Matki Bożej Gromnicznej, 02.02.2012

Drodzy Wierni!

Nie było nikogo i nie będzie nikogo na świecie – po samym P. Jezusie, kto by nas lepiej pouczył, cośmy winni naszemu Ojcu niebieskiemu, od N. Panny: Ona zrozumiała najlepiej ze wszystkich istot stworzonych, że wszystko, co jest w naszych rękach, czym do czasu możemy rozporządzać, jest Jego własnością i że dlatego powinniśmy wszystko obracać na Jego chwałę, nigdy na własną, nigdy dla zaspokojenia pragnień samolubnych! „Co masz, czegoś nie wziął?”, pyta św. Paweł (1 Kor, 4, 7), przypominając, że Bóg dał ci wszystko i wszystko może odebrać. Ale wielka to różnica, czy On sam odbiera, czy człowiek dobrowolnie oddaje Mu w ofierze nawet rzecz najdroższą swojemu sercu! Musieli Mu oddać swoich synów Egipcjanie owej strasznej nocy, na której pamiątkę mieli Mu potem Żydzi poświęcać swoje pierworodne – owej nocy, kiedy to Anioł śmierci przeleciał po całym Egipcie i pozabijał w każdym domu najstarszych synów; – ale Matka Najśw. przynosi Mu swoje Dzieciątko dobrowolnie, żeby Je ofiarować w Jego świątyni, chociaż wie dobrze, ile ją ta ofiara będzie kosztowała, jaką boleścią przeszyje jej serce. Ona by stokroć wolała wydać siebie samą na najcięższą męczarnię i przelać własną krew, niż poświęcić swego jedynego Syna, ale cóż, kiedy tej ofiary domaga się Ojciec, domaga się Jego sprawiedliwość i nasze zbawienie!

Dzisiejszą Mszę św. zaczynamy słowami psalmu (47, 10): „Przyjęliśmy, Boże, miłosierdzie Twoje, wpośród kościoła Twego”; tym miłosierdziem jest sam P. Jezus, wniesiony przez Matkę do swojej świątyni. O gdybyśmy mieli tę żywą wiarę i gorącą miłość, co płonęła w sercu św. starca Symeona, z jakąż radością powitalibyśmy dzisiaj miłosierdzie Boże, Syna Jego jednorodzonego w Jego świątyni! Ale na to trzeba Jego tak oczekiwać, jak oczekiwał Go Symeon: o Nim myśleć, do Niego tęsknić. Symeon nie pożądał tego wszystkiego, czego żąda ten świat, on myślał tylko o łasce Bożej, o zbawieniu swej duszy. O to zbawienie przychodził się modlić do świątyni Pańskiej, o nie modlił się szczerze, gorąco, wytrwale, na nie starał się zasłużyć całym swoim życiem. Dla tego też dostąpił tego szczęścia, że na swoich rękach piastował Boskie Dzieciątko i mógł zawołać z nieopisaną radością u schyłku swoich dni: „Teraz puszczasz sługę Twego, Panie, w pokoju, gdyż oczy moje oglądały zbawienie Twoje” (Łk 2, 29-30.) To znaczy: już nic nie pragnę więcej oglądać na świecie, już moja dusza odchodzi z niego spokojna, bo wiem, że Twoje miłosierdzie jest spełnione.

Podobnej łaski doznali i inni Święci później, jak św. Antoni Padewski, któremu objawiło się Dziecię Jezus i położyło się na rękach. Ale czyż my sami nie doznaliśmy jeszcze większego szczęścia, kiedy ten sam Pan Jezus wszedł do naszego wnętrza w Najśw. Sakramencie Ołtarza, prawda, że w sposób niewidzialny dla naszych oczu? – Tak, myśmy już nieraz doznali tego szczęścia, ale niestety ono nie wzruszyło naszej duszy, nie uradowało nas, jak Symeona i innych Świętych Pańskich, bo nie było w nas żywej wiary, nie byliśmy gotowi złożyć Panu i Zbawcy naszemu należnej Mu ofiary.

