8. niedziela po Zielonych Świątkach, o jałmużnie, 07.08.2011

„Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5, 7).

Drodzy Wierni!

Szafarz ten, o którym dziś opowiada Ewangelia św., był człowiekiem nieuczciwym, „niesprawiedliwym”, jak go nazywa sam P. Jezus. Ale ten człowiek odznaczał się roztropnością światową, t. j. był przebiegły, umiał dbać o swoją korzyść. Oszukał swego pana, ale pozyskał sobie jego dłużników i ci „przyjęli go do domów swoich”, skoro go pan odprawił. Otóż P. Jezus nie każe go naśladować w nieuczciwości, ale uczy nas, że i my podobnie powinniśmy dbać o siebie, t. j. o szczęście swej duszy. „Czyńcie sobie przyjaciół z mamony niesprawiedliwości, aby gdy ustaniecie, przyjęli was do wiecznych przybytków”. To znaczy: i my jesteśmy włodarzami w służbie Bożej. Jeżeli posiadamy jakieś dobra ziemskie, jakąś „mamonę” t. j. pieniądze, posiadamy je z Jego ręki i przed Nim mamy zdać rachunek z tego, jak używaliśmy tych pieniędzy. A jeżeli chcemy zbawić swoją duszę, trzeba nam pozyskiwać sobie tą mamoną przyjaciół, abyśmy z ich pomocą dostali się do nieba. Wtenczas będziemy podobni do owego roztropnego szafarza.

Na nic nie przyda się nam ani słuchanie słowa Bożego, ani modlitwa, ani posty, ani spowiedzi, jeżeli nie będziemy żyli wedle nauki Chrystusowej, jeżeli nie będziemy pełnili najważniejszego przykazania, które nam najusilniej poleca Zbawiciel, t. j. przykazania miłości – jeżeli nie będziemy wedle swoich sił przychodzili w pomoc nieszczęśliwym swym braciom! „Albowiem sąd bez miłosierdzia temu, który miłosierdzia nie czynił”, pisze św. Jakub Apostoł (2, 13), dodając tę przestrogę do słów P. Jezusa: „Błogosławieni miłosierni!”

Św. Bazyli mówi o bogaczach, pragnących dostać się do nieba a niemiłosiernych, że tak sobie postępują, jak gdyby ktoś wybrał się w daleką drogę dla zobaczenia jakiegoś miasta, a mając je już przed oczyma, żałował trudu na resztę drogi i pozostał w gospodzie. Tak oni chcą sobie pozyskać wieczne szczęście i dla niej wystrzegają się ciężkich wykroczeń, nikogo nie krzywdzą i nie oszukują, odmawiają długie modlitwy, zadają sobie pewne umartwienia, chodzą do spowiedzi, nie dają nikomu zgorszenia, a przecież nie dostają się do celu swej drogi, bo zaniedbują jednej rzeczy, która by im kosztowała najmniej trudu, bo rzadko sięgają do kieszeni, aby dać jałmużnę.

Jakże wytłumaczyć, że ludzie zwykle tym mniej rozdają jałmużny, im więcej posiadają majątku? – Oto niestety rzadziej budzi się litość u człowieka, co nigdy nie doświadczył głodu i nędzy, niż u ludzi uboższych, którzy już sami zaznali niedostatku i przypatrują mu się z bliska. A nadto bogactwa często czynią człowieka pysznym; on uważa się za coś wyższego od pospołu, zdaje mu się, że jest ulepiony z lepszej gliny, że mu wolno używać wszystkiego, co ma w rękach, jak mu się podoba. „Co komu do moich pieniędzy? – pyta on, – któż ma prawo żądać ode mnie, żebym mniej się bawił, żebym kupował mniej kosztowne suknie i sprzęty, a za to hojnie wspierał ubogich? Przecież to nie są pieniądze cudze, ale moje własne!” – „Jeżeli są twoje, – możemy odpowiedzieć mu słowami św. Bernarda, – weź je z sobą!” Weź je do krainy wieczności! – Nie, one nie są twoje, one ci są powierzone przez twego Pana i Stwórcę, ty jesteś w służbie Jego włodarzem i będziesz musiał „zdać liczbę ze swego włodarstwa” i będziesz kiedyś potrzebował, żeby nędzarze do Niego się wstawili za tobą!

