Drodzy Wierni!
Żyjemy w czasach, obcych dla nauki, którą zawiera dzisiejsza Ewangelia św. P. Jezus pragnie nas dziś na obrazie ewangelicznym przekonać o konieczności unikania pychy i próżności, o bezcennych owocach dobrze zrozumianej pokory, a my? My przecież żyjemy w atmosferze, nasiąkniętej pychą i próżnością, tym wszystkim, co rodzi się z fałszywego postawienia ludzkiej ambicji. Jak pisze św. Paweł Apostoł: „W ostatnie dni nastaną czasy niebezpieczne. Będą ludzie sami siebie miłujący, chciwi, hardzi, pyszni…” (2 Tim 3, 1). Pyszałków, zakochanych w sobie umieszcza Apostoł narodów zaraz w pierwszym szeregu, nawet przed bluźniercami.
W tych właśnie „czasach niebezpiecznych” zastanowimy się pokrótce nad A. źródłami, z których rodzi się zaraza pychy i próżności – i nad B. środkami do zwalczenia i stłumienia tej zarazy.
A. Może nam się wydaje dziwnym, że P. Jezus w dzisiejszej Ewangelii św. zwraca uwagę na to, jakie kto miejsce zajmuje przy stole, o jakie się ubiega. A jednak to, co nam się wydaje może drobiazgiem, to Jezusowi, który jako Bóg „czytał w sercach” ludzkich, odkrywało do dna dusze i udowadniało, że tam na dnie czai się niebezpieczna zaraza pychy i próżności. Znał też P. Jezus doskonale korzenie, z których wyrastała pycha ludzka. Przyszedłszy „cichy i pokorny” na ten świat, przyniósł lekarstwo przeciw pysze.
Pierwsze źródło, z którego wywodzi się ludzka pycha, to ludzki rozum. Nie można nauczać (jak to czynią niektórzy fałszywie gorliwi), że nasz rozum został zupełnie przyćmiony przez grzech pierworodny. W każdym razie jednak od czasu upadku pierwszych rodziców naszych zauważamy, że rozum ludzki – zostawiony sobie – wykazuje naprawdę wielką ograniczoność w ocenie istotnej wartości rzeczy. Ilekroć zastanawiamy się nad tym, czym jest rozum ludzki, któremu rewolucja francuska stawiała ołtarze, zawsze odzywa się w głębi naszej duszy to mądre, a tak proste określenie poety: „Rozumie ludzki! Tyś mały przed Panem.. Tyś kroplą w jego wszechmogącej dłoni!” Bardzo słabą latarką okazuje się nasz rozum, gdy mu przyjdzie należycie ocenić siebie i istotę tego, z czym się zetknie… Stąd to tylu z nas tylko samo dobro widzi w sobie. Stąd to tylu tak łatwo sądzi drugich, widząc w nich tylko samo zło. Gdybyśmy raz naprawdę „przyszli do używania rozumu” w całym tego słowa znaczeniu, w tej chwili musielibyśmy obalić całą naszą mniemaną wielkość.
Drugie źródło naszej pychy i próżności to nasza wola, niestety ograniczona i przyziemna. Jej pęd ku dobru i istotnej wartości, t. zn. ku Bogu, został skrzywiony i sprowadzony w łożysko bardzo ciasne: naszego interesu, doraźnej korzyści. To, co nam schlebia, staje się niestety tak często naszym celem. A kiedy naszą wolą owładnie ten cel (jakże niegodny rozumnej istoty!), nie przebieramy w środkach, by go osiągnąć. Potrafimy wówczas iść po trupach, by tylko nasycić naszą pychę i naszą próżność, by zaspokoić głód wyniesienia się nad innych, zlicytowania ich. Za wszelką cenę wynieść się, by błyszczeć, by imponować – to przecież stała tęsknota synów tego świata. A przecież nie to jest naszym przeznaczeniem! „Do wyższych rzeczy jesteśmy stworzeni!”.
I rozum ludzki i wola ludzka bardzo obniżyły swój lot… Ludzie dzisiaj jakby skarleli. Nie rwą się ku Bogu, jako jedynemu swemu celowi. Wystarczy im krucha sława doczesna i pozory wielkości. A przecież Bóg stworzył człowieka na wielką miarę i postawił przed nim wielkie zadania… Lecz oni już nie słyszą wołania szczytów. Przyczyniają się do tego stosunki obecnie panujące. To wszystko, co dziś widzimy i słyszymy, co idzie ku nam ze słowa drukowanego, z ekranu, to wszystko bardzo dalekim jest od aktu pokory wobec Boga. „Świat” człowiekowi stawia ołtarz taki czy inny, i na różne sposoby go ubóstwia. Ubóstwia nawet ciało ludzkie, które jutro będzie garstką prochu.
