Drodzy Wierni!
Obchodzimy dzisiaj uroczystość Świętego, którego, można powiedzieć, kanonizował sam Pan Jezus Chrystus, mówiąc, że „między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11, 11).
Jakie to byli czasy? Na tronie zasiada Herod, marionetka Rzymu, a naród rozbity na liczne stronnictwa, które usiłują Objawienie Boże przystosować do swoich potrzeb politycznych. Wśród warstw wykształconych panuje kult formy zewnętrznej i litery prawa, duch zaś religii Mojżeszowej odszedł gdzieś na ubocze życia, by przerodzić się w nieokreślony zabobon, przesąd, bezduszny obrzęd, który nie wiele lub nic zgoła nie miał z Objawieniem Zakonu. Najwyżsi stróże czystości wiary pozostają na usługach panujących i więcej dbają o rodzinne dziedziczenie władzy arcykapłańskiej niż o prawdę religijną. Arcykapłani izraelscy tkwią pomiędzy dwoma stronnictwami polityczno-religijnymi, są na swój sposób wolnomyślni, względnie przywiązani do tradycji narodowych, którym ma służyć religia jako Boża gwarancja ludzkich spraw.
Z takiego środowiska religijnego wyszedł największy z proroków, św. Jan Chrzciciel. Rodzice jego to kapłan Zachariasz i Elżbieta, która w podeszłym wieku dostąpiła łaski poczęcia syna. Była to bowiem rodzina, która w odróżnieniu od swego środowiska, pielęgnowała modlitwę i dobre uczynki. Stąd Ewangelia tak o nich mówi: „A byli oboje sprawiedliwi przed Bogiem, postępując wedle wszystkich przykazań i przepisów Pańskich bez przygany” (Łk 1, 6). Zwiastowanie narodzenia św. Jana było więc nagrodą za świętość życia rodziców oraz darem miłosierdzia Bożego wyproszonym modlitwą liturgiczną ojca i ludu izraelskiego – „wysłuchana jest prośba twoja” (Łk 1, 13).
Zachariasz według kolejności udaje się do świątyni, by wykonać obrzęd okadzenia ołtarza – zewnątrz lud trwa na modlitwie. Zachariaszowi zwiastuje anioł, ze Elżbieta urodzi syna i nada mu imię Jan, co znaczy – „Bóg Izraela był łaskaw”. „Będzie (on) wielki przed Panem… będzie napełniony Duchem Świętym jeszcze w żywocie matki swojej. I nawróci wielu… do Pana” (Łk 1, 15-17). Takie było zwiastowanie, a po nim nastąpiło oczyszczenie dziecięcia jeszcze w żywocie matki od grzechu pierworodnego przy spotkaniu się św. Elżbiety z Najśw. Matką Jezusa. Narodzenie więc św. Jan nastąpiło już w łasce, co żadnemu ze świętych nie przypadło w udziale. Nic dziwnego, że Kościół katolicki obchodzi święto takich narodzin i we wstępie Mszy św. śpiewa: „Pan z żywota powołał mię, z żywota matki mojej wspomniał na imię moje. I położył usta moje jako miecz ostry” (Iz 49, 1-2). W dniu narodzin syna Zachariasz wyśpiewał hymn ku uwielbieniu Boga za dzieło odkupienia od wrogów, dzięki któremu na ziemi zapanuje sprawiedliwość Boża i świętość życia. A syn jego w tym dziele będzie „prorokiem Najwyższego, aby gotować drogi Jego, na odpuszczenie ich grzechów” (Łk 1, 76): stanie się więc heroldem Chrystusa. Tak to nad ziemią ukazała się jutrzenka zwiastująca wschodzące słońce.
