swego umysłu nie zdołał ogarnąć. Wiedza wzbogacona naukami nie prowadziła go do walki przeciw Bogu, ale owszem jednoczyła go najściślej ze Stwórcą.
Piotr Skarga swą archaiczną polszczyzną tak opisuje cnoty naszego Świętego: „Suknia jego nie tak zimno odganiała, jak tylko pokrywała nagość. Sen krótki, ledwo strapione postami i zemdlone duchowym ćwiczeniem ciało posilał. Święty pokutnik nie tylko ciałem, ale i sercem najmniejsze usterki tak opłakiwał, jakoby były ciężkie i śmiertelne. […] Gdy zaś w drodze onej nabożnej złupiony był od rozbójników, którzy go o pieniędzy więcej, jeśliby ich gdzie nie skrył albo zataił, pytali, on, zapomniawszy, iż był gdzie kilka czerwonych złotych w sukni zaszył, powiedział, iż więcej nie miał. Ale gdy na one zaszyte złote wspomniał, zawołał na rozbójników, aby się wrócili, i mówił im: „Nie chcę kłamać, bierzcie i to, czegom zapomniał”. A oni zdziwili się cnocie jego, i ono, co mu byli wzięli, przymuszając go, wrócili”.
Duch jego wiary rozpromieniał się na zewnątrz w czynach miłości bliźniego. To jego miłosierdzie Kościół św. przede wszystkim podnosi i sławi. Smutnych cieszył, gości i pielgrzymów przyjmował pod swój dach, więźniów nawiedzał, szaty i obuwie rozdawał ubogim. Niekiedy i na ulicy własne obuwie ubogiemu oddał, a sam, pokrywając nagość swoich stóp opuszczonym płaszczem, pospiesznie i po kryjomu wracał. Jeśli jego nauka i mądrość wprawiała w podziw wszystkich umysły, tedy dobroć jego miłosiernego serca ku sobie pociągała wszystkich serca. Przechodził po ulicach i targowiskach Krakowa jako wcielone Chrystusowe miłosierdzie. Jego ręce zawsze otwarte na dawanie, jego nogi zawsze gotowe do posługi, rozum do rad, serce do kochania. Miłował Boga, dlatego czynnie miłował bliźniego.
Na próżno powstawało ciało przeciw duchowi w tej walce, w której niestety tylu upada dlatego, że walka przedłużona ich zniechęca, że nie chcą walczyć! Jan Kanty odniósł zwycięstwo, bo zwalczył samego siebie. Wiedział, że nie ten jest wolny, kto nie zna pana nad sobą, ale ten, który jest panem samego siebie. Czym są kajdany dla ciała, tym każda namiętność dla ducha. Jaką bronią walczył Jan Kanty z namiętnością? Modlitwą, postem i biczowaniem. Dla Jezusa swe ciało umarzał niedospaniem na gołej ziemi, postem, włosienicą, biczowaniem i wszelkim sprzeciwianiem się zmysłom. Dla Jezusa wciąż ożywiał swego ducha wszelakim umartwieniem władz duszy, ciągłem czuwaniem nad sobą, ustawiczną pracą, w której się krzepił modlitwą. Dla Jezusa poszedł w pieszą pielgrzymkę do Ziemi Świętej śledzić Jego śladów, aby w nie wstępować. Chcąc uczcić Pana Jezusa również w Jego namiestniku na tej ziemi, odbył pieszo pielgrzymkę do Rzymu, i to czterykroć.
Św. Jan Kanty, przeżywszy 83 lata, wycieńczony pracą, trudem i postami, pełen dobrych uczynków, wzmocniony Boskim Wiatykiem, gotował się na wielką przeprawę do wieczności. Nadszedł dzień wigilii Bożego Narodzenia, dzień radości dla Jana: w dniu, w którym Bóg wstąpił na ziemię, niebo otworzyło się dla duszy Jana. Testamentu nie uczynił, bo wszystko oddał Jezusowi w osobie Jego ubogich. Została po nim jego uniwersytecka toga, w którą po dziś dzień, mówi Skarga, obłóczą nowo obranego dziekana filozofii. Pozostawił nam święte swoje relikwie, pochowane w kościele akademickim św. Anny, a co droższe nad wszystko, prócz swej opieki w niebie, pozostawił nam swój wymowny przykład, jak kształcąc umysł, mamy kształcić serce umiejętnością ewangeliczną; zostawił nam wzór cnót heroicznych.
Wielki historyk, ojciec zmartwychwstaniec Walerian Kalinka zwraca uwagę na to, że Stolica Święta dała Jana Kantego narodowi polskiemu za patrona w chwili, kiedy ten naród zaczynał tracić swe życie państwowe. Papież Klemens XIII ogłosił go świętym w roku 1767. W hymnie Jutrzni ku czci Świętego śpiewamy: „O ty, który nikomu nie odmówiłeś za życia, Janie chwalebny, strzeż swego ojczystego Królestwa, o to cię proszą mieszkańcy Polski i całego świata!” Niebywałym w dziejach przykładem papież kazał wpisać tę modlitwę za pojedynczy kraj, za Polskę, do modlitwy brewiarzowej powszechnego Kościoła. Kalinka uważa, że to był gest proroczy, żeby naród polski w chwilach największych udręk i prób nie tracił nadziei i nie poddawał się zwątpieniu.
Przypomina to również jedno wydarzenie z życia Świętego. Kiedy dla wypoczynku po umysłowej pracy szedł nawiedzać ubogich i chorych, zdarzyło się, że nad brzegiem Rudawy spotkał płaczącą dziewczynę, która akurat rozbiła dzban z mlekiem. Straciła całodzienny pokarm swego ubogiego rodzeństwa. Ufny w Boską potęgę, św. Jan złożył potłuczone skorupy, i zrosły się w dzban zdrowy. Napełnił go wodą z Rudawy i przeżegnał, a woda ta stała się mlekiem, lepszym od tego, co było wylane. Również i Polska była tak rozbita przez zaborców i, po ludzku mówiąc, nie było żadnych nadziei na odrodzenie tego państwa, a jednak św. Jan i inni Święci patronowie wyprosili Boga o tą łaskę. Tak samo dzisiaj powinniśmy z wielką ufnością modlić się do wszystkich Świętych za cały Kościół, żeby nastąpiło kiedyś jego ocalenie po dzisiejszym rozbiciu i osłabieniu. Amen.
Na podstawie: Ks. J. Adamski, Kazania na uroczystości polskich świętych i błogosławionych, t. 2, 1920, s. 191.