Prawdziwa religia (3)

A. D. Sertillanges OP, Katechizm niewierzących, Katowice 1938, t. I, s. 57.

 

P. Zaczęliśmy rozmowę od rozważań na temat uczuć religijnych w ogóle; przeniosłeś ją na inny teren, na teren religii pozytywnych; nagle zaczynasz mówić o religii prawdziwej. Dlaczegóż miałaby istnieć tylko jedna prawdziwa religia? Czemuż wszystkie nie miałyby być prawdziwe?

O. Ponieważ nie każda afirmacja, nie każde stwierdzenie jest prawdą; ponieważ jakaś cząsteczka prawdy nie jest całą prawdą; ponieważ życie jest jedno, a zatem prawo życia powinno być także tylko jedno, aby nas mogło prowadzić bez wstrząsów i bez strat ku jedynemu celowi, jaki nam Bóg wyznaczył.

P. I oczywiście prawdziwą religia jest dla ciebie chrześcijaństwo.

O. Godzę się ze zdaniem Augustyna Thierry: „Co do religii, to liczyć się należy tylko z chrześcijaństwem”. Rozumiem też Littre'go, który na długo przed swym nawróceniem oświadczył: „Gdybym był pewien, że istnieje Bóg osobowy, zostałbym natychmiast chrześcijaninem”.

P. Gdybyś był Hindusem, twierdziłbyś o buddyzmie lub brahmanizmie to samo, co twierdzisz o chrześcijaństwie.

O. Czegóż by to mogło dowodzić? Chyba tego tylko, że mój umysł jest slaby, że obciążony jest dziedzicznością, że wydaje sądy na podstawie dowodów niedostatecznych i w warunkach niesprzyjających badaniu; w każdym razie prawda nie miałaby z tym nic wspólnego. Nie podobna, opierając się na takiej hipotezie, przyrównywać jedne religie do drugich albo jednakowo je odrzucać.

P. Kusi mnie nieco, aby przyznać wyższość ponad innymi religiami poganizmowi klasycznemu.

O. Pomiędzy pogaństwem klasycznym a chrześcijaństwem istnieje taki sam stosunek wyższości i niższości jak między Platonem i Paskalem. Albo jak między młodą dziewczyną ateńską dźwigającą kosz z ofiarami w procesji podczas święta Panathejów a siostrzyczką z zakonu Św. Wincentego a Paulo. Żal mi ludzi, którzy nie czują, że w zestawieniu tym ma przewagę skromny kornet szarytki, i którzy nie zdają sobie sprawy, iż to lub owo zdanie Paskalowych „Myśli” rozprasza i unicestwia wzniosłe marzenia Platona.

P. Mam nadzieję, że zgodzisz się przynajmniej na to, iż w wielu religiach zawarte są rzeczy prawdziwe.

O. Bóg jest siewcą hojnym. Sieje On swoje ziarno tak rozrzutnie, że nieco roślin kiełkuje poza obrębem Jego pola.

P. Co rozumiesz przez tę przenośnię?

O. Poczucie boskości, które tworzy religie instynktowne, jest dziełem Opatrzności, jest bowiem faktem naturalnym. Otóż w każdym dziele Opatrzności, w każdym fakcie naturalnym musi istnieć cząstka prawdy. Wymyślone przez ludzi religie „fałszywe” starają się – jak mogą – zaspokoić te potrzeby, które je powołały do życia. Są to potrzeby ludzkie. Otóż na terenie człowieczeństwa, na terenie potrzeb ludzkich, łączą się one wszystkie. Łączą się one tutaj również z tą religią, którą nam objawia Bóg. Cel jest tu wspólny.

P. Czyżby właśnie w tych podobieństwach taiła się przyczyna tylu zarzutów, z jakimi spotyka się chrześcijaństwo?

O. Oczywiście, że tak. Dziwne jest jednak, że tak wielu ludzi znajduje właśnie w owych podobieństwach materiał do krytyki. Przecież religia rzekomo objawiona a niezgodna w wielu sprawach z religiami wymyślonymi przez ludzi – nie byłaby religią ludzką i nie mogłaby być religią objawioną.

P. Lecz jeśli prawdy istnieją we wszystkich religiach, czemuż nie brać z każdej religii to, co w niej dobrego? Czemuż ograniczać się do jednej religii?

