Liturgia trydencka a barokowa obrzędowość. Rozdział IV

ROZDIAŁ IV

Barokowa liturgia i pobożność

 

Obrzędom Mszy świętej od wieków towarzyszyła rozbudowana symbolika, śpiewy, modlitwa ludu i cała masa osobliwych i własnych dla danej ziemi zwyczajów. Podobnie było i po soborze trydenckim, który nadto ujednolicił wiele z tych starożytnych zwyczajów i dodał własne uregulowania Ordo Missae, również w kwestii szeregu nabożeństw. Strukturę porządku Mszy św. autor przedstawił w rozdziale drugim. Ukazywała ona zasadniczy przebieg akcji liturgicznej według reformy św. Piusa V, który nadto ujednolicił wiele innych kwestii około liturgicznych, jak choćby wspomniany brewiarz i godziny kanoniczne. Msza trydencka w swej zasadniczej osnowie była odprawiana przez 400 lat w Kościele katolickim, dlatego wiele powstało pieśni i nabożeństw tą mszą „dyktowanych”. Wiele było jednak zwyczajów i sposobów wyrażania tej samej formy liturgicznej. Właściwie po przyjęciu mszału (w każdym regionie Europy w innym nieco przyspieszeniu) dawały znać o sobie odrębne często dodatki, które pielęgnował lud przy odprawianej Mszy świętej i różna skala tolerancji dla dawniejszych zwyczajów wywodzących się ze średniowiecza. Jak wyglądały, więc niektóre zwyczaje i pobożność związana z Mszą świętą w niektórych państwach katolickich, jakie osobliwości charakteryzowały Europę Zachodnią a Wschodnią, czy przeżywanie liturgii było podobne czy zupełnie odmienne?

By odpowiedzieć na te pytania zacznijmy od najstarszej córy Kościoła – Francji. Cała katolicka społeczność winna w myśl trzeciego przykazania Bożego i przykazań kościelnych uczestniczyć co niedzielę na Mszy świętej. W epoce potrydenckiej trzymano się tego przykazania bezwzględnie i brak uczestnictwa w niedzielnym nabożeństwie z reguły był karany, często dana osoba mogła być posądzona o sprzyjanie Kościołowi reformowanemu. W krajach Europy Zachodniej, a zwłaszcza Francji mniej więcej do połowy wieku XVII wierni podczas Mszy byli biernymi świadkami całej akcji liturgicznej, często nie widzieli ołtarza lub z daleka oglądali jakąś grę ruchów kapłana i ministrantów. Często boczne nawy kościoła czy nawet sama ambona zasłaniały ołtarz, takie było budownictwo barokowe wielu świątyń. Świadectwa z epoki mówią nam o akceptacji tego stanu rzeczy przez duchowieństwo. Wiele uwagi tej problematyce poświęcają autorzy Historii życia prywatnego w tomie trzecim. „W 1635 roku Jean Huchon, proboszcz parafii Świętego Zbawiciela z Lille pisze w Flambeau des chretiens (Pochodnia chrześcijan): Ten kto jest obecny ciałem i duchem podczas odprawiania mszy, nawet gdyby był oddalony od ołtarza, przy którym celebruje się ją, jeżeli tylko uczestniczy w całej mszy świętej, czyni zadość przykazaniu: nie jest bowiem konieczne ani to, by widzieć odprawiającego mszę księdza, ani by słyszeć jego głos”[1]. Nie oznacza to oczywiście zaniedbania troski o pobożne uczestnictwo wiernych we Mszy świętej. W praktyce wierni podczas kolejnych modlitw w trakcie celebry odmawiali wszystkie znane modlitwy Kościoła, szereg litanii, psalmy czy różaniec (zalecał go sam św. Franciszek Salezy). Taka bierność nie była ciągła, moment kazania, konsekracji czy komunii przerywał tą stagnację. Kazaniu towarzyszyły początkowo wspólne modlitwy ludu, za zmarłych i dobrodziejów, potem Pater noster, Ave Maria i Credo, do tego były przykazania Boskie. Wiernym wyjaśniano czytaną Ewangelię na dane święto. Posłużę się ponownie sugestiami z trzeciego tomu Historii życia prywatnego.

We Francji od płowy XVII wieku występują głosy chcące bardziej aktywnie włączyć lud w uczestnictwo celebry. Pomysł zaczyna wychodzić od księży z bractwa oratorianów, którzy uważali, że msza jest przede wszystkim wspólną modlitwą ludu. Zaczynają powstawać dzieła mające przybliżyć rozumienie Mszy świętej. Ewolucja myślenia ku ułatwieniu zrozumienia liturgii zaczyna się od dzieła „Sposób rozumienia mszy parafialnej” arcybiskupa Rouen, Francouisa de Champvallon, przez „Metody dla wszystkich wiernych w celu użytecznego odprawiania Mszy wraz z duchownym” anonimowego mieszkańca z Lille do przedmowy w opublikowanym w 1701 roku Mszale paryskim w wersji łacińskiej i francuskiej. Przedmowa ta wyraża się w następujący sposób: „Jakkolwiek nie potępia się tych, którzy podczas najświętszej ofiary oddają się cichym lub głośnym modlitwom wynikającym z ich własnej pobożności, można być jednak zawsze przekonanym, iż najlepszym sposobem zrozumienia mszy jest jedność z kapłanem w sensie chłonięcia ducha słów przez niego wypowiadanych”. W architekturze końca XVII wieku, wraz z nadchodzącymi prądami Oświecenia zaczęto w wielu kościołach miejskich przerabiać chóry i burzyć ambony. Wydaje się to tym bardziej dziwne gdyż ambona w całej swojej dekoracyjności stanowi par exellence kwintesencję baroku i kontrreformacji. W wielu kościołach przybliżano ołtarze ku wiernym (liturgia odbywała się tyłem do wiernych), tak że często były one na skrzyżowaniu transeptu z nawą. Ofiara Mszy świętej dzięki temu była lepiej widoczna dla wiernych, lepiej słyszalna a w swojej teatralnej formie wzmacniała uczucia u odbiorców. Przybliżenie ołtarza, często likwidowanie bogato rzeźbionych krat w niektórych świątyniach miało również poprawić widoczność ołtarza.

Wiele tych krat mimo oświeceniowych kasacji cudem przetrwało do dziś. Kolejnym novum w możnej epoce potrydenckiej było pojawienie się książeczek do nabożeństwa zawierających przekład w języku ojczystym. W książeczkach tych wierni podany mieli tekst liturgii Mszy świętej. Teoretycznie więc teraz każdy wierny mógł duchowo łącząc się ze słowami kapłana, świadomie uczestniczyć w obrzędzie Mszy świętej. Z myślą o tym, że poprzez wydanie Ordinariów modlitw mszalnych można nawrócić też protestantów w 1679 roku „Pollison zleca druk i nakazuje rozprowadzić w królestwie Mszał łacińsko-francuski w pięciu tomach, a w 1685 roku, czyli roku odwołania edyktu nantejskiego, arcybiskup Paryża na rozkaz Ludwika XIV nakazuje druk stu tysięcy egzemplarzy Godzinek katolickich poprzedzonych modlitwami w języku francuskim”.

Analfabetyzm stanowił jednak zasadniczą przeszkodę i liczba analfabetów od końca XVI do połowy XVIII wieku zmniejszyła się radykalnie, to z mszalików korzystać mogła jedynie niewielka liczba osób. W wieku XVIII, podobnie jak wcześniej, kapłan sprawował celebrę a wierni modlili się po cichu, czasem tylko śledząc gesty i ruchy kapłana. Dopiero śpiew ożywiał modlący się lud. Nie jest jednak prawdą zatrzymanie na wniosku, że wierni podczas mszy głównie modlili się po cichu, podczas gdy kapłan odmawiał przypisane mu modlitwy. Liturgii towarzyszyły często takie elementy, które oczarowałyby i wywarły wrażenie na niejednym widzu. Można powiedzieć, że swoją obecnością ożywiały nabożeństwo. Z pewnością Introit, śpiewy ludu i chóru, organy, kazanie z ewangelią, czasem procesje z darami, podniesienie, okadzanie ołtarza, komunia i uroczyste, Ite missa est.

Warto zwrócić uwagę na szaty celebransa, stanowiące dodatkowy akcent zdobniczy Mszy. Każdy celebrans, nie mówiąc o oddzielnych strojach dla asysty miał na sobie ornat, pod nim albę, manipularz, biret na wejście. W Kościele katolickim były one i są nieodłączne w każdej mszy świętej. W epoce baroku jednak ich wygląd sam w sobie stanowił dzieło sztuki i niejednokrotnie olśniewał bogactwem wzorów i haftów. Krój ornatu, który ewoluował przez wieki w końcu XVI wieku stawał się coraz węższy i poddany został rzymskiemu wzornictwu (wieści o ornatach rzymskich czerpiemy np. z różnych wizytacji w Małopolsce z przełomu XVI i XVII wieku). Szczególnie uprzywilejowane były plecy ornatu. Na nich to pojawiał się często symbol IHS, z krzyżem, często obraz Matki Bożej lub Chrystusa triumfującego, czasem w koronie z cierni. Dziś jeszcze czasem używane wiekowe ornaty dają o sobie świadectwo z tamtych czasów. Sztuka dekoratorska stanowi więc nieodłączny element Mszy. Typowe dla barokowego wystroju kościoła są też świece. Po każdej ze strony tabernakulum trzy. Były one bardzo wysokie i cienkie, stały na potężnych, mosiężnych świecznikach z okuciem. Ołtarz z całym jego przodem i bokami był w czasach baroku przykryty bogatym, najczęściej białym obrusem zakończonym koronką. Obrusów było trzy, nachodziły one na siebie i znamionowały potęgę Kościoła, którego nie przemogą nawet bramy piekielne. Bezcennym źródłem są obrazy przedstawiające komunie, sakrament chrztu czy ślubu. W czasach baroku szczególnie dużo takich obrazów wyszło spod pędzla Pietra Longhiego, weneckiego malarza XVIII wieku. Przedstawione przez niego sceny sakramentów chrztu, ślubu etc. pokazują nam strój kapłana i ministrantów. Do sakramentów wypadnie jeszcze powrócić.

Msza trydencka była w swoim zasadniczym zrębie taka sama. Na tym polegała jej uniwersalność i niezwykłość. Wiele jednak zwyczajów, pieśni i kazań było w zależności od miejsca różnych. Jeśli we Francji w końcu XVII wieku próbowano wprowadzać książeczki do nabożeństwa to w Rzeczpospolitej było to zjawisko rzadsze. Stopień analfabetów w Rzeczpospolitej był ogromny, zdecydowanie większy niż we Francji czy Flandrii. Z każdego prawie regionu Europy posiadamy pewne dane o zwyczajach ludu podczas Mszy świętej. Czerpiemy je głównie opierając się na wizytacjach, które zalecił Sobór trydencki. Nie zachowało ich się aż nadto, ale te które pozostały stanowią bardzo cenne źródło badawcze. Dla okręgu śląskiego posiadamy sprawozdania wizytacyjne z lat 1670–1694. Sprawozdania XVIII-wieczne dają nam również szerokie wzmianki o nabożeństwach, znacznie szersze niż wcześniejsze. W cytowanej pozycji Marii Sztarskiej, autorka umieszcza wiele uwag dotyczących głogowskich nabożeństw. „Dokładne opisy dotyczą przede wszystkim miast księstwa. Zwracają uwagę na liczbę i różnorodność nabożeństw. Coraz częściej odprawiano msze święte śpiewane, urządzano procesje, z których ponownie ożyły, powszechne w XV w., czwartkowe procesje teoforyczne. Widoczne jest także ożywienie katolickiego życia religijnego. Liczba katolików nie powiększyła się, zyskiwali oni jednak większą pewność siebie, wyrażającą się w odważniejszym eksponowaniu kultu religijnego. Według relacji z 1706 r. w Kożuchowie msze święte celebrowano przez cały rok o godzinie 8. Msza święta była śpiewana. W niedziele i święta odprawiano pierwsze i drugie nieszpory”.

Zwyczaje mszalne w Rzeczypospolitej najlepiej ukazuje sam ksiądz Jędrzej Kitowicz (1724–1804) w swoich Obyczajach za panowania Augusta III. Spostrzegawczy obserwator najlepiej znał zwyczaje ówczesnego społeczeństwa, sam będąc kapłanem widział wiele z nich w miastach i wsiach, po różnych kościołach i diecezjach. Ówczesna Rzeczpospolita tak różnorodna kulturowo i religijnie, w której zamieszkiwało wielu Niemców, Ormian, Rusinów, Żydów, a w wierze wielu było luteran, kalwinów, wyznawców prawosławia; katolików było jednak najwięcej. Katolicyzm w ciągu XVII wieku zdobył znaczną przewagę, przywrócono Kościołowi wielu różnowierców, tak że w XVIII wieku Polaka zaczęto utożsamiać z wiarą katolicką. W porównaniu z Francją rzeczywistość katolicka w Polsce i na Litwie wyglądała zupełnie inaczej. Wiele zwyczajów związanych ze Mszą świętą było tak nietypowych, że cudzoziemcy odwiedzający Polskę od końca XVII począwszy uważali te zwyczaje nie tyle za przesadne co za egzotyczne. Katolicyzm zdaje się być oryginalny, ale i zarazem konserwatywny, w XVIII wieku wręcz anachroniczny. „Społeczeństwo polskie praktykowało wówczas ortodoksyjny katolicyzm, religijność ta przybierała jednak tak specyficzne formy, że wzbudzała zastrzeżenia nie tylko protestantów, lecz nawet rzymskich władz kościelnych czy francuskich i włoskich katolików. Przede wszystkim istniała u nas przerażająco niska wiedza o sprawach teologicznych”[2].

