Drodzy Wierni!
Uroczystość Matki Boskiej Częstochowskiej zostało wyniesione do rzędu największych świąt kościelnych w całej Polsce podczas pontyfikatu papieża Piusa XI. Jest ono co roku pewnego rodzaju egzaminem i rachunkiem sumienia katolików polskich: co zrobiono, jak przebiega realizacja, czyli spełnianie jasnogórskich przyrzeczeń w naszym życiu. Jasna Góra była, jest i będzie twierdzą niezdobytą naszej wiary – ostoją niezachwianą naszej nadziei – gorącym ogniskiem miłości.
Jasna Góra dziś, jako twierdza z obronnymi swymi murami i wałami – to szacowny zabytek, ale bez praktycznego znaczenia. Dziś mury te nikogo by nie przeraziły. Jednak Częstochowa, jako twierdza ducha, twierdza wiary, miała i ma znaczenie niespożyte. Twierdza wiary ostoi się, jak i ongiś przed wiekami była na próżno atakowana.
Ku Jasnej Górze kieruje się nasz wzrok, ilekroć wiara w niebezpieczeństwie. A nasza wiara jest wystawiona na różne ataki. Są ataki z zewnątrz, ataki niewybredne, ośmieszanie, poniżanie religii. Cały czas czyta się na temat religii: przesąd, zabobon, ciemnogród… Ataki na Boga, na Kościół, na Ojca świętego, na jakie szanujący się człowiek nie pozwoliłby sobie nigdy nawet wobec swego bliźniego, choćby równego sobie, a cóż dopiero wobec człowieka, postawionego na jakimś stanowisku.
To jednak nie te są najgroźniejsze szturmy przypuszczane do twierdzy wiary. Wiara nasza jest atakowana od wewnątrz przez naszą pychę, przez złość i nieprawość serca. Pycha naszego umysłu nie chce się poddać pod autorytet Bożego objawienia, Bożej prawdy. I dlatego są ludzie, którzy, według słów św. Pawła, „zdrowej nauki ścierpieć nie mogą, ale mając świerzbiące uszy, według pożądliwości swoich gromadzą sobie nauczycieli. I od prawdy słuch odwrócą, a zwrócą się ku baśniom” (2 Tim 4, 3). Człowiek dzisiejszy chce częstokroć być sam dla siebie panem, nie chce uznać nikogo nad sobą. On sam, mówi, jest źródłem prawdy i prawa. Człowiek, stworzenie Boże, musi jednak ugiąć swój umysł w pokornej wierze.
A inne ataki idą od strony zepsutego serca, znieprawionej woli. Wielu źle żyje i dlatego nie wierzy. Nie chce zejść z drogi grzechu i dlatego tłumi w sobie wszelkie poczucie odpowiedzialności wobec kogoś wyższego. Wiara jest dla tych ludzi niewygodna, bo krępująca. „Ci Boga nie uznają, – powiedział św. Augustyn, – którzy chcą, aby Go nie było”. „Połóżcie, panowie, rękę na sercu i przyznajcie, czy nie mielibyście odwagi wierzyć, gdybyście mieli odwagę dobrze żyć”, odezwał się raz na zebraniu mężczyzn Chateaubriand, francuski pisarz katolicki. Nasze występki, nieokiełznane namiętności, nieujarzmiona wola atakują naszą wiarę. Rozwiązłość obyczajów, swobodne, niezgodne z prawem Bożym życie – oto najeźdźcy na Jasną Górę, Bożą górę w nas. Zalew zepsucia, złych, niemoralnych pism i książek – fale brudu kłębią się i pochłaniają coraz to nowe ofiary spośród dzieci, młodzieży, dorosłych, wdzierają się do domów zanieczyszczając życie małżeńskie, rodzinne. Oto „potop”, gorszy, niż szwedzki za Jana Kazimierza, „potop”, który godzi w wiarę, w siły i ducha narodu.
Ale nie rozpaczajmy. Jak ongiś, tak i dziś stoi niezdobyta twierdza wiary, Jasna Góra, a na niej – tron Częstochowskiej Pani. Przy Jej pomocy, za Jej wstawiennictwem, pod Jej wodzą, tej naszej Hetmanki, zwyciężymy nieprzyjaciół naszej wiary, zwłaszcza tych wewnętrznych. Ta, co starła głowę piekielnego węża, dopomoże i nam do pokonania w sobie szatana, piekła naszych występków i śmierci naszych grzechów.