O. Ograniczając się do jednej osiągamy – jeśli idzie o rzeczy zasadnicze, najistotniejsze – wszystko to, co jest dobrego we wszystkich innych. Jeśli zaś idzie o rzeczy podrzędne, nieistotne, dodatkowe, to nic nam nie przeszkadza zapożyczać się gdzieindziej.

P. Nie rozumiem dobrze tej odpowiedzi.

O. Przypomnij sobie użytą prze mnie przed chwilą przenośnię. Jeśli sporo dobrych ziaren kiełkuje i wschodzi poza granicami obsianego przez Boga pola, to oczywiście jeszcze więcej dobrych ziaren zboża kiełkuje i wschodzi w granicach owej Bożej niwy. Ale na zewnątrz niej można znaleźć piękne kwiaty, różne użyteczne rośliny, cenne minerały i różne inne rzeczy, których nie ma w jej granicach. Dlatego chrześcijaństwo zapożyczało się często u innych religii. Z tego powodu krytyka mu czyni liczne wyrzuty, usiłując wysnuć z nich wniosek, że chrześcijaństwo jest dziełem rąk ludzkich. Ale chrześcijaństwo nigdy od nikogo nie pożyczało właśnie siewnego ziarna. Ziarno to pochodzi od Krzyża. A przez Krzyż z nieba. Otóż to siewne ziarno chrześcijaństwa zawiera, oprócz wartości transcendentnej, wszystkie najistotniejsze, najbardziej zasadnicze walory religii innych. Jakżeby mogło ich nie zawierać, skoro jest nasieniem życia, nasieniem ludzkim a równocześnie nasieniem wyłonionym przez Tego, który stworzył człowieka i zna go na pewno równie dobrze jak człowiek zna sam siebie. W każdym razie jednak, ponieważ za pośrednictwem natury rzeczy Bóg wtrąca się również poniekąd do rozwoju religii niższego rzędu i odciska na nich ślad swego palca, jest rzeczą zupełnie zrozumiałą, iż chrześcijaństwo czerpało z owych religii i że Bóg nie tylko na to pozwalał, ale nawet to doradzał; świadczą o tym słowa Ewangelii: „Kto nie jest przeciwko wam, za wami jest”, a także słowa Apostoła: „wszystko wasze jest”.

P. Jeśli religie instynktownie zawierają pierwiastek boski, czemu nazywasz je religiami fałszywymi?

O. Są to religie fałszywe, ponieważ są niedoskonałe, roszczą zaś pretensję do doskonałości. Twierdzą o sobie, że pochodzą w prostej linii od Boga, a pochodzą tylko od ludzi. Twierdząc tak, wierzą, że obowiązują Boga, a tymczasem obowiązują tylko ludzi. Religia chrześcijańska jest prawdziwa z przyczyn wprost przeciwnych. Obowiązuje Boga, ponieważ bezpośrednio od Niego pochodzi i przez Niego została objawiona ludziom. Wynika z tego, że jest ona religią doskonalą.

P. Z owej doskonałości wypływa to, że, jak powiadasz, tylko religia chrześcijańska i katolicka zawiera w sobie najistotniejsze wartości wszystkich innych religii. Czy mógłbyś mi to wykazać na przykładach?