Zwyczaje mszalne są nierozłączną częścią religijności. Raz, więc jeszcze wspomnę, że zasadniczo msza w rycie św. Piusa V była odprawiana wszędzie podobnie, jednak śpiewy, sposoby ekspresji religijnej i obyczaje ludu były osobliwe dla każdego regionu Europy. Można powiedzieć, że Rzeczpospolita swoją wiernością kanonowi i niektórym pieśniom łacińskim łączyła się Zachodem, z Rzymem, obyczajami zaś i lokalnymi tradycjami sięgającymi często jeszcze nadal średniowiecza była państwem przypominającym Wschód. Skupmy się teraz nieco na charakterystyce mszalnych zwyczajów Kościoła polskiego. Polską obrzędowość nie bez przyczyny Zbigniew Kuchowicz nazwał afektywną. Moc wrażeń i widowiskowy charakter procesji, jasełek i nabożeństw dostarczały niezapomnianego często odbioru. Podczas Mszy świętej, „modlący się bili czołami o ziemię, wymierzali sobie policzki, głośno jęczeli. Werdun dosłownie tak pisze: „Kiedy się modlą lub mszy słuchają drapią lub charkają, wzdychając tak, że z daleka ich już słychać, upadają na ziemię, biją głową o mur i ławki, uderzają sami siebie w twarz i wyprawiają inne w tym rodzaju dziwactwa, z których się papiści innych narodów wyśmiewają […] Oczywiście, że takie demonstracyjne praktyki wzbudzały niemało zamieszania i stanowiły coś w rodzaju bezpłatnego widowiska. Trzeba zaznaczyć, że tylko część zebranych wyczyniała wymienione dziwactwa, zresztą nawet i ci po nabiciu sobie guzów i policzków zajmowali się obserwowaniem innych, to stanowiło zasadniczy „magnes” kościelnych uroczystości. W kościołach wiejskich jedną z zasadniczych rozrywek stanowiło obserwowanie publicznej pokuty, chłostanie grzeszników, oprowadzania ich po świątyni w słomianej koronie”.

Zwyczaje te i wiele innych miały miejsce w trakcie trwania nabożeństw. Wiele z tych praktyk było już w XVIII wieku negowanych na ambonach przez kapłanów. Sytuacje kiedy występowało tak wiele swobód miały miejsce najczęściej w dużych miastach, rzadziej wsi. Podobnie jak we Francji, tylko że nieco później bogatsze mieszczaństwo większych miast w Polsce zaczęło nosić ze sobą książeczki do nabożeństwa. Najwięcej zabierało je niewiast. „Idąc do kościoła zabierały ze sobą prócz różańca książki do nabożeństwa: były one zazwyczaj pięknie oprawne, noszono je w aksamitnych, wyszywanych złotem woreczkach”. Czy można powiedzieć, że zachowanie się ówczesnych ludzi w Kościele było swobodne? Po części tak, było one jedną z cech ówczesnego zwyczaju. Obyczajowość, nie tylko mszalna w owym czasie inna na wsi, inna w wielkim mieście. Miasteczko i wieś zawsze strzegły swoich zwyczajów i były bardziej odporne na wszelkie nowinki ze świata. Świadectwa z epoki i komentarze ówczesnych pisarzy i podróżników jawią nam obraz, w którym ówczesna znajomość obrzędów i zasad wiary była słaba, a ich wykonywanie powierzchowne. Szerokie koła ludności słabo orientowały się zarówno w zasadach wiary, obrzędach, jak również w obowiązujących sakramentach. Powierzchowność w wykonywaniu praktyk nie oznaczała oczywiście braku pobożności. Zasadniczo obowiązku Mszy świętej trzymano się dość mocno, zwłaszcza, że Kościół umiał nieobecność odpowiednio uzyskać poprzez różnorakie kary. Magnaci często uczęszczali do własnych kaplic z rodziną. Tam mieli swojego kapelana, który wiele czasu spędzał na dworze magnackim. Był nim najczęściej jakiś zakonnik.

Wielkie uroczystości kościelne, jak np. święta wielkanocne czy Boże Ciało obchodzono z wielką pompą. Wiele było procesji na zewnątrz od rynku do rynku. Często w stolicy w pochodzie szedł obok różnorakich cechów i zastępów duchowieństwa diecezjalnego i klasztornego sam panujący. Najciekawsze chorągwie w procesjach miały bractwa. Przy Mszy często śpiewali członkowie różnych bractw, najczęściej w języku łacińskim. Epoka potrydencka wplotła wiele pogańskich z rodowodu praktyk asymilując je z praktykami Kościoła. Dotyczyło to również Mszy. Przykładem niech będą zwyczaje obsypywania ziarnem proboszcza lub wikarego w dzień św. Szczepana czy poświęcenie przeróżnych ziół w święto Wniebowstąpienia Najświętszej Marii Panny. Była to szczególna osobliwość polskiego katolicyzmu. „W końcu XVIII w. dominowało już przekonanie, że choć zwyczaje polskie sięgają daleko wstecz swą tradycją, mają rodowód katolicki […] Zaczęto stawiać znak równości miedzy polskością a katolicyzmem […] W tym czasie uczęszczanie na nabożeństwo i uroczystości kościelne stało się nie nudnym obowiązkiem, lecz miłą atrakcją. W okresie kontrreformacji, by przyciągnąć wiernych na nabożeństwa, zerwano ze skromnym stosunkowo wyposażeniem świątyń, jak to miało miejsce w przeszłości, a zaczęto wznosić kościoły w stylu barokowym, które oszałamiały wprost bogactwem ornamentacji, złoconymi i marmurowymi ołtarzami czy filarami, pełnymi ekspresji wizerunkami świętych, przyciągającymi oko rzeźbami. Kościoły zaczęły fascynować wspaniałością i bogactwem. Nawet najbiedniejszy mógł się przenieść z codziennej nędzy w inny świat, w którym zacierały się granice między świetnością świata ziemskiego a wspaniałością nieba. Dalszą atrakcję stanowiły pełne blasku, barwy i wystawy nabożeństwa kościelne, urozmaicone dobrze wyreżyserowanymi kazaniami. Napływ wiernych był, więc niemały. Wszystko to stanowiło swoistą atmosferę”[3].

W trakcie przemówień, lub kazań kapłana na wsi obserwować można było (najczęściej) jak kapłan z ambony głośno wymawiał lud wykrzykiwał pokuty dla ludu, często bardzo surowe. Lud wysłuchujący mszy, często stojąc w przedsionku kościoła lub w bocznych nawach nie był skupiony na poszczególnych etapach Mszy, więc szeptał lub opowiadał innym o nietypowych wydarzeniach ze społeczności wiejskiej. Dlatego oprawa Mszy była bardzo ważna, gdyż niejednokrotnie to ona więcej uwagi zajmowała wiernym niż np. ciche czytanie kanonu. W kościołach doby baroku było bardzo wiele kadzidła, złotych szat, uroczystych procesji wewnątrz świątyń, brzmienie organów, często dużych chórów czy gromiących z ambon kapłanów niejednokrotnie straszących piekłem lub czyśćcem, grożących klątwą. „Nabożeństwa, w czasie których, zwłaszcza w kościołach pozostających pod opieką magnatów, grała muzyka i śpiewały chóry, dostarczały razem z grą na organach przeżyć estetycznych, nie mówiąc już o uroczystych nabożeństwach odprawianych przed okazałymi barokowymi ołtarzami chwilami przypominającymi otwarte sceny teatru, przy odgłosie często potrząsanych dzwonów, w dymie kadzidlanym”[4]. Można powiedzieć, że człowiek ówczesny nawet, gdy nie był zajęty modlitwą i obrzędami będąc w kościele pomimo znudzenia i braku zainteresowania uczestniczył w wielkim misterium powagi, dostojności i wzniosłości, którą dostarczały mu wymienione obrzędy. Im więcej było baroku w Kościele tym bardziej nie mógł pozostać ówczesny odbiorca bierny na to co okazywało się jego oczom i czego doświadczał zmysłami. Taka pompa i tajemniczość, które ubierały cicho wypowiadane słowa konsekracji były skuteczne. Kontrreformacja co do Mszy najlepiej wyraziła się w bogato sprawowanych obrzędach, które w bardzo wielu miejscach raziły protestancką stronę. Warto pamiętać, że w pierwszej połowie XVII wieku do obrzędowości polskiej wszedł rytuał koronowania obrazów Matki Boskiej. Sam rytuał ustanowił papież Urban VIII w 1631 roku. Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej koronowano w roku 1717.

Jak rozumieć rozbudowaną celebrę świąt i uroczystości kościelnych, podczas których królowała łacina? „Skądinąd wiemy, że mieszkańcy wsi często byli oskarżani o zaniedbywanie obowiązku słuchania mszy w niedzielę i święta. Może opieszałość ową powodowało zmęczenie całotygodniową pracą fizyczną lub nawet konieczność poświęcenia dnia świętego na uprawę własnego zagonu – podstawy wyżywienia chłopskiej rodziny? Bardziej pobożni i wymagający właściciele dóbr wydawali specjalne rozporządzenia, zobowiązujące do uczęszczania na nabożeństwa”[5]. W zupełnie innym świetle i pod innym kątem ukazuje ówczesną wrażliwość ludu na Mszę, XVIII wieczna książka, Matka świętych, Polska, Florina Jaroszewicza, a cytowana w pozycji, Służba boża w dawnej Polsce, Pawła Sczanieckiego. Autor wiele uwagi poświęca książce Jaroszewicza wydanej w 1767 roku. Zbiór informacji zawartych w niej jest bogaty w informacje dotyczące interesujących nas kwestii. Pozycja Floriana Jaroszewicza pozwala zweryfikować i rozszerzyć wiadomości dotyczącą mszalnej obyczajowości barokowej. Jedną z cenniejszych uwag wydaje się choćby rozbicie bezwzględności twierdzenia, że ówczesna pobożność była powierzchowna i czysto zewnętrzna (nie oznacza to, że takie przejawy nie miały również miejsca). Polską pobożność Kościoła katolickiego należy rozpatrywać przez realia tamtych czasów – to pozwala na głębsze zrozumienie ówczesnej religijności. Ówcześni ludzie byli przekonani, że Msza święta stanowi Misterium tremendum. „O. Jaroszewicz wielokrotnie wspomina o tym, jak głęboko to przeżywano. Kapłani, więc do Mszy św. przygotowywali się starannie. Jedni przystępowali do ołtarza Bożego nie inaczej, jak we włosienicy albo z łańcuszkiem pokutnym na ciele, inni, wstając bardzo wcześnie rano, uprzedzali Najświętszą ofiarę modlitwą długą i pobożną. Biskup Piotr Tylicki zamykał się wtedy w osobnym pokoju, nikogo do siebie nie dopuszczał, bo leżąc krzyżem się modlił”[6]. Wiele pobożnych katolików starało się zajmować miejsca blisko ołtarza, po to szczególnie by zespolić się z wymawianymi po cichu słowami kapłana i widzieć lepiej hostię. Przywilej ten jednak częściej dotyczył szlachetnie urodzonych i bogatych. Biedota z reguły swoje miejsca w kościele miała z tyłu lub siedziała po kątach. Na podział ten nakładało się jeszcze oddzielne zajmowanie miejsc przez kobiety i mężczyzn (w zależności od diecezji lub miejscowego Kościoła mężczyźni po prawej lub lewej stronie Ewangelii, podobnie i kobiety).

Ministrantura łacińska do Mszy św. Piusa V przedstawiona została w drugim rozdziale. Jest ona złożona i polega na wypowiadanych przez ministranta (ministrantów) modlitwach w imieniu ludu, jak też i na usługiwaniu czynnym (przeniesienie Mszału, podanie korporału, uniesienie ornatu podczas słów konsekracji, dzwonienie czy trzymanie pateny). Ilość ministrantów do tej Mszy była inna, w Mszy zwykłej a inna w uroczystej. Podczas Mszy uroczystej często wymienia się asystujących, i tak mamy: obok prowadzącego Mszę celebransa, diakona, subdiakona, krucyfera, ceremoniarza, akolitów, turyfera. W czasach baroku elementy te, często w katedrach biskupich dawały obraz dostojeństwa i powagi. Robiło to wrażenie na widzach. Ówcześni wierni zarówno spośród magnatów jak i zwykłych chłopów chcieli często posługiwać do Mszy świętej i czynili to ochoczo. Jan III Sobieski, kiedy zwyciężył pod Wiedniem na Mszy dziękczynnej w kościele Kahlenbergu usługiwał do Mszy świętej. Jaroszewicz wspomina o Michale Szembeku, późniejszym biskupie, który w dzieciństwie nalał wodę z arszenikiem zamiast wina. Zwyczaj nie był tylko zarezerwowany dla młodych wiekiem, wspomniany król czy wielu dostojników świeckich garnęło się by móc służyć u boku ołtarza. Podczas Offertorium zasadniczo Kościół katolicki zalecał, aby wierni w sposób duchowy składali Bogu ofiarę (różne prośby, podziękowania czy nawet przeprosiny). W praktyce jednak, zwłaszcza w Rzeczypospolitej dary ofiarne zanoszono. „Anna Chodkiewiczowa, żona hetmana, miała znów zwyczaj, „że żadnej Komunii św. nie było żeby po niej na ołtarz przynajmniej pięciu czerwonych złotych jałmużny nie złożyła, lubo – dodaje autor – często komunikowała” […] Jaroszewicz nie wyczuwał tego zupełnie; nie wspomniał ani słowem o tym, że współcześnie składanie ofiar na nabożeństwie było niemal obowiązującą formą udziału wiernych […] W innych wypadkach autor opisuje – i to ciekawie – ofiarę osobistą człowieka. Przodują w tym kapłani, świadomi swego urzędu i o. Kasper Drużbicki „na Mszach św. gorąco prosił, aby mógł krew swoją dla Boga przelać”. Ówcześni ludzie charakteryzowali się często ostentacją – wylewane łzy, bicie czołem o ziemię lub w piersi, żal etc. Następujące opowiadanie potwierdza ten rys charakterystyczny. Zuzanna Amendówna (zm. 1664) była świecką dobrodziejką reformatów, stąd wspomnienie o niej przechowało się żywe aż do czasów Jaroszewicza. Otóż osoba ta, w swoich młodych latach, złożyła uroczysty ślub czystości w sposób następujący: W same zapusty 5 marca 1628 roku, a więc w karnawale, co dodawało symbolizmu całej ceremonii, biskup Tomasz Oborski wprowadził uroczyście pannę ową aż do Kościoła jezuitów w Krakowie. W orszaku niesiono koronę i pierścień ślubny oraz serce z napisem”[7]. Czy ceremonie ówczesnego oddania Bogu czy po prostu modlitwy ślubów były tylko zewnętrzne? Nie. Człowiek baroku tak wyrażał siebie. Czynił, więc to w sposób teatralny i nie oznaczało to wcale praktyki tylko zewnętrznej. Ślub, który złożyła Zuzanna Amendówna był jednym z wielu, jakie wówczas składały pobożne osoby. Późniejsze życie tej świeckiej białogłowy potwierdza, że ślub który złożyła nie był tylko czystą ceremonią. Śluby zakonne zaś odbywały się jeszcze z większą drobiazgowością i oprawą.

