11. niedziela po Zielonych Świątkach, 28.08.2011

 

„I wnet się otworzyły uszy jego, i rozwiązała się związka języka jego, i mówił dobrze” (Mk 7, 35).

Drodzy Wierni!

Dzisiejsza ewangelia święta podaje nam nowy dowód dobroci Jezusowej. Oto Boski nasz Zbawiciel przywrócił kalece słuch i mowę. Ewangelia, opisując ten cud, dodaje, że głuchoniemy po odzyskaniu mowy mówił dobrze. Zapewne ten uszczęśliwiony mówił poprawnie, jak każdy z nas, ale prawdopodobnie mówił dobrze jeszcze i z innego względu: nie obrażał Boga swoją mową. On z pewnością nigdy jej później nie nadużywał, tylko mówił zawsze bez grzechu, czyli mówił dobrze moralnie. I my wszyscy będziemy zawsze mówili dobrze, gdy naszą mową będziemy unikali grzechów mowy.

Czymże jest mowa ludzka? Mowa to wielki skarb, dany nam od Boga. Ona pozwala nam porozumieć się z naszymi bliźnimi. Przez mowę możemy ujawnić to wszystko, co mamy w naszej duszy. Nasze myśli, nasze pragnienia, nasze chęci okazujemy na zewnątrz przez mowę. Mową człowiek odróżnia się od zwierząt. Prócz nieśmiertelnej ludzkiej duszy mowa stwarza godność człowieka, bo wyraża to, czym jest i żyje ludzka dusza. Mową modlimy się do Boga, mową łączymy nasz świat ze światem pozagrobowym, ze światem królestwa niebieskiego. Mową oddajemy należny Bogu hołd, prosimy o wstawiennictwo Świętych Pańskich i błagamy naszego Ojca o miłosierdzie nad duszami zmarłych. Taka wielka jest moc mowy ludzkiej, że nawet nasze wieczne zbawienie jest od niej zależna.

A jaka jest mowa nasza? Czy my zawsze i wszędzie dobrze mówimy? Czy my zawsze unikamy grzechów mowy? Jeśli chcemy wiedzieć kim jesteśmy, przysłuchajmy się temu, co i jak mówimy! Mowa jest szatą zewnętrzną naszej treści wewnętrznej. Ale mowa też – ponad wszelką wątpliwość – wywiera potężny wpływ na wewnętrzną stronę istoty ludzkiej. Rychło staniesz się takim, jakim nawykłeś okazywać się w mowie.

A) Warto zatem popracować nad swym językiem, i do tej pracy skłaniają nas trzy pobudki: 1) jej konieczność, 2) pożytek, 3) miłość.

1. Wszyscy ludzie muszą koniecznie czuwać nad tym, co mówią, by nie potknąć się w życiu w różnych okolicznościach, Codziennie przecież obserwujemy na sobie i na innych, że nie zachowując należytej czujności każdy z nas naraża się na rozliczne trudności. Dlatego to Pismo św. bardzo usilnie upomina nas, byśmy czuwali nad językiem, stale podkreślając konieczność tej czujności: „Kto strzeże ust swoich, strzeże duszy swojej” (Przyp 13, 3). Ponieważ zaś strzeżenie duszy jest naszym najkonieczniejszym zadaniem życiowym, stąd jasną jest konieczność strzeżenia języka. „A strzeż się, abyś snadź nie potknął się językiem, żebyś nie upadł. A byłby twój upadek nieuleczony” (Eccl 28, 30). Ileż tych upadków, spowodowanych brakiem czujności nad językiem! Niewiele odbiega od prawdy twierdzenie, że pozbylibyśmy się połowy naszych grzechów, gdyby można skreślić nasze uchybienia językiem. Dla tego słusznie powiada św. Jakub: „A jeśli kto mniema, że jest pobożnym, nie powściągając języka swego (ale zawodząc serce swe), tego nabożeństwo próżne jest” (Jak 1, 26). Niestrzeżony należycie język niszczy zdobyte zasługi i sprowadza takie spustoszenie, że słusznie pisze Apostoł: „A język jest ogień, powszechność nieprawości” (Jak 3, 6).