Dlatego Jasna Góra i królująca tam Maryja – to ostoja naszych nadziei. Choćby wszystko zawiodło, choćby nam się pokrzyżowały wszystkie plany i zamiary życiowe, choćby, zda się, wszystko legło w gruzach, co kochaliśmy, o czym marzyliśmy – pozostanie jedna nasza nadzieja… Maryja. Salve, Regina! Mater Misericordiae, Vita, dulcedo et spes nostra, salve! – Witaj, Królowo, Matko Miłosierdzia, życie, słodyczy i nadziejo nasza, witaj! – wołamy dziś, jak zawsze, ufnie i nie zawiedziemy się. Tylko ten, kto zapomniał o Maryi, kto wzgardził Jej matczyną opieką, żyje bez nadziei, ginie w rozpaczy.
W Częstochowie, w tej twierdzy wiary i nadziei, mamy również i ognisko miłości. Tu płonie serce gorejące miłością, Serce Matczyne. Ani wiara, ani nadzieja nie są pełne, nie są żywe bez miłości. Bo, jak mówi św. Paweł, „w Chrystusie Jezusie nic nie znaczy… tylko wiara, która przez miłość działa” (Gal 5, 6). Wiara bez miłości, czyli uczynków, jest martwa, a nadzieja – płonna. „Choćbym miał wszystką wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, niczym jestem” (1 Kor 13, 2). Nasza wiara, jeśli ma być żywa, a nadzieja mocna – muszą się ujawniać w całym życiu, czyli w miłości Boga i bliźniego. Winniśmy w życiu okazywać i praktykować to, w co wierzymy, inaczej będzie to wiara próżna, pusta i gołosłowna. Winniśmy całym życiem dążyć do tego, czego się spodziewamy, inaczej nie będzie nadzieja chrześcijańska. „Czarci także wierzą i drżą” (Jk 2, 19), ale nie miłują, tylko nienawidzą.
Jasna Góra była i jest ogniskiem tej podwójnej, nie, tej jednej miłości: bo kto miłuje Boga, winien miłować i brata. Jasna Góra zapalała zawsze i zapala dziś serca wiernych do czynu, do wysiłku, do ofiary i poświęcenia. Jasna Góra rwie serca ludzkie ku górze, ku szczytom duchowego, moralnego odnowienia, którego nie ma i być nie może bez miłości. Spod Jasnej Góry wraca pielgrzym lepszy, mocniejszy, wraca z nowymi siłami do innego życia.
Znaczenie tego świętego miejsca dla ludu polskiego rozumieli obcy, oceniali nawet wrogowie. „Gdy wszystkie światła dla Polski zagasły, to wtedy jeszcze była święta z Częstochowy i Kościół. Nie należy nigdy o tym zapominać” – notuje w swym Dzienniku pod datą 2 marca 1940 r. Hans Frank, wielkorządca okupowanej przez Niemców Polski. To chyba najlepiej świadczy o roli Częstochowy. To wszystko dlatego, że tam założyła swój tron Królowa Polski, Opiekunka ludu polskiego, Orędowniczka i Pocieszycielka w strapieniach, natchnienie i moc naszej wiary, nasza jedyna nadzieja i zarzewie miłości. A to troje jest nam najpotrzebniejsze w życiu. „A teraz trwają te trzy rzeczy, – pisze św. Paweł, – wiara, nadzieja, miłość, ale z tych większa jest miłość… Ubiegajcie się o miłość!” (1 Kor 13, 13; 14, 1).
Błagamy Cię, Jasnogórska Pani, ratuj naszą wiarę w nas, umacniaj, krzep, ożywiaj, abyśmy żyli wiarą. Utwierdzaj naszą nadzieję, byśmy nigdy nie tracili z oczu naszego wiekuistego celu i przeznaczenia, ale, z wzrokiem utkwionym w niebo, szli, dobrze czyniąc, przez ziemię. Rozpłomień nasze serca miłością, byśmy, miłując Boga i Ciebie, ogarniali miłością czynną i uczynną, współczującą i ofiarną wszystkich naszych braci, więcej rozdawali niźli brali, przebaczali i spieszyli z pomocą, gdzie tylko zajdzie potrzeba, weselili się z weselącymi, płakali z płaczącymi, a serce mieli otwarte dla wszystkich. Amen.
