Płomień serca Jezusowego

Ogień i woda są niezbędne człowiekowi do utrzymania życia, i dlatego Rzymianie, skazując na wygnanie obywatela, wyrażali to przez zakazanie mu ognia i wody. Ponieważ zaś o wodę łatwiej, bo można ją znaleźć w źródłach, strumieniach i rzekach, a ogień trzeba wydobywać i wywoływać sztuką, przeto u ludów pogańskich urosło podanie, że Prometeusz go wykradł zazdrosnym bogom i za to był przykuty łańcuchami do skały na Kaukazie, a sęp ustawicznie wyżerał mu wątrobę. W tym podaniu rozum ludzki, obłąkany i zaciemniony błędem, odwrócił rzeczywistą prawdę, że przestał kochać prawdziwego Boga, straciwszy poznanie i zrozumienie Jego rzeczywistej istoty.

Albowiem Bóg nie tylko niczego nie zazdrości ludziom, lecz przeciwnie pała najczystszą i najwznioślejszą miłością do człowieka, którego „stworzył na obraz i podobieństwo Swoje”, gdyż On sam jest miłością, jak mówi Uczeń miłości, św. Apostoł Jan: „Miłość jest z Boga… albowiem Bóg jest miłością” (1 J 4, 7n). Ta miłość Boska jest też ogniskiem, które ogrzewa, rozpala i ożywia, a zarazem oświeca cały świat. Z tej miłości płynie ożywcze światło i ciepło, tak że bez niej świat by wcale nie istniał. Dla niej i wkoło niej obracają się, ruszają i kołują wszystkie ciała niebieskie po nieskończonych przestworzach wszechświata.

Początek zmiłowania bożego, jakie w Starym Testamencie okazał Bóg ludowi izraelskiemu, ma też związek ścisły z płomieniem i ogniem. Oto na szerokich, samotnych i pustych błoniach ziemi madjanickiej pasie owce mąż, wyniosły wzrostem, potężny myślą, a milczący i małomówny – Mojżesz. Jak okiem sięgając, na puszczy nic nie widać, oprócz zielonej trawy, rzadkich zarośli krzewów, a szeroki widnokrąg zamykają szczyty góry Horeb. Ten samotny pasterz jest tu obcy, a owce nie są jego własnością. On służy tylko za pasterza swojemu teściowi, a chętnie unika ludzi, i szuka samotności, bo nad jego głową wisi zemsta egipskiego władcy, potężnego króla faraona. On bowiem zbiegł z Egiptu! Tam mieszkał w komnatach królewskiego pałacu, a tu służy za pasterza i spędza całe dni samotny. Uciekł, bo nie mógł znieść widoku tego uciska, pogardy i poniżenia, w jakim pozostawali jego rodacy, bo on kochał swój naród, ale ten naród był tak spodlony niewolą, że sami rodacy zdradzili go i donieśli do faraona. Ma więc o czym myśleć, dosyć ma przedmiotu do rozmyślania.

Nagle spostrzega „krzew w płomieniu ognistym”. To, że się zapalił krzew, stojący samotnie na puszczy, nic dziwnego, bo wśród żaru słonecznego wystarczy, że promienie słońca załamią się o błyszczący kamień, aby zapaliły suche liście i gałązki. Ale „widział, iż krzew gorzał i nie zgorzał” – i to zwróciło jego uwagę. Mówi więc sobie: „Pójdę, a oglądam widzenie to wielkie, czemu nie zgorzeje ten krzew?” A ledwie się zbliżył, słyszy „z pośrodku krzewa” głos, wołający go po imieniu: „Mojżeszu, Mojżeszu!” (Wj 3, 2nn). To sam Bóg jego ojców przemawia do niego i daje mu posłannictwo wybawienia braci z niewoli. Posłannictwo wielkie i zaszczytne, ale trudne i niebezpieczne, więc Mojżesz wymawia się, lecz wreszcie skłania go rozkaz Boży i miłość braci, których krzyk boleści usłyszał Bóg i dlatego postanowił wyzwolić ich z rąk Egipcjan.

Lud Izraelski krzyczał do Boga o ratunek dopiero wtedy, gdy mu dokuczył ból, będąc zmuszony srogim uciskiem; ale Bóg w swoim miłosierdziu nie tylko go wyzwala z niewoli, lecz daje mu jeszcze wielkie posłannictwo w świecie, pomiędzy wszystkimi narodami, aby niósł światło wiary w jednego prawdziwego Boga, pomiędzy ciemnotą bałwochwalstwa i obłędem wielobóstwa. Miłość Boża nie ogranicza się więc na tym, o co lud prosił, i nie kończy się na samym wyzwoleniu z Egiptu, lecz przez całe 40 lat pobytu na puszczy Pan Bóg ciągle mu towarzyszy: „Szedł przed nimi, na okazanie drogi, w słupie ognistym, żeby był wodzem” (Wj 13, 21). A jakby nie dosyć było tego, żeby ludowi, któremu bałwochwalstwo skaziło serce, wyraźniej na oczy stawić potęgę, wielkość swojego majestatu i prawo do panowania, daje mu Bóg przez Mojżesza wiekuiste prawo swoich przykazań, wśród ognia i błyskawic, tak że „cała góra Synaj kurzyła się, przeto iż Pan na nią wstąpił w ogniu” (Wj 19, 18), a „pozór chwały Pańskiej był, jako ogień pałający, na wierzchu góry przed oczyma synów Izraelowych” (Wj 24, 17).