Podstawą chrześcijaństwa jest miłość bliźniego, postawiona przez Pana Jezusa tuż obok miłości Boga i udowadniająca – według oceny Ojców Kościoła – naszą miłość ku Bogu. Czy możliwą jest miłość bliźniego na dłuższą metę bez należytego strzeżenia języka? Nic tak nie podgryza miłości bliźniego jak nieostrożny język.

2. I własny nasz pożytek, dobrze zrozumiany, domaga się pilnego strzeżenia języka. Jeśli pragniemy być naprawdę bogatymi przed Bogiem, bogatymi wewnętrznie, to jest ze wszech miar zaleconym, byśmy więcej czuwali nad naszym językiem. Doświadczenie tylu wieków wskazuje nam na tę prostą i powszechną prawdę, że ani mądrości ani prawdziwej cnoty niema tam, gdzie niema czujności nad językiem. „Po dźwięku można poznać, czy dzwon jest rozbity, czy nie. Ze słów człowieka można poznać, czy duch jego niedomaga, czy jest zdrowy. Z odgłosu naczynia można poznać, czy ono jest napełnione, czy próżne. Z rozmów człowieka poznasz, czy to głowa pełna, czy pusta” (O. Pesch). Kto mówi wiele, nawodnia swoje myśli i staje się nieznośnym. Niestety, najczęściej mówią tacy ludzie, co najmniej mają do powiedzenia. Pismo św. wyraźnie nas poucza, że brak czuwania nad językiem prowadzi do upadku moralnego. „W wielomowności (gadulstwie) nie obejdzie się bez grzechu” (Eccl 55, 2).

3. Też miłość jest motywem i szczególniejszym powodem, by nasz język na serio i stanowczo prowadzić do porządku. Nasza mowa i nasze milczenie mają bardzo ważną rolę do spełnienia wobec naszych bliźnich. Można je porównać do dwu ramion, co albo budują albo rujnują wielki gmach miłości, który przyszedł ufundować Pan Jezus, kładąc w jego fundamenty swą własną krew. To wszystko, co nazywamy stosunkami społecznymi, wzajemnym obcowaniem i współżyciem, współpracą, związkami rodzinnymi, to wszystko – w wielkiej mierze – jest uzależnionym od ludzkiego słowa. Jeśli ono niesie balsam pociechy i zgody, czerpany z krynicy miłości i wzajemnego zrozumienia, wówczas utrwala się pokój i ład w rodzinie, państwie i społeczeństwie. Jeśli zaś w naszym słowie idzie między ludzi jad nienawiści i samolubstwa, wówczas szatan niezgody coraz pewniej i silniej utrwala swoje panowanie w społeczeństwie. Wojna urasta na ostrzu ludzkich słów.

B) Rozważywszy pobudki, skłaniające nas do strzeżenia języka, zastanówmy się obecnie, jakie są główne reguły, obowiązujące nasz język: 1) najpierw unikanie chęci do mówienia, 2) unikanie obrażania prawdy w naszych słowach i 3) przestrzeganie prawdziwej miłości.

1. Nie należy mówić zawsze, kiedy nam przychodzi ochota do mówienia. W naszej mowie nadto powinniśmy być – w miarę możności – zwięźli, t. zn. mówić wiele w niewielu słowach. Musimy bowiem pamiętać, że treściwość jest zawsze skuteczniejsza niż najdokładniejsza rozwlekłość. Kto jest po Bożemu „leniwy do mówienia”, ten – nie kwapiąc się – bacznie zważa na wszystkie okoliczności, w których ma mówić, okoliczności, tyczące osób, do których mówimy, miejsce, w którym to czy owo mówimy, czas, jaki obraliśmy na powiedzenie czegoś. „Leniwy do mówienia” rozważa wszystkie wymienione okoliczności i sposób, w jaki należałoby ubrać w szatę słowa to, co trzeba w danej okoliczności powiedzieć i nigdy nie uchybi ani prawu Bożemu, ani miłości bliźniego. Trzeba koniecznie pamiętać, że wypowiedzieć słowo – zawsze pora, ale cofnąć wypowiedziane – nigdy. Stąd to tak ważnym w naszym duchowym gospodarstwie jest milczenie, by przeczekać aż przyjdzie odpowiednia okoliczność na powiedzenie czegoś. „Kto się nie nauczy milczeć, ten nie nauczy się myśleć” (Foerster, Wychowanie człowieka, wyd. I, s. 223), – ale ten również nie nauczy się mówić. Łatwo zapomnieć, że w milczeniu jest siła i moc. Tę moc jesteśmy przywykli przypisywać tylko słowu. Święci zaś i pisarze Kościoła prześcigają się niejako w pochwałach milczenia. Aż kardynał Bona powie w imieniu ich wszystkich te dziwne zaiste słowa, że „kto umie wiele słuchać, a mało mówić, ten podobny się staje samemu Bogu” (Przewodnik do nieba, wyd. I, s. 74).

