Drodzy Wierni!
W swej niepojętej dobroci i miłosierdziu nasz Stwórca i Pan wywołał nas z nicości do bytu, byśmy mogli żyć i cieszyć się tym pięknym światem. Ale rzeczą ważniejszą dla nas ludzi jest to, do czego nas Bóg przeznaczył. A mianowicie, iż po tym krótkim naszym życiu na ziemi, chce nas na zawsze mieć przy sobie, w swojej chwale i szczęściu w niebie. Chwilą zaś przełomową między życiem doczesnym a owym wiecznym, jest śmierć. Ale jak dobre dziecko zdała od ojcowskiego domu tęskni za tym domem i kochającym go ojcem, tak człowiek wierzący powinien nie lękać się, gdy jego życie się kończy, a nawet się radować, że na reszcie będzie się mógł połączyć z Najświętszym i Najmiłościwszym swoim Stwórcą.
Obchodzimy dziś uroczystość wielkiego Apostoła Polski, świętego Arcybiskupa i Męczennika Wojciecha. Jemu zawdzięczamy wniesienie św. wiary do tego kraju. Jego pieśń ku czci Bogarodzicy, będąca niejako streszczeniem całej wiary rozbrzmiewała po polskich ziemiach i polach walk, po kościołach, zamkach i domach. Nie był on wprawdzie Polakiem, ale pobratymcem z tego samego słowiańskiego szczepu, poświęcił się dla Polski równie jak dla swoich, podał temu krajowi największy skarb, jaki miał, t. j. św. wiarę. Aby zaś drzewo zasadzone na ziemi serc rosło, podlał je swoją męczeńską krwią. Wiedział, że go czeka śmierć, a przecież nie uląkł się, owszem z zapałem i radością udał się do pogan, by ich pozyskać Chrystusowi i wierze. Słusznie w jego usta można by włożyć te potężne słowa Psalmisty: „Choćbym też chodził wpośród cienia śmierci, nie będę się bał złego, bowiem ty, Boże, jesteś ze mną”.
Ten wielki Biskup i Męczennik, jak i inni Święci Boży, nie bał się śmierci – przeciwnie, wzdychał do niej i jej szukał, a gdy nadchodziła cieszył się, że odejdzie do tego, który go jak ojciec przytuli do serca i nagrodzi pełnią swojego szczęścia. Mając przed oczyma wzór takiego umierającego Chrystusowego bohatera, zastanówmy się, dlaczego to Święci Pańscy tak chętnie i radośnie umierali, dlaczego my lękamy się śmierci i co czynić, żeby nasza śmierć przy łasce Bożej nie była smutna. Dla tylu ludzi grób i śmierć to coś przerażającego, nie chcą po prostu o tym myśleć – a Święci, jak nasz św. Arcybiskup i Męczennik, prawie z radością jej wyczekują.
Taki św. Benedykt przed śmiercią kazał sobie otworzyć przygotowany dla siebie grób i patrząc na niego z weselem zawołał: „Oto moje miejsce spoczynku i szczęśliwości, to moja brama do niebiańskiej chwały”. Prawda, śmierć to kara Boża, więc jako kara musi być ciężka i gorzka, ale dla chrześcijanina, odkąd Chrystus za nas umarł i po śmierci zmartwychwstał a następnie wszedł do nieba, by nam tam, jak powiedział, zgotować miejsce, nie powinna być straszna, ale jakby ulgą po życiowych walkach i trudach. Oto jak woła wielki Apostoł Paweł: „Albowiem mnie żyć jest Chrystus, a umrzeć zysk… pragnienie mam być rozwiązanym i być z Chrystusem” (Fil 1, 23).
Kiedy 23-letniemu św. Alojzemu powiedziano, że musi umrzeć, on zawołał: „Z radością chcę stąd odejść”. A gdy go obecni namawiali, żeby prosił Boga, by mógł jeszcze żyć i pracować dla chwały Bożej, odparł słowami św. Pawła: „Lepiej być rozwiązanym z ciała”. Św. Ignacy biskup, staruszek, gdy był skazany na pożarcie przez lwy, a dowiedział się, że chrześcijanie chcą go wyprosić u cesarza, sam ich z więzienia listownie błagał, by mu nie przeszkadzali umrzeć dla Chrystusa – bo, powiada, „jestem pszeniczką Jezusową i chcę by mnie zmełły kły lwów”. Tak, ci i inni Święci nie bali się śmierci, owszem cieszyli się na nią. Dlaczego? Oto kto się boi śmierci, to boi się przede wszystkim następującego zaraz po niej surowego Bożego Sądu – a Święci i sprawiedliwi ufali dobroci Bożej, że ich Bóg nie potępi i nie ukarze, jeśli na to nie zasłużyli. Zachowali przecież wiernie przykazania Boga i Kościoła, spełniali swoje obowiązki, we wszystkim szukali chwały Boga i żeby mu się podobać – dlatego spodziewali się, że gdy za chwilę staną przed jego trybunałem, usłyszą one miłościwe słowa: „Pójdź, sługo dobry i wierny, iż nad małym byłeś wierny, nad wielą cię postanowię, wnijdź do wesela Pana twego” (Mt 25, 21).