O. Twierdzenie moje postaram się poprzeć usprawiedliwieniem, które w skrócie będzie wyglądało w sposób następujący: W judaizmie rzeczą dobrą jest pojęcie prawdziwego Boga, mesjanizm, a także poprawnie skonstruowana filozofia Boga i historia rządów Bożych. Otóż my, chrześcijanie, Jedność Bożą wzbogaciliśmy pojęciem Trójcy. Rozszerzyliśmy kronikę rządów Bożych. Annały (roczniki) nasze nie tylko obejmują judaizm, lecz go przedłużają, ponieważ Mesjasz jest dla nas faktem spełnionym, nie zaś tylko – jak dla żydów – obietnicą. – W pogaństwie dobrą rzeczą jest aparat zewnętrzny, poetyczność obrzędów, kult wielkich ludzi, kult ogniska domowego. Otóż my wyrzekliśmy się pogańskiego wielobóstwa, ale posiadamy wspaniałą liturgię, szczególny kult dla rodziny, wreszcie kult przodków religijnych, czyli świętych. – Rzeczą dobrą w buddyzmie jest mistyczność, wielkość koncepcji kosmicznych, oderwanie od spraw ziemskich, miłosierdzie. Wszystkie te rzeczy posiadamy również. Wzmocniliśmy je znacznie, sprecyzowali, oczyścili. Unikamy natomiast buddyjskiego panteizmu i nie uważamy życia za sen. – W mahometanizmie dobrą rzeczą jest żywe poczucie jedyności Boga i powszechności rządów Bożych. Nie uznajemy wprawdzie – jak Mahomet – fatalizmu, nie uznajemy sensualizmu mahometańskiego i materializmu w życiu przyszłym, ale wierzymy w Opatrzność oraz w to, że Bóg przemieszkuje w sercu ludzkim. – W religii Zoroastra i Manesa dobrą rzeczą jest przeciwstawienie dobra i zła. Ale przeciwstawienie to posunięte tam jest aż do nadużycia zgoła bluźnierczego, najwyższy bowiem pierwiastek rozszczepiony tam został na dwoje. Wyrzekamy się tego nadużycia, ale zło dobru przeciwstawiamy, mamy poczucie dobra i poczucie zła, głosimy tragiczność przeznaczenia, głosimy, że Bóg walczy z szatanem, niebo z piekłem. – W protestantyzmie rzeczą dobrą jest wiara w Ewangelię i wolne badanie jej podstaw, dobrą rzeczą jest również duchowe tłumaczenie obrzędów, przeciwstawiające się praktykom czysto zewnętrznym. Otóż i w tej sprawie my odrzucamy tylko nadużycia, to znaczy tylko bezwzględną swobodę w badaniu Pisma Świętego, prowadzącą do rozdrobnienia wierzeń, a także nadmiar duchowości, pociągający za sobą oschłość obrzędów i zapominający o złożoności natury ludzkiej… W ten sam sposób mógłbym ci wykazać, że katolicyzm zawiera w sobie wszystkie dobre właściwości wszelkich filozofii, że odrzuca tylko ich wady, przesady w tym czy innym kierunku, braki, wreszcie błędy.

P. Czy religii konstruowanej w ten sposób nie zagraża niebezpieczeństwo, że stanie się ona doktryna przeciętna? Że wszystkie rzeczy, które pragnie ona pogodzić, zostaną przez nią tylko osłabione?

O. Wynik jest wręcz odwrotny. Doprowadzając wszystkie rzeczy na swój sposób do ostateczności, wiara katolicka otrzymuje właśnie ich pogodzenie. Rzeczy tego świata – i tamtego również – stworzone są do życia pospólnego. Nie przeciwstawiają się sobie zgoła. Stają się niemożliwe do pogodzenia tylko z powodu poglądów cząstkowych i stronniczych.

Na przykład materializm integralny musi natknąć się na ducha, który objawia się w materii, spirytualizm integralny zaś natyka się na materię wpływającą na ducha. – Integralny panteizm dochodzi do Boga transcendentnego, gdyż tylko taki Bóg może być immanentnym nie przestając być samym sobą, poprawny zaś deizm dochodzi do immanencji, bez której Bóg nie byłby Tym, w którym „żyjemy i ruszamy się i jesteśmy”. Racjonalista konsekwentny musi dopuścić wiarę, jeśli ona dostarcza dowodów, konsekwentny zaś myśliciel wierzący zwraca należne prawa rozumowi, odebrane mu przez fideizm i tradycjonalizm. Wyznawcom fatalizmu zdaje się, że przypisują wszystko działaniu Bożemu, tak jak naturalizm przypisuje wszystko naturze i człowiekowi. Ale gdy się Bogu przypisuje więcej niż Mu przypisują fataliści, nie jest się już fatalistą. My katolicy przypisujemy Mu, że właśnie ustanowił wolność, jak to wykazywałem ci już uprzednio. Gdy zgłębiamy naturalizm, na samym dnie natury znajdujemy myśl Bożą, ślad ręki Bożej, poryw woli Bożej. To samo znajdujemy w człowieku. Nawet w jego wolności.