2. Druga zasada: Nigdy przeciw prawdzie! Kłamstwo w mowie jest nadużyciem języka i grzechem przeciw Stwórcy. Bóg jest samą prawdą i miłuje tylko prawdę. I wszystkie stworzenia powołał do życia, by były ułamkowym odbiciem przedwiecznej Prawdy. Duch ludzki i język ludzki – w myśl odwiecznych twórczych planów Pana Boga – mają być naczyniami prawdy. Każde kłamstwo, gnieżdżące się w duszy ludzkiej i kalające język człowieka, jest wykroczeniem przeciw przeznaczeniu i planowi Bożemu.

Najstraszniejszym w naszych mowach jest kłamstwo, raniące bliźniego, podkopujące jego honor i odbierające mu dobre imię. „Drzewo ścięte siekierą może na powrót odrosnąć, rana zadana nożem może się zagoić, lecz rany sprawione językiem najczęściej nie goją się i zawsze pozostawiają blizny” (O. Pesch). Na naszym języku kładzie kapłan Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa. Czy tym samym językiem mielibyśmy grzeszyć przeciw odwiecznej Prawdzie? Nie zapominajmy, że „Panu Bogu obrzydliwością są wargi kłamliwe” i że „straszną jest rzeczą wpaść w ręce Boga sprawiedliwego”.

3. Trzecia reguła: Zawsze z miłością! Nawet ci, co uważają się za dobrych katolików, jednak bardzo często wykraczają przeciw miłości bliźniego w swych rozmowach. Jeśli nawet nie oczerniają swych bliźnich i wprost nie zadają im ran kłamstwem, to jednak nie wystrzegają się obmowy, nicują bliźnich i dalszych. Wielki pisarz Władysław Reymont w swoich czasach z żalem przyznał: „Zawsze i wszędzie i na każdym miejscu wszyscy obgadują wszystkich na zabój, bez litości, ni miłosierdzia, jak zresztą się to dzieje na całym obszarze Polski…” (Marzyciel, 1910, s. 129). A Stefan Żeromski pisze: „Czyliż jest choć jeden człowiek, któryby nie dźwigał na swych plecach korca śmieszności? My sami każdemu z przechodzących wrzucamy jakąś bryłkę ciężaru. To samo czynią z nami bliźni nasi” (Ludzie bezdomni, 1900, t. I, s. 113). Uczeń Chrystusowy wystrzega się obrażania miłości w rozmowach. Ale na tym nie poprzestaje. Stara się on wprzęgnąć słowo w służbę miłości bliźniego. Uskrzydla swe słowa miłością i dobrocią. Stara się w słowach nieść światło między mgławice smutku i przygnębienia, które osiadają na sercach ludzkich.

Żyjący w starożytnej Grecji poeta i bajkopisarz, Ezop zapytany, co jest najlepsze na świecie, odparł: język, bo bez niego na świecie nie stanie się nic dobrego. Wówczas zapytano poetę: co jest na świecie najgorsze? Ezop odrzekł – bez namysłu – „Również język!” „Jakże to możliwe?” – zapytali zdziwieni słuchacze. „Tak – odpowiedział na to Ezop – język jest tym, co najgorsze na świecie, bo on właśnie sprowadził na ziemię niesłychane nieszczęście”. A czym będzie nasz język, czy sprawcą nieszczęść i zła, czy siewcą dobra i pokoju, – to w wielkiej mierze zależy od nas. Amen.

 

Ks. E. N.

 

Na podstawie: Ks. Omikron w: Nowa bibljoteka kaznodziejska, t. XLIX, 1935, s. 56.