Prawdziwa religia (1)

A. D. Serillanges OP, Katechizm niewierzących, Katowice 1938, t. I, s. 57.

Pojęcie religii

P. Przyjmując Boga i Opatrzność boską, jesteśmy niewątpliwie przygotowani do pojęcia religii, ale nie ma w tym konieczności. Co naprawdę rozumiesz przez religię?
O. Można dać rozmaite określenia religii; proponuję ci następujące: Religia – to więzy łączące człowieka z Rzeczywistością Tajemną, od której czuje się on zależny wraz z otaczającym go środowiskiem i od której następnie zależy jego przyszłość.
P. Ale na cóż te więzy?
O. Ogromne to pytanie; chyba zdajesz sobie z tego sprawę!
P. Proszę o krótszą wskazówkę.
O. Świat widzialny nie zaspokaja wysiłku naszego życia, tego wewnętrznego popędu, co nas ożywia. Nasza siła ekspansji poszukuje innego przedmiotu. Czy to, gdy chodzi o poznanie, czy o trwanie, o siłę, o kierunek, o radość naszej istoty, odczuwamy potrzebę jakiegoś rozszerzenia, jakiejś rękojmi, jakiejś pełni szczęścia, której ten świat dać nam nie może. Umysł nasz ograniczają tajemnice; wola na próżno szarpie się w pętach losu; dążenie do szczęścia napotyka na swej drodze cierpienia, upokorzenia, niezrozumienia, rozstania i śmierć. Życie nasze do nas nie należy i nie wystarcza nam. Stosunki nasze ze światem widzialnym nie zaspokajają jakiegoś instynktu społecznego natury wyższej, którego źródłem i celem jest „Bóg nieznany”. „Mimo mej woli nieskończoność mnie dręczy”, to powiedzenie nie jest czczym frazesem. Odpowiedzieć na ten nadmiar aktywności wewnętrznej, której żaden przedmiot widzialny wyczerpać nie zdoła, może tylko nieskończoność, która tak lub inaczej musi wejść w nasze życie. Nie idzie tu o jakąś siłę zewnętrzną, przeciwnie musi ona nas do głębi przeniknąć, ponieważ dotyczy przede wszystkim życia wewnętrznego; powinna być również siłą transcendentną. Po tych dwóch cechach poznajemy tę rzeczywistość najpierwszą, rzeczywistość, która stanowi podłoże wszystkiego, oraz nas samych, słowem Bóstwo.
P. Czy doprawdy według ciebie jest to fakt powszechny?
O. Jest to fakt powszechny; świadczą o tym etnografia i historia. Jest to fakt powszechny również i dlatego, że jest to autentyczny fakt ludzki, nie jakiś dodatek, nie pasożyt uczuciowy, nie przeżytek, nie superstitio w etymologicznym znaczeniu tego wyrazu, jest to konieczność życiowa, wywołana jakimś wysiłkiem przystosowania się wyższego, jakimś wysiłkiem, że tak powiem, scałkowania życia. Usuńmy przedmiot religii i samą religię a nigdzie nie znajdziemy całości. To też religia jest, jak powiada Renan „wytworem człowieka normalnego”. Max Muller nazywa ją „skałą niewzruszoną, pierwotnym i niezniszczalnym granitem duszy ludzkiej”. Według Bergsona należy ona do tzw. pierwotnych danych świadomości. Dlatego to Quatrefages określił człowieka jako „zwierzę religijne”, co w zabawny sposób strawestował potem jeden z młodych autorów (Józef Delteil): „zwierzę, które ma okno wychodzące na Boga”.
P. Nie mogę oprzeć się myśli, że – jak powiadasz – idąc za popędem religijnym, człowiek zbacza z drogi i stwarza sobie coś, co jest obce życiu.
O. Tak – jeśli chodzi o życie niższe i cząstkowe, nie – jeśli chodzi o życie totalne. Gdybym śmiał użyć tutaj porównania trochę dziwacznego, to bym powiedział: Są zwierzęta pełzające, chodzące i latające, a człowiek sam należy do tych kategorii: pełza życiem fizycznym, chodzi rozsądkiem a lata religią.
