Drodzy Wierni!
Paraliż albo powietrzem ruszenie, o którym mówi dzisiejsza Ewangelia św., należy do tych rodzajów chorób cielesnych, które sprawiają bezwładność w ruchach. A więc, w chorobach duszy będzie ta choroba odpowiadała chorobie woli, przyprowadzonej do bezwładności, albowiem od woli zależą ruchy w duszy. Siłą ruchodawczą w życiu duchowym jest miłość; będzie więc to brak miłości. A od czego ten brak miłości pochodzi, ten szczególny brak miłości, który jest podobny do porażenia? Bywają rozmaite przyczyny, które porażają miłość i przyprowadzają wolę do bezwładności: miękkość, pycha, własna korzyść, samolubstwo.
Ta bezwładność woli, która podobna jest do paraliżu, najczęściej pochodzi od miękkości, to jest od nieczystości ciała. Jak mówi św. Hieronim: „Paraliż wyobraża ciało, z którym leniwy (t. j. wola jego) leży w miękkości, jednak pragnąc wyzdrowienia”. A więc jeszcze istnieje pragnienie dobrego, i to jest cnota nadziei. Serce jest w zasadzie zdrowe, przynajmniej jego wyższa część. Zdrowy jest duch ze swoją wiarą, która pozostaje wcale nietknięta. Chore są tylko wola i trzecia z cnót boskich – miłość.
Zobaczmy jak Chrystus Pan to leczy. Chorego niosą czterej nosiciele. To wiara. I dlatego u św. Mateusza jest powiedziano: „Widząc Jezus wiarę ich” (9, 2). Tak to komentuje św. Jan Chryzostom: „Nie powiedział: [widząc Jezus] wiarę paralityka, ale nosicieli. Zdarza się bowiem czasem, że ktoś bywa uzdrowiony wiarą czyjąś”. Ale możemy przypuścić, że Jezus widział również wiarę samego porażonego. Tak to miejsce tłumaczy inny Ojciec Kościoła, św. Teophil: „A także i wiarę porażonego widział, bo nie pozwolił by się on nieść, gdyby nie wierzył w uzdrowienie”. Więc wiara ciągnie i niesie tam, gdzie nie zdoła podążyć miłość.
Pierwsze słowo Chrystusa do paraliżowanego brzmi: „Synu odpuszczają się grzechy twoje” (Mt 9, 2). „Synu!” – to mówi miłość. A mówi tak, aby obudzić miłość. „Grzechy” – to prawdziwa przyczyna związania woli. Trzeba najpierw te więzy rozwiązać. Jeżeli często grzech jest przyczyną choroby ciała, to zawsze jest przyczyną choroby duszy, a szczególniej, i na pierwszym miejscu: porażenia woli, bezwładności. Życiem duszy jest jej ruch pochodzący z łaski. Grzech zabija łaskę, a więc i ruch życia. Dusza w stanie grzechu jest niezdolną żadnego uczynku nadprzyrodzonego. Trzeba na to cudu Bożego. Cud się zdarzy w tych słowach: „Odpuszczają się grzechy twoje”. To może jeden tylko Bóg, i Chrystus przez swój cud udowadnia, że taką moc posiada.
„Odpuszczają się grzechy twoje!” Co za słowo! Ono tu wchodzi w dzisiejszą Ewangelię i daje jej od razu znaczenie wszechświatowe. Teraz wiemy, iż tym porażonym jest cały rodzaj ludzki, jak to tłumaczą Ojcowie Kościoła. Cały rodzaj ludzki, chory, naprawdę sparaliżowany, bez miłości, bez woli, bez ruchu, bez życia prawdziwego; ale mający szczątki wiary i pragnienie, nadzieję zbawienia. Wiemy, że Chrystus jest tym Bogiem, który przyszedł go ratować i podać mu rękę zbawicielską; wiemy, że tego zbawienia wszechmocnym narzędziem jest oto to słowo: „Ufaj synu, odpuszczają się grzechy twoje”. Jeśli w te słowa uwierzy ów porażony z Kafarnaum, będzie uzdrowiony, jeśli w nie uwierzy ów drugi porażony, którym jest rodzaj ludzki, to i on w nim znajdzie zbawienie.