Jak długo św. Jan przebywał w domu rodzinnym, tego nie mówią nam Ewangelie, ale możemy przypuszczać, że na pustynię udał się w wieku dojrzałym. Tam na pustkowiu Duch Św. dopełnia uświęcenia Poprzednika Jezusowego. Program pustelniczego życia to modlitwa, post, pokuta. Odzieniem jego tkanina z sierści wielbłądziej przepasana pasem skórzanym, a pokarmem szarańcza i miód pszczół leśnych (Mt 3, 4). W takich to warunkach, jak mówi prorok Izajasz, usta jego czyli jego głos stawał się jako ostry miecz i jako wyborna strzała, by dotrzeć do najbardziej zatwardziałych serc narodu izraelskiego, budząc go na przyjście Pana.
Czas i miejsce przepowiadania św. Jana wybrał sam Bóg. Od początku występuje on jako prorok, którego zapowiadały Księgi Święte (Jer 3, 21, Ez 18, 31, Dan 9, 3, Mich 7, 9). Jego zewnętrzny wygląd porywa, przyciąga przykład wielkiej pokuty i słowa tak potężne jak ryk lwa (Mt 3, 2). Znakiem zewnętrznym pokutujących było wejście do rzeki Jordan i poddanie się obrzędowi polania wodą głowy – tzw. chrzest Janowy. Prorocy przepowiadali przyjście Mesjasza, a św. Jan głosił wypełnienie się tych proroctw. Potępiając ciasnotę myśli saduceuszów i faryzeuszów tak przemawia do nich: „Rodzaju jaszczurczy! któż wam pokazał, abyście uciekli od przyszłego gniewu? Czyńcie tedy godny owoc pokuty. A nie chciejcie mówić sobie: Ojcem mamy Abrahama. Albowiem wam powiadam, iż mocny jest Bóg z tych kamieni wzbudzić synów Abrahamowi” (Mt 3, 7).
Do królestwa Mesjasza należeć będą ci, którzy będą czynić owoce godne pokuty, a więc którzy zmienią sposób myślenia i postępowania z czysto ziemskiego na nadprzyrodzony, a tacy niekoniecznie muszą pochodzić z potomków Abrahama, ale i spośród wszystkich innych ludzi szczerze nawracających się do Boga. Wszelki zaś powrót do Boga jest dziełem łaski. Ludzie prości, którzy przychodzili do św. Jana i poddawali się pokucie, byli łagodniej przyjmowani aniżeli faryzeusze, gdyż umysły takich ludzi nie były przewrotne. Ci kierując się w życiu prawem natury łatwiej znajdowali drogę łaski, byleby tylko oddali się uczynkom miłosierdzia, sprawiedliwości, łagodności i poprzestawali na małym, na swoim.
Przepowiadając Chrystusa, św. Jan stale podkreślał Jego wielkość. Wszak wyznaje, że nie jest godzien nosić za Nim Jego sandałów, ani rozwiązywać rzemieni od nich. Chrzest Jezusowy w zestawieniu z jego to nie tylko obmycie pokutne wodą, ale to chrzest ognia i Ducha Św., który przepali i przemieni całą istotę ludzką i wzbogaci ją skarbem łaski Bożej. Dalej podkreśla, że Jezus Chrystus będzie dla wszystkich ludzi Panem i Sędzią, bo oddzieli pszenicę od plew (Mt 13, 37n). Potęga Janowego słowa i blask jego cnót sprowadza wielu na drogę pokuty i przygotowania się na przyjście Chrystusa.
Wreszcie nadchodzi dzień, gdy sam Zbawiciel stanął nad Jordanem, by wyróżnić i nagrodzić pracę swego Poprzednika, przez którego daje się wprowadzić w swoją misję zbawczą. Ewangelia opisując ten okres życia św. Jana ukazuje nam naszego świętego jako człowieka pokuty, pokory i ofiarnej apostolskiej pracy. Św. Jan Chrzciciel to delikatny cień Mesjasza rzucony na ludzkie drogi, to budziciel wielkiego niepokoju, tak w tych, którzy go słuchali jak też i w tych, którzy go podstrzegali.