Uroczystościom takim towarzyszyły często chóry wielogłosowe i wirtuozeria organowa, im więcej było tych elementów, tym większe było przeżycie. Również w dzisiejszych czasach zdarza się uczestniczyć w wielu wspaniałych ceremoniach kościelnych, choć innych już od tych jakie barok ze sobą niósł. Communio, z łacińskiego języka zjednoczenie, pojednanie, udzielana pod jedną postacią wiernym od XIII wieku po 1965 rok była przywilejem tych, którzy dobrze się do niej przygotowali. „Ciekawsze są wiadomości o tym, jak rzadko – w porównaniu z dzisiejszą praktyką – przyjmowali komunię św. ludzie baroku. Poza okresem bezpośredniego przygotowania się na śmierć, gdy komunikowano nawet codziennie, zwyczajnym dniem komunii św. u pobożnych osób owego czasu była niedziela i święta, niekiedy przybywał i czwartek, który zyskiwał wówczas coraz wyraźniejszy charakter eucharystyczny”. Dzięki obrazom i opisom z epoki wiemy, że udzielano komunii na klęcząco. Kapłani tuż przed jej udzieleniem wypowiadali słowa Ecce Agnus Dei, ecce qui tollis pecata mundi. Na co wierni odpowiadali (patrz rozdz. II) trzykrotnie Domine, non sum dignus… Przy rozdzielaniu komunii kapłan wypowiadał formuły, Corpus Domini nostri Jesu Christi…, wierni odpowiadali Amen. „U progu nowych czasów ważnym faktem jest, że w 1564 r. bp Paweł Tarło, idąc za nakazami soboru trydenckiego, (które tak rozumiał), nakazał ks. Janowi Trzcianie przetłumaczenie rytuału na język polski. Cenny ten dokument przechował się w Bibliotece Jagiellońskiej. Tam mieści się pierwsza polska formuła Komunii św. Chociaż rzecz natrafiła na sprzeciwy, nigdy nie zaginęła zupełnie […] A gdy już dajesz tedy mów: Ciało i Krew Pana naszego, niechaj strzeże duszy twej i ciała twego ku zbawieniu wiecznemu, Amen”. Za Janem z Trzciany poszli następnie późniejsi redaktorzy agend staropolskich (Kromer, Powodowski): „Rytuał piotrkowski usunął to w 1631 r. Niemniej zwyczaj już się zakorzenił”. Od XVIII wieku powszechnie udzielano komunii św. w języku polskim już od słów Oto, Baranek Boży… Mimo, że zwyczaj ten był wbrew rubrykom pokazuje on, że łacina podczas Mszy św. w Polsce była używana nie we wszystkich momentach, Credo również bardzo często mówiono tylko po polsku. Jakie modlitwy zmawiał lud po Mszy, gdy kapłan czytał po cichu lub głośno postcommunio? Zalecano i praktykowano najczęściej modlitwy dziękczynne, rozmyślano o przyjętym Ciele Pańskim i obcowaniu z Bogiem. Wiemy o tym z niektórych zapisków z epoki pozostawionych np. w pamiętnikach. Wielu po skończonej Mszy czyniło zadość i pomagało bliźnim czy dawało jałmużnę na rzecz ubogich i chorych. Ci zaś, którzy nie mogli przyjąć komunii pod postacią opłatka przyjmowali Bożą obecność na sposób duchowy. Niektórzy jak np. parobkowie, którzy mieli zostać przy gospodarstwie by bydła pilnować oraz małe dzieci mieli w zwyczaju by im czytano chociaż Ewangelię na daną niedzielę przypisaną i by powiedziano o czym było kazanie.

Muzyka, która dopełniała całości obrzędów liturgicznych a także wielu nabożeństw Kościoła była tym pomostem, który jednoczył ludzi danej ziemi, wspólnoty i sprawiał, że lud uczestniczył w celebrze aktywnie, czasem były to momenty wysłuchania chóru śpiewającego (zwykle po łacinie) lub organów, kapeli czy kapłańskich aklamacji etc. W rzeczywistości polskiej był to bardzo często – śpiew ludu, przeważnie po polsku. Niektóre z tych pieśni powstałych miedzy XVI a XVIII wiekiem śpiewa się do dziś po kościołach, choćby, Czego chcesz od nas Panie ze słowami Jana Kochanowskiego czy Bądźże pozdrowiona Hostyjo żywa i wiele innych. Już od czasów średniowiecza próbowano wprowadzić do Mszy św. akompaniament muzyczny. Utarł się zwyczaj, że pewne części Mszy, które są zmienne w zależności od uroczystości recytowano je bądź śpiewano. Należy do nich Introit, psalm responsoryjny, Offertorium i modlitwa przed komunią. Elementy Mszy niezmienne jak, Kyrie eleison, Gloria in excelsis Deo, Credo, Agnus Dei i Ite, Missa est stały się z czasem idealnym polem do zaprezentowania różnych przepięknych linii melodycznych i interpretacyjnych przez kompozytorów. Zasadniczo w średniowieczu panowała czysta polifonia. Śpiewy były zazwyczaj jednolite, a powstałe za papieża Grzegorza Wielkiego chorał gregoriański przetrwał do naszych czasów i bywa, że i dziś można go usłyszeć podczas Mszy łacińskich w Novus Ordo Missae po kościołach starych zgromadzeń zakonnych czy katedrach. Jednak od końca XIV wieku zaczęły występować tendencje w muzyce sakralnej, które wprowadzały do stałych części mszy po dwie lub więcej głosów, a z czasem chór z akompaniamentem. „Pełną mszę skomponował w XIV wieku Guilliame de Machaut (zm. 1377), a w okresie odrodzenia utwory tego rodzaju były już czymś powszechnym. Do najwybitniejszych mistrzów należeli bez wątpienia Palestrina (zm. 1595) i współczesny mu William Byrd (1543–1623) – katolik w służbie Kościoła anglikańskiego. Bardzo oryginalna msza Palestriny Missa Papae Marcelli (1555) powstała w zgodzie z zaleceniami soboru trydenckiego, który nakazywał kompozytorom dbać, aby słowa były możliwie jak najbardziej zrozumiałe”[8] – (patrz rozdział III).

Główne tendencje, które zaczęły występować w epoce baroku silnie wpłynęły na kompozytorów. Pamiętać trzeba jednak, że Missa Poapae Marcelli powstała w trakcie trwania soboru, wówczas trwała jeszcze estetyka renesansowo-gotycka. Kościół katolicki, zwłaszcza na Zachodzie Europy w powiązaniu często z dworami królewskimi wymagał aby oprawa muzyczna dla Mszy św. była rozbudowana, wzniosła i przepełniona mistycyzmem. Jak wspominaliśmy w rozdziale trzecim Kościół katolicki pomimo zakazu wprowadzania instrumentów świeckich wprowadził ich wiele gdyż zobaczył, że mogą doskonale nadawać się do rekatolizacji i nabożeństw. Podkreślano jednak zawsze przywilej organów i chórów. Czy takie pompy mszalne były częste, czy człowiek baroku odnajdywał siebie w ogromie dekoracji „plastyczno-muzykalno-duchowych”? Zasadniczo, o czym już zostało napomnięte, muzyka sakralna, podobnie zresztą jak architektura i sztuka twórcza – kształtowała się w duchu „Ecclesia trumphans”, triumfującego Kościoła niebiańskiego (katolickiego), obecnego w teologii i sztuce Kościoła. Kompozytor miał tą rzeczywistość przedstawić (patrz rozdział III). Temu towarzyszyła również realizacja ceremoniału dworskiego, tak iż zwykły człowiek mógł odczuć majestat i siłę.

Sądzę, że najlepiej potęgę i majestat Boga i Kościoła wyrażał dwór księcia arcybiskupa Salzburga. Nigdzie na świecie nie wykorzystywano takiej siły instrumentarium jak tam (w sensie muzyki religijnej). Książęta arcybiskupi Salzburga wychwalając Boga pielęgnowali także własny wizerunek. Prawdziwą sakralną pompę barokową można było spotkać poza Sazlburgiem w wieku XVII i XVIII na niewielu europejskich dworach duchownych i katolickich władców. Wersalska kaplica i dwory hiszpański i wiedeński starały się również eksponować siłę Kościoła. W Salzburgu szczególnie uświetniono poświęcenie nowej katedry w 1628 roku, drugie w 1682 roku z okazji 100-lecia utworzenia seminarium duchownego przez arcybiskupa Ruperta. Można więc śmiało mówić o zjawisku muzyki superlatywnej. Raz odtworzono opierając się na świadectwie kronikarza pochodzącego z kręgów wiejskich „we wszystkich chórach z użyciem wszelkiego rodzaju muzyków, instrumentów, organów oraz śpiewu, tak zgrabnie oraz wesoło, że „radowano się niesłychanie w niebiosach”. Innym razem zaprezentowano wraz ze zgromadzeniem niemalże całego dostępnego w tym czasie instrumentarium dzieło Heinricha Ignaza Franza von Bibera (1644–1704) Missa salisburgensis oraz motet Plautide tympana, które przypuszczalnie już wówczas musiały pozostawiać niezatarte wrażenie. Do tej fascynacji przyczyniała się oraz przyczynia się także obecnie wyjątkowe w swym rodzaju instrumentarium katedry w Salzburgu, której architektura łączy się z muzyką tego gatunku, wyzwalając niesamowite wrażenie, a nawet odczucie jedności. Od 1684 roku, czyli po śmierci arcybiskupa Maxa Gandolpha księcia Kuenburga, Biber awansowany na kapelmistrza dworskiego zaczął występować z utworami liturgicznymi oraz teatralnymi. Następca arcybiskupa Maxa Gandolphsa, arcybiskup Johann Ernst Graf Thun (1687–1709) pragnął ograniczyć muzykę wyłącznie do teatralnej dla celów reprezentacyjnych, oddzielając muzykę duchowo– liturgiczną do funkcji mszalnych. Z okazji utworzenia zakonu Reperti, utworzonego w 1701 roku przez arcybiskupa Johanna Ernsta Grafa Thun powstała jedna z najpotężniejszych i najbardziej mistycznych mszy wszechczasów, Missa Bruxellensis. Mszę tę po raz pierwszy celebrowano wraz z uroczystą oprawą, dnia 15 listopada roku 1701. Książe arcybiskup osobiście celebrował Mszę i w jej trakcie nadał insygnia „ekspetantom”. Ów zakon rycerski był zakonem militarnym celem utworzenia ze szlachty krajowej oficerskiej elity militarnej wysokiej rangi książęcych wojsk kontyngentu krajowego[9]. Sama muzyka wystarczyła by chcieć przyjść do świątyni i móc poobcować z czymś co niecodzienne, po prostu z sacrum. Wspomniana Missa Bruxellensis, jest tak napisana aby każde słowo i zdanie tekstu odpowiadało treści jaką zawiera. Jeśli jest fragment np. Wstąpił do piekieł w Credo, chór ścisza swą melodię i śpiewa niżej a gdy pojawiają się słowa Wstąpił do nieba, chór i orkiestra wznoszą linię melodyczną do góry tak aby uzyskać wyżyny ludzkiego głosu, przy tym wprowadzając atmosferę śpiewu aniołów. Muzyka sakralna to również mistrzowska wirtuozeria organowa, wszelkiego rodzaju preludia, toccaty, fugi i pasaże.

Wielokrotnie przywoływana rodzina Bachów, a zwłaszcza tego jedynego Jana Sebastiana stanowi koronny dowód najwyższego kunsztu muzyki organowej. Kompozytor choć był luteraninem, wpływ jego muzyki dał się odczuć i w Kościele katolickim. Oba Kościoły już od początku XVII wieku rozpowszechniały muzykę organową, a koniec wieku XVII rozbudował moc tego instrumentu tak, że stał się najgłośniejszym i posiadającym największą moc. W Kościele protestanckim gra organowa stała się taką atrakcją, że poza nabożeństwami udzielano specjalnych koncertów dla publiczności na tym instrumencie lub w towarzyszeniu z chórem i kapelą. Toccaty i fugi stały się w XVIII wieku nieodłącznym elementem wielu nabożeństw nie tylko w Kościele protestanckim. Muzyka chóralna w czasach baroku osiągnęła szczyty. Chóry były często tak rozbudowane, że trzeba było wiele skupienia ze strony organisty czy prowadzącego by zapanować nad całością. W Kościołach śpiewali często chłopcy, gdy była to wieś bywało ich mniej lub śpiewał chór mieszany, a nawet dziewczęcy. Śpiewali oni głównie części stałe oraz pieśni na Introit, Offertorium i na Komunię. Śpiewy dziewcząt szczególnie były popularne we Francji i Italii. Za czasów Ludwika XIV młode córki szlacheckie z biednych domów śpiewały nieopodal Wersalu na mszach (dziewczęta prowadzone były przez młode nauczycielki w Saint-Cyr – szkoły pod protektoratem madame de Maintenon). Antonio Vivaldi prowadził w początkach XVIII wieku jeden z wielu sierocińców dla ubogich dziewcząt, które nie tylko dawały koncerty ale śpiewały na Mszach. Wiadomo, że chór istniał również w Kościele protestanckim, sam Jan Sebastian należał w dzieciństwie do takiego, a będąc organistą nadzorował śpiew chłopców w chórze kościelnym. Szereg oratoriów i pasji, nie tylko w Kościołach luterańskich pisane było na chór, orkiestrę i organy. Bardzo często towarzyszył temu recytatyw oparty na Ewangelii (np. Pasja wg. Św. Mateusza czy Oratorium Wielkanocne etc.). Jan Sebastian Bach w 1733 roku wystawiając Mszę h-moll zapoczątkował tym samym wykonywanie mszy podczas koncertów, oderwanej od celebry. Czasy klasycyzmu (druga połowa XVIII wieku) celowały już w tego typu mszach-koncertach. Do końca XVIII wieku powstało ich bardzo wiele. Ksiądz Kitowicz w swoim Opisie obyczajów za panowania Augusta III wiele uwagi poświęca kościołowi i śpiewom. W jednym z opisów dotyczącym Mszy św. przywołuje najczęstsze momenty towarzyszące celebracji przed Msza świętą i w jej trakcie, tj. wystawienie Najświętszego Sakramentu, liczne kazania i procesje wewnątrz kościoła, jak sam mówi ogłaszane przez duchownych kotłami, w wieczór przed następującym nabożeństwem. „W kościołach jezuickich co dzień rano o godzinie siódmej odprawiała się msza z wystawieniem Sakramentu Ciała Pańskiego w puszce, z śpiewaniem przed mszą O Salutaris Hostia; dawaniem przeżegnania ludowi tąż puszka. Po mszy śpiewał kapłan z ludem Święty Boże, potem powtarzającym trzy razy Salvum fac, co także jest na końcu hymnu znajomego Te Deum laudamus. Na ostatku zaczął modlitwę śpiewanym głosem; Fiant Domine, którą lud kończył, a kapłan na tych słowach: regionem istam, dając powtórne przeżegnanie, chował puszkę do cyborium”[10]. W święta wielkanocne, podczas Wielkiej Środy śpiewano po łacinie psalmy „Ciemnej Jutrzni”, których zakończenie wieńczyło bicie brewiarzami przez kapłanów o stelle. Uroczystość ta przygotowywała na Wielki Czwartek.