Święci Pańscy byli czystymi duszą i ciałem, a jeśli poprzednio zmazali się jaką winą, to po przeproszeniu Boga i twardej pokucie, wiedli dalsze życie w niewinności aż do końca. Więc umierając wiedzieli, że ten, który zaraz będzie ich sadzić, zapowiedział, że „błogosławieni są czystego serca, bo oni Boga oglądać będą” (Mt 5, 8). I jeszcze Świętych w chwili śmierci cieszyła ta myśl, że w tym Jezusie, dla którego oni żyli i którego kochali całym sercem, znajdą za chwilę nie tylko sprawiedliwego, ale nieskończenie ich miłującego i miłościwego Sędziego. Prawda, i oni nie byli wolni od błędów i uchybień, owszem między Świętymi byli przed swoim nawróceniem i nawet wielcy grzesznicy, ale na zmazanie tych win i grzechów złożyły się całe lata surowej pokuty i następnych heroicznych aktów cnót. Ten, który ma ich teraz sądzić sam powiedział, że „nie chce śmierci niezbożnego, ale aby się nawrócił, a żył”. Ten sam Sędzia Boski zapewnił pod przysięgą, że „choćby ich grzechy były jako szkarłat, wybieleją jako śnieg” (Iz 1, 18), „że grzechów ich więcej nie wspomni” (Jer 31, 34) i że „jako lód w pogodę rozpłyną się grzechy ich” (Ekkl 3, 17).
Święci z radością opuszczali tę ziemię, aby się połączyć z największym dobrem, jakiem jest Bóg. Naturalnym pędem biegną wszystkie wody do oceanu, podobnie dusze miłujące Boga dążą do oceanu najwyższego szczęścia – Boga, by się w nim niejako zanurzyć. Dla nich ziemia i świat, to dolina płaczu i nędzy, a przede wszystkim niebezpieczeństwa utraty Boga i zbawienia. Człowiek za życia na ziemi nigdy nie jest pewien, czy wytrwa w dobrem i łasce Bożej. A oto przychodzi śmierć, a zatem koniec wszelkich obaw, utrapień i cierpień.
Dlaczego to my boimy się i nie chcemy umierać? Czy to nie dlatego, że nam brak owych pobudek, dla których Święci, a w szczególności nasz św. Patron Wojciech wzdychał taką radością do swej męczeńskiej śmierci i na nią się wydał? Czy to nie dlatego, że byliśmy tak niewierni wobec Boga i naszego Pana, obrażaliśmy go naszymi grzechami i to tyle razy i tak ciężko! Wszystko co mamy i czym jesteśmy, Bóg nam dał, a my zamiast wdzięczności i zastosowania się do świętej jego woli, nadużywaliśmy tych jego darów, na jego zniewagę. Dał nam duszę stworzoną na swój obraz, a my ten obraz Boży tyle razy zeszpeciliśmy. Nasze ciało według zamiarów Boga miało być świątynią Ducha Świętego – a ileż razy na widok poniewierania tej świątyni musiał z niej uchodzić. Oto sumienie wszystko to przywodzi pamięci, i jak tu teraz w obliczu śmierci cieszyć się, kiedy za chwilę trzeba będzie stanąć przed surowym Sędzią i może usłyszeć ową naganę ewangelicznego króla: „Przyjacielu, jakoś tu wszedł, nie mając szaty godowej?” (Mt 22, 12). I cóż dziwnego, że na myśl o tej chwili lęk zdejmuje nam dusze? Prawda, i Święci popełniali błędy i grzechy, ale pokutowali i nie wracali już do tych grzechów. Więc i nam nie zostaje nic innego, jak żal i ciągłe próby zmienić swoje postępowanie oraz przyjmowanie wszystkich trudności w duchu pokuty.
Święty nasz Patron Wojciech umierał z radością, choć poganie rzucili się na niego i włóczniami przebijali jego ciało – nas może nie czeka taka męczeńska śmierć. A przecież i my powinniśmy być gotowi nawet i na taką śmierć. Wiemy jak św. Biskup wysłużył sobie bohaterską śmiercią wielką cześć na ziemi i chwałę w niebie. Jego święte ciało wykupił król Bolesław Chrobry na wagę złota – spoczywa teraz w wspaniałym grobowcu w Katedrze Gnieźnieńskiej. Prośmy o jego wstawiennictwo, żeby i my mogli kiedyś posiadać owo obiecane królestwo, zgotowane nam za naszą cierpliwość od założenia świata. Amen.
Ks.E.N.
(Na podstawie: Władysław Wojtoń, w: Nowa bibljoteka kaznodziejska, 1934, s. 293.)