Wielki Czwartek, 5.04.2012

Drodzy Wierni!

Dzisiaj obchodzimy uroczystą pamiątkę Ostatniej Wieczerzy, ale też, w drugiej części liturgii, pamiętajmy o tragicznym początku Męki Pańskiej. Ten ołtarz zostanie obnażony tak jak Pan Jezus jakby stracił swoją moc boską i pozostał tylko ze swą ludzką słabością. Nawet Apostołowie, najlepsi Jego przyjaciele, „zgorszyli się” z Niego owej strasznej nocy, w której wydal się w ręce swoich nieprzyjaciół, wszyscy zachwiali się w swojej wierze, bo nie mogli pojąć, co się z Nim stało, czemu Go Bóg tak poniżył. Dopiero kiedy dzieło odkupienia było dokonane i kiedy Duch Św. zstąpił na Jego uczniów, otworzyły im się oczy, i już umieli rozeznać promienie Boskiego majestatu nawet wśród gęstych ciemności cierpienia.

Podobnie i każdy z nas, im częściej i uważniej zastanawia się nad Jego Męką, tym lepiej rozpozna w każdym Jego słowie i we wszystkich chwilach tej Męki – rozpozna wcielonego Boga. Przenieśmy się więc w duchu na te miejsca, gdzie ludzka złość pastwiła się nad niewinnym Barankiem Jezusem; idźmy za Nim do wieczernika i do Ogrojca, i przez ulice Jerozolimy do stolicy sądowej Piłata i do pałacu Heroda, a wreszcie na wyżynę Golgoty! Wszędzie będziemy widzieli, jak On wśród upokorzeń niepojętym sposobem zachowuje godność Syna Bożego, i że On nawet wtenczas, gdy oddaje swego ducha pomiędzy łotrami, okazuje się równie godnym uwielbienia jak i w poprzednich dniach swojego życia, gdy przywracał zdrowie chorym a życie umarłym.

Oto już wstąpił nasz Mistrz do wieczernika, aby po raz ostatni spożyć baranka wielkanocnego ze swoimi uczniami i po raz ostatni z nimi pomówić. Już Jego nieprzyjaciele są zgromadzeni i skazali Go na śmierć. Jeszcze kilka godzin, a już będzie w ich mocy, będzie jak złoczyńca spętany i prowadzony od jednej stolicy sądowej do drugiej. On wie bardzo dobrze, że Go czeka taki los, i dawno już przepowiedział swoje cierpienia. Wie On także, a ta wiadomość przymnaża Mu boleści, że Go uczniowie opuszczą, że zaprze się Go nawet ten, którego ustanowił głową swego Kościoła: „Zaprawdę powiadam ci, nie zapieje kur, aż się mnie po trzykroć zaprzysz” (J 13, 38). Ale jeszcze większym smutkiem napełnia Go myśl, że jeden z najbliższych sercu Jego ludzi, jeden z Jego wybrańców oddał się złemu duchowi i postanowił Go zdradzić: „Zaprawdę powiadam wam, iż jeden z was Mnie wyda” (Mt 26, 21).

