Drodzy Wierni!
Ci, co w pierwszych czasach chrześcijaństwa w Wielką Sobotę zostali ochrzczeni, przez osiem dni uczestniczyli we Mszy św. w białych szatach. Dziś, w białą niedzielę, składali strój świąteczny i „jako dopiero narodzone niemowlęta” (Introit) z radością wchodzili w życie, by w świecie dochować Panu wierności. Szli z Panem, a Zmartwychwstały jak słońce szedł przed nimi i oświecał im drogę. My wszyscy mamy się stać „jako dopiero narodzone niemowlęta”, odrodzić się w duchu i łasce, w prawdzie i mocy Jezusa Chrystusa. A chlebem naszej duszy jest wiara, która zwycięża świat. „Któż jest, kto zwycięża świat, jeśli nie ten, który wierzy, iż Jezus jest Synem Bożym?” (Lekcja). Obchodziliśmy uroczyście pamiątkę Zmartwychwstania Pańskiego, przypomnieliśmy sobie nieskończoną miłość Chrystusa, Jego poświęcenie i zwycięską potęgę; niech więc w naszych sercach jako dojrzały owoc wielkanocny, jako świąteczne błogosławieństwa zrodzi się prawdziwe zmartwychwstanie dusz, dojrzała wiara w wielkość i potęgę Bożą, przerastającą wszelką ludzką myśl.
Dzisiejsza niedziela głosi nam zwłaszcza tę wiarę, mocną, niezachwianą wiarę w cuda Boże. Opowiadanie o niedowierzającym Tomaszu chce nam wyjaśnić tę prawdę: by uwierzyć, by dojść do prawdy i pokoju, nie trzeba, byśmy na własne oczy widzieli i własnym, słabym rozumem wszystko zrozumieli, wystarcza wiara, wystarcza głębokie, wewnętrzne przekonanie. „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.” Tomasz był smutny i zrozpaczony; coś się w nim załamało. Od chwili pojmania Chrystusa aż do złożenia Go w grobie w jego duszy nagromadziło się za dużo ciemności. Bolesny widok na Golgocie wstrząsnął nim do głębi i zasłonił mu obraz Boskiego cudotwórcy; przed oczami miał tylko poniżenie mistrza, Jego ludzkie cierpienia i haniebną śmierć. Boleść i żal, gorzkie uczucie zawodu, zamęt myśli i uczuć sprawiły, że był jak liść oderwany od drzewa, że jeszcze w Wielkanoc unikał towarzystwa apostołów, że przyszła na niego godzina głębokiego zwątpienia.
Kiedy więc uczniowie powiedzieli mu z radością: „Widzieliśmy Pana”, nie chciał czy nie mógł uwierzyć. Kochał swego Mistrza nie mniej, niż inni apostołowie, szukał prawdy może uporczywiej od innych, ale pragnął jasnych i niezaprzeczonych dowodów, chciał prawdę poznać z gruntu, przekonać się na własne oczy, by nie było ani cienia wątpliwości. Dlatego wypowiedział te twarde słowa: „Jeśli nie ujrzę w ręku Jego przebicia gwoździ, a nie włożę ręki mojej w bok Jego, nie uwierzę”.
Niemało wśród nas jest Tomaszów; niemało ludzi, którzy kochają prawdę i z całej duszy jej pragną. Ale żaden dowód nie jest im dosyć jasny i dosyć przekonywający; pragną zupełnej i całkowitej oczywistości, chcieliby dotknąć się prawdy rękami, ujrzeć ją niejako na własne oczy. Zapominają, że wiele jest rzeczy, które należy raczej wyczuć sercem, zapominają, że należy wsłuchać się w głos swojej duszy. Chcą widzieć oczami ciała, gdzie należałoby otworzyć oczy ducha. Żądają wciąż nowych znaków, chociaż tyle ich znajdują naokoło siebie, w sumieniu, w własnym życiu, w Kościele Bożym i w dziejach Odkupienia.
Cóż dopiero powiedzieć o tych, którzy wątpią niejako z zasady, którym o prawdę nie chodzi, lecz o puste gadanie, o to, aby się nie urwał wątek dyskusji? Bo są i tacy, których nigdy nie można przekonać, ponieważ wolą szukanie, niż prawdę, ponieważ wygodniej im prawdy nie znaleźć, aby nie przyjąć na siebie obowiązków, wypływających z poznania prawdy. Tacy nie budują, lecz niszczą; tacy chcą podważyć i zburzyć fundamenty każdego poznania, gdyż prawda i ludzkie szczęście są dla nich tylko pustą igraszką.
Ale Tomasz do nich nie należał; z krwawiącym sercem i z całej duszy pragnął jasności i oświecenia. Dlatego ukazał mu się Jezus i pełen dobroci powiedział: „Włóż sam palec swój i oglądaj ręce Moje…, a nie bądź niewierny, ale wierny”. Tomasz zaś, zamiast odpowiedzi, szczęśliwy i przekonany rzucił się do stóp ukochanego Mistrza, wołając przez łzy: „Pan mój i Bóg mój!”
Nie trwóżmy się więc, jeżeli nieraz ciemności zalegają nam duszę, jeżeli wątpliwości podnoszą swą głowę i zaciemniają jasne poznanie. Mało jest takich, którzy by nigdy nie mieli godziny wątpienia, którzy by zawsze zachowali niezachwianą wiarę lat młodości albo nawrócenia się. Walcząc i ucząc się, musimy utwierdzać swą wiarę; wiele musimy przejść, wiele szukać, aby zbudować mocne i trwałe fundamenty niezachwianej wiary. Ale kto szuka, ten znajdzie. Jezus objawi mu się jak Tomaszowi, przemówi do niego głosem łaski, a dusza ujrzy jaśniejącą, nieskażoną prawdę i zawoła: „Pan mój i Bóg mój”. Wiele mamy porywających przykładów, jak dusze, długo błądzące, wróciły do żywego Boga, ponieważ Go szczerze szukały.
Jeżeli zaś kto umyślnie zamyka oczy na prawdę, temu najczęściej można powiedzieć, że jego serce jest chore, nie głowa, że jego wątpliwości nie pochodzą z rozumu, lecz z nieprawości życia. Pewien młodzieniec powiedział raz do słynnego pisarza duchowego Pascala: „Gdybym miał wiarę, jak święcie, jak uczciwie ułożyłbym swe życie!” A ów odpowiedział: „Zacznij żyć po Bożemu, a wiara zrodzi się z twojego życia”. Tak jest rzeczywiście: Pan nie opuści nikogo, kto szczerze Go szuka i pragnie Mu wiernie służyć. Mamy świadectwo naocznych świadków, którym możemy wierzyć: nasza wiara nie jest nierozumna. Wiara ta jest nam pociechą i podporą, uszczęśliwia nas i bogaci, daje życiu treść i siłę. Nasza wiara opiera się na powadze Boga trójjedynego: „Jeśli świadectwo ludzkie przyjmujemy, świadectwo Boże większe jest”. Szukajmy prawdy, utwierdzajmy wiarę, ale potem z dziecięcą pokorą powiedzmy: „Pan mój i Bóg mój”. Bo Chrystus powiedział: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Amen.
Ks.E.N.
(Na podstawie: Gracjan Tretkowski, Krótkie homilje, t. 3, 1934, s. 112.)