Z okazji przewidywanej beatyfikacji papieża Jana Pawła II publikujemy krótki tekst z książki ks. Daniela le Roux pt. „Piotrze, kochasz mnie?”:
Wykażemy teraz, że papież [Jan Paweł II] jest wiernym spadkobiercą i gorliwym szerzycielem ekumenizmu, jaki został zdefiniowany na Soborze [Watykańskim II]. Przedtem jednak musimy rozróżnić dwa ekumenizmy.
Ten pierwszy był nauczany przez Rzym aż do śmierci Piusa XII w roku 1958. To oznaczało naprawdę pewne poruszenie boskiej cnoty miłości, przez które Kościół Katolicki starał się zaprowadzić niekatolików chrześcijan z powrotem do swego łona, jak matka szuka swoje zagubione dzieci. Stanowi niezbędny składnik owej misjonarskiej działalności, jaka była w Kościele od dnia Wniebowstąpienia Naszego Pana, który nakazał Swoim apostołom: „Idźcie, więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem” (Mt 28, 19-20).
Drugi ekumenizm jest ten, który rozwijał się w biegu XX wieku nawet, w łonie Kościoła Katolickiego, który papieże aż do Soboru mocno potępiali. Jest to staranie, aby wszystkich chrześcijan, wszystkie religie zjednoczyć w jedną światową uniwersalną religię, poza jednością katolickiej wiary, zrozumianej w sposób integralny.
Ten ruch torował sobie drogę w Kościele Katolickim poprzez próbę wprowadzenia reformy liturgicznej, która wkrótce po zakończeniu I wojny światowej została przedsięwzięta przez belgijskiego benedyktyna opata Lamberta Beauduina. Stopniowo jego inicjatywa dała impuls rzymskiej ortodoksji i Pius XI zareagował na nią niezwłocznie potępieniem tej próby poprzez encyklikę „Mortalium animos” z 1928 r. Niestety opat Lambert Beauduin pomimo tego potępienia i następujących po tym zdarzeniu przeniesieniach dalej pracował w skrytości. Od 1924 r. był on wiernym przyjacielem prał. Roncalliego, który przeniósł się do służby dyplomatycznej, po tym jak podpadł będąc podejrzany o modernizm, utracił swoją katedrę, gdzie nauczał na Uniwersytecie Laterańskim[1]. Gdy otrzymał wiadomość o śmierci Piusa XII 85-letni opat Lambert zwierzył się ojcu Bouyer:
„Gdyby oni wybrali Roncallego, wszystko byłoby uratowane, on byłby w stanie powołać sobór i dać ekumenizmowi błogosławieństwo Kościoła.”[2]
Zapatrywania reformatora zdobyły serce przyszłego papieża. Pewnego dnia Jan XXIII tak ogłosił: „Metoda opata Lamberta Beauduina jest właściwa”[3]. Chociaż papież, który rozpoczął Sobór, nie był całkiem przekonany do idei belgijskiego liturgisty, dał on jednak odnowicielom uprzywilejowane narzędzie, które pozwoliło fałszywemu ekumenizmowi oficjalnie wejść do Kościoła. Poza tym Jan XXIII 5 czerwca 1960 r. utworzył Sekretariat do Spraw Jedności Chrześcijan, którego celem było nawiązanie kontaktu z prawosławnymi, starokatolikami, anglikanami i protestantami. Te wyznania religijne były zaproszone do tego by wysłać swoich przedstawicieli na Sobór. Opat Lambert cieszył się, gdy zaczęły otwierać się drzwi.
W przeddzień Soboru Watykańskiego I papież Pius IX zajął zupełnie inną postawę w stosunku do tych, którzy opuścili Kościół Katolicki. W liście skierowanym do prawosławnych i protestantów zaprosił ich by „skorzystali z ekumenicznego soboru, aby wrócili z powrotem do Kościoła Katolickiego”. Szczególnie przedstawił on protestantom, że ani jedno z ich ugrupowań ani wszystkie razem „w żaden sposób nie tworzą i nie są owym jedynym Kościołem Katolickim, który Jezus Chrystus założył i uformował i którego chciał”. Papież wymagał od nich, „aby usiłowali uwolnić się od tych warunków, w których oni nie mogą być pewni swojego zbawienia”[4].
Pomimo tego Sobór Watykański II zmierzał w zupełnie innym kierunku: teorie fałszywego ekumenizmu, przygotowane od stuleci, wkroczyły do auli soborowej. Dostrzegliśmy, że arcybiskup Wojtyła tłumaczy w związku z tym, że: „Ateizmu nie wolno… studiować jako zaprzeczenia Boga, raczej jako stanu ludzkiej świadomości”. W tamtym czasie opisał on dla księdza Malińskiego „nową atmosferę… w stosunkach między różnymi chrześcijańskimi kościołami…, nową wolę do wzajemnego zbliżenia…”. Potwierdził, że celem Jana XXIII była jedność chrześcijan, że na tej drodze już zrobione olbrzymie kroki, „iż nowa koncepcja idei ludu Bożego zastąpiła starą prawdę o możliwości odkupienia poza widocznymi granicami Kościoła” i „że rozwój ekumenicznych idei nastąpił w takiej skali, jaka nie była znana w dziejach Kościoła”[5].