Tak samo przedstawiają się wszelkie inne sprawy. Tylko cząstkowość, partyjność nie daje się pogodzić z tym lub owym, tak jak tylko egoista jest niespołeczny. Dusze ludzkie mogą znaleźć zawsze formułę porozumienia. Zawsze da się pogodzić z innymi duszami to, co jest w nich najbardziej indywidualne. Oczywiście po przezwyciężeniu wad. A przezwyciężanie błędów jest dla duszy odnajdowaniem samej siebie. Tak samo dają się pogodzić wszystkie fakty i wszystkie doktryny. Tak samo dają się pogodzić wszystkie uczucia religijne.

P. Ów integralny i organiczny charakter twojej religii wydaje ci się niewątpliwie czymś świadczącym bardzo poważnie na jej korzyść. Czymś mianowicie, co potwierdza boskie pochodzenie, jakie jej przypisujesz.

O. Owa integralność i organiczność stanowi w moich oczach poszlakę tak poważną, że wystarcza mi ona za dowód formalny. Formułuję ją sobie dwojako: Po pierwsze, chrześcijaństwo katolickie pochodzi od Boga, ponieważ wszystkie jego składniki są cudownie między sobą powiązane, a powiązania tego po ludzku wyjaśnić sobie nie podobna. Po wtóre, chrześcijaństwo katolickie pochodzi od Boga, ponieważ wszystkie jego części posiadają zdolność przystosowywania się do natury i do faktów, co więcej, wszystkie posiadają zdolność kierowania naturą i faktami, co się znowu po ludzku wyjaśnić nie da.

P. Czy to wszystkie twoje dowody?

O. Istnieje mnóstwo innych dowodów, sądzę jednak, że przytoczone mogą i powinny wystarczyć.

P. Na czymże polega ich siła przekonywająca?

O. Według Platona w charakterze idei prawdziwych leży to, że łączą się między sobą. Z tych samych względów w zastosowaniu praktycznym idee prawdziwe posiadają tę właściwość, że dostosowują się dokładnie do tego, czym mają kierować. Jeśli tedy brzmienie objawienia, zawierające ogromną ilość pojęć wszelkiego rodzaju i dotyczące jeszcze większej ilości faktów zewnętrznych, posiada nienaganną jedność syntetyczną a równocześnie doskonale się zgadza z całym ogółem faktów ludzkich, to muszę to uznać za oczywiste znamię prawdy.

P. Przypuśćmy, że ta doskonała zgodność, zewnętrzna i wewnętrzna, istnieje rzeczywiście. Czy nie jest ona jednak po prostu tylko znamieniem wybitnej wprawdzie, ale czysto ludzkiej mądrości organizacyjnej?

O. W świecie religii nikt nigdy nie zauważył działania owej „wybitnej wprawdzie, ale czysto ludzkiej mądrości organizacyjnej”, o której mówisz. Nikt nie wymyślił od razu, w całości wszystkich dogmatów. Nikt nie zaprojektował przyjęcia ich zespołu organicznego, tak jak Sieyes zaproponował konstytucję, albo jak Bonaparte narzucił Kodeks Cywilny. Credo nie jest systematem idei apriorycznych, który przed oddaniem do użytku wiernych postarano się ułożyć w sposób rozsądny, tak, żeby wszystko było należycie związane, i który następnie przechowano starannie aż do naszych czasów. Nasze katolickie wierzenia stanowią krańcowe przeciwieństwo takiego systematu. Opierają się one na faktach, które się wydarzyły w przeciągu tysiącleci w najrozmaitszych dziedzinach i które wydają się na pozór, gdy się każdemu z nich przyglądamy oddzielnie, zdarzeniami przypadkowymi, pozbawionymi jakiejkolwiek innej łączności między sobą, oprócz jedynie nie dającej się wytłumaczyć celowości, dzięki której zbiegają się one i spotykają w tych wszystkich miejscach, gdzie jest to konieczne, niczym bohaterowie romansu rozproszeni wskutek porwań, wojen lub burz, którzy w końcu odnajdują się, żeby się połączyć małżeństwem.