Ależ między nami – powiecie – niema bogaczów, a wielu z nas nic nie posiada prócz dziesięciu palców i co nimi zarobił na potrzeby życia – cóż nam mówisz o dawaniu jałmużny? Tak jest, ale trudno znaleźć człowieka, któryby nigdy nie mógł udzielić żadnej jałmużny. Trzeba tylko chcieć, trzeba mieć dobrą wolę i naśladować przykłady świątobliwych sług Bożych. Kiedy prorok Eliasz przybył do Sarepty, udał się z rozkazu Bożego do pewnej ubogiej wdowy i prosił ją o kawałek chleba. Nie miała ona nic prócz garści mąki i trochę oliwy, ale przecież uczyniła mu z tej mąki mały chleb, za co ją P. Bóg wynagrodził cudownym pomnożeniem mąki i oliwy: „od onego dnia garniec mąki nie ustał i bańki oliwy nie ubyło według słowa Pańskiego” (3 Król 17, 16). „Niechaj to usłyszą wszyscy – i bogaci i ubodzy, – woła św. Jan Złotousty, – bo żadnemu nie zostawia wymówki postępek tej wdowy!” Ona uczyniła więcej, niż P. Bóg domaga się od nas: On nam nie nakazuje odejmować sobie od ust pożywienia i dawać ubogim; On poprzestanie na tym, jeżeli ich będziemy wspomagali tym, co nam nie jest konieczne do utrzymania życia. A komuż z nas nie zarzuciłoby kłamstwa jego własne sumienie, gdyby powiedział, że nic nigdy nie może dać, ani kawałka chleba, ani jednego grosza?

Może jednak nie znajdziemy między nami człowieka tak skąpego i nieczułego, aby nigdy nie udzielił nawet najmniejszej jałmużny; żaden z nas nie żałuje drobnych datków żebrakom, którzy kołacą do jego drzwi. Ale to nie dosyć! Posłuchajmy, co nazywa św. ap. Jakub nabożeństwem, czyli pobożnością prawdziwą: „Nabożeństwo czyste i niepokalane u Boga i Ojca to jest nawiedzać wdowy i sieroty w ucisku ich, a siebie zachować niezmazanym od tego świata” (l, 27). Na pewno znamy ludzi wśród naszych krewnych, sąsiadów, znajomych, którzy mają liczniejszą rodzinę albo są doświadczeni przez bezrobocie, chorobę albo jakieś nieszczęście. Rzadko kto odwaga się prosić nas, ale mamy mnóstwo możliwości przyjść im do pomocy, bezpośrednio lub przez inne osoby.

Nie kocha P. Boga prawdziwie, kto patrzy obojętnie na nędzę swego bliźniego. „Kto by miał majętność tego świata, – mówi św. apostoł Jan (1 J 3, 17), – a widziałby, że brat jego ma potrzebę, a zawarłby wnętrzności swe przed nim, jakoż w nim przebywa miłość Boża? Synaczkowie moi, nie miłujmy słowem ani językiem, ale uczynkiem i prawdą”. Miłość bliźniego jest częścią naszej służby Bogu, tak samo jak modlitwa lub umartwienie, to część naszej religii praktycznej, jakby przedłużeniem Mszy św. i innych nabożeństw, prawie, można powiedzieć, aktem liturgicznym. Tu chodzi nie o czysto naturalny żal do innej osoby, o uczucia sympatii i miłosierdzia, lecz o czyn obiektywny, o nadprzyrodzony akt naszej woli z miłości do Boga wykorzystać każdą możliwość wsparcia bliźniego w potrzebach jego ciała lub duszy. „Kto skąpo sieje, – mówi św. Paweł, – skąpo też żąć będzie” (2 Kor 9, 6). „Dawajcie, a będzie wam dano, – powiedział sam P. Jezus (Łk 4, 38), – tąż miarą, którą mierzycie, będzie wam odmierzono”. Żadnej innej cnoty nie poleca P. Jezus w Piśmie św. równie często jak cnoty miłosierdzia, a „nie tyle Mu leżą na sercu ubodzy, – mówi św. Jan Złotousty, – jak dusze tych, których wzywa do dawania jałmużny, bo jeżeli nędzarz jaki umrze z głodu, niewiele straci, a śmierć uwolni go od cierpień, ale biada i stokroć biada duszy nielitościwej”.