Znajdujemy tutaj wierne streszczenie ducha Soboru, co do ekumenizmu. Utrzymujemy, że chodzi przede wszystkim o postawę duchową, przez które odnowiciele mogli wprowadzić swoje odbiegające od wiary albo przynamniej wieloznaczne nauki, przy czym oni w interpretacji i zastosowaniu owych nauk zostawili otwarte drzwi dla herezji. Posługując się książką ówczesnego arcybiskupa z Krakowa Karola Wojtyły[6], przeanalizujemy jego myśl o ekumenizmie i zobaczymy faktycznie, że one grupują się wokół dwóch wielkich błędów doktrynalnych.
Kościół Katolicki nie jest już jedynym środkiem zbawienia
Szczególnie myśląc o „ludzie Bożym”, razem z przyznaniem duchowych wartości zawierających się w innych religiach, zmierza się do tego, aby pokazać, że Kościół Katolicki nie jest tylko jedynym środkiem zbawienia, lecz taką samą drogą do zbawienia jak i inne religie. To zostało potwierdzone przez dekret „Dignitatis humanae” o wolności religijnej.
Arcybiskup Wojtyła pisze:
„Ten ruch ekumeniczny opiera się na elementach prawdziwej jedności.”
Cytując dekret „Unitatis redintegratio” pisze on dalej:
„Aczkolwiek my wierzymy, że odłączone Kościoły i wspólnoty cierpią na pewne braki, bynajmniej nie są one drogami całkiem bez znaczenia w misterium zbawienia. Duch Chrystusowy nie odrzuca mianowicie posługiwania się nimi jako środkiem zbawienia, którego siła wywodzi się z pełni łaski, jaka została powierzona Kościołowi Katolickiemu.”[7]
Chodzi tutaj o bardzo ciężki błąd, który abp Lefebvre określił nawet jako herezję[8]. Tylko Kościół Katolicki jest prawdziwą i jedyną arką zbawienia, ponieważ tylko w niej znajduje się jedność prawdziwej wiary.
W swojej encyklice „Pascendi” z 8 września 1907 roku skierowanej przeciwko modernizmowi św. Pius X pisze: „Jak bardzo wszystko to sprzeciwia się wierze katolickiej, widzieliśmy wcześniej w dekrecie Soboru Watykańskiego [I]: droga stąd prowadzi wprost ku bezbożnictwu…”. Moderniści uważają, że „nauka o doświadczeniu [religijnym] razem z nauką o symbolizmie akceptuje każdą religię jako prawdziwą, nie wykluczając nawet religii pogańskiej… Co za tym idzie, uważając wszystkie religie za prawdziwe”.
Pius XI wyjaśnił w swojej encyklice „Mortalium animos” przeciw fałszywemu ekumenizmowi:
„Wysiłki [fałszywego ekumenizmu] nie mają żadnego prawa być uznanymi przez katolików dlatego, że opierają się na błędnej opinii, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobrymi i godnymi pochwały, ponieważ one, aczkolwiek na różny sposób, pozwalają poznać i przekazują wrodzone uczucia, które nas wzniosą do Boga i skłaniają nas do głębokiej czci przed Jego potęgą… Nieszczęśliwcy, którzy zostają prowadzeni przez te błędy twierdzą, że dogmatyczna prawda nie jest absolutną, lecz relatywną i dlatego musi ona być dopasowaną do zmiennych wymagań czasu i miejsca i do różnych potrzeb dusz…”.
Pius XII potwierdził to w roku 1943 w swojej encyklice „Mystici Corporis”:
„Dotyczy to tych, którzy nie należą do widzialnego ciała Kościoła…: Polecamy ich obronie i kierownictwu Pana…, w tym, by ich wszystkich i każdego z osobna wezwać…, aby starali się porzucić taki stan, w którym człowiek nie może być pewien wiecznego zbawienia”.