B. Skoro od wewnątrz i zewnątrz naciera na nas pycha i próżność, trzeba nam oglądać się za środkami przeciw tej groźnej zarazie. Pierwszym i najprostszym środkiem to brzydzenie pychy i próżności. Musimy koniecznie zdzierać maskę, w którą świat stroi pychę i próżność ludzką. Zdzierając tę maskę, wykazujemy bezdenną głupotę pyszałka. Nikt nie staje się przez to wielkim, że się nadyma, ani przez to, że się wspina innym ponad głowę. A zresztą, czymże jest cała ta, tak upragniona przez wielu, chwała ludzka? Jak pięknie pisze ojciec jezuita Tilman Pesch: „Chwała ludzka podobna jest do koła na wodzie. Powiększa się dopóty, aż sama siebie nie zniszczy… Podobna jest do bańki mydlanej, która wtedy pęka, gdy jest najpiękniejsza. I czymże więcej jest sława, jak nie próżnym cieniem, który jakkolwiek się powiększa i zmniejsza, nie czyni człowieka większym lub mniejszym?… I u kogóż to szuka się tej sławy? – U ludzi, którzy tak często mylą się w swych sądach, którzy są tak namiętni! Szuka się jej u znikomych tworów z błota” (Chrześcijańska filozofia życia, 1902, t. 2, s. 40).
„Bóg pysznym się sprzeciwia”, bo Bóg jest prawdą i tylko prawdę miłuje, a pycha i próżność zbudowane są na fundamencie fałszu. Pycha i próżność zagradzają drogę do nawrócenia i stąd decydują tak często o potępieniu wiecznym… Nic w tym dziwnego, bo przecież tak było od początku, bo z pychy zrodził się pierwszy grzech, grzech zbuntowanych Aniołów. „Pycha zamyka usta przed modlitwą” (Alfred de Musset). „Pycha wreszcie, jak mówi św. Grzegorz Wielki, jest jakby rakiem w duszy, który wszystko w niej zaraża i psuje” (Lib. 34. Moral., cap. 18).
Drugim środkiem jest rozumne poznanie samego siebie. Co prawda, człowiek musi mieć pewien szacunek dla siebie. Bez szacunku dla siebie samego nie można sobie wyobrazić uczciwego człowieka. Ale szacunek ten musi być ujęty w pewne ramy i musi opierać się na prawdzie. Wówczas z tej podstawy (na prawdzie!) wyłoni się należyte poznanie samego siebie i należyta ocena, które nas uchronią od zarazy pychy i próżności. Do tego potrzeba nam poważnego spojrzenia w naszą nędzę, w nasze wady, w naszą ograniczoność. Całą duszą prosić nam zatem trzeba: „Panie! abym przejrzał!” i poznał siebie…
A najważniejszym środkiem jest chrześcijańskie pojęcie miłości bliźniego. Tu chodzi o nasze naczelne zadanie życiowe jako uczniów Chrystusowych, których po miłości bliźniego odróżnia się od wszystkich innych i rozpoznaje. Prawdziwa miłość bliźniego otwiera nam oczy na tę prawdę, że obok nas żyją nasi bracia, że należy się im miejsce w naszym sercu, uprzątniętym z pychy i próżności, które je czynią ciasnym i wprzęgniętym we własną tylko korzyść i ambicję. Prawdziwa miłość bliźniego uczy nas, jak podporządkować wspólnemu dobru nasze małostkowe rachuby, dyktowane próżnością i pychą. Miłość, zaczerpnięta z Ewangelii, prowadzi do poświęcenia samego siebie dla drugich, a takie poświęcenie zaczyna się tam, gdzie kończy się pycha.
Ponad wszystko, co moglibyśmy powiedzieć o zwalczaniu pychy, o potrzebie pokory i uniżenia, widnieje przed nami wielki przykład P. Jezusa. Całe jego życie jest jedną wielką nauką pokory i zaparcia samego siebie. Jak mówi ten sam ojciec Pesch (s. 36): „Tak wielką rzeczą jest być małym, że ludzie z trudnością mogliby to pojąć, gdybyś ty, o Jezu, któryś jest taki wielki, nie stał się małym!”. Amen.
Na podstawie: Ks. Omikron w: Nowa bibljoteka kaznodziejska, t. XLIX, t. 1935.