Ewelina Siwicka, „Grzech” wierności?

Odpowiedź na tekst ks. Jana Rosłana „Trudny dialog z lefebrystami” [nieopublikowana w „Debacie”, 02.2012]

 

Trochę zabawne jest czytać w jednym krótkim tekście zdania, które wzajemnie sobie przeczą. Na przykład – deklarację, że nie da się, z pozycji osoby duchownej, dyskutować ze zwolennikami Bractwa św. Piusa X – ks. Jan Rosłan kilkakrotnie takie stanowisko przedstawił – i zarazem potwierdzenie, że owszem, Stolica Apostolska prowadzi na najwyższym szczeblu rozmowy z przedstawicielami Bractwa. A zatem sam Ojciec Święty musi być tym dialogiem zainteresowany; nie powstrzymuje go ani fakt, że Bractwo odrzuca szereg punktów nauczania soboru, ani jego nieregulowany status kanoniczny. (Pisałam o tym w moim tekście – „Debata” nr 12, 2011.) Skoro tak, to jaką wymowę ma teza ks. J. Rosłana, że wszelka polemika z „lefebrystami” jest bezcelowa, a może nawet jest ona czymś głęboko niewłaściwym (polemika to wszak wchodzenie w relacje), przy jednoczesnym zadeklarowaniu stanowiska ekumenicznego (a ekumenizm jak wiadomo praktykowany jest „w imię miłości”)? Problem jest bowiem szerszy i głębszy zarazem niż widzi go ks. J. Rosłan, sprowadzając go do płaszczyzny prawnej.

Jeśli ks. J. Rosłan przeanalizowałby chociażby skład delegacji, która brała udział w rozmowach ze strony Stolicy Apostolskiej, to doszedłby bez trudu do wniosku, że rozmowy z Bractwem nie były jakimiś politycznymi przetargami dotyczącymi administracyjno – prawnego sposobu rozwiązania kłopotliwej kwestii obecności „lefebrystów” w Kościele. Były one najpoważniejszą debatą teologiczno-doktrynalną, jaka toczyła się od czasu ostatniego soboru w Kościele. Sprawy formalne były w tle. Debat na takim szczeblu nie przeprowadza się tylko dlatego, że istnieją czterej uparci biskupi, którzy „wiedzą lepiej” niż „cały Kościół”, i garstka równie upartych, a może wręcz sfanatyzowanych kapłanów i wiernych. O co tu chodzi?  Czy Papieża skłoniły do dyskusji tylko kwestie statusu Bractwa? Czy jest możliwe, jak sugeruje Ksiądz Redaktor, że Ojciec Święty po prostu uległ namowom biskupów i najzwyczajniej zdjął z nich ekskomunikę, by można było przystąpić do rozmów? Ale ekskomunika to nie jakaś umowna nagana, zapis w aktach sprawy, to najcięższa kara kościelna i jej skutki są trudne do przecenienia. To właśnie jest kluczowa sprawa i ks. Jan Rosłan nie wyjaśnia jej, wypowiadając zdania, które sobie nawzajem przeczą. Oto one: „Benedykt XVI zdjął z czterech biskupów lefebrystów karę ekskomuniki, gdyż toczą się rozmowy pomiędzy Bractwem Kapłańskim św. Piusa a Watykanem w sprawie statusu Bractwa w Kościele. Warunkiem wstępnym prowadzenia rozmów, jaki postawiło Bractwo, było zniesienie ekskomuniki, co Benedykt XVI uczynił”. Po pierwsze, nie wiadomo, co tu jest skutkiem, co przyczyną. Po drugie – czyż nie brzmi to naiwnie? Oto istnieje jakaś grupa zbuntowanych duchownych, która nie ma żadnych praw w Kościele, i nagle domaga się ona od Ojca Świętego czynu tak brzemiennego w skutki jak uchylenie najcięższej kary kanonicznej, nie przyznając się w dodatku do żadnej winy i niczego nie odwołując! A Głowa Kościoła spełnia ten postulat – jakby chodziło o zbycie jakiegoś natręta czy o symboliczną amnestię. Nikt przecież nie wziąłby takiego wyjaśnienia na serio. Skoro ekskomunika została zdjęta, to znaczy, że wygasły powody, dla jakich została nałożona – lub była od początku nieważna – to logiczny wniosek. Ekskomuniki w Kościele katolickim nie zdejmuje się pod „dyplomatycznym” pretekstem.

