„Będziesz miłował Pana Boga twego ze wszystkiego serca twego i ze wszystkiej duszy twojej i ze wszystkiej myśli twojej…” (Mt 22, 37).
Drodzy Wierni!
Pierwsze, naczelne przykazanie, a więc i naczelne zadanie życia: „Będziesz miłował Pana Boga twego!” Czyż ono jest istotnie i rzeczywiście naczelnym hasłem współczesnego człowieka? Czy nie zostało ono tylko – jako pamiątka po Zbawicielu świata – na kartach Ewangelii i katechizmu? Iluż jest dziś tych, co miłość P. Boga położyli na czele wszystkich swoich myśli? Gdzie są ci, co ze wszystkiego serca i ze wszystkiej duszy kochają Boga? Bądźmy szczerymi wobec siebie samych i odpowiedzmy sobie na serio i otwarcie: czy uczyniliśmy to największe i pierwsze przykazanie treścią wszystkiego naszego serca i wszystkiej duszy i wszystkiej naszej myśli? Od odpowiedzi na to pytanie przecież zależy to, co najważniejsze, to, o czym Syn Boży, będący nieomylną Prawdą, powiedział: „jednego tylko potrzeba”.
Dlatego dziś zastanowimy się nad tym, nad czym codziennie powinniśmy rozmyślać, t. zn.: A) jakie są cechy prawdziwej miłości Pana Boga – i B) co nas wiedzie do tej prawdziwej miłości P. Boga.
A) Spotykamy bardzo wielu – i wśród gorliwych katolików – takich, co miłość ku P. Bogu opierają tylko na uczuciu i pewnej tkliwości, co oczywiście nie jest zgodne ze zamiarami i przykazaniami Bożymi. Dlatego zawsze dobrze będzie żywo mieć na pamięci znamiona prawdziwej miłości P. Boga i te czynniki, które w duszy naszej rozstrzygają o tej miłości. Jest ich przede wszystkim trzy: 1) rozradowanie P. Bogiem, 2) zapał w szerzeniu jego czci i 3) miłość bliźniego.
Pierwszą i niezawodną cechą miłości ku P. Bogu jest głębokie i szczere rozradowanie P. Bogiem. Dusza, naprawdę miłująca P. Boga, cieszy się i raduje wielkością, szczęściem, świętością i nieskończoną doskonałością Bożą. Każdy przymiot, posiadany przez P. Boga w najwyższym stopniu, stanowi dla takiej duszy źródło głębokiej radości i nieopisanego wesela wewnętrznego. Oczywiście – ani tej radości ani tego wesela nie rozumieją i nigdy nie pojmą synowie tego świata i pozostaną one „zakryte przed oczyma ich”.
Dusza naprawdę miłująca P. Boga widzi w stworzeniach odblask bożych doskonałości, widzi w nich jakby rozsypane drobne promyki niezmierzonej i nieogarnionej światłości, „oświecającej wszelkiego człowieka na ten świat przychodzącego” i odbijającej się we wszystkim, co stworzone, czego dotknęła się wszechmocna ręka Stwórcy. Rozważając doskonałości Boże, dusza naprawdę miłująca Boga cieszy się i raduje Bogiem tak, że w pewnych wypadkach staje się zdolną do wyrzeczenia się wszystkiego, celem zupełnego i niepodzielnego oddania się P. Bogu w życiu zakonnym. Świat bardzo się myli, gdy służbę Bożą uważa jako rzecz nudną i ponurą. Jest to służba pełna radości! Owszem wręcz powiedzieć można bez słowa przesady, że klasztory i pustelnie zawsze były fundowane na pełnej i prawdziwej radości, swą treść czerpiącej z Boga. Ta radość jest ich tajemnicą. Kluczem do rozwiązania tej tajemnicy jest prawdziwa miłość Boża, prostą ścieżyną prowadząca do najgłębszego rozradowania… Cóż na to powiecie wy wiecznie zachmurzeni i smutni?…
Drugim znamieniem miłości P. Boga, pewnym i miarodajnym, jest zapał w szerzeniu czci Bożej. Duszy, naprawdę miłującej P. Boga, nie wystarcza zjednoczenie z Bogiem, rozkoszowanie się jego doskonałością najwyższą, ona wyrywa się do pracy apostolskiej, by jak najwięcej dusz przekonać o tym, jak P. Bóg jest wielkim, doskonałym i świętym, by jak najwięcej dusz przyprowadzić do stóp Bożych i złożyć je Panu w dani. Nie można wyobrazić sobie prawdziwej miłości P. Boga, której nie urastają skrzydła apostolskiej gorliwości i apostolskiego zapału do szerzenia chwały Bożej po całym świecie. Te skrzydła unoszą dusze miłujące w dalekie kraje zamorskie, by wśród najcięższych warunków zdobywać serca i umysły dla Boga, by jego cześć nieść na krańce ziemi.
Dziś nie wystarczy misjonarzy „zawodowych”, kapłanów i zakonników, więc wszyscy jesteśmy powołani do wielkiego dzieła, któremu na imię urzeczywistnienie Królestwa Bożego na ziemi – przez t. zw. „Akcją Katolicką”, przez misjonarskie i apostolskie działanie w swym otoczeniu.
Z korzenia najzdrowszej tradycji ewangelicznej wyrosło to przekonanie, że kto miłuje naprawdę swego bliźniego, okazuje tym samem prawdziwą miłość P. Boga. I nie możemy się wylegitymować z prawdziwej miłości ku P. Bogu ani przed Majestatem Bożym, ani przed ludźmi, ani przed własnym sumieniem, jeśli niedomaga nasza miłość bliźniego. Zresztą krzyż wbity na Golgocie tak jasno postawił tę sprawę, że św. Jan Apostoł mógł napisać te przekonywujące słowa: „Bóg pierwszy umiłował nas i posłał Syna swego ubłaganiem (jako ubłaganie) za grzechy nasze. Najmilsi, jeśli nas Bóg tak umiłował, i myśmy powinni jeden drugiego miłować” (1 J 4, 10). I oto P. Bóg zbliża się do nas niejako pod postacią bliźniego naszego, byśmy mu udowodnili naszą miłość, miłując bliźniego.
