N.M.P., Matki Bolesnej, 14.09.2011

Drodzy Wierni!

15 września obchodziliśmy święto Najśw. Maryi, Matki Bolesnej. Przez cały ten miesiąc września możemy pogłębić nasze rozmyślanie o tej przedziwnej tajemnice jej Bolesnego Serca. Dwa razy na rok, we wrześniu i w Wielkim poście, obchodzi Kościół uroczystość Matki Boskiej Bolesnej. Tej jedynej tajemnicy z życia Matki Boskiej poświęca on dwa dni, widocznie w tej myśli, byśmy się nią głębiej przejęli, by ją częściej rozważaliśmy.

Przepowiednia Zacharyasza proroka: „Uderzę pasterza, a rozproszą się owce trzody” (Zach 13, 7) najdokładniej się spełniła podczas męki Zbawiciela. Wszyscy Go opuścili od chwili pojmania: lud, który otrzymał od Niego tyle dobrodziejstw, zaparł się Go; opuścili Go uczniowie, opuścili – z wyjątkiem jednego – Apostołowie, świadkowie Jego niezliczonych cudów; zaparł się Go nawet Piotr, opoka Kościoła, tuż po uroczystej przysiędze, że nic go nie zdoła oderwać od Mistrza, nawet najokrutniejsza śmierć. Powszechny strach zdawał się wówczas ogarniać nawet martwą przyrodę. Przygasł blask słońca, ciemności okryły cały widnokrąg, ziemia zadrżała pod strasznym ciężarem Boga wiszącego na krzyżu. Ale wśród tego powszechnego zamętu widzimy tuż obok krzyża naszego Zbawcy jedną ludzką istotę, zatopioną wprawdzie w morzu boleści, ale spokojną i mężną – to dziewicza Matka Syna Bożego!

Jest zgodną nauką Ojców Kościoła, że boleści Matki Najśw. u stóp krzyża przechodziły granice cierpień, jakie jest zdolne znieść stworzenie. Każde bowiem stworzenie, mając ograniczone siły do pracy, do działania, do życia – ma tym samym według stopnia swojej doskonałości również ograniczone i co do cierpienia. Dużo nędzy i dużo boleści jest na tym świecie, ale cierpienia te nie mogą róść i potęgować się w nieskończoność; dla każdego stworzenia istnieje pewna miara cierpień, którą jest zdolne wytrzymać. Przekroczenie tej miary pociągnęłoby za sobą jego śmierć, zniszczenie. Miara cierpień dla nas ludzi jest wielką, a im dusza jest większa, im szlachetniejsza, tym silniej też daje się naciągać struna jej cierpień. Matka Najśw. – wiemy to z wiary – przewyższając mądrością i świętością wszystkie stworzenia, jest wyniesiona w swej chwale nad aniołami, ale za to też, zanim weszła w posiadanie niebieskiego szczęścia, zdolną była czuć większe katusze i bóle od wszystkich ludzi, od wszystkich stworzeń.

A mimo to Bogu wszechmogącemu ta miara cierpień, do której Matka Boska była zdolną z powodu swych nadzwyczajnych darów, zdawała się jeszcze zbyt szczupłą. Bóg chciał, by Maryja w swej duszy jeszcze więcej cierpiała, a w tym celu wzmocnił swą wszechpotęgą jej siły, aby mogła przenieść bóle nieznośne dla stworzenia. Według św. Bernardyna Seneńskiego, boleści Najśw. Dziewicy były tak wielkie, że gdyby je rozdzielono między wszystkie stworzenia zdolne do cierpień, one by nie zdołały ich znieść, ginąc pod ich ciężarem. A św. Anzelm twierdzi, że okrucieństwa, dokonane na Męczennikach, były małe lub raczej żadne wobec okrutnych mąk Matki Zbawiciela. Kościół cudownie to wyraża w dwóch słowach, nazywając ją „Królową Męczenników”. Maryja przoduje świętością, Maryja dzierży pierwszeństwo i nieskończenie prześciga w cierpieniach tych, którzy oddali swe ciała na poszarpanie dzikim zwierzętom, którzy walczyli z ogniem, z wodą, z najokrutniejszymi torturami.