Interpretacja ks. Jana Rosłana potwierdza domysł, że w polskim Kościele znaczenie i głęboka eklezjalna wymowa tego gestu – gestu nie tylko wspaniałomyślności Benedykta XVI, ale jego trzeźwej oceny sytuacji Kościoła po soborze – mogła nie zostać przez wszystkich wystarczająco głęboko odczytana. Wielka szkoda. Bo to świadczy także o tym, że z trudem przyjmuje się do wiadomości, iż Benedykt XVI uczynił powrót Kościoła do Tradycji istotą swego pontyfikatu. I z tego m.in. powodu jest w naszym kraju tak dużo szumu informacyjnego na temat Bractwa, wzmacnianego niezbyt szczęśliwymi deklaracjami niektórych hierarchów – a tak mało jest poważnej refleksji nad przyczynami, dla których Ojciec Święty wychodzi dziś naprzeciw grupie duchownych (oraz wiernych), którzy nie przyjęli trzech zasadniczych błędów soboru watykańskiego II: ekumenizmu, wolności religijnej i kolegializmu. Błędy te, dodajmy, zawsze – aż do soboru – były w Kościele w jednoznaczny sposób potępiane. Ponadto Bractwo wypowiada się krytycznie na temat naiwnej wiary w postęp i podziwu dla współczesnego świata, tak wyraźnie przebijających z niektórych dokumentów soborowych. Trzy zasadnicze błędy soboru: wolność religijna, kolegializm i ekumenizm odpowiadają trzem zasadom rewolucji francuskiej, zwanej „wielką”: wolności, równości i braterstwu. (Kardynał Suenens miał zatem prawo podsumować, że sobór był rokiem 1789 w Kościele).

Nauczanie Kościoła, które nas jako wierzących obowiązuje, nie zaczęło się wraz z soborem watykańskim II. Jest ono spójną i nierozdzielną całością i nic  z tego, co obowiązywało niegdyś, nawet dwa tysiące lat temu, nie utraciło swej aktualności dziś – na tym m.in. polega wielkość Kościoła. Tymczasem duchowni przestrzegający – w takiej czy innej formie – katolików przed Bractwem św. Piusa X, mają zwyczaj lansować nauczanie soboru jako początek nowej ery w Kościele. Przed nią był „chaos”. Zauważmy – podczas soboru akcentowano, że ma on charakter duszpasterski, nie musi zatem wypowiadać się precyzyjnie w sprawach teologicznych. Po soborze zaś uznawany jest on za jedyny autorytet – wcześniejsze sobory i nauczanie papieży zalicza się do archiwaliów.

Benedykt XVI te sprawy mocno czuje i boleje nad nimi. Nawet w swojej książce, wywiadzie – rzece, „Światłość świata”, Ojciec Święty parokrotnie wyjaśnia, że to nie różnice w spojrzeniu na sobór, lecz kwestie formalne, przesądziły o ekskomunice i apeluje z naciskiem, by tych spraw nie mieszać*). Czyż w ten sposób nie wypowiada, choć nie wprost, po raz kolejny prawdy, że ostatni sobór nie jest żadnym „superdogmatem”, że podlega dyskusji, a nawet krytyce? Że można i trzeba badać jego związki z całym Magisterium i Tradycją Kościoła? Dziś Ojciec Święty zadaje pytanie najwybitniejszym teologom, czy sobór można przyjąć w duchu „hermeneutyki ciągłości”? A zatem, czy nauczanie soboru jest zgodne z Tradycją. I jest to dla Kościoła kwestia kluczowa. Zauważmy, że jak dotychczas odpowiedź nie padła, teologowie uchylają się od niej. A jak bardzo ten nierozstrzygnięty wciąż problem kształtuje myślenie ludzi potwierdza niechcący m.in. ks. J. Rosłan, który przypisuje mi nieznajomość historii Kościoła, sugerując, że pisząc o abp M. Lefebvre, jako o pierwszym w historii Kościoła hierarsze, który opracował strategię ratunkową dla Kościoła, miałam na myśli nie okres soborowy – który otworzył kryzys w Kościele na nie znaną wcześniej skalę, co zaakcentowałam w tym miejscu – lecz całą historię Kościoła. Cóż, wyrywając zdania z kontekstu i opatrując je tendencyjnym komentarzem – co jest nałogowym grzechem felietonistów – można stworzyć całą księgę nonsensów.