Gdyby więc P. Jezus był tylko człowiekiem, jakież uczucia musiałyby w takiej chwili powstać w Jego sercu? Wszystko byłoby dla Niego stracone: On miał być wodzem i Zbawicielem swego ludu, a oto ten lud opuszcza Go i wydaje w ręce pogańskie, nikt przy Nim nie chce wytrwać – wszystkie Jego trudy, wszystkie nauki poszły na marne, cały Jego zawód kończy się śmiercią uwodziciela! Czyż człowiek nie musiałby w tak smutnym położeniu całkiem upaść na duchu i zwątpić? Czyż śmiałby jeszcze mówić o swoim Boskim, mesjańskim posłannictwie, o założeniu nowego Kościoła? A wobec swoich uczniów, którzy Go mają opuścić albo nawet zdradzić, czy człowiek nie musiałby wypowiedzieć swojej nieufności, albo niechęci i gniewu? Czyż można było, sądząc po ludzku, mieć jakąkolwiek nadzieję, że ci ubodzy, wzgardzeni prostaczkowie, słabego ducha i słabego rozumu, potrafią czegoś dokonać po śmierci swojego Mistrza, że potrafią bronić Jego sławy, głosić Jego naukę w obliczu owych książąt i faryzeuszów i owych zaciekłych tłumów, których tak się dziś boją? Ale P. Jezus w Ostatnie Wieczerzy mówi tak, jakby żaden człowiek nie mógł mówić w podobnym położeniu. Nie znać w Jego słowach żadnego niepokoju, żadnej wątpliwości, żadnej do nikogo niechęci, z Jego ust płynie sama słodycz i pociecha. Mówi On z pogodnym spokojem o bliskiej swojej śmierci, udziela ostatnich nauk swym uczniom, okazując im więcej ufności i miłości, niż kiedykolwiek przedtem, chociaż im przed chwilą zapowiedział, iż Go opuszczą. Wykonywa swój urząd kapłański i ustanawia N. Sakrament nowego Przymierza, który ma trwać na ziemi aż do skończenia świata. Jednym słowem: On zaczyna swoją krwawą Ofiarę jako Bóg!

Posłuchajmy tylko, jak On przemawia do małodusznych swoich Apostołów: „Pożądałem pożywać tej paschy z wami pierwej, niżbym cierpiał” (Łk 22, 15). „Jako Mię umiłował Ojciec, i Ja umiłowałem was… Wy jesteście przyjaciele moi… Już was nie będę zwał sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, lecz was nazwałem przyjaciółmi, bo wszystko, co słyszałem od Ojca mego, oznajmiłem wam…” (J 15, 9-13). Jakaż łagodna tkliwość przebija się w tych słowach! Są one wyrazem najwyższej, nadludzkiej dobroci. A z jakim spokojem przepowiada swoją śmierć, zasłaniając uczniom całą jej grozę, żeby ich nie zasmucić! „Syn człowieczy idzie, jak napisano o Nim” (Mt 20, 24); „Wyszedłem od Ojca, a przyszedłem na świat, zaś opuszczam świat, a idę do Ojca“ (J 10, 28). Skoro jednak spostrzegł, że przecież ta zapowiedź napełniła żałością serca Apostołów, dodaje do niej pociechę: „Skoro to wam powiedział, smutek napełnił serca wasze. Ale ja wam powiadam prawdę: pożyteczno wam, abym Ja odszedł. Bo jeśli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was” (ib. 6-7). On zaręcza Apostołom, że tylko na krótki czas rozstaje się z nimi, a potem przyjdzie znowu do nich i zaprowadzi ich do Ojcowskiego Królestwa. Ale pierwej jeszcze czeka ich wielkie zadanie i ciężkie doświadczenie. On im nie obiecuje bynajmniej na ziemi rozkosznego życia, ani majątków albo zaszczytów: „Idzie godzina, że wszelki, który was zabija, mniemać będzie, za czyni posługę Bogu… Zaprawdę powiadam wam, iż będziecie płakać i lamentować wy, a świat się będzie weselił… Na świecie ucisk mieć będziecie, ale ufajcie, Jam zwyciężył świat” (J 16, 2.20.33). Oto ten człowiek, który ma za kilka godzin umrzeć śmiercią złoczyńcy, mówi o sobie jako o zwycięzcy całego świata! Ucisk i prześladowanie czeka Jego uczniów, a przecież oni mają w Nim widzieć zwycięzcę! I to się stało prawdziwie. Ci ludzie, podobni do trwożliwych jagniąt, stanęli do walki ze wszystkimi potęgami świata jako niezwyciężone lwy.

