III niedziela adwentu, 13.12.2009, Gdynia

Drodzy Wierni!
Uprzedniej niedzieli słyszeliśmy, co P. Jezus mówił o św. Janie Chrzcicielu: że nie jest trzciną, chwiejącą się od wiatru i że nie jest człowiekiem obleczonym w miękkie szaty, pragnącym wygód i zbytku. Widzimy więc, że Pan Jezus, świadcząc o Janie, odmalował słuchaczom swym obraz trzciny, zginającej się aż do ziemi za każdym powiewem wiatru, która tylko w rzadkich chwilach stoi wyprostowana, gdy panuje zupełna cisza, – i drugi obraz człowieka próżnego, słuchającego chciwie pochwał i pochlebstw, niezdolnego do żadnej pracy, który żyje po to tylko, aby się bawić. I nietrudno w tym „człowieku obleczonym w miękkie szaty” widzieć króla Heroda, który będzie przyczyną męczeństwa św. Jana.
Widzimy, jak dwa te obrazy doskonale do siebie pasują, jak bardzo człowiek lekkomyślny jest podobny do trzciny chwiejnej, ustawicznie się chyboczącej. Chrystus Pan krótko zaznacza, że Jan nie jest tą trzciną, – i to jest najwyższa pochwała, jaką można oddać człowiekowi, jak z drugiej strony nie można wydać surowszego sądu o człowieku, jak powiedziawszy o nim, że to jest człowiek chwiejny, bez charakteru, bez przekonań, bez własnego zdania. To byli słowa Jezusa o Janie.
Natomiast w dzisiejszej Ewangelii słyszymy, jak sam Jan mówił o sobie. To nam wystarcza, by się przekonać, jak bardzo było prawdą to, co P. Jezus powiedział o Janie, bo niewiele jest rzeczy, z których by tak samo łatwo można się było przekonać, czego człowiek wart, jak z tego, co on sam o sobie mówi.
Przyjrzyjmy się tylko odpowiedziom Jana Chrzciciela do posłów z Jerozolimy, posłów nie byłe jakich, bo byli to kapłani i lewici, którzy przyszli, by go spytać, kim on jest. Otoczyli go tedy owi posłowie kołem i zaczęli go zasypywać gradem zapytań, nie dając mu chwili czasu do namysłu: czy on jest Mesjaszem, czy Eliaszem, czy innym prorokiem, wreszcie, jeżeli nie jest nawet żadnym prorokiem, wtedy jakim prawem naucza i chrzci.
Co za burza pokus uderzyła na Jana, pokus najróżnorodniejszych, od uznania chwały ludzkiej – bo przecież go pytają, czy jest samym Mesjaszem – do upokorzeń i gróźb: „czymże ty jesteś – wołają doń wysłańcy – jeżeli, jak sam mówisz, nie jesteś nawet prorokiem. Nie masz tedy prawa nauczać i chrzcić, oddalić musisz swoich słuchaczy od siebie, ukryć się od tych, co cię wielbią, – inaczej my cię schwytamy i oddamy w ręce władzy, jako fałszywego proroka”.
Kto inny może by się zachwiał, komu innemu może by się uśmiechnęła chęć królowania ziemskiego, kto inny może by się nazwał przynajmniej prorokiem, kogo innego może by groźby odwiodły od przygotowania drogi Zbawicielowi, ale Jan Chrzciciel nie był trzciną chwiejącą się od wiatru. To był dąb, którego nawet i najsilniejsza burza nie zgięła, dlatego też na wszystkie pytania ma tylko dwa słowa w odpowiedzi: „nie jestem tym, za kogo mię macie”. Czytamy nawet, jak on na każdy z trzech pytań odpowiada coraz krótszej: najpierw „Ja nie jestem Mesjaszem”, następnie, na pytanie „ Czy jesteś Eliaszem?” odrzekł: „Nie jestem”, a na trzecie pytanie „Czy ty jesteś prorokiem?” odparł jakby zawstydzony jednym tylko słowem: „Nie!”. Gdy zaś posłowie z Jerozolimy w imieniu najwyższej władzy zapytali go, kimże tedy jest, wówczas dał odpowiedź, nie troszcząc się wcale, czy go zrozumieją, odpowiedź, którą tylko serce ciche i pokorne od razu pojmie w lot: „Jam jest głos wołającego na puszczy”. Nazywa siebie tylko głosem, zwiastującym kogoś innego. Jego własna osoba jakby zupełnie zanika, zostaje posłusznym instrumentem dla głoszenia dobrej nowiny o innej, boskiej Osobie.