Czasy baroku szczególnie eksponowały święta wielkanocne i obchody Wielkiego Piątku i Wielkiej Soboty. Po wielu kościołach odśpiewywano Pasje. „Po kościołach katedralnych i niektórych kolegiackich – jako to w Warszawie u Św. Jana – naprzód ksiądz po nieszporach albo komplecie, według dnia, w którym się gdzie pasja odprawuje, wyjmuje Sanctissimum z cyborium, kładzie do Monstrancji i przyśpiewawszy O salutaris Hostia stawia na ołtarzu, a sam się lokuje na miejscu celebransowi przyzwoitym. Toż dopiero kapela na chórze zaczyna grać w łacińskim języku rozdział wyjęty z Ewangelii o Męce Chrystusowej, do nut muzycznych ułożony, na części podzielony, po których odegraniu następuje kazanie, po kazaniu procesja; po procesji śpiewa kapłan z ludem Święty Boże, potem Salvum fac i dawszy benedykcją ludowi, śpiewa Fiant, Domine i powtórzywszy benedykcją, chowa puszkę cum Sanctissimo do cyborium, powracając cum clero do zakrystii, a lud zaczyna jaką pieśń w języku polskim o Męce Pańskiej, która jest końcem nabożeństwa”. W zwykłych kościołach należących do zakonów lub parafii zamiast kapeli lud naprzemiennie, raz kobiety, raz mężczyźni wyśpiewywali po polsku tajemnice Męki Pańskiej, w zależności od regionu w innych podziałach. „Za każdą częścią o Męce Pańskiej przydają cztery strofy z hymnu o Najświętszej Pannie Bolesnej, znajomego z początku swego: Stała Matka Boleściwa, potem następuje hymn wyrażający lament duszy pobożnej nad cierpiącym Chrystusem. Po odśpiewaniu tym porządkiem ułożonych trzech lub pięciu części pasji, śpiewają pięć razy:, Któryś cierpiał za nas rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami. Za tym zaczyna się kazanie, potem procesja, po której pieśń Wisi na krzyżu, po pieśni Święty Boże i dalej wszystko tak jak w kościołach katedralnych”. W trakcie procesji ze świecami na rozpoczynającą się pasję, śpiewano pieśni o Męce Pańskiej. Procesji towarzyszyły pochody kapników z zakrytymi głowami. W Wielki Piątek kapnicy w procesji chodzili od kościoła do kościoła przestając śpiewać wchodząc do kościoła. „W sobotę zaś przed zaczęciem rezurekcji, śpiewano jakie pieśni u grobu o Męce Pańskiej lub o Najświętszej Pannie Bolesnej, albo też po niektórych kościołach kapela lub jaki lutnista przygrywał symfonie”.

Po śmierci żony król August III przebywał w Warszawie. Kitowicz opisuje ten czas pobytu króla: „tylko u augustianów o godzinie piątej po południu bywał na lamentacjach, które wyborną sztuką muzyczną śpiewali jego nadworni śpiewacy i śpiewaczki z pomocą rozmaitych instrumentów […] To nabożeństwo z samej chyba dobrej intencji króla i z jednej osoby jego mogło być przyjemne Bogu. Król albowiem swoją kapelą chciał uczcić tajemnicę Grobu Chrystusowego i raz swoją uklęknąwszy na pulpicie modlił się nie poruszony i wlepiony w Sanctissimum przez całą tę kantatę. Inni zaś, którzy się dostali do kościoła, którzy byli: senatorowie, ludzie dworscy, palestranci, dworacy, oficerowie, muzykanci od różnych dworów, a wielu między nimi dysydenci, obróciwszy się tyłem do grobu a twarzą do kapeli na chórze grającej – jedni się delektowali melodią instrumentów i wdzięcznością wokalistów. Jezuici, którzy przekonali do organów i kapel na początku XVII wieku i wzmiankowali o tym w swoich przepisach w XVIII wieku przy każdym kolegium mieli kapele i wymagali od prefekta bursy znajomości co najmniej kunsztu muzycznego. Nabożeństwa zaś w kościołach benedyktyńskich, gdzie wiernych wpuszczano Kitowicz znowu tak opisuje: „Chór śpiewają bardzo wyniosłym głosem, tonem łamanym, z niejaką jednak odmianą klawiszów, czyli nut chórowych, na płaczliwy pochodzącą. W każdym niemal monasterze mają kapelę, która w dni uroczyste gra msze śpiewane, oprócz wielkiego postu, w który sami tonem chórowym mszę śpiewają. Od Trzech Króli aż do wielkiego postu miewają co wtorek i co czwartek kolędy w refektarzu; jest to schadzka dla różnej zabawy zakonników, przy której kapela im przygrywa”. Oddzielne śpiewy miały różne bractwa, których wiele wylicza Kitowicz. Towarzyszyły temu własne śpiewy – np. Bractwo Różańcowe, Bractwo Szkaplerzne czy Sodalicja Mariańska. Reasumując warto zwrócić uwagę na wielowymiarowość muzyki sakralnej XVII i XVIII wieku (do około 1750 roku). Jest to spektrum bardzo szerokie i pokazuje szeroki wachlarz możliwości ekspresyjnych człowieka. Człowiek baroku swą ekspresyjność wyrażał bardzo emocjonalnie i wyraziście, dlatego muzyka baroku choć niejednokrotnie trudna, poprzez swoją grę barw polifonicznych wydaje się być szczególnie ciekawą. Wzajemne współistnienie obok siebie chorału gregoriańskiego z całym bagażem średniowiecznych tonacji i wczesne renesansowe madrygały współistniały z barokową polifonią i różnego typu wokalnymi i instrumentalnymi kompozycjami – wyznaczają one wyraźne ramy muzyki, zwłaszcza w obrzędach.

Kościół katolicki starał się aby, każda część Mszy świętej docierała do odbiorcy i wzruszała jego emocje. Tak też było w przypadku kazań. Spośród gatunków piśmiennictwa doby baroku – kazanie stanowi jeden z najsilniejszych, jeśli nie najsilniejszy środek ewangelizacji i antidotum na wszelką herezję. Od końca XVI wieku zauważa się szczególnie ożywioną działalność pisarzy katolickich w Europie Zachodniej i Polsce charakteryzującą się konkretnością, siłą polemiki (zwłaszcza z reformatorami) i bogatym epatowaniem prawd zawartych w kanonach religii katolickiej. Ożywioną działalność kaznodziejską widzieć przede wszystkim należy w odpowiedzi na reformację i w związku z dekretami soboru trydenckiego. „Katolicka strategia natomiast od połowy XVI w. stanęła w obliczu dwóch zadań związanych z ewangelizacją: przywrócić wierze tych, którzy od niej odeszli, i wzmocnić duchowo tych, którzy pozostali wierni Rzymowi. Głęboki kryzys zainicjowany przez Lutra unaocznił między innymi słabość wiary, wynikającą z kolei z braków w nauczaniu. Po drugiej stronie Kanału La Manche cała wyspa – Anglia, Walia i Szkocja – uwolniły się, bez poważnych trudności, od miażdżącej papieskiej dominacji, a w podatku doktryna anglikańska zaczęła coraz bardziej przypominać doktryny niektórych wielkich prądów protestanckich. W oczywisty sposób reformacja zaskoczyła chrześcijan, pozbawionych dostatecznej wiedzy na temat podstaw wiary i tej sytuacji należało zaradzić. W konsekwencji sobór trydencki poza określeniem kilku istotnych zagadnień doktrynalnych, jak rola sakramentów, opracował prawdziwy program popularyzacji samej doktryny, oparty na kształceniu duchownych, na głoszeniu kazań i nauczaniu katechizmu”[11].

Warto przypomnieć, że na samym początku soboru trydenckiego poruszano kwestie związane z kaznodziejstwem. Na piątej sesji z dnia 17 czerwca 1546 roku wydano dekret Super lectione et praedicatione wraz z kanonem Decretum de reformatione. Zatwierdzono go w 1563 roku podczas sesji 24. Duszpasterze winni nauczać tego wszystkiego, co wiedzieć trzeba, by osiągnąć wieczne zbawienie i aby omówili krótko i jasno, jakich grzechów należy się wystrzegać i jakimi prawdami kierować, by uniknąć kary piekielnej i osiągnąć wieczne szczęście”. By dobrze ogłosić kazanie trzeba było być dobrym mówcą, a do tego potrzebna była obok talentu dobra znajomość zasad retoryki i ogólne obeznanie w wielu dziedzinach, nie tyko w zakresie teologii. W ciągu XVII wieku znaczenie retoryki wzrosło, powstała nawet dyskusja o tym, w jakim stylu należy głosić kazania. W podziale tym mówiono o stylu wyważonym lub wielkim. „Wiele spośród najlepszych przykładów wielkiego stylu pochodziło od Cycerona, podczas gdy styl wyważony czerpał głównie z Seneki i z tradycji attyckiej, gdyż helleńska retoryka, w swych głównych przejawach, preferowała styl bardziej powściągliwy niż retoryka rzymska”. „Styl wielki” w czasach baroku był częściej używanym i wiązało się to przede wszystkim z celami jakie zakładał, tj. wywołać efekt, wzruszać i poruszać. W dużej mierze te cechy przejawiały się w kazaniach doby baroku, choć nie brakło i tych drugich. Wyjątek ten powierzało wielu wybitnych mówców owej epoki, choćby słynny kardynał Karol Boromeusz czy biskup Fenelon. Retoryka, która stanowiła podstawę każdego wielkiego mówcy nosiła w sobie wiele z koncepcji emocjonalnych, czasem częściej niż koncepcji intelektualnej czy duchowej. Barokowe kaznodziejstwo miało zgadzać się z tradycją cycerońską, „ut probet, ut flecet, ut delectet – aby dowodził, aby nakłaniał, aby cieszył”. Kazanie miało kierować wolą i intelektem ku rzeczom wyższym – często odwoływało się do uczuciowości. „W dość ostro formułowanym – jeśli wyrwać go z kontekstu – fragmencie brat Luis de Granada ilustruje dobrze ten koncept: Nieokrzesany i głupi tłum trzeba podbić mową z dużym rozmachem: by oprócz wysłuchania i zrozumienia tłum ten uczynił to, czego my chcemy; trzeba przerazić go i poruszyć, abstrahując od sylogizmów, za pomocą uczuć i w porywie elokwencji, a to wymaga argumentacji nie krótkiej i zwięzłej, lecz dosadnej, gwałtownej i obfitej”. Drugi po Luisie de Granada, znany retoryk tamtych czasów, Niemiec, Keckermann uważa, że efekt pozyskania ludzi uzyskuje się poprzez granie na ludzkich emocjach. Według niego są na to dwa sposoby, „… za pomocą magnitudo i za pomocą praesentia, czyli – by wyrażać się jaśniej – okazale lub z zastosowaniem hipotypozy”, tzn. poruszając wzniosłe tematy lub żywo o nich mówiąc.

Ówczesny kaznodzieja stosował wiele metod by uzyskać efekt. Gest towarzyszył prawie każdemu kazaniu – jego rola i znaczenie była ogromna. Dzięki niemu kapłan mógł wskazywać, obrazować różne prawdy, uderzać czy dotykać przeróżnych przedmiotów. Mówiąc do rzesz kaznodzieje przemawiali do zebranego tłumu, najczęściej w kościele i przepowiadali w zgodzie z nauką soboru o prawdach Kościoła. Często dostosowane były kazania do języka odbiorców. Jeśli była to szlachta i książęta – kazania były pełne gracji i intelektualnego napomnienia, jeśli lud nieco strachu i opamiętania, jeśli pobożne bractwa, wiele było mistyki i obrazowania. Jakie były kazania najbardziej popularne w czasach baroku? Odpowiadając na to pytanie posłużymy się sugestiami cytowanej już publikacji o człowieku baroku. Mamy szereg kazań opartych na koncepcie, kazania kulterańskie oraz patetyczne. Każde z nich głoszone było osobliwie przez danego mówcę, ale łączyły je cechy wspólne, dzięki którym możemy je wyróżnić. Koncept, popularny był w całej Europie, stąd często go używano, kazania takie oparte były na przeróżnych konceptach. Stosowano go najczęściej celem stworzenia lub oddania w kazaniu nadnaturalnej atmosfery. Wreszcie nurt kaznodziejstwa patetycznego określał styl wypowiedzi kaznodziei. „Poszukiwanie efektów wizualnych i dramatycznych – być może najbardziej typowych dla sztuk plastycznych, lecz zbędnych także do oddania tego, co nadprzyrodzone, – doprowadziło do czerpania z opisowego naturalizmu, co traktowano jako sposób odwoływania się do elementarnej wrażliwości odbiorców. Był to naturalizm opierający się często na iście teatralnych sztuczkach: Smutny wyraz twarzy, bladość, nosowy timbr głosu, cuchnący oddech, zęby wypadające z ropiejących dziąseł, ból we wszystkich członkach, ból dręczący stawy, niemożność, by poruszać się czy usiąść bez okrzyku „Aj”, a wreszcie ogólnie obrzydliwy wygląd – tak brat Diego de Arce opisuje efekty syfilisu, by zniechęcić – co oczywiste – słuchaczy do grzechu”.

Popularnością cieszyły się tzw. kazania kulterańskie modne były w Hiszpanii i zrodziły się z przesady, pełne wyszukanych zwrotów i poezji kryły w swoim bogactwie bardzo proste treści – niejednokrotnie nie docierały, więc do odbiorcy, były po prostu nie zrozumiałe. Skrajności i wszelkie przeciwstawienia były w barokowym oratorstwie i kazaniach częścią nieodłączną. Jeśli kazanie skupiało się na rzeczywistości pozaziemskiej, na życiu pozagrobowym, to opisując wspaniałość dworu w niebiesiech, często przeciwstawiano mu obraz mąk piekielnych lub czyśćcowych. Znane są różne sztuczki kaznodziejów, które robiły na wiernych wrażenie. Czasem kapłan trzymał czaszkę w jednym ręku a w drugim krucyfiks, czasem biczował się publicznie na ambonie, wykrzykiwał. Tego rodzaju praktyki, gdy były odpowiednio dopasowane do tego co kapłan mówił i jego intonacji mogły sprawić, że wielu się nawracało. Kaznodzieje pochodzący najczęściej z różnych zgromadzeń zakonnych, zwłaszcza kapucyni, jezuici i zakony żebrzące w okresach świątecznych wygłaszali płomienne kazania, poruszające intelekt i wolę oraz niejednokrotnie epatujące naturalizmem. Również z kleru diecezjalnego rekrutowali się kaznodzieje, było ich jednak mniej. Powszechnie uchodziło za normę, że każdy biskup jest wielkim kaznodzieją i szczególnym obrońcą Kościoła. W rzeczywistości było różnie. Niemniej wspomniany kardynał Karol Boromeusz, ideał ten spełniał, jak wiemy nie tylko na ambonie. Powszechnie jest znany jako wzór biskupa trydenckiego i kontrreformacyjnego.