P. Są tacy, co nie czują potrzeby latania.
O. Zapewne, ale są także tacy, co nie czują potrzeby chodzenia, to znaczy kierowania się rozumem, a nawet tacy, którzy nie chcą pełzać, wiodąc życie fizyczne, bo się zabijają. Nie mniej jednak człowiek jest z natury istotą żyjącą i rozumną. Jest on również z natury istotą religijną, choć czasem, nawet w długich okresach swego życia, tego wcale nie odczuwa. „Ciasne serca, pisze J. J. Rousseau, nie czują nigdy pustki, bo zawsze są wypełnione niczym”. To dotyczy również i wielkich serc, skoro, czy do z nałogu, czy z niedbalstwa, zgodzą się na skurczenie.
P. A może trzeba dopiero obudzić to poczucie, które uważasz za instynktowne?
O. Istotnie są instynkty w uśpieniu, a są również instynkty spaczone. Jest to chlubą religii, że odpowiada nie tylko na wezwania ludzi, ale również na ich nieuświadomione przeczucia.
P. Myślę, że to paradoks nadawać życiu kierunek tak do niego niedostosowany.
O. Emil Faguet pisze: „Zajmuje mnie to, co jest na moją wiarę, a przejmuje to, co mnie przewyższa”. Pięknoduchy oraz duchy mniej lub więcej piękne nazywają szaleńcami metafizyków i ludzi religijnych; ale naprawdę obłąkanym byłby ktoś, kto, obudziwszy się w pociągu i nie wiedząc, skąd i dokąd jedzie, oglądałby przedział kolejowy, badałby go, robił notatki, a nie troszczył się o to, skąd wyjechał i dokąd może dojechać.
P. Zawsze było wielu takich obłąkańców, to też obawiam się, że przesadzasz doniosłość zainteresowań religijnych, przynajmniej co się tyczy Francji.
O. Weź no tylko do ręki mały słownik Larousse'a i otwórz go na wyrazie „Święty”. Zobaczysz tam, jak powstał naród francuski i kto go do chrztu trzymał.
P. W takim razie wielu w tym widzi anachronizm.
O. Ci, co nazywają religię anachronizmem, dowodzą swoją postawą, że jest ona dla nich raczej wyrzutem. W rzeczy samej wszyscy troszczą się o religię a bardziej jeszcze ci, którzy jej przeczą.
P. Jeśli niektórzy obywają się bez religii, to zapewne dlatego, że nie jest im potrzebna.
O. Potrzebna do czego?
P. Aby być szczęśliwym i dobrym.
O. Ależ, jeśli religia jest prawdziwa, to jest niezbędna dla wszystkich, komu zależy na prawdzie, a prawdę znać potrzeba, jeśli się chce być dobrym i szczęśliwym, podobnież jak trzeba być na dobrej drodze, jeśli się chce dobrze podróżować i dojść do celu.
P. Czy aby czasem nie przypisujesz religii tego, co należy do moralności?
O. Moralność jest niezbędna dla wszystkich, a kto by się chciał jej wyzbyć pod pretekstem religii, obraził by jeszcze bardziej samą religię niż człowieka. Ale moralność bez religii wystarczyć by nie mogła; gdyż pominąwszy już naszą słabość, którą wspiera, i nasze upadki, z których nas podnosi, istnieje również prawo moralne, które nakazuje oddawać Bogu to, co Mu się należy i tak jak tego żąda.
P. Jednakowoż zdaje się, że w pewnych granicach moralność jest de facto niezależna od religii.
O. Ci, co tak sądzą, nie zdają sobie sprawy, że ich pojęcia moralne są to pojęcia religijne pozbawione tylko etykiety religijności; że ich moralność powstała i trwa tylko dzięki atmosferze duchowej przesyconej chrześcijaństwem. Ten, kto mówi o zbędności religii dla życia moralnego, podobny jest do krzaczka rosnącego w wilgotnym lesie i mniemającego, że obyć by się mógł bez źródeł, deszczów, rzek i dalekiego oceanu.
P. Czy nie ma dziś namiastek religii, które lepiej niż ona spełniają jej zadania, tak że rola, którą sobie religia przypisuje, byłaby tylko uzurpowana?
O. O jakich to namiastkach mówisz?
P. Wspominałem już moralność, teraz mam na myśli naukę.
O. Widzieliśmy, że nauka nie umie zastąpić Boga w wyjaśnieniu świata, a przecież wyjaśnienie to jej właściwa rola; tym bardziej nie będzie w możności wypełnić innych zadań boskich, które do jej dziedziny już nie należą.
