Każdy z nas jest na chrzcie św. znaczony piętnem Krzyża św. i piętnowany pieczęcią krzyżma św. na sługę i żołnierza Chrystusowego, więc od niemowlęctwa i najmłodszych dni życia zobowiązany do posłuszeństwa swojemu Panu, do wierności swojemu wodzowi i do naśladowania Jego tropów. Ale nasz Pan i Zbawiciel, który nas kupił sobie za nieopłatną cenę najdroższej Krwi, przelanej na Krzyżu, chce czegoś więcej krom posłuszeństwa służbistego i waleczności żołnierskiej w walce z szatanem.
On chce, aby serce nasze było podobne do Jego Najśw. Serca, żeby się kształtowało na wzór Jego świetne, wzniosłe i niepokalane. Dlatego wzywa nas słowami oblubieńca w Pieśni nad Pleśniami (8, 6), abyśmy oprócz pieczęci Krzyża, którą wszyscy nosimy, jeszcze przyłożyli jako pieczęć do serca i do ramion Jego godło, Jego szczyt herbowy, Jego znak zawołania wojennego, owszem Jego samego, czyli jak tłumaczy św. Anzelm Kanterberyjski, Pan Jezus żąda, żebyśmy Jemu zupełne oddali panowanie nad naszym sercem, uczuciami, myślami i pragnieniami naszego serca, a co za tym idzie, czynili to serce podobnym do Jego Serca. Dlatego mówi: „Przyłóż mnie jako pieczęć do serca twego; jako pieczęć do ramienia twego”.
Św. Ambroży objaśnia to miejsce w ten sposób. Przyłożyć Jezusa na czoło powinien z nas każdy, aby przez to jawnie i otwarcie wyznawał, że Zbawiciel jest jedynym naszym panem, właścicielem, królem i władcą, którego z nas każdy jest wyzwoleńcem, bo On wykupił nas i wyzwolił z niewoli i haniebnych więzów szatana. Trzeba przyłożyć Jezusa jako pieczęć na serce, aby On sam w nim królował i rządził, i władał, aby nasze serce nie kochało nic oprócz Jezusa, nic nie stawiało nad niego, niczego nie pragnęło prócz Jezusa. Trzeba wreszcie Jezusa przyłożyć do ramion, abyśmy pracowali nad rozszerzeniem Jego chwały, aby nasze uczynki świadczyły o Jego władzy nad nami, jako sam tego żąda, gdy mówi: „Będziecie mi świadkami” (Dz 1, 8), a wasze uczynki będą jako „pochodnie gorejące w rękach waszych” (Łk 12, 35).
Żołnierzowi naśladować wodza, sprostać mu w męstwie i wytrwałości – to zadanie zaszczytne, ale i trudne. Chrześcijanin zaś ma zadanie jeszcze wznioślejsze i trudniejsze, bo on samemu Bogu ma wyrównać w doskonałości, a tego żąda nasz najwyższy wódz i hetman Jezus, gdy mówi: „Bądźcież wy tedy doskonali, jako i Ojciec wasz niebieski doskonałym jest” (Mt 5, 48). Mógłby chrześcijanin się jednak uniewinniać tym, że Boga nigdy nie widział, więc nie może Go naśladować w doskonałości. Ale Bóg na to stał się człowiekiem, sam żył pomiędzy ludźmi, żeby nam dać przykład tej doskonałości, jakiej od nas żąda. Dlatego właśnie wzywa nas, żebyśmy Go samego przyłożyli jako pieczęć, godło i niestarte znamię: do serca, do czoła i do ramion, aby obraz Jego doskonałości odbił się i odzwierciedlił w naszej duszy, zamienił nas w naśladowców Jego doskonałości.
Żołnierz, osiągający doskonałość wodza, staje się tylko doskonałym żołnierzem, niewolnik, spełniający wolę swego pana, staje się tylko doskonałym sługą, ale chrześcijanin, naśladujący doskonałość swojego wodza i pana, staje się czymś więcej, bo synem Bożym, i to synem najmilszym Bogu. Dlatego wzywa i zachęca nas do tego naśladowania Apostoł narodów tymi pięknymi słowami: „Bądźcież tedy naśladowcami Bożymi, jako synowie najmilsi” (Ef 5, 1). Jako bowiem syn jest z przyrodzenia podobniejszy do ojca, niż niewolnik do swego pana, tak i nasze podobieństwo do Jezusa musi być większe, niż było to, którego żądał Bóg od ludzi w Starym Zakonie.
Tam, gdy Bóg nakazywał Mojżeszowi ukuć siedmioramienny świecznik ze szczerego złota, na którego ramionach miały być umieszczone lampy, gorejące nieustannym światłem na Boską chwałę, wtedy nie dość Mu było na opisaniu, jak ma być uczyniony, ale ukazał obraz tego świecznika na wysokości, mówiąc: „Patrz i uczyń na kształt, który cię na górze ukazanym jest” (Wyjść 25, 40). To był obraz i wzór, który się raz ukazał i zniknął, bo wystarczył dla jednego dzieła. Natomiast trwalszy obraz i wzór dał Pan Bóg ludowi izraelskiemu na puszczy, kiedy za bunt go pokarał jadowitymi wężami, bo kazał Mojżeszowi wystawić krzyż, a na nim zawiesić węża miedzianego, aby lud wpatrywał się w ten znak, jako jedyny ratunek i ocalenie od śmiertelnych ukąszeń gadu. Ten znak ratunku i ocalenia pozostał do dni naszych, tylko myśl symboliczna zamieniła się w rzeczywistość, gdy na krzyżu zawisł Syn Boży. Sam Pan Jezus wytłumaczył znaczenie tej figury, mówiąc do Nikodema: „A jako Mojżesz podwyższył węża na puszczy, tak trzeba, aby podwyższon był Syn człowieczy” (J 3, 14).
Wywyższony jest Syn człowieczy, aby się nikt z nas nie mógł tłumaczyć i uniewinniać brakiem wzoru, przykładu i podobieństwa, aby każdy z nas znacząc czoło, serce i ramiona znakiem Syna człowieczego, stawał Mu się w doskonałości coraz podobniejszym. Dlatego to Serce Jezusa jest utajone w Najśw. Sakramencie, żeby nawiedzanie i rozważanie Jego tajemniczego obcowania z nami rozgrzewało nasze serca i coraz bardziej zapalało miłością, za którą idzie pragnienie doskonałości. Tu jest możliwość zbawienna do tego, żeby każdy z nas przykładał Jezusa do czoła, do serca i do ramion, aby się na każdym spełniła zapowiedź Apostoła który mówi: „Wiemy, iż gdy się okaże, podobni Mu będziemy” (1 J 3, 2).
Skoro mamy być podobni, więc każdemu z nas koniecznie trzeba przypodobać się czyli naśladować to podobieństwo. Do Najśw. Serca Jezusowego trafić najłatwiej przez Serce Maryi; za Jej wzorem nam iść, Jej pomocy wzywać i prosić, bo jak to Serce w Niej zaczęło dla nas bić, tak przez Jej przyczynę nie przestaje dla nas pałać miłością. Spróbujmy w tym nowym roku Pańskim jak najściślej zjednoczyć się z Sercem naszej Matki i przez nią z Najświętszym Sercem Zbawiciela.
Wasz duszpasterz, ks. Edmund Naujokaitis