Ta miłość Boska idzie jeszcze dalej, bo Bóg chce mieszkać widocznie pomiędzy ludem wybranym. Przeto kazał zbudować przybytek, a „majestat Pański błyskał się jako ogień w nocy, co widzieli wszyscy ludzie izraelscy, po wszystkich stanowiskach swoich” (Wj 40, 33). Taka jasność boża unosiła się następnie nad skrzydłami aniołów, które okrywały arkę przymierza, i utrzymywała w całym narodzie wiarę, że Bóg jest obecny z nim i pomiędzy nim. Arka jednak w świątyni była zakryta zasłoną, i tylko arcykapłan wchodził do najświętszego miejsca w pewne uroczystości. Natomiast dla wszystkich ludzi widoczny był ogień na ołtarzu przed świątynią, który również pochodził z nieba i wiecznie się palił.

Kiedy bowiem Mojżesz wykończył przybytek wedle przepisów, danych mu przez Pana Boga, wtedy złożono na ołtarzu pierwszą ofiarę, a „wyszedłszy ogień od Pana, pożarł całopalenie” (Kapł 9, 24). Dlatego też przykazał Mojżesz kapłanowi strzec tego ognia i pilnować, żeby nigdy nie wygasł ten „ogień ustawiczny, który nigdy nie ustanie na ołtarzu” (Kapł 6, 13).

Tak więc święty ogień, ustawicznie gorejący na ołtarzu całopalenia, i jasność majestatu bożego, promieniejąca nad arką przymierza, przypominały ludowi Izraelskiemu nieustanną obecność i miłosierdzie Boskie, utrzymywały wiarę w jednego Boga, ale też przez to właśnie stała się świątynia jerozolimska i ołtarz całopalenia nie tylko środkiem i ogniskiem jedności narodu, lecz nawet niezbędnym warunkiem jego narodowego bytu i istnienia. Z chwilą zburzenia świątyni i ołtarza, z chwilą wygaśnięcia wiecznego ognia ten naród przestawał istnieć, rozproszył się po świecie jako „chodzące świadectwo wiary”, której się zaparł i wyrzekł, nie pojąwszy i nie zrozumiawszy swego posłannictwa.

W Starym Testamencie wystarczył Bogu jeden ołtarz i jedna świątynia, chociaż nawet tego nie potrzebował, jak mówił Prorok: „Ty, Panie wszech rzeczy, który niczego nie potrzebujesz, chciałeś, aby była świątynia miejscem mieszkania twego między nami” (2 Mak 14, 35). Natomiast w Nowym Testamencie cześć i chwała boska miała być głoszona po całym świecie, a Kościół miał być powszechny. Jasność majestatu Bożego miała być wszędzie, a ogień nieustający miał się palić nie tylko na jednym ołtarzu. Tam używał Bóg ognia na znak i obraz swojej miłości, tu daje miłość rzeczywistą, daje siebie samego, bo sam jest miłością.

Takie więc znaczenie ma gorejące Serce Najśw. Pana Jezusa w Eucharystii. Ono jest dla każdego z nas owym krzewem gorejącym na puszczy; pójdźmy więc za przykładem Mojżesza, który powiedział sobie: „Pójdę, a oglądam widzenie to wielkie, czemu nie zgorzeje ten krzew?” (Wj 3, 3). Przystąpmy więc bliżej i przypatrzmy się! Jak na pustyni madjanickiej samotnego Mojżesza, tak i ciebie otacza w kościele cisza, tylko światełko wiecznej lampy błyszczy i migoce. Jak Mojżesz doświadczył na sobie niewdzięczności swoich braci i na puszczy szukał schronienia, tak i tyś nieraz miał sposobność przekonać się o niestałości ludzkich przyjaźni, doświadczyć, jak zawodna jest pomoc ludzka. Ostygły dla ciebie gorące serca ludzkie: tylko jedno zawsze goreje równym płomieniem miłości, nigdy niegasnącym pragnieniem twojego dobra, twojego szczęścia i wiecznego zbawienia. Pali się przed twoimi oczyma gorącą miłością Najśw. Serce Jezusowe, dlaczego tak mało zwracasz na to uwagi? Czy wzrok twój opanowała ciemność i ślepota?