Jakże inaczej dzieje się z naszym sercem: ono woła zawsze czasem nieśmiało, czasem, gdy widzi, że je słuchają, głośniej: „jestem! jestem! Ja sam jestem czymś. We mnie tyle dobrego. Tylko spojrzyjcie. Spojrzawszy zaś, pochwalcie, bo na to zasługuję. Posłuchajcie tylko, czego już dokonałem, a co jeszcze mogę zrobić. To wszystko ja sam zrobiłem, bez niczyjej pomocy. No, może wreszcie trochę i pomógł P. Bóg, – ale wy i tego nie zrobicie, choćby wam Pan Bóg tak samo pomógł”. Nasze serce chce wszystko, co ma, ogłosić nie Chrystusem, nie z daru P. Jezusa, lecz swoim własnym, nabytym własnym staraniem, – tymczasem Jan upokorzył się, starł siebie na proch dla Niego, dla Jezusa. „Jam jest głos wołającego na puszczy”.
Że zaś dla niego to zrobił, widać z tego, iż zaraz układa śpiew pochwalny na cześć Chrystusa, ten przepiękny hymn pokornego serca, który mamy w dzisiejszej Ewangelii św. „W pośrodku nas stanął, którego wy nie znacie. Ten jest, który za mną przyjdzie, kiedy przede mną stał się, któregom ja niegodzien, żebym rozwiązał rzemyk u trzewika jego”.
To jak w eksperymencie chemicznym: gdy się do kwasu siarczonego rzuci odrobinek miedzi, wtedy zamiast siarczonego kwasu i zamiast miedzi znajdziemy t. zw. siarczan miedzi, który jest całkiem do miedzi niepodobny, bo jest niebieski i rozpuszcza się w wodzie, jak sól. Znajdziemy więc coś zupełnie innego, niż wrzuciliśmy! Tak i z dwóch uczuć św. Jana, jednego, że się jest niczym, że się nic nie może, i drugiego, że za to Jezus jest wielki i wszystko może, – powstaje trzecie uczucie: więc ja nie jestem godzien nawet upaść na twarz przed Jezusem i rozwiązać mu rzemyk trzewika Jego, lecz mam wszystkie swoje siły poświecić głoszeniu tego Jezusa. Z myśli o swojej całkowitej nicości rodzi się nie przygnębienie, bierność i duchowa pustota, lecz żywa wiara i gorliwość o zbawienie dusz.
Tego możemy się od św. Jana Chrzciciela nauczyć: czuć się niegodnym wobec Boga, że jestem niczym wobec Jezusa: ale Jezus jest Bogiem nieskończonym i chce mojego głosu, moich sił, całej mojej osoby jak narzędzia dla powiększenia swej chwały. I to jest moja największa radość w tej radosnej niedzieli adwentu, niedzieli, kiedy introitus Mszy św. wzywa nas: „Gaudete, weselcie się zawsze w Panu, po raz wtóry mówię, weselcie się… Pan bowiem jest blisko”. Pan jest blisko mnie, on daje prawdziwy sens mojemu życiu, moim pracom i cierpieniom, jestem niczym sam z siebie, ale wszystkim w Jezusie i z pomocą jego łaski.
Dziś więc, gdy Kościół woła dla nas w liturgii: „Oto przyjdzie Pan, książę królów ziemskich, błogosławieni, którzy się przygotowali, by Go spotkać”, gdy mówi: „Blisko już jest Pan! pójdźmy się pokłonić!”, wyjdźmy i my na spotkanie ze Zbawicielem. Lecz miejmy siebie w sercu za niegodnych, wtedy będziemy mieli jakby próżne kosze ze sobą, dokąd będziemy mogli złożyć dary Jezusowe. Gdybyśmy bowiem szli, myśląc, że jesteśmy coś warci, to byśmy już nie mieli miejsca na te dary, o których tak pięknie Kościół mówi w O antyfonach (których będziemy śpiewali od czwartku, 17 grudnia): „O mądrości, coś wyszła z ust Najwyższego, dosięgając od kraju aż do kraju, z mocą i przyjemnie rozrządzając wszystko, przyjdź, by nas nauczyć drogi mądrych”; „O Jutrznio, siejąca blaski światła wiecznego i słońce Sprawiedliwości, przyjdź i oświeć siedzących w mroku i cieniu śmierci”; „O kluczu Dawidowy i berło domu Izraelskiego, co otwierasz, – a nikt nie może zamknąć; zamykasz, a nikt nie otwiera; przyjdź i wyprowadź więźnia z domu zamknięcia”. Amen.

Ks. E.N.

(Na podstawie: X. Piotr Pióropusz w: Nowa bibljoteka kaznodziejska t. XXXIII, 1927, s. 419)