Uroczystość Matki Boskiej Częstochowskiej zostało wyniesione do rzędu największych świąt kościelnych w całej Polsce podczas pontyfikatu papieża Piusa XI. Jest ono co roku pewnego rodzaju egzaminem i rachunkiem sumienia katolików polskich: co zrobiono, jak przebiega realizacja, czyli spełnianie jasnogórskich przyrzeczeń w naszym życiu. Jasna Góra była, jest i będzie twierdzą niezdobytą naszej wiary – ostoją niezachwianą naszej nadziei – gorącym ogniskiem miłości.
Jasna Góra dziś, jako twierdza z obronnymi swymi murami i wałami – to szacowny zabytek, ale bez praktycznego znaczenia. Dziś mury te nikogo by nie przeraziły. Jednak Częstochowa, jako twierdza ducha, twierdza wiary, miała i ma znaczenie niespożyte. Twierdza wiary ostoi się, jak i ongiś przed wiekami była na próżno atakowana.
Ku Jasnej Górze kieruje się nasz wzrok, ilekroć wiara w niebezpieczeństwie. A nasza wiara jest wystawiona na różne ataki. Są ataki z zewnątrz, ataki niewybredne, ośmieszanie, poniżanie religii. Cały czas czyta się na temat religii: przesąd, zabobon, ciemnogród… Ataki na Boga, na Kościół, na Ojca świętego, na jakie szanujący się człowiek nie pozwoliłby sobie nigdy nawet wobec swego bliźniego, choćby równego sobie, a cóż dopiero wobec człowieka, postawionego na jakimś stanowisku.
To jednak nie te są najgroźniejsze szturmy przypuszczane do twierdzy wiary. Wiara nasza jest atakowana od wewnątrz przez naszą pychę, przez złość i nieprawość serca. Pycha naszego umysłu nie chce się poddać pod autorytet Bożego objawienia, Bożej prawdy. I dlatego są ludzie, którzy, według słów św. Pawła, „zdrowej nauki ścierpieć nie mogą, ale mając świerzbiące uszy, według pożądliwości swoich gromadzą sobie nauczycieli. I od prawdy słuch odwrócą, a zwrócą się ku baśniom” (2 Tim 4, 3). Człowiek dzisiejszy chce częstokroć być sam dla siebie panem, nie chce uznać nikogo nad sobą. On sam, mówi, jest źródłem prawdy i prawa. Człowiek, stworzenie Boże, musi jednak ugiąć swój umysł w pokornej wierze.
A inne ataki idą od strony zepsutego serca, znieprawionej woli. Wielu źle żyje i dlatego nie wierzy. Nie chce zejść z drogi grzechu i dlatego tłumi w sobie wszelkie poczucie odpowiedzialności wobec kogoś wyższego. Wiara jest dla tych ludzi niewygodna, bo krępująca. „Ci Boga nie uznają, – powiedział św. Augustyn, – którzy chcą, aby Go nie było”. „Połóżcie, panowie, rękę na sercu i przyznajcie, czy nie mielibyście odwagi wierzyć, gdybyście mieli odwagę dobrze żyć”, odezwał się raz na zebraniu mężczyzn Chateaubriand, francuski pisarz katolicki. Nasze występki, nieokiełznane namiętności, nieujarzmiona wola atakują naszą wiarę. Rozwiązłość obyczajów, swobodne, niezgodne z prawem Bożym życie – oto najeźdźcy na Jasną Górę, Bożą górę w nas. Zalew zepsucia, złych, niemoralnych pism i książek – fale brudu kłębią się i pochłaniają coraz to nowe ofiary spośród dzieci, młodzieży, dorosłych, wdzierają się do domów zanieczyszczając życie małżeńskie, rodzinne. Oto „potop”, gorszy, niż szwedzki za Jana Kazimierza, „potop”, który godzi w wiarę, w siły i ducha narodu.
Ale nie rozpaczajmy. Jak ongiś, tak i dziś stoi niezdobyta twierdza wiary, Jasna Góra, a na niej – tron Częstochowskiej Pani. Przy Jej pomocy, za Jej wstawiennictwem, pod Jej wodzą, tej naszej Hetmanki, zwyciężymy nieprzyjaciół naszej wiary, zwłaszcza tych wewnętrznych. Ta, co starła głowę piekielnego węża, dopomoże i nam do pokonania w sobie szatana, piekła naszych występków i śmierci naszych grzechów.