Kaznodzieja musiał spełniać wiele wymogów. Jeśli chciał być biegły i radzący sobie z wieloma kwestiami znać musiał przede wszystkim łacinę i grekę, a także inne języki. Dobry kaznodzieja winien nadto orientować się dobrze w doktrynie i nauce Kościoła. Szczególnie było to ważne w odpieraniu nauki protestantów. Znać też musiał odpowiednie systemy zachowań. Konkretnych akademii czy szkół przygotowujących kaznodziejów nie było. Natomiast wiele zakonów posiadało pewne programy przygotowujące do zostania dobrym mówcą. U jezuitów była to słynna Ratio studiorum w oparciu o klasyczny repertuar autorów. Kapucyni, ogólnie znać musieli filozofię, teologię i nauki pochodne a o dopuszczeniu do głoszenia kazań decydował specjalny definitor. Podstawą zaś kościelnego kaznodziei i kapłana była Biblia i nauka Kościoła (tradycja, Ojcowie, pisma soborowe). W przeciągu XVII i XVIII wieku powstało też wiele książek, które były zbiorem kazań na poszczególne święta i spisywanych często w kościołach przez biegłych pisarzy podczas głoszenia przez kapłana kazania. Zebrane w jedną książkę stanowiły często wzorzec dla innych głoszących kazania. Przykładem takim mogą być kazania księdza Wawrzyńca Rydzewskiego, wybitnego jezuity na Litwie (przykład takiego kazania umieszczam w aneksie). Elementem, który miał również niepośrednie znaczenie była ogłada i maniery. Szczególnie dotyczyło to tych mówców, którzy głosili kazania dla dworu i króla. Sobór trydencki bardzo mocno dbał o zewnętrzny wizerunek kaznodziei i jego życie moralne. „Dlatego też, bardzo rozważnie, Sobór trydencki zakazał głoszenia kazań tym przedstawicielom kleru regularnego, których nie poddano weryfikacji i zaakceptowano ich stylu życia, obyczajności i wiedzy, oraz którzy nie otrzymali odpowiedniej licencji, do której należałoby dodać pozwolenie biskupa na działalność w kościołach danej diecezji. Kaznodzieja miał mieć ponadto dobre pochodzenie i nie posiadać widocznych śladów kalectwa czy odrażającej twarzy, gdyż to, zdaniem wielu, wpłynęłoby niekorzystnie na wartość jego doktryny; miał być wreszcie solidnej budowy i posiadać mocny głos, choć pod tym względem istniało wiele wyjątków”.

Aspekt kontrreformacyjny w kazalnictwie, zwłaszcza polskim miał priorytetowe znaczenie. Kazania stawały się często (również te na piśmie) miejscem ostrych polemik i pamfletów. „Wskazać warto np. na spór o sztukę religijną toczący się między Grzegorzem z Żarnowca a Jakubem Wujkiem. Replikując na ostry atak kalwina, zawarty w jego obrazoburczym „Kazaniu … o obraziech i bałwaniech” (z III części Postylli…, 1580–1582), ks. Wujek w „Kazaniu o Obraziech” (Postilla catholica…, 1584) wśród licznych argumentów wytaczanych w obronie ikonografii kościelnej, argumentów natury teologicznej, powołuje się na znamienny dla kontrreformacyjnej idei propagandy wiary argument praktyczny, to jest na naturalne prawa wyobraźni ludzkiej: Człowiek na tym świecie nie może myśleć o żadnej rzeczy bez umyślnego obrazu, który sobie imaginuje i wyraża w głowie”. Na tym biologicznie uzasadnionym prawie do wyobraźni opierał się fundament sztuki barokowej. Twórca miał być inspiratorem imaginacji ludzkiej i „miał kierować ją ku rzeczom wzniosłym i świętym”[12]. Do tej kwestii świętych obrazów wrócił kilkadziesiąt lat później inny wybitny kaznodzieja Fabian Birkowski. W swoim kazaniu „Głos krwie b. Jozaphata Kuncewicza…” rozwija w pełni teorię barokowej sztuki uważając, że jest ona środkiem religijnego nacisku.

Głoszenie kazań odbywało się nie tylko w kościele. W zasadzie każde miejsce było ku temu by nawracać na Ewangelię i naukę Kościoła. Im bardziej teatralne i spektakularne było kazanie, a przy tym poruszało serca wiernych ściągać potrafiło i całe wioski a nawet tych, których uważano, że się nie da. „Felix Amat wspomniał z podziwem, po upływie półtora wieku, rekolekcjonistę Francisca Solano, działającego w Limie kaznodzieję, obdarzonego niezwykłą, barokową wrażliwością: Czasami pojawiał się na podwórzach, gdzie odgrywano komedie, gdy spektakl już się rozpoczął, i nagle, wskakując, albo nawet na scenę, wyciągał krucyfiks i z rozpostartymi ramionami, krzycząc i płacząc, zachęcał obecnych do refleksji nad bolesną tragedią, jaka wydarzyła się na Kalwarii. Przy tej pozornie nieodpowiedniej okazji przemawiał z takim entuzjazmem i miłością Bożą, tak żywo i żarliwie, że publiczność porzucała rozrywkę dla modlitwy, próżność dla litości, zmysłową, świecką dla żalu za grzechy”.

Ambona, czyli miejsce z którego głosił kaznodzieja swoją mowę, najczęściej niedzielną w Kościele nie tylko katolickim, ale i protestanckim miała wielkie znaczenie. Architektura barokowych budowli pozwalała na świetną akustykę i dobrą widoczność głoszącego kazanie. Dzięki tak dobrej widoczności księdza i słyszalności jego mowa stawała się jeszcze bardziej autorytatywną i budzącą respekt. Jeśli dodać do tego efekty, które stosował kaznodzieja i umiejętności plastycznego obrazowania kazania w prostych słowach, dawało oczekiwany rezultat. „Mówiąc o kulawym zbliżającym się do Jezusa z prośbą, by go uzdrowił, kaznodzieja nie może zachowywać się tak, jakby on sam kulał; a wspominając o ludziach, którzy zadają sobie śmiertelne ciosy nożem, nie wolno mu wymachiwać ręką jak szablą, ani też kulić się na ambonie”. Czasami wystarczyła jednak sama treść, w której były odpowiednio poruszone kwestie dotyczące wielu wiernych zgromadzonych w kościele. Z pewnością było tak przy okazji mów pogrzebowych i wielu innych kazań pokutnych. „Intencja propagandy wiary i postulowana przez nową retorykę poetyka bogactwa środków wyrazu przyczyniły się do odrodzenia tępionych przez renesans egzemplów kaznodziejskich. Wracano więc do średniowiecznego stylu kaznodziejskiego i do średniowiecznych zbiorów przykładowych opowieści. W r. 1612 ukazała się podręczna książka dla twórców kazań jezuity Szymona Wysockiego (1543–1622) pt. Wielkie zwierciadło przykładów, wznawiana w XVII wieku parokrotnie […] Ten kierunek, określający późniejsze kształty barokowego kaznodziejstwa, ukształtował się pod koniec pierwszego okresu. Jego reprezentant, Fabian Birkowski, początkowo pozostawał w cieniu najwybitniejszego kaznodziei wczesnego baroku, ks. Piotra Skargi (1612) mówił o sejmowym kaznodziei: „Nie mnie by, ale Skardze drugiemu trzeba mówić, bo Skargi nikt, jeno Skarga, chwalić nie może”. Skarga stał się dla kaznodziejów i pisarzy kościelnych młodego baroku wzorem nieosiągalnym”[13].

Ze względu na wyjątkowo bogaty wkład i szczególnie kontrreformacyjny charakter wielu kazań księdza Piotra Skargi poświęcę temu kaznodziei nieco miejsca. „Swoją kaznodziejską karierę rozpoczął w wieku 28 lat będąc początkowo kanonikiem lwowskiej katedry. Po wstąpieniu do zakonu jezuitów i pobycie w Rzymie stał się jednym z czołowych działaczy kontrreformacji. W 1606 roku przyczynił się by nie został wydany edykt tolerancyjny dla różnowierców. Do końca życia nie odłożył pióra polemisty, a czasem jednak, zgodnie ze zmianą kierunku ataków na herezje, więcej uwagi poświęcał problemom obyczajowości i prawnym metodom unieszkodliwiania ruchów heretyckich, wielokrotnie atakował tzw. konfederację warszawską, zapewniającą różnowiercom swobodę działania. Polemiki i działalność antyheretycka miały stworzyć fundament jedności Kościoła, ale i ów Kościół po soborze trydenckim wymagał przemiany wewnętrznej”. „Skarga wzmacniał Kościół na dwa sposoby. Po pierwsze bronił katolicką dogmatykę. W 1759 roku wydano jego Żywoty świętych, a w 1603 roku Roczne Dzieje kościelne. Poszukiwał wzorców i stereotypów, które by narzuciły określony typ patrzenia i postępowania dla katolików. Często więc gromił Skarga obyczaje nie zgodne z zasadami wiary – wyrzucał prywatę szlachecką, brak solidarności w sejmie i wiele innych występków. Swoją nieustępliwość i zdecydowanie niejako osadzał na starotestamentalnych wzorcach. Bóg, którego głosił Skarga był często Bogiem karzącym, niczym starotestamentalny prorok przepowiadający nadchodzące kary za zniewagi i boską obrazę. Katolicyzm musiał zostać odnowiony i naznaczony nowym duchem. Katolicyzm jest wyznaniem i teorią spajającą społeczeństwo, wyznania niekatolickie prowadzą do rozbicia społeczeństwa (towarzystwo ludzkie rozrywają, gdy tymczasem katolicyzm towarzystwu ludzkiemu służy i ono spaja)”.

Surowe proroctwa i przestrogi były obce popularnej wśród polskiej szlachty (a zwłaszcza francuskiej) filozofii kwietystycznej (patrz rozdz. II). Wspomnijmy, że Bóg ukazany przez pryzmat tej filozofii jest Bogiem dobrym, wybaczającym i wyrozumiałym, nie strofujący świata, absolut miłości. W zestawieniu z obrazem Boga przedstawianym przez x. Piotra Skargę kontrast wysuwa się na pierwszy plan. Kaznodzieja, jakim był Skarga poprzez częste nawoływanie do pokuty, wyrzeczenia, niejednokrotnie poprzez stosowanie metody gromienia i przerażania taki wywoływał wstrząs u ludzi, że się nawracali. Teologia tego kaznodziei jawi się jako nieustanna walka ze złem tego świata, z własnym ciałem, a cel stanowi Bóg i Królestwo niebieskie. Życie światem nie zasługuje na szczególną uwagę, jest tylko przystankiem w drodze do celu. Walczący rycerz chrystusowy, jak chce Skarga występuje przeciw arianom, poddającym w wątpliwość obowiązki co do stanu i państwa[14]. Kontrreformacja narzuciła wzorzec konkretnego bohatera, aktywnego, łączącego patriotyczne obowiązki z wiarą, nadto odpierającego ataki zła, którego przejawem była miedzy innymi „wiara luterska i kalwińska” a także wszelkie „świeckie używki tego świata”. Kończąc ustęp dotyczący barokowego kaznodziejstwa, nie sposób pominąć innego polskiego kapłana i zakonnika – dominikanina Fabiana Birkowskiego (1566–1636). „Autor łączył w sobie styl Skargi i oratorskie efekty Lipsiusa. Nowością u niego jest operowanie ekspresją obrazu. Stylistyka Birkowskiego pełna jest obrazowania i metafor. Barokowym konstrukcjom Kościoła wojującego nadaje potoczny, tzn. sarmacki wyraz: niebo to doskonała Rzeczpospolita. Chrystus staje się wojewodą, Bóg obrusza się: Czemu śpisz, szablo moja? Czasem drobna, potoczna metafora narzuca nieoczekiwane, bogate układy kojarzeń: w r. 1632, podczas interregnum kaznodzieja wygłosił na konwokacji warszawskiej kazanie przeciwko heretykom. […] – swobody heretyckie w czasie interregnum były bowiem szczególnie zagrożone, zachęca więc rybaków (metafora apostołów) do rozprawy z przeciwnikami (O exorbitancyjach kazania dwoje…)”. W kaznodziejstwie, podobnie jak w sztukach plastycznych czy muzyce doby baroku bohaterami są często owi męczennicy, cierpiący i walczący o wiarę. Birkowski w swoich kazaniach używał właśnie takich odnośników, często przy tym atakując herezję, w ich aktywności widząc szereg niebezpieczeństw.

Dopełnienie obrzędów liturgii Kościoła stanowią od początków procesje i kult świętych, który rodził się i rozszerzał stopniowo. Również pochówek związany z obrzędem ostatniego namaszczenia wpisuje się w obrzędy. Był on w swej istocie podobny taki sam jak epokach wcześniejszych. Procesja, która wpisana jest od samego początku istnienia Kościoła w jego strukturę, w czasach baroku nie stanowi jakiegoś osobliwego novum. Już starożytne cywilizacje, zwłaszcza grecka znały różne przebogate i uroczyste pochody do świątyń bogów. Procesje na przestrzeni wieków były szczególnym bodźcem do rozwoju różnych pieśni religijnych, a w Polsce narodowych. Towarzyszyły również obrzędom pogrzebu. Procesja była na niedzielnej mszy świętej w wielu parafiach i kościołach świata chrześcijańskiego, zgodnie z zaleceniami soboru trydenckiego procesja na początku mszy świętej stanowiła część obrzędów wstępnych. Pełniły one szczególny wyraz i miały swoje przesłanie. Taka procesja zaczynała się od słów Asperges me… Procesja stanowi „składnik nieodzowny koronacji królów, przyjmowania dostojników, pogrzebów; ten zwyczaj dał początek pierwszym polskim śpiewom, obejmuje cały rozdział z dziejów dramatu liturgicznego itp. […] Pełny program zachowały procesje wielkanocne. Procesja rezurekcyjna za zadanie ogłosić światu żywych i umarłych Zmartwychstanie Pana: Chrystus zmartwychwstał jest, Nam na przykład dań jest, Iż mamy z martwych powstać, Z Panem Bogiem królować. Alleluja! […] procesja polska była zawsze pochodem zwartym, z krzyżem na początku, chorągwiami i ołtarzykami. Zasadniczą rolę spełnia pośrodku kapłan, bez którego pochód nie byłby procesją w ścisłym znaczeniu. Wreszcie tłum wielobarwny i śpiewający. Dawniej procesja zmierzała do jakiegoś celu (wyznaczają go rubryki staro krakowskich mszałów). Był nim inny kościół, a przynajmniej figura lub ołtarz. Pochód taki w całości tworzył znak – obraz Kościoła, już nie statyczny, ale w marszu: lud Boży, który pod przewodem zwierzchnika swego pielgrzymuje do Ojczyzny Niebieskiej”.

