10. niedziela po Zielonych Świątkach, 5.08.2012

Drodzy Wierni!

Pan Jezus w Ewangelii dzisiejszej opowiada nam o wymownym faryzeuszu i o małomównym celniku. Jest to nam okazja przypomnieć sobie wartość i wielkie znaczenie mowy ludzkiej oraz obowiązek czujności nad językiem. Żyjemy bowiem w czasach, kiedy to puste słowo panuje w bardzo wielu dziedzinach, a słowo brudne, nieodpowiadające prawdzie przelewa się wszędzie i obija się o nasze uszy na każdym niemal kroku.

Uderzyć nas musi strumień wymowy faryzeusza w tej jego modlitwie, a raczej w tej pewnej siebie przechwałce, będącej niczym więcej tylko obrazą Majestatu Bożego. Słowa płyną tu strumieniem, argumenty idą uporządkowane planowo. Swoją wymową faryzeusz zasłania własną moralną pustkę. Natomiast pokutnik w ustronnym kąciku świątyni modlący się serdecznymi łzami żalu za swe winy jest cichy i małomówny.

A) Mowa najlepiej daje poznać człowieka. I jest dla niego cechą charakterystyczną. Anioł nie mówi, i zwierzę nie mówi. Jeśli chcesz wiedzieć kim jesteś, przysłuchaj się temu, co i jak mówisz! Mowa jest szatą zewnętrzną naszej treści wewnętrznej. Ale mowa też – ponad wszelką wątpliwość – wywiera potężny wpływ na wewnętrzną stronę istoty ludzkiej. Rychło staniesz się takim, jakim nawykłeś okazywać się w mowie. Warto zatem popracować nad swym językiem, warto wziąć go jakby do nowicjatu! By jednak ta praca była celowa, trzeba poznać pobudki, jakie nas do niej powinny skłaniać. Z pobudek tych wysuniemy tu trzy: 1) konieczność, 2) pożytek, 3) miłość.

1. Najpierw, wszyscy ludzie muszą koniecznie – tak czy inaczej – czuwać nad tym, co mówią, by nie potknąć się w życiu w różnych okolicznościach. Codziennie przecież obserwujemy na sobie i na innych, że nie zachowując w tym względzie należytej czujności każdy z nas naraża się na rozliczne przykrości i trudności życiowe. Dlatego to Pismo św. bardzo usilnie upomina nas: „Kto strzeże ust swoich, strzeże duszy swojej” (Przyp 13, 3). Ponieważ zaś strzeżenie duszy jest naszym najkonieczniejszym zadaniem życiowym, stąd jasną jest konieczność strzeżenia języka. – „A strzeż się, abyś snadź nie potknął się językiem, ażebyś nie upadł. A byłby twój upadek nieuleczony” (Eccl. 28, 30). Jest pewne, że brak czujności w mowie tamuje nasz postęp duchowy i stawia pod znakiem zapytania naszą pobożność. Toteż słusznie powiada św. Jakub: „A jeśli kto mniema, że jest pobożnym, nie powściągając języka swego (ale zawodząc serce swe), tego nabożeństwo próżne jest” (Jak 1, 26). Podstawą chrześcijaństwa jest miłość bliźniego, postawiona przez Pana Jezusa tuż obok miłości Boga i udowadniająca – według oceny Ojców Kościoła – naszą miłość ku Bogu. A powiedzmy szczerze, czy możliwą jest miłość bliźniego na dłuższą metę bez należytego strzeżenia języka? Oczywiście, że nie. Nic tak nie podgryza miłości bliźniego jak język, niewyćwiczony należycie w nowicjacie.