Dlatego Jasna Góra i królująca tam Maryja – to ostoja naszych nadziei. Choćby wszystko zawiodło, choćby nam się pokrzyżowały wszystkie plany i zamiary życiowe, choćby, zda się, wszystko legło w gruzach, co kochaliśmy, o czym marzyliśmy – pozostanie jedna nasza nadzieja… Maryja. Salve, Regina! Mater Misericordiae, Vita, dulcedo et spes nostra, salve! – Witaj, Królowo, Matko Miłosierdzia, życie, słodyczy i nadziejo nasza, witaj! – wołamy dziś, jak zawsze, ufnie i nie zawiedziemy się. Tylko ten, kto zapomniał o Maryi, kto wzgardził Jej matczyną opieką, żyje bez nadziei, ginie w rozpaczy.
W Częstochowie, w tej twierdzy wiary i nadziei, mamy również i ognisko miłości. Tu płonie serce gorejące miłością, Serce Matczyne. Ani wiara, ani nadzieja nie są pełne, nie są żywe bez miłości. Bo, jak mówi św. Paweł, „w Chrystusie Jezusie nic nie znaczy… tylko wiara, która przez miłość działa” (Gal 5, 6). Wiara bez miłości, czyli uczynków, jest martwa, a nadzieja – płonna. „Choćbym miał wszystką wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, niczym jestem” (1 Kor 13, 2). Nasza wiara, jeśli ma być żywa, a nadzieja mocna – muszą się ujawniać w całym życiu, czyli w miłości Boga i bliźniego. Winniśmy w życiu okazywać i praktykować to, w co wierzymy, inaczej będzie to wiara próżna, pusta i gołosłowna. Winniśmy całym życiem dążyć do tego, czego się spodziewamy, inaczej nie będzie nadzieja chrześcijańska. „Czarci także wierzą i drżą” (Jk 2, 19), ale nie miłują, tylko nienawidzą.
Jasna Góra była i jest ogniskiem tej podwójnej, nie, tej jednej miłości: bo kto miłuje Boga, winien miłować i brata. Jasna Góra zapalała zawsze i zapala dziś serca wiernych do czynu, do wysiłku, do ofiary i poświęcenia. Jasna Góra rwie serca ludzkie ku górze, ku szczytom duchowego, moralnego odnowienia, którego nie ma i być nie może bez miłości. Spod Jasnej Góry wraca pielgrzym lepszy, mocniejszy, wraca z nowymi siłami do innego życia.
Znaczenie tego świętego miejsca dla ludu polskiego rozumieli obcy, oceniali nawet wrogowie. „Gdy wszystkie światła dla Polski zagasły, to wtedy jeszcze była święta z Częstochowy i Kościół. Nie należy nigdy o tym zapominać” – notuje w swym Dzienniku pod datą 2 marca 1940 r. Hans Frank, wielkorządca okupowanej przez Niemców Polski. To chyba najlepiej świadczy o roli Częstochowy. To wszystko dlatego, że tam założyła swój tron Królowa Polski, Opiekunka ludu polskiego, Orędowniczka i Pocieszycielka w strapieniach, natchnienie i moc naszej wiary, nasza jedyna nadzieja i zarzewie miłości. A to troje jest nam najpotrzebniejsze w życiu. „A teraz trwają te trzy rzeczy, – pisze św. Paweł, – wiara, nadzieja, miłość, ale z tych większa jest miłość… Ubiegajcie się o miłość!” (1 Kor 13, 13; 14, 1).
Błagamy Cię, Jasnogórska Pani, ratuj naszą wiarę w nas, umacniaj, krzep, ożywiaj, abyśmy żyli wiarą. Utwierdzaj naszą nadzieję, byśmy nigdy nie tracili z oczu naszego wiekuistego celu i przeznaczenia, ale, z wzrokiem utkwionym w niebo, szli, dobrze czyniąc, przez ziemię. Rozpłomień nasze serca miłością, byśmy, miłując Boga i Ciebie, ogarniali miłością czynną i uczynną, współczującą i ofiarną wszystkich naszych braci, więcej rozdawali niźli brali, przebaczali i spieszyli z pomocą, gdzie tylko zajdzie potrzeba, weselili się z weselącymi, płakali z płaczącymi, a serce mieli otwarte dla wszystkich. Amen.
Ks. E. N.
Na podstawie: Ks. Szczepan Sobalkowski w: Współczesna ambona, Nr. 3 (39), 1957.