W czasach baroku procesji było bardzo wiele i były nadzwyczaj uroczyste. Mnogość chorągwi, bogactwo ornatów, baldachimy, chóry, orkiestra etc. Stanowiły nieodłączny fragment krajobrazu ówczesnego człowieka. Kościół katolicki wychodził wówczas na zewnątrz, głośno manifestując wiarę i katolickie dogmaty. Procesje były szczególnie uwydatnione, dla heretyków stanowić miały one świadectwo prawdziwej i jedynej wiary streszczającej się w bogatej symbolice katolickiej. Często też zdarzało się, w wielu miejscach Europy, że protestanci chcieli przeszkodzić procesjom i przeciwstawić się ostentacji katolickiej. W polskiej obyczajowości religijnej wiele dowiadujemy się o procesjach różańcowych. Każde bractwo miało swoją procesję. Ksiądz Kitowicz pisze jak następuje: „Procesje różańcowe bywały dwa razy do roku; w święto różańcowe i w święto Nawiedzenia Najświętszej Panny. Odprawiały się te procesje tylko po miastach, w których się znajdowali dominikanie. Prowadzone były z kościoła dominikańskiego do drugiego jakiego, odleglejszego, dla wyciągnienia wygodniejszego parady procesjonalnej, na którą sadzono jak najokazalszą. Po odbytej procesji bracia i siostry z składki wspólnej sprawiali ucztę dla tych, którzy w tej procesji najwięcej pracowali: jako to starszyzna bractwa, marszałkowie, których powinnością było utrzymywać porządek procesji tudzież paradować przed nią z laskami długimi i grubymi, farbą i pozłotą ozdobionymi, i chorążowie z chorążonkami, którzy i które niosły chorągwie brackie lekkie z kitajki na kształt chorągwi żołnierskich.

Szczególnym okresem, w którym procesje były prawie na porządku dziennym był okres wielkiego postu. Barokowe epatowanie cierpieniem zdawało się sięgać wówczas szczytów. Chodzi zwłaszcza o procesje tzw. Kapników, czyli ludzi, którzy z nauk spowiednika lub własnej żarliwości religijnej publicznie wyznaczali sobie pokutę chłoszcząc ciało swe. „Do aktu tego ubierali się w płócienne najczęściej kapy, które rozchylali, odsłaniając gołe plecy, na głowy zaś zakładali całkowicie zakrywające je kaptury […] Niektóre z nich tak były przesiąknięte krwią i potem, że nawet na ówczesnych czyniły odrażające wrażenie. Z tego też względu zamożniejsi wdziewali własne kapy lub też dawali łapówkę kościelnym, by otrzymać najmniej zbrukane. Stroje te wykonane były, jak już wspomniałem, ze zwykłego szarego płótna, czasem jednak występowano w kapach zielonych, błękitnych, granatowych […] W czasie procesji kapników na przedzie szedł jeden z pokutników niosący krzyż; wyobrażał on osobę Jezusa, toteż nieraz występował boso i w cierniowej koronie. Osobami przebranymi za Chrystusa nie zawsze jednak byli pokutnicy, zdarzało się, iż był to ktoś najęty, jedynie za pieniądze podejmujący się tej roli. Za „Chrystusem” postępowali parami kapnicy, koniec pochodu zamykało dwóch pokutników z laskami – byli to kierujący całym ceremoniałem tak zwani „marszałkowie”. Liczebność procesji bywała rozmaita, nigdy jednak nie przekraczały one stu osób. Pokutnicy podążając do kościoła śpiewali pieśń o Męce Pańskiej, po wejściu do świątyni padali krzyżem i czas jakiś modlili się”. Następnie marszałek dawał znak pokazując laską w posadzkę kościoła, kapnicy kładli się krzyżem, potem wstawali, podwijali kaptury i na gołe plecy uderzali rzemiennymi rózgami zakończonymi ostrym końcem. Często splecione powrózka. Widok był wstrząsający. Kitowicz pisze, że często biczowano się aż do żywego mięsa, krew nieraz tryskała na wiernych i plamiła wiele ubrań. Po kwadransie biczowania marszałek zasłaniał plecy. Chłostano się razem pięciokrotnie podczas nabożeństwa. Potem wracali pokutnicy do przebieralni. Takie procesje i biczowania miały miejsce w każdą sobotę Wielkiego postu, a w Wielkim Tygodniu od Wielkiej Środy aż do niedzieli. Dramaturgii tych procesji dodawały często pochodnie prowadzące do kościoła w nocy. Warto pamiętać, że Zachód Europy nie znał takich zwyczajów, uważał je za zwyrodniałe i grubo przesadzone. Cudzoziemcy opisywali te osobliwości polskiego katolicyzmu z oburzeniem, również katolicy. Nie cel wyliczać i opisywać wszystkie rodzaje procesji kościelnych, choć było ich wiele.

Wspomnieć jednak trzeba jeszcze o procesjach związanych z Wielkanocą. „Już w Kwietną Niedzielę kościoły organizowały procesje, podczas których oprowadzano po miastach dębowego Chrystusa. Była to figura Chrystusa jadącego na osiołku, którą umieszczano na wózku i oprowadzano w asyście księży i dzieci sypiących kwiaty. Przed ciągnącą przez miasto procesją rzucano na ziemię ręczniki, palmy, a przed figurą padano krzyżem. Najczęściej czynili to rybałci i pątnicy. Panował również zwyczaj, iż ksiądz klękał przed figurą i symbolicznie uderzał ją rózgą z trzciny, mówiąc: Uderzę pasterza, a rozproszą się owce. Potem zwracano się do posągu ze śpiewem i modłami”. Największą, najbardziej dostojną i powszechną była procesja w Boże Ciało. Rozmach i pompa, jaka jej towarzyszyła z pewnością budziły opór niejednego różnowierca. Kościół poprzez tę procesję uwydatniał Boskie znaczenie święta jak i zgodnie z soborem trydenckim miał możliwymi sposobami nawracać i zaznaczać królowanie jednej, niepodzielnej i apostolskiej wiary. Jeszcze w wieku XVI, który w zasadzie dopiero zapoznawał się z nowymi przepisami soborowymi, w kwestii Bożego Ciała znał już uroczyste świętowanie tego dnia. Jezuici mieli szczególne zamiłowanie do uroczystości Bożego Ciała. Dlatego nawoływali często do uczestnictwa w procesjach. Jeden z teologów jezuickich tego okresu nadal „zachęcał w jezuickich kościołach do uroczystej liturgii z procesją. Chociaż wskazywał, że szczegółowo przygotowane ceremonie wykraczają poza cel naszego Instytutu, to znaczy ze względu na protestancką krytykę tego, co owo święto za sobą niosło. Procesja Bożego Ciała, która znana była w Kościele katolickim już wcześniej, jak chce tradycja zatrzymywała się przy czterech ołtarzach wzdłuż drogi, podczas której lud śpiewał, a dzieci recytowały przy ołtarzach wiersze. Całemu świętu towarzyszył podniosły i uroczysty charakter, chorągwie, chóry, sztandary”. Raz więc jeszcze przywołam opis z książki księdza Kitowicza. Procesje na Boże Ciało obowiązywały wszystkich, zwłaszcza duchowieństwo, w tym zakonne. Obok zakonów asystowały cechy i różne zgromadzenia kupieckie. Wspomina autor o warszawskiej konfranterni kupieckiej, która dzieląc się na dwa bataliony oddawała salwy. „W Warszawie dla tej procesji, którą zawsze prowadził i prowadzi biskup lub prymas, a król niemal zawsze jej asystuje, robią pomost z tarcic dokoła rynku, począwszy od wielkich drzwi kościoła farnego, dla wygodniejszego chodzenia królowi, celebransowi i panom orderowym, tak baldekin unoszącym, jako też za królem idącym. Z obu stron pomostu we dwie linie stoi uszykowana gwardia konna piesza, nie puszczająca motłochu w środek, a nawet i z okazalszych nie każdego. Około baldekinu cum Sanctissimo i około króla z senatorami i dystyngowanymi damami postępuje wraz z procesją gwardia konna; za Augusta III tę służbę odbywali jego nadworni drabanci, lecz na końcu panowania, gdy mu król pruski zabrał wszystko wojsko pod Pirną w Saksonii, odbywała taż gwardia konna”.

Szczególnego znaczenia od XVI wieku zaczyna nabierać w Kościele katolickim znany już wcześniej kult świętych pańskich. Staje się on nierozłączną częścią pobożności barokowej. Jego znaczenie sięga dużo dalej. Nosi ono z sobą wymiar kontrreformacyjny. Podobnie jak procesje Bożego Ciała, wspomnienie świętych i kult raził stronę protestancką. „Jezuici w kraju i na dalekich jego wschodnich kresach wznosili nowe imponujące świątynie, a te nie tylko dedykowane były świętym, ale także wyposażone w bogaty wystrój wnętrz, niemal po brzegi wypełnione postaciami bohaterów wiary. Gdy o dedykacje chodzi, przeważały opcje kontrreformacyjne: wybierano atakowane przez innowierców prawdy wiary (Boże Ciało) i podkreślano rzymskość Kościoła (Piotr i Paweł) lub jego apostolskość, ale we wnętrzach świątyń spotkać można było wielu Świętych Pańskich, jezuickich i innych, tych także, których relikwie dla kościoła pozyskano”[15].

Znaczenie i moc prawną kultowi świętych nadał Sobór trydencki (patrz rozdz. II). Podczas 25 sesji sformułowane zostały odpowiednie zapisy. „…podkreślono wyłącznie zasadność idei wstawiennictwa i wzywania pomocy świętych oraz cześć należną ich relikwiom. Po linii tych wytycznych rozwijał się też cały potrydencki kult świętych”. Wkrótce też szeroko rozpowszechniany był przez Kościół, zwłaszcza jezuitów, kult świętych. Wielkim uznaniem cieszyła się wydana w 1564 roku przez Wawrzyńca Artura Faunta (jezuita szkocki) w Poznaniu Doctrina Catholica de Sanctorum Invocatione et Veneration. W 1579 roku wyszły słynne Żywoty świętych, księdza Piotra Skargi (patrz. Ustęp o kaznodziejstwie) ukazujące szeroka gamę świętych. Wiele wychodziło też dewocyjnych pism czy druków, często zaopatrzone były w szereg litanii i nabożeństw. Nowe kanonizacje obchodzono z wielką pompą. Zakon jezuicki, co zrozumiałe eksponował swoich świętych, zwłaszcza Ignacego Loyolę, Franciszka Xawerego czy Franciszka Borgiasza. Wielkim uznaniem cieszył się też polski święty – Stanisław Kostka (1550–1568). W epoce po trydenckiej szczególnego znaczenia nabierać zaczął kult maryjny. W 1563 roku w Rzymie powstała specjalna Sodalicja mariańska celem szerzenia kulty do Najświętszej Maryi Panny. Kult maryjny stawał się powszechny nie tylko w Europie Zachodniej czy Środkowej, ale też w Ameryce Łacińskiej (Matka Boża z Guadelupe). We Francji wielką popularnością cieszyły się pielgrzymki do miejsc kultu maryjnego jak – Chartres, Puy czy Rocamadour. W Rzeczypospolitej osławione były obok Częstochowy, także Gidle, Kalwaria Pacławska, Kalwaria Zebrzydowska, Kodeń, Studzianna. Pozostawało wiele miejsc w Rzymie i w ogóle w Europie, była Matka Boża czczona w Mariazell, w Trokach na Litwie, w Ostrej Bramie, w Niemczech południowych etc. W wielu miejscach, prawie wszystkich związanych z kultem były cudowne wizerunki. Wierni pielgrzymując wierzyli w boską interwencję, prosili więc o uzdrowienia z chorób różnych, dolegliwości, o pomyślność w życiu etc.

Słynące cudami wizerunki Matki Bożej były szczególnym miejscem modlitwy i pokuty. Pielgrzymki były niejako przygotowaniem do spotkania z Matka Bożą, a czas pielgrzymowania służyć miał wewnętrznej odnowie. We Francji były dwie lokalne pielgrzymki, które miały to do siebie, że jedna była bardzo stara a druga zupełnie nowa. „Jako przykład można przytoczyć dwie następujące po sobie pielgrzymki z diecezji Saint-Malo. Tradycja pierwszej z nich, odbywanej do św. Meena, sięga VII w.; św. Meen towarzysz św. Samsona, był założycielem opactwa, które następnie przejęło jego imię. Druga, odbywana do Matki Boskiej z Plancoet (Notre-Dame de Plancenot) jest zapoczątkowana odkryciem z października 1644r., kiedy to dwaj mieszkańcy wioski ujrzeli przy fontannie obraz Matki Boskiej. Pielgrzymi, którzy tam natychmiast podążyli, byli świadkami pierwszych cudów”. Wespazjan Kochowski tak pisał o czczonych wizerunkach Matki Boskiej:

„Wszędzie swoich cudownych pełno nastawiała Obrazów, jak na niebie gwiazd pozapalała. Częstochowa na cały świeci chrześcijański Świat, jako Faraes z nieba, jak luminarz Pański, Niedaleko Studzianna jest od Częstochowy, A i tam drugi obraz ledwie nie takowy, A krakowski co mówi Piasek? Co Młodzowy? Co Gidle? Borki? Kędy tej Nieba królowy Są cudne wizerunki? Ale by to siła Wszystkie miejsca wyliczać. Rzecz by długa była… Zgoła jak w nocy bywa gwiazdami wyciskane Niebo, tak polskie kraje wszystkie obsadzone Są w obrazy tej Panny […]”.

W czasie potopu szwedzkiego Matkę Boską ogłoszono uroczyście królową Polski – było to we Lwowie 3 maja 1656 roku, aktu tego dokonał król Kazimierz Waza (1648–1668). Od tego czasu liczba kościołów i kaplic ku czci Matki Bożej wzrosła ogromnie.