A jakaż to ma być ofiara? Co mamy oddać Bogu, a co nam wolno zostawić dla siebie? Ile mamy oddać ze swego mienia, jakie rozdawać jałmużny? – Niejeden myśli sobie tak: „Dam tyle a tyle ze swoich dochodów ubogim, a resztę zachowam na swoje potrzeby i przyjemności; zrobię to i owo dla Boga i dla zbawienia swej duszy, będę modlił się i pościł, żebym mógł potem spokojnie zajmować się tym, co mi jest potrzebne i czego mi wolno pożądać!” Tak sobie niejeden odmierza i oblicza, co się należy Bogu a co jemu samemu, a potem już spokojnie bawi się i używa, dopóki się nie przekona, że te zimne obliczenia nie wyszły mu na dobre. Bo Bóg nie poprzestaje na jakiejś cząstce naszego mienia, która nam nie jest potrzebną i którą Mu dlatego oddajemy; On żąda daleko więcej, On mówi i do nas, jak niegdyś do Żydów: „Wszystko jest moje” – masz mi oddać siebie samego ze wszystkim, co ci dałem do użytku. Nie trzeba mi twoich pieniędzy, ani żadnej twojej posługi, ale pragnę posiadać twoje serce i całą twoją duszę: „Będziesz miłował P. Boga twego ze wszystkiego serca twego i ze wszystkiej duszy twojej i ze wszystkiego umysłu twego i ze wszystkiej siły twojej!” (Mk 12, 30). Chociażby ci jakaś rzecz albo osoba była milsza od własnej ręki, od własnego oka, porzuć ją, wyrzeknij się jej dla mnie, bo ja cię stworzyłem, ja cię pierwej umiłowałem, ja cię odkupiłem, ja dla ciebie, niegodnego grzesznika, poddałem się okrutnej męce i śmierci!

Tak, nie wszyscy wprawdzie jesteśmy powołani do owej wyższej doskonałości, do życia zakonnego: nie każdy ma rzeczywiście porzucić ojca, matkę, braci i siostry i cały swój dobytek, aby iść za Chrystusem, ale każdy ma obowiązek tak Go miłować, żeby był gotów wszystko porzucić dla Niego, wszystko poczytać za rzecz bez wartości, „za gnój” (Fil 3, 8), jak mówi dosadnie św. Paweł, gdybyśmy mieli wybierać pomiędzy tą rzeczą a naszym Stwórcą i Ojcem. Starajmy się rozpoznawać Jego wolę i zadawajmy sobie codziennie pytanie: Co mogę dziś uczynić dla P. Jezusa? Jak mogę Mu okazać, że Go miłuję, że jestem wiernym Jego uczniem? Czy wedle swojej możności wspieram ubogich? Czy popieram Kościół? Czy czytam i rozpowszechniam pisma katolickie, czy myślę o apostolacie w moim otoczeniu, a może wszystko to jest mi obojętne? Albo czy niema może w moim sercu jakiejś niechęci do jednego z bliźnich? A jeżeli tak jest, powiedzmy sobie natychmiast: oto wyrzekam się tego gniewu na zawsze, odpuszczam wyrządzoną mi krzywdę, jak i sam pragnę pozyskać odpuszczenie swych grzechów. Bóg sam mi dał do ręki pieniądz, którym mogę zapłacić ogromne długi, jakie zaciągnąłem u Niego: ten pieniądz nazywa się przebaczeniem. Kiedy to słowo „przebaczam” wypowiem bez złośliwości, sercem prostym i szczerym, uwolnię się bez żadnej pracy i męki od zasłużonej kary i stanę się podobnym samemu Bogu, który jest zawsze gotów przebaczyć.