Św. Jan przedstawił ludowi Chrystusa: „Oto jest Baranek Boży, oto który gładzi grzechy świata” (J 1, 29). Sam święty zdaje sobie sprawę, że jego rola już się kończy. Obwieścił Mesjasza, był Jego głosem, a po objawieniu się Jezusa: „On – to jest Jezus – ma wzrastać, a ja umniejszać się” (J 3, 30). Odchodzi więc w cień i tylko od czasu do czasu na skutek zabiegów i starań swoich uczniów upewnia się co do osoby i czynów Mesjasza. Niemniej w dalszym ciągu swego życia tępi grzech, gdziekolwiek się pojawi. Z tego też powodu był niewygodny ten prorok pustyni możnym tego świata, tak że skutkiem fałszywego oskarżenia dostaje się do twierdzy Macheront, gdzie wkrótce oddaje swoją głowę w obronie cnoty i świętości życia małżeńskiego. Nad życiem Jana zapadła noc – to loch więzienny i męczeńska śmierć. W takiej to chwili Jezus Chrystus dał świadectwo o swoim Poprzedniku: „Ten jest, o którym napisane jest: Oto posyłam Anioła mego przed obliczem twoim, który zgotuje drogę twą przed tobą. Albowiem powiadam wam: Nie ma między narodzonymi z niewiast większego proroka nad Jana Chrzciciela” (Łk 7, 25).
Patrząc na życie dzisiejszych ludzi widzimy, że stan moralny wielu z nich podobny jest do stanu z czasów działalności św. Jana nad Jordanem. Rozbicie nie tylko między narodami, ale też i w rodzinach. Wielu jest takich, którzy by chcieli uzdrawiać innych, a sami często nie umieją znaleźć lekarstwa na własne słabości. Św. Jan uczy i dziś, gdzie należy szukać prawdy! Może ona komuś nie odpowiada – prawda objawienia. Niech wymyśli coś lepszego, ale niestety, my wierzący wiemy, że nowego objawienia już nie będzie, dlatego nic innego nie pozostaje, jak przyjąć Tego, którego przepowiadał św. Jan.
W S. Testamencie mamy wzmiankę o zburzeniu Jerozolimy i świątyni przez wojska Nabuchodonozora. Kapłani żydowscy widząc zgrozę spustoszenia, zabrali ogień z ołtarza całopalenia i ukryli go w podziemiach świątyni, sądząc, że wkrótce powrócą i od niego zapalą na nowo ofiarę. Lecz niestety ze świątyni pozostały gruzy, a naród poszedł w rozsypkę. Po wielu latach powrócili Żydzi z niewoli. Odbudowali świątynię, a kiedy Nehemiasz posłał kapłanów w podziemia, by odszukali pozostawiony tam ogień, wówczas poszukujący znaleźli tylko odrobinę mokrego popiołu. Zebrali go, przynieśli na ołtarz i tu pod działaniem promieni słonecznych rozżarzył się w ogień, od którego spłonęła złożona ofiara. Tak! Bóg może z kamieni wzbudzić synów Abrahamowych, jak powiada św. Jan, a ogień rozpalić z popiołu – a nas upadłych podnieść do nadprzyrodzonej godności synów Bożych. Dlatego dla chrześcijanina nie ma położenia bez wyjścia, sytuacji beznadziejnych. Objawiona Prawda Boża dociera do wszystkich zakątków świata. Oby dotarła i do zakątków naszej duszy.
Zachęceni przykładem życia św. Jana usiłujmy ją poznać, pokochać i wcielić w swe codzienne życie, byśmy i my mogli się stać godnymi wyznawcami, uczniami Chrystusa, który ma wzrastać w nas i przez nas w całym świecie. Amen.
Ks. E. N.
Na podstawie: Ks. Henryk Peszko w: Współczesna ambona, nr 2 (38), 1957, s. 273.