Tymczasem sobór pozostaje w Polsce istnym tematem tabu. Wszelkie dyskusje na jego temat są ucinane. Bractwo św. Piusa X ten problem podejmuje – pozostawmy na razie na boku kwestię, czy czyni to jako instytucja „legalna”, kwestii obecności w Kościele nie da się, wbrew temu co twierdzi ks. J. Rosłan, sprowadzić wyłącznie do artykułów Kodeksu Kanonicznego; na tym podlega całkowita odmienność Kościoła od świata, że jest on święty i Prawo Boże obowiązuje tu jako nadrzędne w stosunku do ludzkiego. Ks. J. Rosłan myli się także sugerując, że dialog ekumeniczny z innymi religiami i międzyreligijne spotkania w Asyżu można pogodzić z obroną prawdy. I w związku z tym Msze św. Bractwa, odprawiane w intencji, by do tego spotkania nie doszło, są przejawem, jak twierdzi, „ich zamknięcia na świat, na tradycję Kościoła rzymsko – katolickiego”. Dodaje przy tym zagadkowe zdanie: „Bo tradycją Kościoła są też jego reformy”; zapewne – ale na pewno nie te ostatnie. Nauczanie, które przez tak wiele wieków życia Kościoła było traktowane jako godzące w Kościół i w wiarę, nie staje się natychmiast normą, choćby nawet wielu biskupów mu sprzyjało. To właśnie jest dzisiejszym zmartwieniem Benedykta XVI – on wie, że każda interpretacja tekstów soboru, która sprzeciwia się Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła musi być odrzucona. Właśnie to od początku swego istnienia mówiło Bractwo.

Zauważmy, dialog ekumeniczny, jaki proponują Kościołowi moderniści ma jedną zasadniczą cechę: nie ma on być w żadnym razie sposobnością, do „uprawiania prozelityzmu”. Kto zatem ma nawracać, skoro Kościół się tego zadania wyrzeka? Okazuje się, że celem dialogu ma być tworzenie klimatu wzajemnego zaufania, lepszego wzajemnego „poznania się” etc.**). Dziś w Kościele nieustannie mówi się o dialogu i nawet praktykuje się ów dialog – z jakim jednak skutkiem? – „natomiast nie mówi się o potrzebie nawracania”, jak przypomniał tak ceniony przez Benedykta XVI uczony, autor słynnej książki „Iota unum”, prof. Romano Amerio, „bo w gruncie rzeczy uważa się, że nie ma potrzeby, żeby nasi bracia protestanci się nawracali: wszak są oni tacy sami jak my, a być może nawet lepsi niż my, więc przy okazji można się od nich czegoś nauczyć (…) Ale ten modernistyczny postulat sprzeciwia się najwyższemu Magisterium Papieża Piusa XI, który w encyklice Mortalium animos kategorycznie stwierdza: ”Kościół katolicki posiada pełnię Chrystusa i nie potrzebuje dopełniać jej poprzez przyswajanie sobie czegokolwiek z innych wyznań”. To nie jest postawa zamknięcia, to trwanie przy prawdzie, którą objawił Chrystus.

To samo, co mówi prof. Amerio i czego nauczał św. Pius X i inni przedsoborowi papieże, podpowiada dziś każdemu myślącemu katolikowi zdrowy rozsądek: dialog ekumeniczny jest czymś niezrozumiałym, bowiem zadaniem Kościoła jest nawracanie pogan i zwalczanie błędów heretyków. Jest tylko jedna prawdziwa religia, wszystkie pozostałe są błędnymi systemami religijnymi lub kultami pogańskimi.

Prof. Amerio przestrzega też, że modlitwa ekumeniczna – niestety praktykowana w Asyżu z udziałem Ojca Świętego – ma charakter communicatio in sacris, współudziału w czynnościach świętych, co było niegdyś bezwzględnie zakazane przez Kościół katolicki, „gdyż w rzeczach świętych nie może być żadnej komunii z tymi, którzy pozostają poza Kościołem”. Pismo Święte w wielu miejscach przestrzega przed takimi praktykami jako grzechem. Zajrzyjmy do Listów św. Pawła. „Nie ciągnijcie jarzma z niewierzącymi… Co za towarzystwo światłości z ciemnością? A co za umowa Chrystusa z Belialem? Albo co za udział wierzącego z niewierzącym?” (2 Kor 6, 14). Dla zwyczajnych, nie ekumenicznie nastawionych katolików, te sprawy są poza dyskusją. Choć czyni się tak wiele, by wykazać, że istnieje rzekomo potrzeba wspólnych międzyreligijnych modłów o pokój, a Kościół katolicki jest tylko jedną z wielu wspólnot religijnych, których głównym zadaniem jest praca nad ustanowieniem pokoju światowego. Jakby mógł być do pomyślenia inny pokój niż ten, który daje Chrystus, kiedy ludzie powracają do prawdy głoszonej w Jego Kościele! ***). Przyjęcie postulatów ekumenicznych wprowadza do ludzkich umysłów niebywały zamęt i w konsekwencji grozi utratą wiary. Jak bowiem człowiek praktykujący ekumenizm zamiast nawracania ma przestrzegać Pierwszego Przykazania? Jak ma realizować wezwanie do miłości bliźniego? Czy miłość ta może abstrahować od prawdy, gdy wkraczamy w dziedzinę religijną? Czy ona pozostaje wtedy miłością? I czyż dowodem najprawdziwszej miłości nie było porzucenie bliskich, wyrzeczenie się wszelkich dóbr przez misjonarzy i wyruszenie „na koniec świata”, by wśród najcięższych często przeciwności głosić ludziom Chrystusa? „…Ekumenizm pozostawia, a nawet umacnia ludzi w ich błędnych religiach. Pozostawia ich na pastwę błędu i wiecznego zatracenia. Takie podejście jest oczywiście znacznie wygodniejsze niż misje… Ekumeniczni teologowie zachowują się jak lekarze, którzy nie pozbawiają ciężko chorego złudzeń, zamiast mu wyjaśnić jego poważny stan i go uzdrowić” (ks. Matthias Gaudron).