Przyczyną boleści Matki Najśw. były cierpienia Pana Jezusa, na które patrzyła własnymi oczyma. Wiadomo, jak ścisłe są węzły natury między sercem matki i dziećmi. Nawet czarna niewdzięczność, którą dzieci nieraz wypłacają rodzicom złem za dobre, nie zdoła ostudzić tej miłości. Jakąż wtedy musiała być miłość, którą Maryja pałała ku swemu Synowi, kiedy tym Synem był Jezus, najpiękniejszy między synami ludzkimi, skończony ideał wszelkiej dobroci i świętości? Przez 30 lat Maryja żyła ze Synem swym w najściślejszym złączeniu; przez 30 lat miała możliwość poznać Pana Jezusa i kochać Go coraz goręcej. Jeżeli kiedy o dwóch sercach można powiedzieć, że stanowią jedno serce, to oczywiście o Sercach Maryi i Jezusa. A tu u stóp krzyża na górze Kalwaryjskiej Maryja musiała patrzyć na najokrutniejsze katusze Syna – Syna, o którym wiedziała, że jest i jej Stwórcą. Musiała patrzeć na to, jak Go na łożono krzyż, jak okrutni oprawcy przybijali do drzewa Jego ręce i nogi. Każde uderzenie młota wywołało straszne, krwawe echa w jej duszy; a podczas tego obijały się o jej szyderstwa bluźniercze faryzeuszów i żołnierzy. A w tej tak okrutnej chwili nikt nie chciał spieszyć z pomocą jej Synowi. Zdawało się, jak gdyby gęste ciemności nawet nie przepuszczały modlitw Jednorodzonego Syna Bożego do tronu Ojca niebieskiego, kiedy wołał do niego: „Boże mój, Boże mój! czemuś mię opuścił?” Widziano już nieraz, jak matki rzucały się w ogień, by dziecko wyratować z płomieni, choć ich czekała niechybna śmierć wśród pożaru, a Matka Najśw. stała u stóp krzyża zupełnie bezradna. Ta niemoc wobec cierpień ukochanego Syna musiała rozdzierać jej Serce, a przecież Maryja wszystko przetrwała – stała u stóp krzyża z niewypowiedzianym męstwem, godząc się we wszystkim z wolą niebieskiego Ojca.

Wszyscy rodzice dzisiaj mają swe krzyże w rodzinach, każdy musi dużo wycierpieć w wychowaniu swych dzieci. Ile łez matki chrześcijańskie i w naszych czasach wylewają razem ze św. Moniką, widząc swych synów oddalających się od wiary i Boga, rzucających się w objęcia wiecznej śmierci. Wielkie to cierpienia, ale czyż można je porównać z niepojętym cierpieniem, które mieczem boleści przebiło Serce Matki stojącej u stóp ukrzyżowanego Syna Bożego ? Nie! porównania między tymi cierpieniami niema, bo męka Matki Bożej to nadprzyrodzone współcierpienie ze zbawczym cierpieniem Syna Bożego, to duchowna tajemnica, którą możemy zrozumieć tylko wiarą, a nie prostym naturalnym współczuciem. Jakaż olbrzymia różnica między nami i Matką Bolesną! My tak pochopni do narzekania, do szemrania przy każdej przeciwności, a ona bez słowa skargi ponosi najstraszniejsze cierpienia, bo jej Serce jest zjednoczone z Najśw. Sercem Jezusowym, z Jego ofiarą. Nam krzyże i troski są nieraz powodem do grzechu, nawet do bluźnierstw, a Matce Bożej męczeństwo pod krzyżem dodaje najpiękniejsze diamenty do korony królewskiej, wynosi ją nad wszystkimi stworzeniami.