A dalej spytajmy się samych siebie, czy w naszych przywiązaniach, w naszych zabawach niema nic takiego, co może nie podobać się Bogu? Czy może nie dogadzamy zbytecznie swojemu ciału? Czy dosyć silnie trzymamy na wodzy jego pożądliwości? A przecież ciało staje się wówczas naszym niebezpiecznym wrogiem, bo „pożąda przeciw duchowi” (Gal 5, 17), kiedy troszczymy się o nie więcej, niż potrzeba, o jego wygodę, o jego szaty, wypoczynek i przyjemności. Dziś P. Bóg nie nakazuje, jak w Starym Zakonie, żebyśmy Mu poświęcali pierworodne bydlęta, ale jest jedno bydlę, które mamy Mu złożyć na ofiarę, a tym bydlęciem jest, jak mówi błog. Jan de Avila, nasza zmysłowość, nasza cielesna pożądliwość, która nas upadla i zniża do rzędu zwierząt, jeżeli jej nie trzymamy na wodzy. „Zabij mi to swoje nieczyste bydlę pierworodne!” woła do nas wszystkich Ojciec niebieski, bo i to twoje ciało jest moją własnością. Stworzyłem je na to, aby mi służyło, aby mię wedle sił swoich chwaliło, dałem ci język, aby mię chwalił, ręce, aby pracowały i spełniały dobre uczynki, nogi, aby trudziły się w mojej służbie, a całe to twoje ciało ma być przybytkiem Ducha Św.

Jeśli nasze ciało stało się zamiast tego przybytkiem grzechu, ratujmy go, póki mamy jeszcze czas do poprawy, rzućmy się do stóp naszej Matki, ostatniej ucieczki grzeszników! Ale pamiętajmy, że nawet Ona nie zdoła nas ocalić, jeżeli my sami nie chcemy nic zrobić dla zbawienia swej duszy. Ona czyni, co może, Ona modli się za nas daleko jeszcze goręcej, niż modlił się Mojżesz, kiedy wołał do Pana: „Proszę, popełnił ten lud grzech bardzo wielki i uczynili sobie bogi złote: albo im odpuść tę winę, albo jeśli nie uczynisz, wymaż mię z ksiąg Twoich, któreś napisał!” (Exod. 32, 31). Ona zastawia się za nas wszelkimi siłami, aby powstrzymać karzącą dłoń boskiej sprawiedliwości, Ona jest dla nas żelaznym murem i „wieżą Dawidową”, ale i Ona nam nie pomoże, jeżeli jej każemy modlić się samej, jeżeli nic nie chcemy poświęcić dla chwały Bożej i zbawienia swej duszy, nawet tego zwierza, którym jest nasza cielesna pożądliwość!

Ale niech nas wszystkich poruszy, niech nas pobudzi do wszelkiej ofiary miłość tej naszej Matki i miłość tego Ojca, który „tak umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, żeby wszelki, który weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny“ (J 3, 16). Niech nas poruszy wspomnienie rzeczy ostatecznych, wspomnienie tej strasznie poważnej chwili, kiedy trzeba nam będzie rozstać się ze wszystkim, czego dziś dobrowolnie nie chcemy porzucić. Wierzmy tym niezliczonym rzeszom, które już zasnęły wiecznym snem, których dusze już wiedzą, czy czeka je wieczne szczęście, czy wieczna męczarnia: wiele z nich pozostawiło nam bardzo cenną naukę, kiedy się żegnały ze światem, mówiąc, że dopiero przy świetle tej gromnicy, którą dziś poświęcamy, widzimy jasno, czy jest nasze życie i czego w nim trzeba szukać i pożądać całym sercem! Obyśmy wtedy mogli przyjąć z radosną otuchą zstępującego do nas P. Jezusa i powtórzyć słowa Symeona: „Teraz puszczasz, Panie, sługę Twego w pokoju!” Oby nam Jego łaska przyniosła ulgę w cierpieniach konania i pozwoliła nam oglądać Jego zbawienie przez całą wieczność. Amen.

 

Ks. E. N.

 

Na podstawie: Ks. A. Pechnik, Kazania i nauki 1923, s. 247.