Mamy więc tak liczne i tak wymowne pobudki do wspomagania ubogich, że trudno nawet pojąć, czemu nie wszyscy chrześcijanie wierzący kochają się w dobrych uczynkach. Jesteśmy włodarzami majątków nie swoich, ale powierzonych nam przez Stwórcę i Pana wszech rzeczy. Jesteśmy winowajcami, którym zagraża wyrok śmierci, lecz możemy się ocalić bez żadnego trudu, bez żadnych wysileń: trzeba tylko oddać niepotrzebną nam do życia część majętności, którą otrzymaliśmy w zarząd, bo „jałmużna od śmierci wybawia”, powiedział Anioł do obu Tobiaszów (12, 9), ona jest, która oczyszcza z grzechów i czyni, że się znajduje miłosierdzie i żywot wieczny, a przecież i porównywać nie można marnego grosza z wiecznym życiem i szczęściem. Ale nawet już na ziemi Pan Bóg często wynagradza większą pomyślnością ludzi, którzy lubią hojnej udzielać jałmużny. Czy trzeba nam jeszcze przypomnieć słowa, które wypowiedział P. Jezus, opisując sąd ostateczny? Kiedy mówi o tych, co mają być potępieni, nie wymienia ani morderców, ani oszustów, ani rozpustników, lecz mówi tylko o niemiłosiernych: „Tedy rzecze król tym, którzy po lewicy będą, – czytamy u św. Mateusza, – idźcie ode mnie przeklęci w ogień wieczny, który zgotowany jest diabłu i aniołom jego: albowiem łaknąłem, a nie daliście mi jeść, pragnąłem, a nie daliście mi pić, – byłem gościem, a nie przyjęliście mię, nagim, a nie przyodzialiście mię, niemocnym i w ciemnicy, a nie nawiedziliście mię!” (25, 31).

Czemuż nic nie mówi tu o innych, nawet o najcięższych grzechach, za które w innych miejscach Pisma św. grozi nam także potępieniem? – Bo chce nam powiedzieć, że nic nam nie pomoże, choćbyśmy wystrzegali się wszystkich zbrodni, jeśli przed Jego tronem nie przemówią za nami uczynki miłosierne! Ale cóż jeszcze dodaje na końcu? „Zaprawdę powiadam wam, coście uczynili jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili”. Co to ma znaczyć? – Oto On dobrodziejstwa, wyświadczone ubogim, tak przyjmuje i ceni, jak gdyby Jemu samemu były wyświadczone. On mówi nam wyraźnie, że w każdym biedaku Jego widzimy Osobę! Jak w kapłanie udzielającym sakramenty widzimy nie tylko zwykłego człowieka, lecz Chrystusa, tak samo w żebraku powinniśmy widzieć tego samego Chrystusa, potrzebującego dowodu naszej miłości, bo Jego Opatrzność przysyła do nas ludzie potrzebujące jak swoich ambasadorów i pełnomocników.

Prawda, że postać nędzarzy jest nieraz brzydka i niemiła, prawda, że trzeba nieraz przytłumić w sobie mimowolne uczucie wstrętu, aby do nich przemówić kilka życzliwych słów – prawda, że i oni mają swoje wady, ale nie zapominajmy, że sam P. Jezus staje przed nami w ich postaci, że On sam w niej do nas przemawia: „Wszystko masz ode mnie, cokolwiek posiadasz – ja ci dałem życie i zdrowie i dostatki, ja własne życie poświęciłem dla ciebie, ja skazałem siebie i swoją Matkę najdroższą na największe męczarnie dla twego zbawienia, a teraz przychodzę do ciebie z prośbą. Nie żądam, abyś mnie z nędzarza uczynił bogaczem, nie żądam, abyś dla mnie wyrzekł się połowy swojego mienia, ja proszę tylko o kromkę chleba, o stare ubranie, o słowo pociechy! A i za to jeszcze zapewniam ci nagrodę!” Postanówmy więc sobie wedle możliwości czynić jałmużnę, a tym łatwym sposobem zapewnimy sobie łaskę Bożą i odpuszczenie naszych grzechów, i spełnią się na nas także słowa: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią!” Amen.

 

Ks. E. N.

 

Na podstawie: Ks. A. Pechnik, Kazania i nauki, 1923, s. 381.