Teksty są bardzo jasne, one stwierdzają, że Kościół Katolicki jest tym jedynym i prawdziwym środkiem zbawienia, niezależnie od zmian i przemian, które z biegiem czasu spotykają różne formy naszego społeczeństwa. Jeśli ludzie teoretycznie mogą zbawić się poza widzialnymi granicami Kościoła Katolickiego[9], nastąpi to być może w ich religii, lecz nigdy przez nią, ponieważ w niebie wszyscy będą katolikami. Nie ulega wątpliwości, że wszystkie wspólnoty religijne odłączone od Kościoła Katolickiego są również odłączone od prawdziwej wiary, więc w żadnym wypadku nie mogą być środkiem zbawienia. W roku 1963 bp Wojtyła mówił „o nowej koncepcji ludu Bożego, która zastąpiła starą prawdę o możliwość zbawienia poza widoczne granice Kościoła”. Z jednej strony mamy „nową koncepcję”, z drugiej „starą prawdę”. Te wyrażenia są całkowite pozbawione sensu, ponieważ prawda jest wieczna i nie może się z tego powodu zmieniać, bo w przeciwnym razie nie byłaby prawdą.
Pius XII powiedział 13 maja 1942 r.: „Kościół nie zmienia się ani w swojej nauce wiary ani w swojej mocy: on jest nie do zdobycia, nie do zniszczenia, nie do zwyciężenia. Jest niezmienny, zgodnie ze swoim dekretem założycielskim, który został przypieczętowany krwią Syna Bożego”.
„Stary” i „prawda” to rzeczywiście wzajemnie przeciwstawne wyrazy, które zdradzają liberalną postawę duchową, która zawsze żąda rozwoju. Stwierdziliśmy, że Kościół Katolicki uznaje możliwość zbawienia poza swymi widzialnymi granicami, nigdy jednak za pośrednictwem fałszywych religii. To co wnosi „nowa koncepcja” Karola Wojtyły jest „normalnym” zbawieniem w fałszywych religiach i przez te fałszywe religie. Takie są, jak widzimy, poglądy arcybiskupa krakowskiego. Czy musimy dodawać, że takie poglądy podpadają wprost pod potępienie przez papieży z Piusem XII włącznie? Ta nowa postawa kończy się logicznie na religijnym synkretyzmie i razem z tym na rezygnacji z nadprzyrodzonego porządku.
Arcybiskup Wojtyła pisał w r. 1972:
„To wspólne zadanie polega ostatecznie na przyczynku do zaawansowanej humanizacji rodzaju ludzkiego i jego historii”[10].
„Wykonując swoje zadanie przyczyniania się do jedności i miłości pomiędzy ludźmi, on (Kościół) najpierw sprawdza, co ludzie mają wspólnego i co ich skłania do wzajemnego dzielenia swojej doli. Można powiedzieć, że w tych słowach w szerszym sensie odkrywa się humanistyczny rdzeń ekumenizmu. Znajdujemy w nich również akceptację ludzkiej tożsamości i solidarności, którą poprzednio się zajmowaliśmy”[11].
Pokazuje to całkiem jasno, że ta „nowa koncepcja” kieruje się bardziej ku zjednoczeniu wszystkich „ludzkich wartości” i „ziemskich celów” niż ku ulepszeniu naszego nadprzyrodzonego przeznaczenia. To zapatrywanie nazywa się humanizmem albo naturalizmem. Rzeczywiście oznacza ono powrót do pogaństwa, jak to pokazuje ceremonia, która odbyła się w Madrasie 5 lutego 1986 r. Tam przynoszono do papieża przedmiot w formie biskupiego pastorału uplecionego z trzciny cukrowej, co oznacza hinduistyczną ofiarę bogu ciała. Zaraz potem podczas procesji z darami przyniesiono na ołtarz orzechy kokosowe, typowy dar ofiarny hinduistycznej religii dla bożków. Na końcu pewien człowiek dotknął papieża poświęconym popiołem, podczas gdy swoją ręką obrysował mu czoło[12].
(Daniel le Roux, Petrus, liebst du mich?, Stuttgart 1990, s. 55. Z języka niemieckiego tłumaczył Maciej Rąbalski.)
[1] Abbe Didier Bonneterre, Die liturgische Bewegung, Wien 1981, s. 42.
[2] Louis Bouyer, Dom Lambert Beauduin, un homme d’Eglise, Castermann 1964, s. 180.
[3] Ibid., s. 135.
[4] Ralph M Viltge, Der Rhein fliesst in den Tiber, Feldkirch 1988, s. 123.
[5] P. Malinski, Mon ami Karol Wojtyla, Le Centurion 1980.
[6] Karol Wojtyla, Aux sources du renouveau, Le Cerf, Paris 1979.
[7] Ibid., s. 259.
[8] Marcel Lefebvre, Meine vierzig Bischofsjahre, Stuttgart 1988, s. 179.
[9] W przypadku, kiedy bez własnej winy nic nie wiedzą o wierze katolickiej.
[10] Karol Wojtyla, Aux sources du renouveau, Le Cerf, Paris 1979, s. 265.
[11] Ibid., s. 254.
[12] Chodzi tu nie o słynny pogański znak „tilaku”, który papież dostał na czole 2 lutego tego roku w Delhi.