2. Po drugie, i nasz własny pożytek, dobrze zrozumiany, domaga się pilnego strzeżenia języka. Jeśli pragniemy być naprawdę bogatymi przed Bogiem, bogatymi wewnętrznie, to ze wszech miar jest zaleconym, byśmy więcej czuwali nad naszym językiem. Ani mądrości ani prawdziwej cnoty niema tam, gdzie niema czujności nad językiem. Jak pisze o. Pesch: „Po dźwięku można poznać, czy dzwon jest rozbity, czy nie. Ze słów człowieka można poznać, czy duch jego niedomaga, czy jest zdrowy. Z odgłosu naczynia można poznać, czy ono jest napełnione, czy próżne. Z rozmów człowieka poznasz, czy to głowa pełna, czy pusta”. Pismo św. wyraźnie nas poucza, że brak czuwania nad językiem prowadzi do upadku moralnego. „W wielomowności (gadulstwie) nie obejdzie się bez grzechu” (Eccl. 55, 2). Nie na darmo tak silnie zaakcentował Pan Jezus, że kiedyś przed Trybunałem Bożym z „każdego słowa niepotrzebnego zdamy rachunek”, bo nasze słowa niestrzeżone należycie bardzo obciążają nasze sumienie, więcej niż przypuszczamy.

3. Miłość bliźniego jest również motywem i szczególniejszym powodem, by kontrolować nasz język. Naszą mową i nasze milczenie można porównać do dwu ramion, co albo budują albo rujnują wielki gmach miłości, który przyszedł ufundować Pan Jezus. To wszystko, co nazywamy stosunkami społecznymi, wzajemnym obcowaniem i współżyciem, współpracą, związkami rodzinnymi i t. p., to wszystko – w wielkiej mierze – jest uzależnionym od ludzkiego słowa. Jeśli ono niesie balsam pociechy i zgody, czerpany z wielkiej krynicy wzajemnego zrozumienia, wówczas utrwala się pokój i ład w rodzinie, państwie i społeczeństwie. Jeśli zaś w naszym słowie idzie między ludzi jad nienawiści i samolubstwa, wówczas szatan niezgody coraz pewniej i silniej utrwala swoje panowanie w społeczeństwie. Wojna urasta na ostrzu ludzkich słów.

Poeci w przenośni przypisują każdemu ludzkiemu słowu nieśmiertelność. Jest w tym dużo racji. Nasze złe słowo, rzucone na serce ludzkie, raniące je, stanie na sądzie Bożym i będzie świadczyć przeciw nam, domagając się kary Bożej. Ale i słowo dobre zawsze odbije się doniosłym echem o bramy niebios. Zapominamy, że słowo dobre jest uczynkiem dobrym, a „uczynki dobre pójdą za nami” (Obj 14, 13).

B) Rozważywszy pobudki, skłaniające nas do strzeżenia języka, zastanówmy się, jakie są główne reguły, obowiązujące w „nowicjacie języka”. Poznamy tu trzy główne reguły, t. zn. 1) unikanie skwapliwości do mówienia, 2) unikanie obrażania prawdy w naszych słowach i 3) przestrzeganie prawdziwej miłości w naszych ustach.

1. „Bądź leniwy do mówienia!” (Jak 1, 19). Nie należy mówić zawsze, kiedy nam przychodzi ochota do mówienia. W naszej mowie nadto powinniśmy być – w miarę możności – zwięźli, t. zn. mówić wiele w niewielu słowach. Musimy bowiem pamiętać, że treściwość jest zawsze skuteczniejsza niż najdokładniejsza rozwlekłość. Kto jest po Bożemu „leniwy do mówienia”, ten bacznie zważa na wszystkie okoliczności, w których ma mówić: a) okoliczności, tyczące osób, do których mówimy, b) miejsce, w którym to czy owo mówimy, c) czas, jaki obraliśmy na powiedzenie czegoś. „Leniwy do mówienia” rozważa wszystkie te okoliczności i sposób, w jaki należałoby ubrać w szatę słowa to, co trzeba w danej okoliczności powiedzieć i nigdy nie uchybi ani prawu Bożemu, ani miłości bliźniego. Wypowiedzieć słowo – zawsze pora, ale cofnąć wypowiedziane – nigdy. Stąd to tak ważnym w naszym duchowym gospodarstwie jest milczenie, by przeczekać aż przyjdzie odpowiednia okoliczność na powiedzenie czegoś.