Kult maryjny, najbardziej rażący stronę protestancką, nie wierzącą w boskie pochodzenie Maryi, stawał się idealnym probierzem na reformacyjne wyznania. Jezuici, szczególni orędownicy kontrreformacji wiele wydawali książek dotyczących kultu maryjnego. „Niektóre książki miały duże powodzenie wśród czcicieli Maryi. Monile aureum (Kr 1633) Błażeja Plosiniusa było ulubionym modlitewnikiem sodalisów mariańskich w kolegiach. Mariae mancipium (Lb 1632) Stanisława Fenickiego przełożone tegoż roku przez Jana Chomętowskiego pt. Pętko Panny Mariey, szerzące nabożeństwo oddania się w macierzyńską niewolę Maryi, wyprzedziło działalność św. Ludwika Grignon de Montfort […] Jezuici przygotowali liczne przewodniki dla – Sodalicji Mariańskich. Jan Bricitius (zm. 1710) opracował Filii Mariaeeorumqueobligatio in sodalitate (Wl 1697). W czasach baroku pobożność ówczesnych ludzi, bardzo prosta i prostoduszna nastawiona była na to co widzialne i oczekiwała nadzwyczajności. Święci, patronowie wsi, miast, poszczególnych diecezji czy parafii jawili się jako uzdrowiciele i orędownicy w poszczególnych problemach. Każdy zawód czy cech posiadał swego patrona. Patronem cieśli był św. Józef, górników – św. Barbara, a szewców– św. Kryspin, medyków – św. Damian i Kosma., studentów – św. Grzegorz. Wielu chorych, opętanych i poranionych leczyć miało się za wstawiennictwem – św. Wita, św. Walentego czy św. Cyriaka. „W przypadku powodzi uciekano się do św. Jana Nepomucena (bronił on także dobrej sławy). Podróżnymi opiekował się św. Krzysztof, patronem urodzaju był św. Jacek. Utrzymywał się także kult tradycyjnych patronów Polski – św. Stanisława i św. Wojciecha – których grono powiększył kanonizowany w tym czasie św. Stanisław Kostka”. Również za wstawiennictwem aniołów wypraszano potrzebne łaski. Do św. Michała Archanioła udawały się na Monte sant Angelo liczne pielgrzymki, anioł Rafał uzdrawiał, a każdy anioł stróż miał strzec w życiu doczesnym i przyszłym.

Po udzieleniu sakramentu ostatniego namaszczenia kapłan w otoczeniu rodziny zmawiał modlitwy za zmarłych. Ostatnie namaszczenie wraz z wcześniej przyjętym sakramentem pokuty i eucharystii miały przygotować umierającego do zbawienia duszy. Biskupi szczególną troską otaczali sakrament chrztu i ostatniego namaszczenia, podobnie czynili też kapłani. Msza pogrzebowa w czasach baroku miała szczególny wyraz. Nie śpiewano Glorii, podczas śpiewu Agnus Dei zamiast miserere nobis odpowiadano dona eis requiem, bez uderzania się w piersi, a na koniec dodawano sempiternam. Często używano zwrotu Missa pro defuncto, czyli Msza za zmarłych. Szczególnego znaczenia nabierał pogrzeb, w zależności od stanu społecznego rodziny był on prosty lub wystawny. Z reguły zmarły leżał w trumnie, następnie z domu orszak żałobny szedł do kościoła, potem na cmentarz. W warstwach uprzywilejowanych uroczystość pogrzebowa mogła przybrać formy ogromnego przepychu. „Liczne duchowieństwo – miejscowi proboszcze i zakonnicy – zajmowało miejsce przed ciałem zmarłego ułożonym na rydwanie, ciągnionym przez okryte czaprakiem konie. Dalej widać było jednakowo ubranych na czarno i ze świecą w ręku ubogich z przytułku, rodzinę i przyjaciół, członków bractwa i cechu lub stowarzyszenia, do których należał zmarły. W przystrojonym na czarno kościele, liturgia za zmarłego odprawiana była wokół katafalku otoczonego płonącymi świecami. Oczywiście te uroczystości pogrzebowe były zróżnicowane i nie wszystkie charakteryzowały się jednakowo barokowym przepychem, ale w każdym przypadku (nawet gdy grzebano ubogich) wyprowadzenie zmarłego do miejsca ostatecznego spoczynku było traktowane jak coś w rodzaju przedstawienia, na które zaproszeni byli, mniej lub bardziej dosłownie, wszyscy członkowie parafii w charakterze aktorów albo widzów”. W Rzeczypospolitej obyczaj pogrzebowy często był związany z rodzimym „sarmatyzmem” i typową dla polskiej rzeczywistości ostentacyjnością. Pompae funebris (Uczty pogrzebowe) z bogatymi dekoracjami i oprawą artystyczną były nie tylko polską osobliwością. Na zachodzie Europy tylko bez sarmackiej otoczki, żegnano jednak również z przepychem i ceremoniałem równie bogatym. Kwestią tą zajął się Józef Andrzej Gierowski w książce o złotym okresie w dziejach Rzeczpospolitej. „Podobieństwa dotyczą nie tylko samego ceremoniału, ale i analogii stylistycznych dekoracji okazjonalnych. Trzeba zarazem przyznać, że o ile wystawne pogrzeby na zachodzie Europy „przysługiwały” głównie członkom rodzin panujących i wyższemu duchowieństwu, to w Rzeczypospolitej zjawisko to od końca XVI wieku objęło swym zasięgiem znacznie szersze warstwy społeczeństwa – niemal cały stan szlachecki. Polskie uroczystości odznaczały się przy tym wyjątkowym (orientalnym) przepychem oraz skłonnością do szczególnej rozrzutności, aby uzyskać maksymalną okazałość i splendor”.

W przypadku magnackich pogrzebów ceremonie religijne i obyczajowe trwały po kilka dni. Były długo przygotowywanym widowiskiem. „Centralnym punktem oprawy artystycznej był stojący w prezbiterium katafalk – czyli castrum doloris (zamek boleściwy) – na którym spoczywało ciało zmarłego”. „Katafalk, czyli castrum doloris, był wielką bogatą strukturą, ustrojoną w rzeźbione, malowane i złocone akcesoria, w alegorie, posągi, godła, emblematy, tarcze herbowe, dewizy i sentencje, opiewające cnoty i zasługi zmarłego i triumf śmierci zarazem. Trumny kruszcowe bywały zazwyczaj misternie ornamentowane; dla służby, milicji nadwornej i dla żałobnego orszaku sprawiano osobne kostiumy, konie wiedzione za trumną zmarłego strojono w kity, pióra żurawie, skóry lamparcie, oblekano w kapy złotogłowe, teletowe, tabinowe, które musiały być tak sute i długie, aby lugubri more wlokły się po ziemi. Tak było w Brodach w r. 1646”. Czasem rycerz zrzucając się z konia powodował istne zamieszanie w kościele. Bywało i tak, że za trumną zmarłego jechał podobny do zmarłego człowiek. Był to zabieg celowy i miał jakby symbolizować oprowadzanie siebie samego do grobu. Wielu magnatów i matron polskich na ich prośbę spisaną za życia w testamencie chowano bardzo skromnie, często w habicie jakiegoś zakonu, np. Marcin Krasicki (wojewoda podolski). Był też i drugi pogrzeb zmarłego. Rodzina często nie zgadzała się na tak skromny pochówek, godziło by to w świetność rodu. Dlatego pierwszy pogrzeb był po to by uszanować zmarłego wolę, a drugi jakby przedstawieniem mającym uświetnić rod. Szlachta miała też we zwyczaju zawieszać w kościele chorągwie nagrobne z nazwiskiem, herbem i datą śmierci. Zdarzały się i portrety trumienne zmarłego. Do połowy XVII wieku występowały też labora funebris, czyli sztandary nagrobne oraz konkluzje, czyli cząstki materii jedwabnej z ostatnią sentencją mowy pogrzebowej.

W czasach baroku ukształtował się szczególny typ pobożności, który śmiało nazwać można pobożnością dolorystyczną. Z pewnością wpływ na to miały liczne wojny, głód, wyczerpanie, częste zarazy i epidemie, a także niepewność jutra. Człowiek baroku oswojony był więc z cierpieniem, bólem; można powiedzieć, że przyzwyczaił się do tego. Na takim gruncie w całej Europie rozwijały się prądy dolorystyczne, które niejako gloryfikowały ból. Wielki Post miał szczególny wyraz. Miał przygotować duszę każdego chrześcijanina na spotkanie ze Zmartwychwstałym. Kościół jak już niejednokrotnie pisaliśmy szczególnie patronował i nakazywał wielkie przygotowania na te święta. Posty, jałmużny, uczynki miłosierne, pokuta, biczowania, procesje pokutne miały wzmocnić wiarę każdego, w tym i biernego widza.

W tych też czasach powstała przepiękna sekwencja oddająca nastrój boleściwy wielkiego postu i opłakiwania na krzyżu Chrystusa. Mowa o Stabat Mater. Ta piękna pieśń i modlitwa była częścią neapolitańskiej pobożności, która najtrafniej chyba wyraża barokowe ujęcie bólu i cierpienia. Każdego roku, w każdy piątek przed Niedzielą Palmową organizowano bardzo dramatyczną i poruszającą procesję po Neapolu, „…podczas której dźwięki Stabat w wykonaniu zawodowych muzyków nakładały się na proste śpiewy improwizowane przez kondukt na melodię hymnu oraz spontaniczne tańce przy instrumentalnym akompaniamencie. Sama kompozycja – a pamiętać trzeba, że dopiero w 1727 uwzględniono sekwencję w oficjalnym kościelnym rytuale – powstałą na zlecenie Arcybractwa Matki Boskiej Bolesnej przy kościele San Nicola delia Carita. Utwór zamówiony u Pergolesiego miał zastąpić Stabat Mater Scarlatteiego, które przez około 20 lat towarzyszyło neapolitańskiej ceremonii”. Sekwencja ta wypełniona cierpieniem świętej osoby u każdego człowieka miała wywoływać współczucie. Dlatego i słowa i melodia łatwo musiały trafiać do ówczesnego człowieka.

Stabat Mater dolorosa Iuxta crucem lacrimoso Dum pendebat Filius […]

(Stała Matka bolejąca koło krzyża łzy lejąca Gdy na krzyżu wisiał Syn […])”

Na koniec wspomnimy o miejscu, które zyskało rozgłos i znaczenie w Rzeczypospolitej w XVII wieku. Kalwaria Zebrzydowska, miejsce szczególnego kultu Męki Pańskiej, znane nie tylko z cudownego obrazu. Widowisko kalwaryjskie tam odprawiane było novum w tym czasie, a organizowane było przez zakon bernardynów w tejże Kalwarii Zebrzydowskiej. Nazwa wzięła się od nazwiska fundatora, Mikołaja Zebrzydowskiego, który „zbudował wzorowaną na Jerozolimie drogę Męki Pańskiej w pierwszym dziesięcioleciu XVII wieku. Procesje pasyjne odbywały się tu jeszcze przed ostatecznym zakończeniem prac, tj. przed rokiem 1630. Obchody kalwaryjne odbywano i w innych miejscowościach. Scenariusz ich był skromny. Osoba przedstawiająca Chrystusa (zwykle jakiś dygnitarz) przenosiła krzyż z jednego kościoła do drugiego, a uczestniczący w pochodzie lud śpiewał pasyjne pieśni […] Kalwaria Zebrzydowska stwarzała swoiste możliwości rozwoju widowiska i religijnego. Z barokowym rozmachem odtworzona została scenografia jerozolimska drogi pasyjnej: na górzystym, wykarczowanym terenie zbudowano ratusz Piłata, pałac Heroda… Powstało, więc monumentalne misterium o milczących scenach misteryjnych. Żywą dramaturgię wprowadzała do misteryjnych scenerii procesja. Poszukiwano, więc odpowiedniego scenariusza. Już z początku XVII wieku zachowały się dwa różne obrzędowe scenariusze: Abrahama Rożniatowskiego i Franciszka Postękalskiego […] Scenariusz widowiska pasyjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej uzyskał, więc ostatecznie ten cel, jaki stawiała sobie barokowa sztuka w służbie religii: szukać takiej syntezy sztuk, która najskuteczniej porywa wyobraźnię człowieka i przenosi ją w krąg metafizycznych medytacji”.

Barokowa pobożność w gruncie rzeczy w swym trzonie jest taka sama jak była w epokach wcześniejszych (mam na myśli kanon podstawowy modlitw, ofiarniczy charakter Mszy świętej, rolę niektórych zakonów). Sposób jednak wyrażania prawd wiary, nowe spojrzenie na kult i wystawność obrzędów a także prawne uporządkowanie Kościoła są novum tej epoki, której motorem do zmian z pewnością była kontrreformacja i obudowanie się murem przed wszelkimi heretykami. W zasadzie wszystkie sakramenty Kościoła katolickiego, za wyjątkiem chrztu i komunii (były uznane u protestantów) raziły stronę protestancką już samą swą obecnością, a Kościół katolicki eksponujący swe prawdy dogmatyczne powodował niejednokrotnie bunt strony przeciwnej. Rola zakonu jezuickiego jaka przypadła mu w czasie i po soborze trydenckim była największa. To ten zakon organizował w większości życie Kościoła, rozwijał działalność oświatową i edukacyjną, był zarazem ortodoksyjny w kwestii utrzymywania dogmatów, zaś otwarty na to co mogłoby przynieść korzyść Matce – Kościołowi. Bezwzględnie posłuszny papieżowi przyczyniał się do szczególnego rozwoju kontrreformacji, sam przy tym będąc owocem soboru trydenckiego – być może największym (jak pamiętamy powstał w czasie gdy reformacja się rozwijała) i Kościół zmuszony był myśleć o reformie.