Faryzeusze, uczeni w Piśmie, zakonoznawcy, zgromadzeni w tym domu naokoło Chrystusa, zaledwie on wyrzekł to słowo: „Odpuszczają się grzechy twoje”, od razu burzą się w swych myślach i sercach, spoglądają na siebie, i w każdego myślach tkwi inne słowo: „Ten bluźni! Hic blasphemat” (Mk 2, 7). A za tym szemraniem serc nieprzyjaciół Chrystusowych siedzi już w ich duszy i nienawistnej woli wyrok śmierci na Chrystusa. Św. Cyryl komentuje: „Oskarżają Go o bluźnierstwo, i tym uprzedzają na Niego wydany wyrok śmierci. Było bowiem w Zakonie postanowionym, że ktobykolwiek bluźnił przeciwko Bogu, miał być śmiercią karany”. Ale to wszystko jest opatrznym zdarzeniem, zarządzonym przez wolę Bożą na tę chwilę od wieków. Bóg swoich nieprzyjaciół używa do realizacji swoich celów, i z samych wrogów wyprowadza sobie chwałę, a nam zbawienie. To było na to, aby w tej uroczystej chwili, kiedy się spotkali z sobą Chrystus i rodzaj ludzki (Chrystus, stojący o swej bożej mocy; rodzaj ludzki, powalony na swojej niemocy łożu), aby w jednej chwili, jednym słowem i jednym czynem, Bóg pokazał się Bogiem, a rodzaj ludzki oddał Mu świadectwo, że Go ma za swego Boga. Więc oto Chrystus, „widząc myśli ich” (Mt 9, 4) i „natychmiast poznawszy w swoim duchu, iż tak w sobie myśleli” (Mk 2, 8), odpowiadając, rzekł do nich: „Co myślicie w sercach waszych?” (Łk 5, 22). Już to samo, że czytał w ich myślach, powinno było rozbroić ich sądy, odmienić wyrok i przekonać ich, że mają przed sobą Boga. A więc pod wszystkimi względami Chrystus tu staje jako Bóg, ze wszystkich stron otacza się światłością Bożą. I oto to słowo ostatnie: „Przecież myślicie złe w sercach waszych? Cóż jest łatwiej rzec: Odpuszczając się grzechy twoje, czyli rzec: Wstań a chodź? A iżbyście wiedzieli, że moc ma Syn człowieczy na ziemi odpuszczać grzechy, tedy rzekł powietrzem ruszonemu: Wstań, weźmij łoże twoje, a idź do domu twego” (Mt 9, 5, 6). Ewangelista Marek dodaje: „A on natychmiast wstał, a wziąwszy łóżko, wyszedł przed wszystkimi” (2, 12).
„Iżbyście wiedzieli, że moc ma Syn człowieczy odpuszczać grzechy!” To słowo tłumaczy się koniecznie w tym sensie: Byście wiedzieli, że Syn człowieczy jest Bogiem. Sami przeciwnicy, najzaciętsi wrogowie, sami je tak z góry przetłumaczyli: „Któż grzechy odpuścić może, jedno sam Bóg?” (Mk 2, 7). I prawdziwość tego słowa potwierdza czyn! On powiedział jedno proste słowo, i to słowo od razu staje się ciałem, staje się widomym, dotykalnym, chodzącym. Z przerażeniem ustępują przed uzdrowionym chorym przeciwnicy, a on niesie na swych barkach pościel, znak swojej dawnej niemocy, i triumfalnie przechodzi pośród wrogów, mówiąc każdemu: „To Bóg uczynił! Poznajcie Boga!” W tej chwili zazdrość faryzeuszy zamilkła ze strachu, nienawiść zastyga ze zdziwienia, i z ust całej rzeszy wydobywa się głos przerażenia, osłupienia, chwały Bożej i uwielbienia: „A ujrzawszy rzesze bały się” (Mt 9, 8). „Tak iż się wszyscy zdziwili i chwalili Boga” (Mk 2, 12), „i wielbili Boga… mówiąc, żeśmy dziś dziwy widzieli” (Łk 5, 26). To prawdziwy triumf dzieła zbawienia chrystusowego!
Ten porażony, raz nazwany „synem”, stał się przedmiotem miłości i wrócił do wszystkich praw miłości. Ten, który miał wiarę i jeszcze oddychał nadzieją, zaczął mieć miłość. Owszem, w jego duszy wszystko zjawiło się na nowo w pełnym życiu: wiara, nadzieja, miłość. Powstanie z łoża – to zmartwychwstanie z dawnej śmierci do nowego życia. Wzięcie na siebie łoża – to zwycięstwo nad namiętnością ciała. Dalej czytamy: „Wszedł do domu swego, wielbiąc Boga” (Łk 5, 25). Wraca do domu: to Kościół, to raj. Ten dom można tłumaczyć i jako wnętrze duszy, ten raj mistyczny Boży, w którym człowiek rozmawia z Bogiem, ten raj, który zaczyna się tu na ziemi, a kończy się w niebie.
Podziwiajmy tego paraliżowanego z dzisiejszej Ewangelii i poznajmy w nim nas samych, na początku naszego życia duchowego i po każdym powstaniu z grzechów przez Spowiedź św. Korzystamy z tego sakramentu dla pokrzepienia naszej woli i wzmocnienia naszej miłości, żeby kiedyś moglibyśmy tą miłością łączyć się ze Zbawicielem na wieki. Amen.
Ks.E.N.
Na podstawie: Ks. Piotr Semeneńko w: Nowa Bibljoteka Kaznodziejska, t. XXXIII, 1927, s. 298.