Cnota wiary III, 16.01.2011

 

Drodzy Wierni!

Na końcu przeszłego roku rozważaliśmy o wierze, o tym fundamencie naszego życia duchowego. Zobaczyliśmy, co to jest wiara jako akt naszego rozumu i woli, następnie, co to jest cnota wiary i to, że wiara jest koniecznie potrzebna do naszego zbawienia.

Dzisiaj zapytamy: Jakie przymioty powinny cechować naszą wiarę?

Otóż, by nasza wiara była taką, jakiej Bóg żąda, trzeba, iżby była silną, jasną i skuteczną.

Wiara nasza musi być silną, niewzruszoną, wykluczającą cień dobrowolnej wątpliwości, która by dawała nam pewność nie mniejszą, jak te prawdy oczywiste, które są jakby pierwszymi pochodniami naszego umysłu. Skąd wykwita ta bezwzględna pewność wiary? Z fundamentu, na którym ona się wspiera, jakim jest Prawda najwyższa, Bóg, który do nas mówi, który nie może się omylić, ani wprowadzić nas w błąd.

My nie wątpimy o tym, co powiadają ludzie wiarogodni, a mielibyśmy wątpić o świadectwie Boga? Czyż Chrystus Pan, prawdziwy Syn Boży, nie widział tego, co nam opowiedział? Czyż Jego mowy nie mamy zapisanej w Ewangelii? Czyż nie słyszymy jej z ust Kościoła, jakbyśmy ją słyszeli z własnych Jego ust?

Nasza wiara opiera się na wielu argumentów, ale w pierwszym rzędzie na to, co nazywamy „podpisem” Bożym, przez który Pan Bóg udowadnia prawdziwości swego objawienia – na cuda. Kościół Chrystusowy uważa cuda za jeden z najprzystępniejszych dla wszystkich i najpewniejszych dowodów boskości objawionej religii. Dla racjonalistów zaś cuda są solą w oku. Powiadają, że wiedza już obaliła cuda i że tylko niewykształceni jeszcze w nie wierzą. Uczeni niedowiarkowie mają zwyczaj podawać się za jedynych przedstawicieli wiedzy i tylko tych uważają za ludzi nauki, którzy ślepo powtarzają ich zdania!

Nauka, powiadają, cudu nie uznaje. Gdyż jej przedmiotem są zjawiska siły i prawa przyrody, co leży poza tym terenem, to nie obchodzi fizyka, chemika i t. p. W takim rozumowaniu tkwi podwójny błąd. Najpierw, nie logicznym jest to twierdzenie, że ponieważ w obrębie pewnej umiejętności niema miejsca na cud, więc cud jest w ogóle niemożliwy. Prawdziwy wniosek byłby taki: Cud jest niemożliwy tam, gdzie działają tylko naturalne siły, a tylko tymi zajmują się umiejętności przyrodnicze. Więc w zakres tych umiejętności cud nie wchodzi. Ale z tego wcale nie wynika, że ponad siłami przyrody niema Stwórcy, który może zrobić, czego nie potrafi przyroda. Już myślenie ludzkie leży poza sferą fizyki i chemii, a przecież ani fizycy, ani chemicy nie zaprzeczają faktu myślenia.

Po wtóre, jest to nadużycie pojęcia „nauki”, jeśli się tą nazwą oznacza wyłącznie empiryczne dziedziny wiedzy, a więc tylko umiejętności przyrodnicze i historyczne, a potem się wnioskuje: że ponieważ „nauka” nie wie nic o cudach, więc cuda nie dadzą się naukowo uzasadnić. To jest sofizmat. Bo jeśli się nazwę „nauki” ogranicza tylko do samego konstatowania empirycznych faktów zostających w przyczynowym związku między sobą, to tego, co leży poza tymi faktami, nie można odrzucać jako nieistniejące, ale tylko można zaznaczyć, że to nie jest przedmiotem tej tak pojętej „nauki”. Z tego jednak nie wypływa, że człowiekowi jest wzbronione, albo że to jest nierozumne nie przestawać na oglądaniu samych tylko faktów, ale szukać dla ich wytłumaczenia odpowiednich przyczyn, a gdy się te nie znajdują w obrębie praw przyrody, szukać takowych poza tymi prawami. Wnioskowanie ze skutku o odpowiedniej, z której powstał, przyczynie zawsze się ostoi wobec zdrowego rozumu, czy je kto nazwie „naukowym” czy nie. Tak samo zawsze będzie dozwolonym ze skutku, który nie mógł powstać siłami przyrody, wnioskować o przyczynie nadprzyrodzonej. Czy taki wniosek będzie „naukowy”, czy nie, o to nie chodzi, w każdym razie będzie rozumny.