Czy wśród entuzjastycznych doniesień na temat spotkania ekumenicznego w Asyżu w 1987 roku pojawiły się w szerszym obiegu cytaty informujące katolików, jak właściwie brzmiały modlitwy o pokój przedstawicieli innych religii? Oto fragment modlitwy muzułmanów: „Tobie jednemu chcemy służyć i do ciebie tylko uciekamy się o pomoc. Prowadź nas właściwą drogą, drogą tych, co cieszą się twą łaską – a nie ścieżką tych, na których się gniewasz albo którzy błądzą po manowcach!” Na zakończenie tej modlitwy recytowana jest sura CXII: „W imię Allaha, Miłosiernego! Mów: Allah jest wyłącznym, jedynym i wiecznym Bogiem. Nie rodzi i nie jest zrodzony, a żadna istota nie jest mu równa”.****)

Romano Amerio dodaje także, że wbrew dzisiejszym namowom ku lepszemu wzajemnemu poznawaniu się wyznań „prawdziwy ekumenizm nie jest rzeczą poznawania, lecz wpisuje się w porządek łaski i w porządek uczynków: nikt się nie nawraca dlatego, że dowiedział się, iż jego brat myśli inaczej niż on”. Od czasu soboru modne stało się w Kościele mówienie o „bogactwie”, „wielości” i „różnorodności”, jaką wprowadzić miał do Kościoła duch ekumenizmu. Wszystko to traktuje się jako wartość, która ożywia Kościół. Czy rzeczywiście? „Mówienie, że wielość stanowi o bogactwie, jest nieporozumieniem. Trzeba zatem uściślić: jest bogactwem wielu rzeczy, które mają wartość. Tu można wskazać chociażby na rozmaitość obrządków i czcigodnych tradycji wielu Kościołów, gdzie wyraża się jedyna Liturgia. Ale jeżeli wielość składa się z wartości i antywartości (wartości ujemnych), nie jest ona, jako taka, bogactwem. Np. schizma wschodnia, czyli oddzielenie się kościołów prawosławnych, jest na pewno wartością ujemną ”.

Niestety, zwolennicy ekumenizmu, wśród nich entuzjaści międzyreligijnych spotkań w Asyżu, nie widzą tego, co dostrzegają zwykli ludzie: zgorszenia, profanacji najświętszych przybytków, miejsc kultu. Znieważania Boga samego. Potęgujący się od soboru chaos w umysłach ulegających owym, jak twierdzi ks. J. Rosłan, „reformom Kościoła” w tym duchu, które stawać się mają – chyba same przez się – tradycją, nie pozwala zobaczyć tego oczywistego błędu. Z faktu, że istnieją na świecie różne religie nie da się wyprowadzić wniosku, że mają one jakiś wspólny mianownik, że łączy je coś istotnego. Przeciwnie – łączy coś mało ważnego, istotne jest naprawdę to, co je dzieli. Prof. Amerio: „…wielość religii nie jest czymś, co wzbogaca, albowiem o bogactwie przesądza jedynie prawda. Więc jeśli pośród tej wielości są fałszywe religie, obecny w nich fałsz nie wzbogaca, lecz zubaża”.

„Człowiek nie może ustalać sobie w sposób swobodny i dowolny prawd, w które chce wierzyć. Prawdy są absolutne, stałe, niezależne od naszej woli, albowiem są innej niż my natury: są niestworzone. Od naszej wolności zależy tylko przyjęcie albo odrzucenie tych prawd (…). Takie było zawsze tradycyjne nauczanie Kościoła: człowiek nie ma wolności wybierania sobie Bóstwa, które będzie czcił, człowiek ma obowiązek czcić Boga prawdziwego, który ponadto się objawił”. (Romano Amerio)

 

*) Benedykt XVI: Światłość świata, wyd. Znak, 2011, s.34.

**) Por. Prof. Romano Amerio: Stat veritas. Ciąg dalszy Iota unum, wyd. Antyk Marcin Dybowski, s.104.

***) Por. ks. Matthias Gaudron : Katechizm o kryzysie w Kościele, Te Deum.

****) Ibidem.