P. Co mianowicie nazywasz faktami chrześcijańskimi?

O. Nazywam tak przede wszystkim zdarzenia, następnie zaś słowa, deklaracje zasadnicze, treści doktryn, przepisy i zalecenia praktyczne. Twierdzę, że fakty owe wydarzały się we wszelkich epokach i we wszelkich środowiskach, zarówno w świecie żydowskim, jak i w świecie ewangelicznym w całym przeciągu ery chrześcijańskiej; są to zdarzenia miary olbrzymiej, jak Zmartwychwstanie Chrystusa lub Kazanie na Górze, oraz są to zdarzenia skromniutkie, które zachodzą w naszych domach albo w naszych sercach; są to fakty dotyczące wszystkich ras, wszystkich stopni szerokości geograficznej i wszystkich czasów. Dotyczą one wszystkiego i mają obowiązek do wszystkiego się dostosowywać. Fakty owe wiążą Boga, przyrodę, człowieka; obejmują one moralność, historię, etnografię, geografię polityczną i fizyczną, lingwistykę, archeologię, fizjologię. W owym zbiorowisku niezliczonych faktów jest mnóstwo faktów samorzutnych, wolnych, nie dających się przewidzieć z góry. One również muszą się zgadzać. Przypuśćmy na przykład, że w ciągu długich wieków, w którym Bóg stosuje do rządzenia duszami ludzkimi szafowanie łaską, idea łaski uległa w głowach ludzkich takiemu przeinaczeniu, jakie jej groziło za czasu Pelagijczyków, albo że pojęcie pokuty uległo takiemu przeinaczeniu, jakie zagrażało za czasów św. Klemensa, albo wreszcie że sama nauka o boskości Chrystusa uległa takiemu przeinaczeniu, jakie jej groziło w czasach Ariusa i Eutychesa. Przypuśćmy, że przeinaczeniom owym nie oparł się żaden potężny autorytet, że żaden autorytet nie przywrócił prawdziwej doktryny. Jakiż by ogromny przewrót wewnętrzny musiał wówczas nastąpić w treści dogmatu! Religia dzisiejsza nie byłaby ta religią, którą wyznajemy. Nie posiadałaby już żywotności, nie trzymałaby się kupy. Jak wielki w niej panowałby bezład, ten tylko może sobie zdać sprawę, kto jasno widzi wszystkie drogi, po których kroczyła myśl katolicka. Wyobraź sobie, że pewnego pięknego poranku jakiś papież przez omyłkę, albo wskutek namiętności, albo pod naciskiem jakiegoś stronnictwa, albo przez kaprys, albo pod wpływem jakiegoś genialnego myśliciela, czy też jakiegoś władcy, albo jakiejś partykularnej szkoły, pozwoliłby sobie zdefiniować jakiś dogmat bez koniecznego związku z innymi. Jedność dogmatyczna Kościoła katolickiego zostałaby wówczas zerwana raz na zawsze.

Przytaczam ci te przykłady spośród kroci tysięcy, mogących się zdarzyć w ciągu wieków. Można by jednak przytoczyć równie wielką ilość przykładów dotyczących ras, środowisk ludzkich, okoliczności, idei, osób. Ze wszystkich stron mogą tu wyniknąć trudności. Otóż wszystkie te trudności w Kościele katolickim zostały przezwyciężone. Przezwyciężono wszelkie antynomie i wymknięto się ze wszelkich pułapek, nie uciekając się do żadnych środków ostrożności. Środków owych zresztą nie podobna było przedsiębrać. Nie podobna było nawet zastanawiać się nad nimi. Wszystko tu zawsze kwadrowało, odpowiadało sobie wzajemnie. Każdy fakt nowy był niejako odpowiedzią na wezwanie. Każdy poszczególny dogmat wspiera całość zespołu wierzeń i umacnia ją tysiącem węzłów. Wszystko zaś przystosowuje się do człowieczeństwa indywidualnego i społecznego, do jego cech charakterystycznych, do jego potrzeb, do jego ewolucji, zwłaszcza zaś do jego sumienia i do jego zmysłu religijności. W owym przystosowywaniu się panuje rygor tym widoczniejszy i tym większy, im głębiej badamy z jednej strony nasze człowieczeństwo, z drugiej zaś dogmat. Albowiem, jak zauważył Pascal, „religia tylko zgłębia gruntownie to, co ludzie tym mocniej uznają, im więcej posiadają oświecenia”.