A potem, przerywając te swoje przepowiednie i nauki, czyni Pan Jezus coś takiego, co Apostołów wprawia w największe zdumienie, czego nikt przed Nim nie czynił: oto uniża się przed wszystkimi i oddaje im z pokorą jedną z najniższych usług – umywa im nogi, żeby im pokazać, jak ich czci i miłuje pomimo ich błędów, a zarazem, żeby pouczyć nas wszystkich, z jaką pokorą i z jaką miłością powinniśmy obcować z bliźnimi. „Dałem wam przykład, powiedział, podniósłszy się z ziemi, abyście, jakom Ja wam uczynił, tak i wy czynili… Po tym poznają wszyscy, żeście uczniami moimi, jeśli miłość mieć będziecie jeden ku drugiemu“ (J 13, 15.35). Naprawdę, nie było na świecie skazańca, któryby takie uczucia i myśli wypowiadał w przededniu śmierci – ludzki umysł i serce nie są do tego zdolne.

Ale On nie poprzestaje na tych objawach najczulszej i prawdziwie Boskiej miłości: miłość ta dokonywa czegoś jeszcze większego, niż wszystkie jej dzieła poprzednie, bo On karmi swych uczniów własnym Ciałem i napawa swoją przenajświętszą Krwią! Jak ludzie umierający obdarzają czym tylko mogą, swoich najdroższych, tak On zostawia nam przy pożegnaniu Najświętszy Sakrament Ołtarza, który najściślej nas jednoczy z Nim i nasze członki czyni Jego członkami. Jako najwyższy Kapłan składa On Ojcu niebieskiemu ofiarę jedynie godną Bożego majestatu, bo samego siebie, ofiarę czystą, przepowiedzianą przez proroków, ofiarę, która ma zająć miejsce wszystkich innych, ustanowionych w Starym Testamencie, i powtarzać się ciągle aż do skończenia świata. Rozpadną się w gruzy najpotężniejsze mocarstwa, powstanie i przeminie mnóstwo nowych rzeczy, ale ta ofiara Mszy św. będzie się ponawiała codziennie aż do drugiego przyjścia Pana Jezusa. „Ilekroć będziecie ten chleb jedli i kielich pili, śmierć Pańską będziecie opowiadać, aż przyjdzie” (1 Kor 11, 26).

Wiemy, że ten duchowy pokarm i napój, który nam zostawił jako najdroższą spuściznę umierający Pan Jezus, jest rzeczą główną całej naszej religii, jest ogniskiem naszego nabożeństwa. „Ta krew, godnie przyjęta, mówi św. Jan Złotousty (in Joan. hom. 46), odpędza daleko czartów a przywołuje do nas Aniołów i samego Pana Aniołów… Ze stołu Pańskiego wytryska źródło z którego płyną dachowe strumienie”. Podobnie jak z ogniska promienieje światło i ciepło na wszystkie strony, tak owa przenajdroższa Krew, przelana niegdyś dla naszego zbawienia, ogrzewa wszystkie serca, które od niej nie uciekają, ale chcą z niej czerpać życie, pociechę i silę. Dlatego Pan Jezus pragnie, żebyśmy do Niego się zbliżyli i dali Mu gościnę w naszej duszy, żebyśmy chcieli odebrać łaski, które On nam wyjednał, bo jeżeli tego nie zechcemy zrobić, nie przyniesie nam Jego Męka żadnej korzyści. Więc On i dzisiaj nie przestaje wzywać: „Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście obciążeni, a Ja was ochłodzę!” (Mt 11, 28). Jakkolwiek wielki byłby ciężar twej pracy i twej boleści, jeżeli chcesz ochłody i pokrzepienia, obmyj się z grzechów w Spowiedzi św. i przyjdź do Pańskiego Stołu, a On cię oświeci i doda ci nowej siły. Amen.

 

Ks. E.N.

 

Na podstawie: Ks. A. Pechnik, Kazania i nauki, 1923, s. 108.