B) Czy powyższe znamiona miłości Bożej cechują i naszą miłość ku Bogu, łatwo się przekonamy, jeśli przyglądniemy się naszemu życiu, jeśli je rozważać będziemy na tle naszych praktycznych poczynań codziennych. By ten obrachunek nie wypadł dla nas smutnie i niekorzystnie, musimy starać się używać odpowiednich środków, wypróbowanych przez Świętych Pańskich, którzy świecą przykładem gorącej miłości ku P. Bogu.
Ze środków tych rozważymy tu trzy, bardzo ważne i bardzo przystępne, t. zn. 1) rozważanie o Bogu, 2) ćwiczenie się we wdzięczności ku P. Bogu, 3) obudzanie dobrej intencji i pamięć o obecności Bożej.
Kochać w pełnym tego słowa znaczeniu możemy tylko to, co należycie poznamy. I dopiero, gdy przez należyte poznanie oceniamy wartość przedmiotu naszej miłości, możemy mówić o miłości pełnej i prawdziwej. Stosuje się do rzeczy drobnych i do wielkich, do ludzi i do Boga. I tylko ten zdolny jest wykrzesać ze serca swego prawdziwą miłość ku P. Bogu, kto tego Boga należycie poznał. Tutaj też staje przed nami w całej swej doniosłości zadanie rozmyślania czyli modlitwy myślnej, którą wszyscy wielcy mistrzowie życia duchowego stawiają jako nieodzowny warunek doskonałości chrześcijańskiej, opartej na prawdziwej miłości P. Boga. Oczywiście zapominać nam nie wolno i o tym, co powiedział św. Bazyli Wielki, że „nasza wiedza o Bogu polega na poznaniu jego niepojętości” (Contra Eunomium)…
Drugi środek to ćwiczenie się we wdzięczności ku P. Bogu. Każdemu to jest jasne, że rozważanie dobrodziejstw Bożych, pobudzające nas do wdzięczności ku P. Bogu, bardzo się przyczynia do ugruntowania naszej miłości. Św. Jan, Apostoł miłości i ukochany uczeń Zbawiciela, wprost powiada nam: „My tedy miłujemy Boga, iż Bóg nas pierwej umiłował!” (1 J 4, 19). Ta prosta nauka jest dziś bardzo aktualna. Żyjemy bowiem w czasach, które przywykły tylko do tego, by zgłaszać pretensje pod adresem P. Boga. Rzadko kto poczuwa się wobec niego do wdzięczności.
Jeśli mowa o gorliwości w szerzeniu chwały Bożej, jeśli chodzi o to na serio, by przystępować i wzrastać w miłości ku P. Bogu, musimy sobie przyswoić dwie praktyki ludzi Świętych i gorliwych, t. zn. obudzanie dobrej intencji i ćwiczenie się w pamięci na obecność Bożą. „Dobra intencja” – to nastawienie naszej woli w tym kierunku, by wszystko czynić na większą chwałę Bożą, t. zn. nie tylko starać się unikać grzechu, jako sprzeciwiającego się woli Bożej, nie tylko spełniać przykazania Boże, ale kierować każdą naszą czynność ku Bogu, jako naszemu celowi. Więc dopiero przez dobrą intencję nasze życie nabywa trwałej wartości, a bez niej wszystkie nasze prace podobne są do wód, ginących w piasku – bez śladu.
„Dobrą intencję” łatwo pobudzać temu, kto zawsze pamięta o obecności Bożej. Pamięć o obecności Bożej jest też pierwszorzędnym środkiem do podsycania naszej miłości ku P. Bogu. ,,Pamięć na obecność Bożą, pisze autor duchowy Scaramelli, jest rzeczą tak ważną, że kto by spostrzegł, że w niej się nie ćwiczy i wcale się o nią nie stara, miałby już w tym samym dowód, że w jego sercu albo bardzo słabą jest miłość ku P. Bogu, albo po prostu – żadną. Jest to bowiem właściwym miłującemu, że często myśli o tym, co miłuje”. Więc konsekwentni uczniowie P. Jezusa zawsze ćwiczyli się i ćwiczą w pamięci o obecności Bożej. Posłuchajmy, co o jednym z nich (Leonie Dupont) pisze biograf: „Był niejako zatopiony w Bogu. W pracy i w spoczynku, w samotności czy w towarzystwie, poczucie obecności Bożej stworzyło wokoło niego rodzaj świątyni. Był tam Bóg, zawsze Bóg i tylko Bóg sam…” (Życie Leona Dupont, 1902, s. 190).
Pewien malarz barokowy chciał w jednym obrazie przedstawić miłość człowieka ku P. Bogu. I namalował młodzieńca, stojącego na kuli ziemskiej. Lewą ręką wskazuje on na tę kulę prochu i zgnilizny i mówi „Huic nihil!” (tej nic!)… Tak brzmi napis obok lewej ręki. W prawej trzyma młodzieniec płonące serce i wznosi je wysoko, w niebo. W płomieniach widnieje napis: „Soli Deo!” (samemu Bogu!)… Tak – serce nasze Bogu się należy! Czyż Bóg nie wart naszego serca? Więc: Samemu Bogu! Amen.
Ks.E.N.
Na podstawie: Ks. Omikron w: Nowa bibljoteka kaznodziejska, t. XLIX, t. 1935, s. 210.