Takie są podstawy twardości naszej wiary.

Też koniecznie potrzeba, by nasza wiara była jasną, świetlaną. Żyjącą jest ta wiara, której towarzyszy łaska uświęcająca, to życie Boskie naszych dusz. Jasną, o której tu mówimy, jest wiara wyrazista, która ukazuje nam rzeczy, o których nas poucza, tak, jak gdybyśmy na nie patrzeli własnymi oczyma lub o nich słyszeli własnymi uszami. Wiara słaba widzi od Boga objawione tajemnice w nieokreślonej oddali; żywa przeciwnie wpatruje się w nie jako w odkryte, odsłonione. Dla tego chrześcijanin, ożywiony taką jasną wiarą, doznaje wrażenia jak gdyby żył współcześnie z Chrystusem i z Apostołami.

Nasze życie na ziemi, porównane z jasnym dniem wieczności, to jako noc ciemna. Wśród tej nocy trzeba nam iść dalej, ale niestety, wszędzie grożą nam skały zgorszenia, wszędzie widnieją przepaści grzechów. Cóż więc uczynił Jezus, nasz Przewodnik, jak Go zowie Apostoł? Pochodnią wiary rozwidnia nam życiowe szlaki, byśmy mogli omijać skały zgorszeń i bagna moralne. Trzeba więc, by ta pochodnia wiary, którą nam dał, jasno świeciła.

Kiedyż nasza wiara jest czynną? Kiedy wytwarza skutki, przejawia się i krystalizuje w czynach. Bez uczynków, mówi Apostoł Jakub, wiara jest martwa, na nic nie przydatna pod względem wiecznego życia, a raczej zgotuje nam surowszy sąd. Znać prawdy zbawienia a nie stosować do nich swego życia, to ciężko obarczać swe sumienie. Słowo Boże – to nasienie, które winno rodzić owoce. Dla tego życie prawego chrześcijanina podobne jest do żyznego pola, przynoszącego pożądane plony, podczas kiedy zły chrześcijanin jest jako pole pokryte cierniem i chwastem.

„Sprawiedliwy, mówi Apostoł, z wiary żyje” (Żyd 1, 7). Nie mówi on, że wiarę wyznaje, ale że z wiary żyje, że ona jest duchem ożywczym całego jego życia, jest tym, czym dusza dla ciała, że życie sprawiedliwego z wiary, jak promień tryska ze słońca. Cóż to znaczy żyć z wiary? Jest to żyć tak, by wiara była źródłem, przyczyną, dźwignią i pierwszym motywem poruszeń naszych dusz. W naszej duszy są różne poruszenia: woli, serca, rozumu. Otóż trzeba, by wiara była ich motorem. Trzeba, by nasza wola odbierała natchnienia od wiary. Wielkim nieszczęściem naszego życia jest to, iż czynimy naszą a nie Bożą wolę, iż jesteśmy rozdźwiękiem, zamiast być harmonijnym kantykiem. Bóg chciał, aby życie rozwijało się z wiary, a my rozwijamy wiarę z życia. Życie i wiara stanęły groźno naprzeciw siebie, w ciągłym oporze, w ciągłej walce, i stąd ta anarchia, ten niepokój w naszych sercach, a z pojedynczych osób przenosi się na rodziny, z rodzin na kraj, z kraju na ludzkość. Nie pojmując Boga, nie pojmujemy świata, nie pojmując wiary, nie pojmujemy życia.

Połóżmy raz kres tej bolesnej niezgodzie między naszą wiarą a życiem. Niechaj ta Boska siostrzyca rozumu – wiara, istotnie będzie naszą doradczynią, duchem ożywczym naszych spraw; niechaj stawa się aniołem opiekuńczym wszystkich poruszeń naszej woli i serca; niechaj świeci światłem z niej zrodzonych uczynków. Wtedy mamy nadzieję, że ona zrodzi owoc wiecznego życia, bo, jak mówi św. Apostoł Jakub: „Kto pilnie wejrzał w zakon, nie będąc tylko słuchaczem, ale czynicielem uczynku, ten błogosławiony będzie” (Jak 1, 25). Amen.

 

Ks. E. N.

 

(Na podstawie: Ks. Józef Stanisław Adamski, Kazania na niedziele całego roku, t. III, Kraków, 1913.)