Drodzy Wierni!
Czytamy w Ewangelii dzisiejszej o nieszczęsnym człowieku, pozbawionym daru słyszenia i mówienia. Dla głuchego zamknięty jest obszerny świat najrozmaitszych dźwięków. Wprawdzie świat zewnętrzny wnika jeszcze do niego kanałami oczu, dotyku, smaku i węchu, lecz ileż to wrażeń dźwiękowych nie może zapisać się w jego wnętrzu. Nie może radować się głosem ludzkim ani rozkoszować śpiewem i muzyką. A w dodatku niemowa! Jest on pozbawiony tego najpospolitszego, najłatwiejszego i najszybszego sposobu wyrażania swoich myśli i uczuć. Z reguły głuchocie towarzyszy niemożność mówienia. Nawet u człowieka, który był kiedyś zdrowy, a dopiero później stracił słuch, mowa z braku kontroli przekształca się powoli w bełkot i całkowity zanik.
Wielkie to nieszczęście. Dlatego nie dziwimy się, że nad owym ewangelicznym nieszczęśliwcem ulitowali się dobrzy ludzie i korzystając z obecności znanego już z rozmaitych uzdrowień Cudotwórcy Jezusa, zawiedli go do Niego. A Jezus, który jeszcze z innych, wyższych względów oceniał to nieszczęście, „wpuścił swoje palce do jego uszu, a swą śliną dotknął jego języka, a wejrzawszy w niebo, westchnął i rzekł mu: Effeta! to znaczy: otwórz się. I wnet otworzyły się uszy jego, i rozwiązała się związka języka jego, i mówił dobrze” (Mk 7, 33-35). W ten sposób Ewangelia krótko streszcza fakt cudownego uzdrowienia głuchoniemego, fakt o niezmiernie wielkiej doniosłości.
Pan Jezus, dokonując tego cudu, chce nas uświadomić, jakim dobrodziejstwem, choćby z punktu widzenia naturalnego, obdarzył nas Bóg, dając nam słuch i mowę, jaki Bóg w tym miał cel, i jaki ludzie z nich mają czynić użytek. Jakże ów człowiek był uszczęśliwiony, gdy tak niespodzianie i tak nagle uzyskał i słuch i mowę. On spośród całego zdumionego otoczenia najlepiej ocenił dobrodziejstwo, jakiego doznał, i na pewno on najbardziej i najgłośniej wychwalał swego Boskiego Dobroczyńcę, mimo że ten zakazał z niewiadomego nam bliżej powodu rozgłaszania tego cudu. O uzdrowionych przez Jezusa czytamy w Piśmie Św., że upadli do Jego nóg i oddali Mu pokłon. To jest najprostsza nauka dla nas, w chwilach, kiedy doznajemy jakiegoś dobrodziejstwa Bożego. Podobnie i my z prawdziwej wdzięczności chciejmy szczerze Bogu podziękować za Jego niewysłowioną dobroć, oraz zawsze prosić Go o zachowanie naszego ciała od wszelakiego niebezpieczeństwa i nieszczęścia.
Nie wolno nam jednak poprzestać na podziękowaniu, trzeba nam okazać naszą wdzięczność przez to, że odtąd będziemy czynić stanowczo lepszy użytek z darów słuchu i mowy. Nasz słuch nastawiajmy tylko na fale dobre, zgodne z miłością Boga i bliźniego, z czystością, pokorą i innymi cnotami chrześcijańskimi, na fale przynoszące wewnętrzny pokój. Pamiętajmy na słowa Ducha św.: „Ogrodź cierniem uszy twoje, nie słuchaj języka złośliwego” (Eccli. 28, 28). O języku zaś wyraża się św. Apostoł Jakub: „Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo, nie ma to tak być, bracia moi! Czyż źródło z tego samego otworu wypuszcza słodką i gorzką wodę?” (Jak 3, 10-11), i daje taką przestrogę: „A jeśli kto ma się za nabożnego, a nie powściąga swego języka… nabożeństwo jego jest próżne” (Jak 1, 26). Wystrzegajmy się tedy grzechów języka, bo według św. Pawła „złe rozmowy psują dobre obyczaje” (1 Kor 15, 33). Śliskie bowiem słowa wywołują chorobliwą ciekawość, rozbudzają namiętności, rozpalają żądze i prowadzą do rozmaitych waśni i grzechów. Weźmy sobie do serca słowa tegoż Apostoła: „Mowa wasza niech będzie miła i posolona solą, abyście usiedzieli, jak każdemu wypada odpowiedzieć” (Kol 4, 6).
O Najśw. Maryi Pannie czytamy, że „wszystkie te słowa (o Jezusie) zachowywała w sercu swoim” (Łk 2, 51), słuchając brała więc zawsze pod uwagę to, co by mogło mieć jakiś związek z Bogiem, albo z doskonaleniem swej duszy, albo z udzielaniem pomocy bliźnim. Obyśmy również umieli wszędzie uszami naszymi wewnętrznymi dosłyszeć się głosu przemawiającego Boga. Kiedy zaś Maryja usłyszała słowa pozdrowienia św. Elżbiety, wielbiącej ją jako błogosławioną między niewiastami i jako Matkę Zbawiciela, wtedy dar języka skierowuje ku właściwemu i to najwyższemu celowi – do wysławiania Boga: „Wielbi, dusza moja, Pana. I rozradował się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim, iż wejrzał na niskość służebnicy swojej” (Łk 1, 46-48).
Wszyscy byliśmy kiedyś przed chrztem jakoby głuchoniemymi, nie mogliśmy do Boga przemawiać, bo brakło nam wiary, ani też słyszeć głosu Bożego. Dopiero na chrzcie św., kiedy kapłan otwierał nam nasze zmysły, dotykając się ich zwilżonym palcem i wołając Effeta – otwórz się, wstąpił do nas Duch św. i stał się pośrednikiem między Bogiem a naszą duszą. Kapłan powtarza dokładnie te gesty i słowa P. Jezusa z Ewangelii dzisiejszej. Duch św. jest tedy niejako językiem, który umie przemawiać do Boga, i uchem, które rozumie głos Boży. Co zaś chrzest rozpoczął, to ma w nas dopełnić Eucharystia. I jeśli Jezus, uzdrawiając ewangelicznego głuchoniemego uczynił wielki cud, to we Mszy św. pragnie dokonać jeszcze większego dzieła, otwierając nam słuch i język dla Królestwa Bożego. Wołajmy tylko często z młodym Samuelem, tym największym wzorem posłuszeństwa w Starym Testamencie: „Mów Panie, bo sługa twój słucha!” I cud ten nieomal dosłownie spełnia się, gdy przystępujemy do Komunii św. Odwieczne Słowo Boże zstępuje na nasz język. I w tej chwili trzeba umieć wsłuchiwać się w takt miłościwie bijącego Serca Jezusowego, umieć przemawiać do Zbawiciela słowami nadprzyrodzonymi, słowami, których nas nauczył Duch Św. Po tak przyjętej Komunii, wychodząc z kościoła, podobnie jak ci ludzie z Ewangelii, będziemy mogli rozsławiać dobroć Jezusa i dziwować się mówiąc: „Dobrze wszystko uczynił, i głuchym przywrócił słuch, i niemym mowę” (Mk 7, 37). Amen.
Ks. E. N.
Na podstawie: Ks. Wł. Śpikowski w: Współczesna ambona, 1950 nr 4 (28), s. 527.