Dwa aspekty należałoby jeszcze poruszyć, które były specjalnością Towarzystwa Jezusowego. Z pewnością były to jasełka i teatr. Te pierwsze, pośrednio łączące się też z teatrem o charakterze ludowym są przykładem katolizacji różnych wcześniejszych pogańskich obyczajów, teatr zaś był szczególnym nośnikiem treści religijnych, czasem politycznych i miał cel umoralniający i dokształcający – miał wzruszać i wzmacniać katolicką wiarę i cementować dogmaty. Całość, rzecz jasna, ubrana była w barokowe szaty i stanowiła zarazem znaczący element barokowego pejzażu, nie tylko kościelnego, ale i państwowego (katolickiego). Stawianie w czasie Bożego Narodzenia żłóbka z figurami przedstawiającymi Świętą Rodzinę, pastuszków, barankami i wszelakimi bydlętami, czasem żywymi jest zwyczajem znanym już ludziom średniowiecza, propagowane było zwłaszcza przez franciszkanów. W dobie baroku stały się jasełka szczególnie popularne po wsiach i miastach w kościołach wszelakich i bywało, że wystawiano przedstawienia związane z narodzeniem Pana Jezusa. „Jasła zaś zowią się zagrody pod żłobem, gdzie słomę na podściel pod konie służącą kładą; mówią się też jasła, kiedy w oborach, w których bydło stawa, nie masz żłobów, tylko w takie zagrody, z deszczek zrobione, kładą dla bydła i sypią sieczkę. Ten, co pierwszy wymyślił jasełka, o których będę pisał, rozumiał że żłób i jasła są imiona jedne rzecz znaczące, te same, co słowo łacińskie praesepe, przeto lalkom swoim i fraszkom dziecinnym, którymi wyrażał Narodzenie Chrystusowe, nadał imię jasełka […] Pomienione jasełka były to ruchomości małe, ustawione w jakim kącie kościoła, a czasem zajmujące cały ołtarz niżej i wyżej po bokach, tylko jedną mensę ołtarzową nie zaprzątnioną sobą zostawując dla odprawowania mszy świętej wolną. Była po środku szopka mała na czterech słupkach, daszek słomiany mająca, wielkości na szerz, dłuż i na wyż łokciowej; pod tą szopką zrobiony był żłobek, a czasem kolebka wielkości ćwierć łokciowej, w tej lub w tym osóbka Pana Jezusa z wosku albo z papieru klejonego […] W górze szopki pod dachem i nad dachem aniołkowie unoszący się na skrzydłach, jakoby śpiewający: Gloria in excelsis Deo. Toż dopiero w niejakiej odległości jednego od drugiego pasterze padający na kolana przed narodzoną Dzieciną, ofiarujący mu dary swoje: ten masła garnuszek, ów syrek, inny baranka, inny koźlę; dalej za szopą po obu stronach pastuszkowie i wieśniacy […] Na takie jasełka sadzili się jedni drugich, najbardziej zakonnicy. Celowali zaś innych wszystkich wielością i kształtnością kapucyni; a gdy te jasełka, rokrocznie w jednakowej postaci wystawione, jako martwe posągi nie wzniecały w ludziach stygnącej ciekawości, przeto reformaci, bernardyni i franciszkanie dla większego powabu ludu do swoich kościołów jasełkom przydali ruchawości”.

Jasełka bywały ruchome, w ruch wprowadzone były poszczególne figury, a to stanowiło nie lada atrakcję dla przychodzących do kościoła. Ponieważ często bywały obiektem zabaw zakazano później ruchomych szopek na rzecz statycznych. Wielki znawca obyczajów polskich XVII wieku profesor Jan Tazbir tak pisze o zjawisku jasełek w Rzeczypospolitej: „Scenom z życia Chrystusa, postaciom z jasełek i szopek nadawano koloryt lokalny, oparty przeważnie na folklorze. Szczególnie wiejskie kościoły były wyposażone rękoma miejscowych artystów; oni to malowali obrazy, rzeźbili świątki, przyozdabiali wnętrze polichromią. Magnat oglądał na ołtarzach świętych w otoczeniu osób, którym nadawano rysy fundatorów kościoła i jego rodziny. Poddany mógł się modlić do własnego patrona, rolnika z Madrytu św. Izydora, ubieranego zależnie od okolicy w strój góralski, krakowski lub mazurski. Chłop widział w postaci Chrystusa Frasobliwego z jednej strony Boga, który wędrując po świecie zatrzymał się w Polsce i rozmyśla nad niedolą miejscowego ludu, z drugiej zaś samego siebie, a więc wieśniaka będącego dzięki ciężkiej pracy, pokorze i modlitwie na najlepszej drodze do pośmiertnego triumfu nad krzywdzicielami”.

Od XVI wieku począwszy, a ściślej od jego drugiej połowy istniały na ziemiach Rzeczypospolitej trzy zupełnie różne, oraz z różnym repertuarem teatry. Wiele na ten temat napisał w latach dwudziestych ubiegłego stulecia Jan Windakiwicz w Teatrze kolegiów jezuickich w dawnej Polsce. Wymieniane są trzy typy teatrów. Pierwszy z nich miał głównie cele artystyczne i odbiorcą jego była głównie publiczność wykształcona – był to teatr dworski. Grano tam przedstawienia w różnych językach, w tym w języku ojczystym. Obok rozwijał się silnie sięgający tradycjami średniowiecza teatr ludowy, sztuki tam grano po polsku a treści były związane z obyczajem kraju. Wreszcie trzeci, to „teatr kolegiów jezuickich, a następnie także pijarskich i szkół cywilnych w Polsce […] teatr szkół jezuickich był po łacińsku i nie zabawę i sztukę, ale naukę miał na celu”. Przy tym pamiętać należy, że i szkoły różnowiercze posiadały swój teatr. Teatry szkolne rozwijające się od późnego renesansu zaczęły przybierać formy, które przetrwały do drugiej połowy XVIII wieku. „Wzór teatru szkolnego uformował się w szkole w Strassburgu za rektoratu Jana Sturma (1537– 1582), który wprowadził zwyczaj organizowania przedstawień szkolnych. W szkole strassburskiej, gdzie uczyło się wielu Polaków, m.in. Jan Zamoyski obok komedii i tragedii Antycznych wystawiano także inscenizacje rozpraw, wykorzystujących mowy Cicerona”. Organizację i program danej szkoły określały różne ustawy i przepisy. Dla Zakonu jezuickiego była to słynna Ratio Studiorum z 1599 roku. Rozwój szkolnictwa i kolegiów jezuickich był bardzo duży. Począwszy od utworzenia dwóch pierwszych w Pułtusku (1566) i Braniewie (1568) powstawać zaczęło tak wiele kolegiów, że miało je każde większe miasto. Pamiętać należy, że takie teatry i kolegia rozsiane były po całej Europie. Zasadniczo wzorem dla sztuk wystawianych w szkołach jezuickich były te, które narodziły się w Collegium Romanum. Dramat jezuicki był taki sam w całej Europie. Wzory z teatru w Collegium Romanum, którego przepisy zalecał już w Polsce Sarbiewski niewiele się różniły. Różnice dotyczyły głównie narodowych odniesień i zwyczajów. Odbiorcami z reguły byli sami wychowankowie i profesorowie, tylko czasem gdy organizowano większe sztuki zapraszano szerszą publikę. „Przedstawienia na teatrze jezuickim nazywały się, jak w rękopisach czytamy, declamationes, actus, exhibitiones. Zasadniczą ich formą były dialogi particulares rhetorum, które odbywały się kilkakroć do roku w ubiorach codziennych i trwały pół godziny. Były to popisy deklamatorskie ściśle prywatne, w murach kolegialnych zamknięte; widzami ich byli sami uczniowie i profesorowie, z obcych tylko rodzice lub krewni chłopców grających byli na nie dopuszczani”. Przedstawienia, na które dopuszczano szerszą publikę, w tym kobiety bywały zwykle w okresie karnawałowym. Nazywano je declamatio maior. Używano w nich kostiumów. One to przyczyniły się do sławy jezuickiego teatru.

Scena miała szerokie znaczenie propagandowe i jezuici świetnie sobie z tego zdawali sprawę. Z dużych widowisk szczególnie godnym zapamiętania jest sztuka Franciszka Bencjusza, Tragoedia Hiaeus z okazji przyjazdu do Wilna króla Stefana Batorego. Sposób wystawiania dramatów jezuickich składał się z siedmiu części: „rhetoricus, poeticus, symbolicus, italicus, hispanicus, artificialis i satyricus”. W praktyce skupiano się na trzech pierwszych. Pod pojęciem grywanych dramatów rozumieć należy cztery rodzaje, które funkcjonowały w wewnętrznym nazewnictwie. Były to tragedie, komedie, tragikomedie i komedio tragedie. Cel teatrów szkolnych, głównie poprzez declamatio maior miał obejmować cały naród polski. Przedstawienia dotyczyły kwestii religijnych i patriotycznych, często wyrażanych w formie alegorycznych figur antycznych. „Wprowadzili oni odgrywanie dialogów alegorycznych na święto Bożego Ciała, które następnie upowszechniły się w całej Polsce i przeszły na teatr ludowy. Mamy programy lub wzmianki o takich widowiskach w Poznaniu 1573, Pułtusku 1574, Kaliszu 1607, Wilnie 1609. Innym sposobem ożywienia nastroju religijnego były widowiska na upamiętnienie nowych kanonizacji albo urządzanie procesji kostiumowych, na wprowadzanie nowych relikwii do kościołów. Mamy opis takiego widowiska na odsłonięcie nowych ołtarzy św. Ignacego […] Chęć wyrobienia gorącego kultu dla swego zakonu kazała im obchodzić uroczyście rocznice raczej prywatne. Lubili nie tylko uświetniać swoich Świętych, ale zarazem święcić jubileusze swego zakonu. Mamy dialog pt. Kościół od herezji obroniony przez zakon S. J., wystawiony na stuletni jubileusz 1640 r. w Lublinie i inny takiż program wydany współcześnie w Kaliszu pt. Akt tryumfalny albo tryumf zakonu Soc. Jesu z Europy i Nowego Świata”. We Lwowie w 1622 roku gdy ogłoszono świętymi Ignacego i Franciszka Xawerego, podczas ośmiodniowych uroczystości obok nabożeństw i procesji, publicznie palono kukły heretyków i wystawiano teatralne sztuki. Wychowankowie kolegiów jezuickich byli często angażowani do uświetniania różnych oficjalnych uroczystości, taki stan miał miejsce do XVIII wieku. Utarło się w zwyczaju, że witano królów wjeżdżających do miast deklamując wiersz, w tle towarzyszył chór. W szkołach jezuickich upowszechnił się tzw. Dialog szkolny, czyli różne popisy deklamacyjne i krasomówcze. Przykładem głoszenia takich mów mogą być choćby Święta Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Wygłaszano wtedy wiele mów, często w kostiumach. Przykładem niech będzie dialog pasterzy o Bożym Narodzeniu. „Verbum ligatum et solatum bucolicis et elegis Coneieci 1695, 15 Januarii. Dialog pasterzy o Bożym Narodzeniu, po którym jeden z uczniów mowę tejże treści wypowiada (171–174). – Arcus pacis principi pacis Deo erectus inter natales ferias cum allusione ad sagittam Sapiehanam, 1697 Brestae in rhetorica. Pasterze a potem docti opisują zniszczenie kraju przez konfederatów i cieszą się z pokoju, chwaląc Sapiehę. Następnie pokazuje się genius Sapienhanus cum sagitta i takież pochwały wygłasza (175– 178). – Annus secularis 1700. Starzec, mąż, młodzieniec i dziecię wywodzą żale na minione stulecie, poczem następuje wierszyk tejże treści imieniem ludu „plebis querelas”; a w końcu mowa z wróżbami pomyślnymi na rok przyszły (198– 201)”.

Ważnym było by uczeń kolegium orientował się świetnie w mowie i rozumieniu języka łacińskiego. Dlatego przyswajano większe teksty słów łacińskich i uczono posługiwania się słownictwem na różne sposoby. Uczono wychowanków jak przemawiać w określonych miejscach, sytuacjach (np. na sejmach). Dialogi szkolne tyczyły się wszelkich tematów – w myśl zasady, że jezuicki wychowanek winien znać się na wielu rzeczach. Ogólnie mówiąc teatr jezuicki miał cele dydaktyczne i umoralniające. Dlatego wiele sztuk obrzydzało życie światowe, wywyższało katolicyzm nad herezjami. „Kronikarze notują, że po przedstawieniu napływało więcej kandydatów do szkół jezuickich, że dobrze przyjmowali sztukę także różnowiercy, że „przekonała wielu widzów o konieczności dobrego wychowania dzieci”. „Zadania edukacyjne, jakie stawiał sobie Kościół, stały się źródłem rozwoju moralietowego nurtu sztuk, adresowanych czasem tylko do uczniów (jak Anteres), czasem do ogółu spektatorów (jak Antithemius). Wprowadzano też wzory pozytywne, w których chętnie sięgano do hagiografii (o patronie Polski św. Stanisławie, o św. Klemensie nawróconym z pogaństwa), do Starego i Nowego Testamentu, a także antyku. Natomiast potrzeba uświetnienia uroczystości kościelnych przyczyniła się do podjęcia tradycji dramatu liturgicznego, swobodnie wykorzystywanych w organizacji publicznych widowisk, i do tradycji misteriów, jednakże do scenicznej opowieści o świętej historii teatr chętnie wprowadzał alegoryczne konfrontacje chrześcijaństwa i pogaństwa wiary i rozumu itp.”.



[1] Historia życia prywatnego, od renesansu do oświecenia, tom 3, pod red., R. Chartiera, Wrocław 1999, s. 78.

[2] Z. Kuchowicz, Z dziejów obyczajów polskich w wieku XVII i pierwszej pol. XVIII, Warszawa 1957, s. 337.

[3] Obyczaje staropolskie XVII-XVIII wieku, Łódź 1975, s. 154.

[4] W. Czapliński i J. Długosz, Życie codzienne magnaterii polskiej w XVII wieku, Warszawa 1976, s. 48-49.

[5] M. Bogucka, Obyczaje staropolskie, Warszawa 1994, s. 198.

[6] P. Sczaniecki, Służba boża w dawnej Polsce, studia o mszy św., Poznań 1966, s. 213.

[7] Autor dodaje informację, że napis miał następująca treść: „Chrystusowi nieśmiertelnemu Oblubieńcowi Zuzanna Amendówna przez te znaki oddaje się na wieki – te zaś upominki padłszy na kolana ks. Biskupowi w trakcie Mszy pontyfikalnej oddała, a ten je włożył na ołtarz przed cyborium”, cyt za P. Sczaniecki, op. cit., s.216.

[8] N. Davies, op. cit., s. 366.

[9] Cyt. za E. Hintermaier, Heinrich Ignaz Franz von Biber, Missa Bruxellensis XXIII vocum, Salzburg 1999, s. 26-28. (tłumaczenie z języka niemieckiego).

[10] J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III, Warszawa 1985. s. 31.

[11] Człowiek baroku, pod. red. R. Villari, Warszawa 2001, s. 162.

[12] Cz. Hernas, Barok. Warszawa 2002, s. 177-178.

[13] Cz. Hernas, op. cit., s. 179.

[14] Cyt za. Cz. Hernas. op. cit., s. 189. Czesław Hernas wzmiankuje o szlachcie ariańskiej następująco: „Część szlachty ariańskiej – wobec jezuickich zarzutów zdrady państwa – nie przyjmowała tezy Fausta Socyna, głoszącej, że Bóg nie wyznaczył wiernym ziemskiej ojczyzny; przeciw skrajnym poglądom Socyna występował w r. 1595 Hieronim Moskorzewski. Dyskusja w Zborze braci polskich – długotrwała i nigdy definitywnie nie zakończona – ostatecznie nie potępiła sporadycznego udziału w wojnie, natomiast potępiła zawód żołnierza”.

[15] Encyklopedia wiedzy o jezuitach na ziemiach Polski i Litwy 1564-1995, opr. L. Grzebień, Kraków 1996, s.345