Proś więc przede wszystkim o łaskę widzenia. Ów ślepiec ewangeliczny, który siedział wedle drogi, wiodącej do miasta przekleństwa, zwanego Jerycho, gdy usłyszał, że Jezus jest blisko, wołał bezustannie: „Jezusie, Synu Dawidów, zmiłuj się nade mną” – i miał tylko jedną prośbę, gdy go Pan zapytał: „Czego chcesz, abym cl uczynił?” „Panie, abym przejrzał” (Łk 18, 39nn). Tak i ty nieustannie proś, wołaj i błagaj o to jedno przede wszystkim, abyś mógł widzieć tę gorejącą jasność miłości Jezusowej w Najśw. Sakramencie. Powtarzaj jak najczęściej tę piękną modlitwę z „Naśladowania Chrystusa”: „Oto staję przed Tobą, o miłośniku mój, jako ślepy i ze wszystkiego ogołocony żebrak! Posil łaknącego żebraka Twego: rozgrzej oziębłość moją żarem Twojej miłości; oświeć moją ślepotę jasnością Twojej obecności” (II, 16).

Skoro tylko Mojżesz zwrócił uwagę na krzak gorejący i podszedł bliżej, żeby mu się przypatrzeć, zawołał do niego Bóg po imieniu „z pośrodku krzewu” (Wj 3, 4). Tak i ciebie, skoro zaczniesz się wpatrywać w płomień Najśw. Serca Jezusowego, zawoła Pan po Imieniu i przemówi do twego serca, bo tak obiecał przez Proroka: „Loquar cordi eius”, będę mówił do jej serca (Oz 2, 14). Poczujesz wtedy bliskość i obecność Pana, jak ów Uczeń miłości przeczuł obecność Jezusa, gdy mówił do współuczniów: „Pan jest” (J 21, 7).

Kiedy Marta szepnęła milczkiem swojej siostrze: „Nauczyciel przyszedł i woła cię” – wtedy Maria „skoro usłyszała, wnet wstała” – i pobiegła do Zbawiciela, a ujrzawszy Go, „przypadła do nóg Jego” (J 11, 28.32). Ciebie woła sam Jezus, woła cię po imieniu, któreś wziął na chrzcie św., woła i cierpliwie czeka, jasnością płomieni ukazuje ci swoje kochające Serce: dlaczego miałbyś być głuchy na to wołanie? Apostoł upomina też nas wszystkich, żebyśmy nie odkładali do jutra słuchania tego głosu, gdy mówi: „Dziś, jeślibyście glos Jego usłyszeli, nie zatwardzajcie serc waszych” (Hebr 3, 7n).

Mojżesz wymawiał się od posłannictwa, które mu dawał Bóg, bo było groźne i niebezpieczne, ale Pan Bóg uspokaja jego obawy i dodaje otuchy, mówiąc: „Ja będę z tobą” (Wj 3, 12). I z tobą będzie Jezus. Nie zostawi cię samym i osieroconym, lecz swoją świętą łaską zawsze będzie cię wspierał, byłeś chciał iść tą drogą, na którą cię woła. Owszem, światłość płomieni Jego Najśw. Serca będzie przyświecać ci na drodze życia, jak ów słup ognisty świecił ludowi w drodze do ziemi obiecanej.

Nie szukaj świateł fałszywych i błędnych, które często wybuchają jaskrawym płomieniem, olśnią na chwilę, lecz następnie oślepią i zostawiają w ciemności. Nie szukaj świateł, które błyszczą pożyczanym blichtrem jak próchno świecące po nocy, albo migocą jak błędne ogniki po bagnach, moczarach i trzęsawiskach, a wiodą do niechybnej zguby. Natomiast płomień Najśw. Serca Jezusowego będzie ci świecić jak zarania jutrznia, która zwiastuje zwycięstwo prawdy nad nocnymi ciemnościami błędu i fałszu. Będzie ci świecił jak gwiazda polarna, która żeglarzowi ukazuje drogę na bezdennych głębinach morza, a serce twoje będzie zawsze drgać jak igła magnesowa, która przeczuwa jej działanie i zawsze się zwraca do gwiazdy polarnej. Tak czy owak, musisz iść w drogę, tylko że bez światła Najśw. Serca Jezusowego czeka cię śmierć i zguba, bo bez miłości niema życia, a „kto nie miłuje, trwa w śmierci” (1 J 3, 14). I dlatego Pan Jezus upomina nas: „Jako mnie umiłował Ojciec, i ja was umiłowałem, trwajcież w miłości” (J 15, 9). Największą więc pobudką do miłości dla nas jest miłość Jezusa, jak objaśnia Uczeń miłości: „W tym jest miłość: nie jakobyśmy my umiłowali Boga, ale iż On pierwszy umiłował nas” (1 J 4, 10).

 

Na podstawie: Ks. Wł. Chotkowski, Kazania eucharystyczne, 1922, s. 77.