IX niedziela po Zielonych Świątkach, 25.07.2010

Drodzy Wierni!

Pismo św. wymienia nam dwa wypadki, przy których Pan Jezus ronił obfite łzy. Płakał raz nad grobem Łazarza; a były to łzy miłości i żałości za zmarłym przyjacielem. Dziś widzimy Go, jak płacze po raz drugi, i znów są to łzy smutku, łzy miłości nad zaślepionym, nieszczęśliwym miastem. Rzadko dał Syn Boży tak wzruszające dowody swej bezgranicznej miłości ku grzesznikom, jak przy tej właśnie okazji. Wglądnijmy więc dzisiaj głębiej w to miłościwe Serce naszego Zbawcy. Jego miłość naprawdę jest wielka, Jego miłość jest czynna, jak to nam pokaże dzisiejsza Ewangelia.

I. „Onego czasu, gdy przybliżał się Jezus, ujrzawszy miasto (Jeruzalem) zapłakał nad nim” (Łk 19, 41). Nasz Zbawca na to przyszedł na ziemię, aby szukać i zbawić, co było zginęło. Jedna jedyna dusza ludzka przedstawiała dla Niego większą wartość, niż wszelka chwała i cały przepych świata. I oto teraz wzrok Jego pada na wielkie, ludne miasto. A z tych setek tysięcy, żyjących w jego murach, jakże niewielu w niego wierzy!

Pan Jezus stoi na górze Oliwnej, gdzie za kilka dni rozpocznie swą Mękę. Po tamtej stronie jest Kalwaria, miejsce, na którym Go ukrzyżują, gdzie w boleści i hańbie konając skłoni swą głowę i wyleje ostatnią kropelkę swojej Krwi dla zbawienia dusz. A jakiż stąd pożytek? Pomiędzy tymi dwoma świętymi górami widzi bezbożne, na zawsze stracone miasto. „Jeruzalem, Jeruzalem, gdybyś i ty poznało, co ku pokojowi twemu!”, co może przynieść ci pokój z twoim Bogiem i Panem, który u twych bram stoi i puka, puka do serc swych dzieci.

I my także jesteśmy taką Jerozolimą. Nasza dusza ma być duchowym Jeruzalem, miastem pokoju, w którym by pragnął panować Zbawiciel, jako Król łaski i miłości. Ale ileż to dusz podobnych jest do tego nieszczęsnego Jeruzalem, które wycisnęło swemu Panu i Bogu tak gorzkie łzy! Iluż to żyje otoczonych przepychem zewnętrznym, oddając się przyjemnościom i uciechom ziemskim, a nie troszcząc się wcale o swego Pana i świętą Jego naukę, choć On już tyle razy pragnął do nich się zbliżyć, aby ich pozyskać dla swej prawdy i łaski! Iluż to może ciężkim grzechem spustoszyło święty przybytek swej duszy, i zbezcześciło świątynię swego serca, mieszkanie Ducha Św.! Oni naprawdę są nieszczęśliwi i godni pożałowania, a nawet nie zdają sobie sprawy ze swego smutnego położenia.

II. Zbawiciel wie dobrze, że i ostatni Jego wysiłek, by ocalić Jeruzalem będzie daremny. Jego wszechwiedza widzi ponurą przyszłość miasta, widzi grozą przejmującą, zbrodnię bogobójstwa, która dokona się niedługo na Kalwarii. W Jego uszach brzmią już teraz okrzyki rozszalałej tłuszczy: „Ukrzyżuj Go, ukrzyżuj Go!”. Okrzyki, którymi wołać będą o karę na siebie za zabójstwo Boga: „Krew Jego na nas i na syny nasze”. Rozumiemy więc Zbawiciela, kiedy mówi dalej: „A teraz zakryte jest od oczu twoich” (42 b), i pozostanie zakryte na zawsze.

„Albowiem przyjdą na ciebie dni, i otoczą cię nieprzyjaciele twoi wałem: i oblega cię zewsząd: I na ziemię cię obalą i synów twoich, którzy w tobie są: a nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu: dlatego, iżeś nie poznało czasu nawiedzenia twego” (43 i 44).

Dlaczego przepowiada Pan Jezus ten smutny koniec miasta, który miał je spotkać przed upływem jeszcze pół wieku, dlaczego przepowiada to nieszczęście ze wszystkimi szczegółami? I tu także objawia się miłość Jego Serca. Gdyby żydzi zważali byli na to proroctwo, uniknęliby jeszcze w ostatniej chwili tej strasznej kary. Ale oni Go nie słuchali, żyli spokojnie dalej w swym niedowiarstwie i grzechach, aż wypełniła się miara Bożego miłosierdzia. Bóg posłał jako narzędzie swej pomsty, wodza rzymskiego Tytusa, który w przeciągu niewielu dni opasał miasto potrójnym wałem oraz murem i w końcu tak straszliwie je ukarał, jak to nie zdarzyło się jeszcze nigdy ani przedtem, ani potem. Miasto zrównano z ziemią, a więcej niż 1 100 000 ludzi zginęło w czasie wojny.

Bez pożytku, jak pierwszy, pozostał również i drugi środek, którego Zbawiciel użył w Swej nieprzebranej miłości dla ocalenia miasta: choć Go już tylokrotnie odtrącano, wszedł po raz ostatni do miasta i świątyni. I ujrzał tu przekupniów i handlarzy znieważających dom Boży przez szachrajstwa i oszustwa, tak, że podobnym stał się ten zakątek świątyni do jaskini zbójców. I znowu ujął się Zbawiciel, jak już kiedyś to uczynił, za domem Ojca swego i począł oczyszczać świątynię, aby umożliwić w niej znowu modlitwę; jeśli bowiem kiedy potrzebowało Jeruzalem modlitwy i pobożności, to właśnie teraz.

„I uczył na każdy dzień w kościele”. Ostatnie trzy dni swej działalności nauczycielskiej poświęcił Pan Jezus wyłącznie nieszczęśliwemu miastu, aby pozyskać je dla prawdziwej wiary i tak od zguby zachować. Tak więc widzimy, jak miłość Jezusowa nie zadawala się żałosnymi skargami nad nieszczęściem miasta; widzimy, jak gorliwie zabiega, by ocalić to, co się chce dać ocalić. Wskazuje na straszne następstwa, jakie ze sobą przynosi uporczywe trwanie w grzechach i zaślepieniu; wskazuje również na modlitwę, jako na znakomity, często jedyny środek ocalenia; poucza i wzywa do nawrócenia. I znowu pytamy: Co mógł jeszcze uczynić dla miasta tego, a nie uczynił?

Jeżeli mimo to miał je spotkać tak smutny koniec, to naprawdę wina nie leży po stronie Zbawiciela i Jego miłości. On wszystko uczynił, owszem, uczynił więcej, niż czynić należało, aby je ocalić. Ale czy nie dzieje się podobnie jeszcze i dzisiaj? Jeżeli dzisiaj któraś dusza potępi się przez grzech i niedowiarstwo, to czy będzie mogła czynić w dzień sądu wyrzuty Zbawicielowi, że nie wskazał jej drogi zbawienia?

Przypatrzymy się na koniec jeszcze raz Panu Jezusowi na górze Oliwnej, jak płacze nad nieszczęśliwym miastem. Prośmy Go, aby nigdy nie potrzebował wylewać łez nad naszą duszą, aby jego wołanie: „ale nie chciałoś” nie sprawdziło się nigdy na nas. Prośmy Go, aby raczej poznali teraz, co nam służy ku pokojowi tu na ziemi, i ku pokojowi tam w górze, w wieczności. Amen.

Ks. E. N.