P. A przecież nauka ma znaczenie dla życia.
O. Oczywiście! Nauka jest bezpośrednią wiedzą o jakiejś władzy; stwierdza porządek zjawisk i zużytkowuje go do działania, do bardzo pożytecznych wytworów. Ale wartość wyjaśniającą ma słabą, wielu uczonych przeczy nawet tej wartości; w każdym razie nie ma jej ona wobec faktów najogólniejszych, tych które warunkują i mogłyby uzasadnić wszystkie zjawiska widzialne. Co się tyczy wyjaśnienia życia ludzkiego i kierowania nim, to nauka z natury swej jest tu bezsilna a raczej niekompletna. A cóż dopiero wobec boleści, wobec nędzy moralnej, wobec niedoskonałości życia, wobec śmierci?
P. Dlaczegóż więc religia cofa się wszędzie tam, gdzie nauka postępuje?
O. Niesłusznie uogólniasz; ale ilekroć tak się dzieje, pochodzi to od jakiegoś chwilowego zapału, od jakiejś zdradliwej zarozumiałości człowieka. Albo masz na myśli fałszywe religie. Rzecz prosta, że nauka zrzuciła, z tronu boga-słońce, boga-chmurę, gromowładnego Jowisza, smoka powodującego zaćmienia i wszystkie tym podobne zabawki religijne. Podobnież nauka usunęła zaklinaczy chorób, czarowników, wróżbiarzy i przyczyniła się do oczyszczenia uczucia religijnego nawet tłumów chrześcijańskich i za to należy się jej wdzięczność. Ale nic z tego wszystkiego nie sięga do głębi rzeczy i dziedzina nadprzyrodzoności pozostaje nienaruszona; zasadnicze braki życia nie ulegną zmianie; wobec postępów wiedzy czujemy bardziej niż kiedykolwiek, czego jej nie dostaje i czego, poza wszystkim co ludzkie, jeszcze człowiekowi potrzeba. Im lepiej mierzymy rzeczy widzialne, tym bardziej zdajemy sobie sprawę ze strasznej pustki, jaką sprawiałby brak rzeczy niewidzialnych.
P. Czyż nie widzimy jednak ludzi, którzy czepiają się rozpaczliwie nauki jako jedynej deski ratunku?
O. Zwykle tak postępują nie uczeni, ale ci, którzy w nauce szukają alibi dla swej nienawiści. „Mocno go podejrzewam – pisał Andrzej Gide o. Remigiuszu de Gaurmont – że tylko dlatego tak kocha naukę, aby tym bardziej mógł nienawidzieć religię”.
P. Ale jeśli to są geniusze?
O. W takim razie są to „cudowni ludzie, którym brak wszystkiego” (Marceli Schwob).
P. Czy sądzisz, że jeszcze długo nauka i religia będą tak ze sobą walczyć o kierownictwo dusz ludzkich?
O. Zbyt anormalnym jest ten stan rzeczy, w którym nauka przeciwstawia człowieka Bogu, taka sytuacja może być tylko przejściowa. „Bajdurzyć o swojej wiedzy” jak powiada Barbey d'Aurevilly, to jest zajęcie na krótko. Posłuchaj raczej pięknej przepowiedni optymistycznej. „Żyjemy w epoce świata, gdy ludzkość postąpi krok naprzód. Od czterech stuleci wysuwa swą olbrzymią nogę ku przyrodzie, a nie wiedząc gdzie ma drugą postawić, niecierpliwi się i nuży. Świat jest za mały dla jej obydwu stóp, potrzeba jej zaświata tak, jak do zmierzenia słońca potrzeba astronomowi innej podstawy niż ziemia. Kiedyś religia i nauka, które zdają się od siebie oddalać, jak dwie stopy człowieka idącego naprzód z powolnością wieków, znów się spotkają z sobą w światłości. A ludzkość postąpi o krok naprzód” (Józef Serre).
P. Pomiędzy namiastkami religii chciałem wspomnieć jeszcze o sztuce. Przecież sam wspomniałeś: Sztuka jest religią?
O. Powiedziałem to w przenośni, mając na względzie ścisły związek łączący te dwie dziedziny. Ale jakżeby mogła sztuka zastąpić religię, skoro właściwie z niej żyje? Po części sztuka utożsamia się z religią, ponieważ tak samo wznosi się od widzialnego do niewidzialnego i tak samo zagłębia się do podstaw wszelkich rzeczy. Ale sztuka powinna dążyć do pełni. Artysta niereligijny jest artystą niezupełnym. Artysta, któryby odrzucił naprawdę i radykalnie wszelką religię, taki artysta nie miałby nic do powiedzenia.