„Kto się nie nauczy milczeć, ten nie nauczy się myśleć” (Foerster, Wychowanie człowieka, s. 223), – ale ten również nie nauczy się mówić. Ilu z nas o tym pamięta? Dziwne, jak ludzie muszą byle co powiedzieć, byle czym się popisać w chwilach, w których wiedzą, że najrozsądniej cicho siedzieć! Zapominają oni, że w milczeniu jest siła i moc. Tę moc przywykli przypisywać tylko słowu. Święci zaś i pisarze Kościoła prześcigają się niejako w pochwałach milczenia. Kardynał Bona mówi nawet: „Kto umie wiele słuchać, a mało mówić, ten podobny się staje samemu Bogu…” (Przewodnik do nieba, s. 74).

2. Druga zasada: Nigdy przeciw prawdzie! Kłamstwo w mowie jest nadużyciem języka i grzechem przeciw Stwórcy. Bóg jest samą prawdą i miłuje tylko prawdę. I wszystkie stworzenia powołał do życia, by były ułamkowym odbiciem przedwiecznej Prawdy. Duch ludzki i język ludzki – w myśl odwiecznych planów twórczych Pana Boga – mają być naczyniami prawdy. Każde kłamstwo, gnieżdżące się w duszy ludzkiej i kalające język człowieka, jest wykroczeniem przeciw przeznaczeniu i planowi Bożemu. Dlatego dla dzieci Bożych tak ważną jest ta druga reguła w „nowicjacie języka”: nigdy przeciw prawdzie! Dla dzieci Bożych jest ona świętem przykazaniem. Najstraszniejszym w naszych mowach jest kłamstwo, raniące bliźniego, podkopujące jego honor i odbierające mu dobre imię. O. Pesch przestrzega: „Bądź zatem ostrożnym, abyś nikogo nie obrażał językiem. Drzewo ścięte siekierą może na powrót odrosnąć, rana zadana mieczem może się zagoić, lecz rany sprawione językiem najczęściej nie goją się i pozostawiają zawsze blizny”. Na naszym języku kładzie kapłan Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa. Czy tym samym językiem mielibyśmy grzeszyć przeciw Prawdzie odwiecznej?

3. Trzecia zasada: Zawsze z miłością! Nawet ci, co uważają się za dobrych katolików, jednak bardzo często wykraczają przeciw miłości bliźniego w swych rozmowach. Jeśli nawet nie oczerniają swych bliźnich i wprost nie zadają im ran kłamstwem, to jednak nie wystrzegają się obmowy. Wł. Reymont pisał o swoich czasach: „Zawsze i wszędzie i na każdym miejscu wszyscy obgadują wszystkich na zabój, bez litości, ni miłosierdzia, jak zresztą się to dzieje na całym obszarze Polski…” (Marzyciel, 1910, s. 129). A S. Żeromski dodaje: „Czyliż jest choć jeden człowiek, któryby nie dźwigał na swych plecach korca śmieszności? My sami każdemu z przechodzących wrzucamy jakąś bryłkę ciężaru. To samo czynią z nami bliźni nasi” (Ludzie bezdomni, 1900, t. 1, s. 113).

Starajmy się jako uczniowie Chrystusowi nie tylko wystrzegać się obrażania miłości w rozmowach, lecz również używajmy słowo i milczenie w służbie miłości bliźniego. Wtedy nasz język będzie narzędziem zbawienia dla nas i dla bliźniego. Amen.

 

Ks. E. N.

 

Na podstawie: Ks. Omikron w: Nowa bibljoteka kaznodziejska, t. XLIX 1935, s. 48.