Często nie możemy zrozumieć, dla czego to Pan Bóg dopuszcza na nas takie krzyże. Patrzymy na innych i powiadamy: oto ten gorzej służy Bogu ode mnie, a wszystko mu się wiedzie pomyślnie. Dla czego Bóg w tak straszny sposób doświadczył Matkę swojego Syna, dla czego nie rozrządził raczej, by wieści o męce Chrystusowej doszły do niej dopiero po zmartwychwstaniu? Czy nie dość tego było, że Syn Boży cierpiał za nasze grzechy? Tak – dla zbawienia ludzkiego rodu wystarczały przez się cierpienia Chrystusa, ale od tej chwili, w której On sam wybrał krzyż, cierpienia stały się dla wybranych najskuteczniejszym środkiem dostąpienia wiecznej chwały. Miarą chwały niebieskiej odtąd są cierpienia doczesne, im kto bliżej Chrystusa, im bardziej umiłowany od Boga, tym cięższe próby czekają go tu na ziemi. I dlatego Maryja, Królowa Świętych, musiała przejść przez najcięższe katusze. Oto bez wątpienia najgłębsza przyczyna cierpień Maryi. Żadnej innej przyczyny znaleźć nie można, wiemy bowiem, że ta Niepokalana Dziewica nigdy żadnym grzechem nie obraziła Boga, a więc cierpienie nie mogło być dla niej karą za grzechy. To jest ekonomia zbawienia, Nowy Testament opiera się na krzyżu i niema innego znaku, w którym można się spodziewać zbawienia. Każda karta życia Chrystusowego, życia Maryi, życia Świętych Pańskich świadczy nam o tym, że cierpienia i krzyże są błogosławieństwem Bożym, są cennym darem miłującego Ojca. A mimo to jak mało zrozumianą jest ta fundamentalna zasada życia chrześcijańskiego. Niestety, po pogańsku zapatrując się na krzyż, uważamy często cierpienia za największe nieszczęścia, doczesne niepowodzenia za znak przekleństwa Bożego i dlatego pytamy, dla czego nas Pan Bóg ciężej doświadcza niż innych, może gorszych od nas?

Dla czego matka ówczesnego Cezara opływała w dobra doczesne i w światowe szczęście, podczas kiedy Matka Syna Bożego stała opuszczona od wszystkich wśród szyderstw tłumu u stóp krzyża? Bo Bóg ją od wieków umiłował i chciał wywyższyć nad wszystkie stworzenia, a matka Cezara nie należała do królestwa Chrystusowego, ale do świata, który z Chrystusem nie ma nic wspólnego, a więc nie zasłużyła na zbawcze cierpienie.

Niech więc widok Matki Bolesnej przekona nas, że cierpienia zesłane nam od Boga bądź za karę, bądź jako doświadczenie, nie są bynajmniej znakiem gniewu Bożego, ale znakiem naszego wybrania do wiecznej chwały. I wtedy o wiele łatwiej przyjdzie nam mężnie znosić wszelkiego rodzaju krzyże. Dziś każdy ucieka od tego, co jest przykrym i trudnym. Przeciw tej małoduszności powinniśmy walczyć słowem i przykładem męstwa i hartu duszy, nieuciekając od krzyża. W chwilach kiedy upadamy na duchu, kiedy niższa część natury pocznie się buntować, przenośmy się jak dzisiaj na górę Kalwaryjską. Patrzmy na Matkę Bolesną, stojącą u stóp krzyża i powtarzajmy z Kościołem słowa wspaniałego hymnu: „Święta Matko, dopuść na mię, niech ran Syna twego znamię mam w mym sercu wyryte”. Amen.

 

Ks.E.N.

 

Na podstawie: Ks. Wł. Ledóchowski w: Kazania i szkice t. IV, 1900, s. 203.