P. A jednak wielu artystom sztuka wystarcza.
O. Jedni tak mówią; może nawet tak myślą, ale nie w głębi serca. Dagnan-Bouveret, na parę lat przed śmiercią, tak pięknie chrześcijańską, pisał co następuje: „Mój duch nieszczęsny, który żywi się tylko wątpliwościami, znajduje w kontemplowaniu światła i cienia przynajmniej coś pięknego, coś nie podlegającego dyskusji, coś wiecznego, co pociąga i fascynuje. To też oddaje się tej pewności, oczywistej dla siebie, problematycznej dla ślepca, a niewystarczającej dla wierzącego, z całym zapałem rozpaczy”.
P. Filozofia przynajmniej może sama sobie wystarczyć ponieważ jest mądrością.
O. Jest ona „miłością mądrości” jak wskazuje jej nazwa i właśnie dlatego ma za zadanie prowadzić do religii, oświetlać religię w jej stosunkach z myślami ziemskimi dzięki religii, która jest jej przedłużeniem wzwyż i ustanowić doskonałą syntezę poznania. Ale zastąpić religię filozofia mogłaby tylko wówczas,
– gdyby nie tylko przedmiot znała, ale i rozporządzała nim,
– gdyby go znała jakimś poznaniem pewnym, nie zaś zależnym od byle wiatru tej czy innej teorii,
– gdyby go znała jakimś poznaniem żywym, a nie poprzez układ abstrakcji, i
– gdyby miała możność rozpowszechnić tę wiedzę wśród wszystkich ludzi, zamiast ją ograniczać do jednej jakiejś szkoły lub nawet do jakiegoś jednego mózgu.
Filozofia to mandarynat; patrzy ona jak poszczególne sekty dzielą się jej strzępami, żywi się pojęciami oderwanymi, niemal nie wiedząc o czynie, obca uczuciu i wyobraźni, niezdolna podtrzymywać życia i nie rozporządzająca żadnymi obietnicami wiecznymi nawet dla tej cząstki wieczności, którą czas przynosi. Religia chce być łącznikiem rzeczywistym między człowiekiem a Bogiem; filozofia zaś może w tej sprawie służyć nam co najwyżej nicią dowodów logicznych, istną nitką babiego lata, fruwającą w powietrzu, na której nic zawiesić nie można. Co znaczy jakaś szkoła filozoficzna wobec Kościoła powszechnego i co warta nauka jakiejś filozofii ludzkiej wobec oto tego: Bóg jest naszym Ojcem; wzywa nas do obcowania rodzinnego w łonie Swej Trójcy, sam przebywał na naszej ziemi i w tajemniczy sposób jeszcze zamieszkuje; łączy nas w jedność społeczną, której jest niewidzialnym wodzem, a której duszą Duch Jego, i po tym okresie próby, podczas której nas pociesza, obiecuje nam żywot doskonały, powrót do ciał oraz wieczne i wspólne szczęście.
P. Czyż to nie jest także filozofia?
O. Jest to filozofia i to najwspanialsza. „Chrystianizm jest to pierwsza religia, która była zarazem filozofia” (Piotr Lasserre). Podkreślam: zarazem. Chrystianizm jest jeszcze czymś więcej, jest wiarą.
P. Są wielkie filozofie poza obrębem wiary.
O. Filozofie bez wiary są to nędzne chałupy na piaszczystym cyplu nadmorskim. Choć w słońcu błyszczą, ale wewnątrz są puste, a z zewnątrz morze je podmywa.
P. Czyż te filozofie nigdy nie mówią prawdy, a jeśli mówią, czy ta prawda jest bez wartości?
O. Często mówią prawdę i same byłyby prawdziwe, gdyby chciały uzupełnić się prawdą całkowitą. Ale, pomijając już swe błędy, filozofie te unicestwiają się same, chcąc same sobie wystarczyć; albowiem, kto odrzuca całość, ten nie może zachować części, a „kto usuwa słowo, ten niszczy mowę” (Paweł Claudel). „Wszelka filozofia, pisze Lachelier, która nie dochodzi do religii, jest abstrakcyjna i formalna, jest zwykłym popędem myśli albo szalonym jej wymaganiem”.